Pierwszy pełnometrażowy film Petera Cornwella, zatytułowany „Udręczeni” w
czasach swojej świetności spotkał się z ogromnym zainteresowaniem widzów. Nic
więc dziwnego, że po czterech latach od jego premiery Tom Elkins zdecydował się
rozpocząć swoją reżyserską karierę od sequela dzieła Cornwella. Choć obaj
panowie tak naprawdę debiutowali „Udręczonymi” to jednak kontynuacja wyszła od
bardziej obytego z kinem grozy twórcy, który montował takie produkcje, jak „Głosy
2”, „Córka” i „Zjawy” (z miernym skutkiem, ale zawsze). Gdybym miała wskazać
część, która silniej przypadła mi do gustu to postawiłabym na dwójkę, chociaż
zestawianie obu tych filmów traktuję w kategoriach porównania zupełnie
niezwiązanych ze sobą obrazów. Elkins podobnie, jak Cornwell zainspirował się
rzekomo prawdziwą historią, aczkolwiek zupełnie odmienną od tej, którą
widzieliśmy w pierwowzorze. Tak na dobrą sprawę „Udręczeni 2” mogłoby powstać,
jako całkowicie samodzielny film, ale jak to często w kinie grozy bywa reżyser
podłączając się do produkcji Cornwella zapewne liczył na większe
zainteresowanie opinii publicznej.
Obie części
wykorzystują jeden z moich ulubionych motywów w kinie grozy - przeprowadzkę do
nowego, nawiedzonego domu. W jedynce mamy do czynienia z rodziną, która
wynajmuje nowe lokum, z uwagi na kurację najstarszego dziecka, Matta, który
choruje na raka. Chłopak zajmuje pokój w piwnicy, w której odkrywa sąsiadujące
pomieszczenie ze sprzętami, sugerującymi, że przed laty dom pełnił rolę zakładu
pogrzebowego. Już od pierwszego dnia pobytu w nowym otoczeniu Matt jest świadkiem
niepokojących zjawisk, które początkowo tłumaczy sobie halucynacjami, będącymi
następstwem nowego, eksperymentalnego leczenia. Jednak, gdy zaczyna widywać
młodego jasnowidza, mieszkającego tutaj przed laty nabiera pewności, że nowy
dom jego rodziny jest nawiedzony.
W dwójce poznamy
rodzinę Wyricków, która kupuje nowy, stojący z dala od cywilizacji dom, wraz z
okolicznym laskiem. Lisa i jej siostra, Joyce, od małego borykają się z „przekleństwem
rodzinnym”, pozwalającym im wejrzeć w świat pozagrobowy. Tę osobliwą cechę Lisa
przekazała swojej córce, Heidi, która zaraz po przeprowadzce poznaje
nieżyjącego już byłego właściciela ich nowego domostwa, pana Gordy’ego. Ku niezadowoleniu
matki, która nigdy nie zaakceptowała swojego daru dziewczynka utrzymuje, że na
ich terenie w przeszłości miały miejsce straszne wydarzenia, które według pana
Gordy’ego mogą rzutować na ich egzystencję.
Poza
przeprowadzką do nowego domu (która jednak często powtarza się w filmach z
nurtu ghost story) znalazłam tylko
jeden wspólny punkt tych produkcji – o wiele ciekawszą pierwszą połowę od
drugiej. „Udręczeni” początkowo skupiają się na delikatnych wizjach Matta.
Świadkując matce, która myje podłogę w jego pokoju chłopak, ku swojemu
przerażaniu widzi krew rozmazywaną po podłodze, zamiast wody. Opierając się o
ścianę jego ręka zatapia się w jej organicznym wnętrzu. Fabułę skonstruowano
tak, aby widzowie początkowo sądzili, że Matt boryka się z halucynacjami,
wywołanymi nową kuracją, aż do momentów bardziej zdecydowanego ataku duchów,
gnieżdżących się w domostwie. Po odkryciu dawnego przeznaczenia domu, który
pełnił rolę zakładu pogrzebowego Matt zaczyna wbrew sobie przenosić się do
czasów bytności pewnego medium, który niegdyś urządzał tutaj seanse
spirytystyczne. Clue programu było wypuszczanie z ust złotawej ektoplazmy,
którą w filmie zobrazowano z wykorzystaniem rażąco sztucznych wizualnie efektów
komputerowych. Choć pierwsza połowa produkcji bazuje na iście mrocznym klimacie
grozy, potęgowanym mistrzowsko skomponowaną ścieżką dźwiękową ono raptownie
wyparuje w drugiej części seansu, kiedy fabuła skłania się w stronę nekromancji.
