Grupa
amerykańskich nastolatków spędza ferie wiosenne w Meksyku. Jedna z
osób wchodzących w skład tej paczki, Olivia Barron, poznaje tam
Cartera, chłopaka, który zabiera ją i jej przyjaciół do
opuszczonej misji, gdzie inicjuje grę w „Prawda czy wyzwanie”.
Pierwszą rundę kończy sam Carter, który informuje resztę, że
gra pójdzie za nimi i aby przeżyć muszą dostosować się do jej
reguł. Potem odchodzi, pozostawiając nastolatków w przekonaniu, że
z Carterem coś jest nie w porządku. Niedługo potem wracają do
Stanów Zjednoczonych. Olivia jako pierwsza odkrywa, że tak jak
mówił Carter gra „Prawda czy wyzwanie” przeniosła się na ich
życie. Początkowo jej przyjaciele nie dają wiary jej złowieszczym
opowieściom, ale już wkrótce na własnej skórze przekonują się,
że uczestniczą w grze, w której stawką jest ich własne życie.
Teen
horror „Prawda czy wyzwanie” zapoczątkowało spotkanie Jeffa
Wadlowa, twórcy między innymi „Po prostu walcz!” i „Kłamstwa”,
moim zdaniem jednego z najlepszych XXI-wiecznych slasherów, z
producentem Jasonem Blumem, który to poinformował swojego rozmówcę,
że chce zrobić film pod tytułem „Truth or Dare”. Wadlow
wyraził zainteresowanie, po czym zapytał Bluma, czy posiada skrypt.
Producent odparł, że ma tylko tytuł, na co jego interlokutor
przedstawił wątek na stacji benzynowej, który potem stał się
prologiem filmu. Blum zapalił się do tego pomysłu i już niedługo
potem Jeff Wadlow przystąpił do pisania scenariusza wraz z
Michaelem Reiszem, Jillian Jacobs i Christopherem Roachem. Budżet
filmu oszacowano na trzy i pół miliona dolarów, a wpływy z
biletów na przeszło dziewięćdziesiąt milionów dolarów.
Według
mnie Jeff Wadlow ma talent do tworzenia interesujących filmów
młodzieżowych. Potrafi tak przedstawić stereotypowe sylwetki
młodych bohaterów, tak ukazać ich wzajemne relacje i osobiste
przeżycia, żeby nie było mi obojętne, co się z nimi stanie. A
nie jest to znowu takie powszechne we współczesnej kinematografii.
Reżyser i współscenarzysta „Prawda czy wyzwanie” przyznał, że
w sekwencjach śmierci wyznacznikiem był dla niego „Krzyk” Wesa
Cravena, że wolał skupić się na snuciu wyrazistej opowieści
niźli epatować makabrą. Ale myślę, że nie tylko w tej materii
„Krzyk” był dla niego drogowskazem, moim zdaniem Wadlow dążył
do stworzenia kolejnego obrazu wyrosłego z tradycji kultowej serii
„Krzyków”, następnego teen horroru utrzymanego w duchu
tego niezapomnianego cyklu. Nie chciał jednak kręcić tradycyjnego
slashera – filmu o zamaskowanym mordercy (bądź mordercach)
kolejno szlachtującym amerykańskich nastolatków – choć echa
tego podgatunku wyraźnie wybrzmiewają w tej opowieści. „Prawda
czy wyzwanie” jest jednak przede wszystkim horrorem o zjawiskach
paranormalnych, filmem o swoistej klątwie, którą nieświadomie
sprowadziła na siebie grupa zaprzyjaźnionych nastolatków pod
koniec swojego niedługiego pobytu w Meksyku. Tym, co odróżnia tę
konkretną klątwę od innych tak często pojawiających się w kinie
grozy jest oparcie jej na regułach popularnej gry „Prawda czy
wyzwanie”. Pomysł całkiem niezły – twórcom udało się
rozbudzić we mnie ciekawość, choć przyznaję, że towarzyszyła
jej lekka obawa przed wykonaniem. Bo w końcu ani prolog, ani co było
jeszcze bardziej alarmistyczne, sekwencje osadzonego w umownym
przeklętym, chylącym się ku upadkowi budynku w Meksyku, nie
zostały utrzymane w wywołującym dreszczyk klimacie (to akurat
dosyć często spotykany feler teen horrorów). W przypadku