Z konwencjonalnego nawiedzenia film przechodzi do czegoś bardziej oryginalnego,
acz jakże nieumiejętnie zrealizowanego. Duchy ludzi, które przed laty starał
się ożywić pewien człowiek, których ciała zdobią tajemnicze zdania wycięte w
skórze nie mają w sobie nic, co chociaż troszeczkę by mnie zaniepokoiło. To
samo można powiedzieć o poparzonej zjawie, której przesadzona charakteryzacja również
mnie nie przekonuje. Jedyne, w czym Cornwell się wykazał w drugiej połowie
seansu to jump scenki. Moment, w
którym matka Matta zapala światło, aby w jego poświacie ujrzeć niespodziewanie
wyrośniętą przed nią twarz poparzonego ducha przyprawił mnie o szybsze bicie
serca – twórcy naprawdę znakomicie wyczuli chwilę, w której najlepiej umieścić
byt zza światów, tak aby maksymalnie zaskoczyć odbiorcę. Podobnie zachwyca
scena pobudki młodej dziewczyny i odkrycia czegoś (zapewne ptaka) trzepotającego
się pod łóżkiem. Kiedy już chce odsunąć prześcieradło nagle wyrasta przed nią
skąpana w mroku postać. To prawda, że film w głównej mierze opiera się na
znanych z innych nastrojówek tricków ewokacji grozy, aczkolwiek należy oddać
twórcom sprawiedliwość, że chwilami robi to naprawdę umiejętnie. Szkoda tylko,
że nieciekawa fabuła z czasem zaczyna nużyć.
Obsadzie „Udręczonych”
naprawdę nie można niczego zarzucić. Zdecydowanie najlepiej wypadł odtwórca
najtrudniejszej, głównej roli, Kyle Gallner. Ale jego filmowa matka, gwiazda „Candymana”,
Virginia Madsen oraz znana mi z „Oszukać przeznaczenie 3” i „Powtórzeń” Amanda
Crew dużo mu nie ustępują.
Jak już
wspomniałam odrobinę lepiej w moim mniemaniu prezentuje się sequel „Udręczonych”,
z seansem którego dość długo zwlekałam, obawiając się powtórki z nekromancji.
Do obejrzenia ostatecznie zachęcił mnie udział Chada Michaela Murray’a, który
jest tak zniewalająco przystojny, że uznałam, iż w przypadku nudnawej fabuły
będę przynajmniej miała, na kim oko zawiesić. Aktorsko o wiele lepiej wypadła
jego filmowa żona, Abigail Spencer, a sam film niezmiernie mnie zaskoczył, oczywiście
na plus, odcinając się od historii Cornwella i obrazując własną, również ponoć
opartą na faktach i w ogólnym rozrachunku nieco bardziej intrygującą opowieść.
Na pewno lepiej
dobrano scenerię – skąpany w słonecznym świetle mały domek na odludziu w
sąsiedztwie lasu, w którym zagnieździły się złośliwe duchy. Znakomitym pomysłem
było również obdarzenie żeńskiej części obsady darem podglądania życia
pozagrobowego. Już pierwsza scena, w trakcie której Lisa widzi ducha swojej
matki, stojącego w kącie pokoju daje nam przedsmak wyczucia charakteryzatora. Bez
przesady, która tak raziła w jedynce, twórcy wizualizują niepokojące zjawy,
których każdorazowe pojawienie się (a jest tego całkiem sporo) to prawdziwe
mistrzostwo montażu, autorstwa samego Elkinsa. Ilekroć Lisa, Joyce bądź mała
Heidi zaglądają w zza światy kolorystyka obrazu przechodzi w szarość bądź
sepię, przywodząc na myśl te sławetne zdjęcia, na których jakoby sfotografowano
duchy. Taka realizacja robi naprawdę piorunujące wrażenie, a jeśli dodać do
tego późniejszego ducha Murzynki o białych oczach, które niezmiennie mnie
przerażają można śmiało domniemywać, że Tom Elkins ma rzadko spotykane wyczucie
gatunku, które potrafi wykorzystać, ale jak na razie nie w pełni. O ile
pierwsza połowa „Udręczonych 2” jest prawdziwym popisem montażu, wciągającej
fabuły i ciekawych bohaterów to druga podobnie, jak to miało miejsce w
pierwowzorze odrobinę zaniża poziom. Chociaż sam pomysł wykorzystania żywej w
Stanach Zjednoczonych niechlubnej historii zniewolenia ciemnoskórych obywateli
oraz oryginalna profesja ich ówczesnego „wybawiciela” ma w sobie spore pokłady
oryginalności to już wykonanie nie zachwyca tak mocno, jak na początku. W
drugiej części projekcji tak na dobrą sprawę jedynie jedna scena zasługuje na
wzmożoną uwagę widzów. Niezwykle innowacyjna i realistyczna sekwencja
podwieszenia kobiety do sufitu za sznurki wychodzące z jej ust, które dodatkowo
naznaczają jej ciało grubymi szwami, ściągającymi skórę od środka. Moim zdaniem
wplecenie tego rodzaju sceny bardziej typowej dla kina gore, aniżeli ghost story
(podobnie retrospekcje obrazujące wypychanie) znakomicie współgra z fabułą,
choć jak już wspomniałam twórcy w drugiej połowie mogli pokusić się o nieco
więcej klimatycznych rozwiązań.
Ostateczna konfrontacja
ze złem zarówno w jedynce, jak i dwójce mocno rozczarowuje. Ot, pełne
efekciarstwa dynamiczne sceny, pozbawione jakiegokolwiek klimatu. W dodatku te
happy endy, które zapewne zostały wymuszone trzymaniem się zeznań rodzin, które
jakoby przeżyły te koszmary naprawdę… W moim mniemaniu twórcy obu części
powinni odrobinę sfabularyzować finały, tak aby wgniatały w fotele, a nie
wywoływały odruch wymiotny takim nagromadzeniem słodkości.
Pomijając kilka mankamentów
mogę chyba polecić obie części „Udręczonych” szczególnie widzom wprost
przepadającym za ghost stories, wykorzystującymi
ograne w tym nurcie chwyty. Poszukiwacze innowacyjności fabularnej również mogą
znaleźć tutaj coś dla siebie, choć w moim odczuciu ta innowacyjność tylko
zaszkodziła, szczególnie jedynce. Co nie znaczy, że inni odbiorcy nie dostrzegą
potencjału, drzemiącego w problematyce nekromancji. Podsumowując: oba obrazy
oceniam raczej na plus. Mają swoje subtelne klimaty grozy, profesjonalnych
aktorów i kilka naprawdę znakomicie zrealizowanych scen, które być może nie
straszą, ale przynajmniej przyciągają oko.
Byłam na "Udręczonych" w kinie. Wydaje się, jakby to było wczoraj, a to już tyle lat. :O
OdpowiedzUsuńZdecydowanie przypadła mi do gustu pierwsza część głównie ze względu na dobrze odegrane role i ciekawie przedstawioną historię, która choć była do bólu oklepana, to jednak nie została wypleniona z klimatycznych scen typowych dla ghost stories. Według mnie dwójka wypada nieco gorzej, choć tu fabuła wydawała się znowu ciekawsza. Wnerwiało mnie przede wszystkim drętwe aktorstwo. Pojawiały się momentami naprawdę interesujące sceny, jednak niedorzeczność głównych bohaterów chwilami przyćmiła napięcie i klimat. Jeśli chodzi o zakończenie - zgadzam się z Tobą Buffy - zarówno w jedynce jak i w dwójce twórcy mogli trochę widza zaskoczyć, zszokować, a tak otrzymaliśmy zakończenie z happy endem, które zwyczajnie rozczarowuje. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńoglądałam pierwszy jest świetny przypadł mi bardzo do gustu drugi też widać że może być dobry świetny blog a to mój http://manina4live.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTylko część z 2009 roku jest godna uwagi. A jeszcze ciekawsza prawdziwa historia, na podstawie której nakręcono film.
OdpowiedzUsuńCzy mogłabyś podpowiedzieć, gdzie czytałaś tę prawdziwą historię? Może masz jakiś link?
UsuńCat pisała o tej sprawie u siebie
Usuńhttp://catinthewell.pl/220/zgrzyty-w-connecticut/