tego drugiego miejsca akcji mrok był w miarę zagęszczony, ale
twórcom nie udało się wykrzesać z tego takiej wrogości, która
by mnie zadowoliła. I nie pomogły nawet osobliwe rekwizyty,
przedmioty każące myśleć o jakimś rytuale z zakresu czarnej
magii znalezione przez Olivię w opuszczonej misji. Główną
bohaterkę „Prawda czy wyzwanie”, w którą w całkiem niezłym
stylu wcieliła się Lucy Hale. Scenarzyści dają nam jasno do
zrozumienia, że mamy tutaj do czynienia z typem final girl,
że tworzyli tę postać w oparciu o standardowy rys tego rodzaju
bohaterki. Dostajemy więc dziewczynę z twardym, godnym pochwały
kręgosłupem moralnym, dla której bardzo ważne jest dobro innych,
która chętniej wyciąga pomocną dłoń do potrzebujących niż
oddaje się beztroskim, suto zakrapianym alkoholem zabawom w gronie
przyjaciół. Ale nie zamyka się szczelnie na różnego rodzaju
rozrywki – od czasu do czasu ona też potrzebuje odprężenia, przy
czym zdaje się nigdy nie zatracać w dobrej zabawie, nie pozwala
sobie na utratę kontroli, jak to czasami bywa w przypadku jej
najlepszej przyjaciółki Markie Cameron (przekonująca Violett
Beane). Ta jest zupełnym przeciwieństwem Olivii, co w horrorach,
zwłaszcza w slasherach było wielokrotnie wykorzystywane.
Mamy więc kolejny ukłon w stronę tego nurtu (notabene również
„Krzyku” Wesa Cravena). W każdym razie w zestawieniu z Olivią i
Markie, pozostali bohaterowie „Prawda czy wyzwanie” jawią się
mniej wyraziście. Nie chcę powiedzieć, że blado, bo jednak nie
miałam wrażenia, że robią za tło dla rzeczonych dwóch kobiecych
postaci, ich role w tej opowieści też nie były mi obojętne,
również potrafiły mnie zaciekawić, ale nie da się ukryć, że
uwaga scenarzystów koncentrowała się głównie na Olivii i Markie.
I może jeszcze na Lucasie Moreno granym (znośnie) przez Tylera
Poseya, ale skłaniałabym się raczej ku temu, że autorzy
scenariusza traktowali tę sylwetkę jako swego rodzaju zapalnik,
środek mający komplikować relację Olivii i Markie. Nie tyle
ściągać uwagę widza na niego, ile na te dwie najważniejsze
bohaterki „Prawda czy wyzwanie”.
Charakterystycznym
elementem omawianej produkcji jest nienaturalnie szeroki uśmiech
pojawiający się na twarzach postaci przewijających się w wizjach
bohaterów filmu i na ich własnych w przypadku, gdy nie wykonają
postawionego przed nimi zadania. Wielu internautów twierdzi, że
wygląda to jak uśmiech Willema Dafoe, ale Jeff Wadlow utrzymuje, że
wcale nie szukał inspiracji w mimice tego aktora. Wyznał, że
rysował takie uśmiechy jeszcze zanim wszedł do branży filmowej,
ale owe porównania do uśmiechu Dafoe bardzo go ucieszyły, bo
według niego oznacza to, że jego film zaczął żyć własnym
życiem, że ludzie mają własne pomysły na jego temat. Rzeczone
uśmiechy generował komputer, ale posługiwano się nim na tyle
rozważnie, żeby nie odrzeć tych ujęć z realizmu, a przynajmniej
ja, ku swojemu niezmiernemu zadowoleniu, nie zostałam ogłuszona
sztucznością, jakiej niestety wiele we współczesnych horrorach.
Ale to nie znaczy, że sekwencjom, w którym pojawia się ta
demoniczna mimika niczego nie brakowało, bo atmosfera niezmiennie
mocno tutaj kulała. Jeff Wadlow i jego ekipa wykrzesali z tej
historii trochę napięcia, udawało im się tak przeprowadzać mnie
przez poszczególne fazy scenariusza, żebym ani przez moment nie
miała wrażenia wytracenia pędu, drastycznego spadku adrenaliny w
mojej krwi, której to poziom, owszem do najwyższych nie należał,
ale jak na współczesny teen horror naprawdę nie było źle.
Takiego napięcia się nie spodziewałam (chociaż po reżyserze
„Kłamstwa” pewnie powinnam, ale w przypadku tych najnowszych
horrorów wolę niczego dobrego nie zakładać), a już w ogóle
zaskoczyło mnie to, że twórcom udało się krzesać je nie tylko z
momentów bezpośredniego zagrożenia życia protagonistów, ale
również z fragmentów skupiających się na relacjach
międzyludzkich. Na zmieniających się za sprawą przeklętej gry
stosunkach pomiędzy nimi oraz między nimi i osobami z zewnątrz,
spoza tej grupy. A po tym co wcześniej napisałam nie będzie chyba
żadną niespodzianką stwierdzenie, że tutaj najwięcej miejsca
poświęcono Olivii i Markie – ich coraz to bardziej komplikującej
się relacji, którą dodatkowo uatrakcyjniano UWAGA SPOILER
podawaniem w wątpliwość wszystkiego, co wydawało nam się, że
wiemy na temat głównej bohaterki poprzez pojawianie się coraz to
nowych rysów na jej życiorysie. Wcześniej wydawała się być
osobą wręcz nieskazitelną, niemającą na sumieniu absolutnie
żadnych, nawet drobnych grzeszków, prawdomówną i służącą pomocą. Gotową poświęcić siebie i swoich
przyjaciół w zamian za ratunek wszystkich Meksykanów – no cóż,
scenarzyści bardzo wyraźnie dali widzom do zrozumienia, że w
chwilach próby czasami nasze przekonania o nas samych okazują się
błędne, że dopiero wówczas dowiadujemy się jacy tak naprawdę
jesteśmy KONIEC SPOILERA. Mało odkrywcze, wiem, ale nie ma
to dla mnie żadnego znaczenia, bo finał tej opowieści broni się
tonacją, która to w horrorze jest jak najbardziej na miejscu.
Uderzeniem w odpowiednią strunę, a i ta moralizatorska strona
zakończenia „Prawda czy wyzwanie” idealnie wpasowuje się w
całokształt. Pal licho więc oryginalność!
Moim
zdaniem Jeff Wadlow swoim „Kłamstwem” wysoko zawiesił sobie
poprzeczkę. Tak wysoko, że przed seansem nawet przez myśl mi nie
przeszło, że „Prawda czy wyzwanie” choćby zbliży się do
jakości tamtego przedsięwzięcia rzeczonego reżysera. I
rzeczywiście, do „Kłamstwa” to temu obrazowi jeszcze daleko.
Drugie podejście Jeffa Wadlowa do teen horroru nie wywarło
na mnie takiego wrażenia, jak „Kłamstwo”, ale też żadnych
cierpień mi nie dostarczyło. Właściwie to nawet uważam, że na
tle współczesnych teen horrorów „Prawda czy wyzwanie”
wypada całkiem nieźle, lekko wybija się ponad średnią, a to już
coś jeśli idzie o nowsze filmy grozy trafiające na wielkie ekrany.
Raczej rozczarowanie, czemu winna jest głównie kategoria wiekowa filmu wymuszająca na twórcach powściągliwość w fantazyjnym uśmiercaniu bohaterów. Poza zgonami dwóch pierwszych ofiar nie ma tu nic więcej ciekawego jeśli chodzi o ten aspekt. Ogółem film lekki i przyjemny, raczej na jeden raz.
OdpowiedzUsuńOglądałem z bólem.. Wielkie rozczarowanie, bo zapowiadało się coś ala "Oszukać Przeznaczenie", a wyszedł słaby horror skierowany dla nastolatków z dodatkiem niesmacznego filtru snapchatowego w roli głównej. Szkoda, bo lubię Jeffa Wadlowa, ale tym razem zawiódł. Ode mnie 4/10.
OdpowiedzUsuńJa nie jestem co prawda krytykiem filmowym, ani nawet wielką znawczynią, ale mnie się ten film bardzo podobał ;)
OdpowiedzUsuń