Stronki na blogu

czwartek, 2 lutego 2023

„Coś jest nie tak z dzieciakami” (2023)

 

Dwie pary, Margaret i Ben oraz Ellie i Thomas wraz ze swoimi dziećmi Spencerem i Lucy, spędzają weekend w sąsiadujących ze sobą domkach letniskowych w zacisznym leśnym zakątku. Podczas pieszej wycieczki, w zrujnowanym budynku, znajdują głęboką studnię, z której chwilami bije tajemniczy blask. Chcąc pomóc przyjaciołom w naprawianiu wzajemnych stosunków, po powrocie Margaret proponuje, żeby najbliższą noc ich dzieciaki spędziły z nią i Benem. Wieczór upływa im na wspólnej zabawie, ale rankiem tymczasowi opiekunowie dokonują przerażającego odkrycia. Pociechy ich przyjaciół zniknęły. Po bezowocnym przeszukaniu domku i podwórza, nie informując o zdarzeniu Ellie i Thomasa, Ben w pojedynkę rusza do opuszczonego budynku w nadziei na zastanie w nim małych zgub. Tym sposobem staje się jedynym świadkiem szokującej tragedii. Jedynym dorosłym mającym wszelkie powody nie ufać istotom podającym się za Spencera i Lucy.

Kameralny horror wyprodukowany przez Blumhouse Television, w reżyserii Roxanne Benjamin, twórczyni między innymi „Szkółki przetrwania” (2019) i współtwórczyni antologii grozy „Droga na południe” (2015) oraz „XX” (2017). Oryginalny skrypt autorstwa T.J. Cimfela i Davida White'a, scenarzystów między innymi „Shut In” (2015), został przerobiony przez Benjamin, dostosowany do innej lokalizacji i napiętego harmonogramu, na co zasadniczy wpływ miała zapewne sytuacja pandemiczna (główne zdjęcia powstawały w okresie bezwzględnego panowania covida – ruszyły w listopadzie 2021 roku). I przemianowany z „The Ravine” na „There's Something Wrong with the Children” (pol. „Coś jest nie tak z dzieciakami”). Film kręcono w stanie Luizjana, w tym w XIX wiecznym ceglanym forcie, funkcjonującym pod nazwą Fort Macomb, leżącym w Nowym Orleanie, na zachodnim brzegu Chef Menteur Pass miejscu o szczególnym znaczeniu historycznym, w pobliżu którego nie ma żadnych wąwozów. Obraz trafił bezpośrednio do strefy VOD, poczynając od 17 stycznia 2023 roku (Kanada i rodzime poletko owej produkcji, czyli Stany Zjednoczone).

Roxanne Benjamin nie ukrywa, że pracując nad „Coś jest nie tak z dzieciakami” czerpała głównie z twórczości Stephena Kinga, którą darzy szczególnymi względami, ale w swoich wypowiedziach medialnych dawała też do zrozumienia, że ponadto na tę produkcję wpłynęły dwa z jej ukochanych filmów: „Synalek” Josepha Rubena i „Wioska przeklętych” Wolfa Rilla (ewentualnie Johna Carpentera: remake/readaptacja „Kukułczych jaj z Midwich” Johna Wyndhama). A właściwie trzy, bo czołówka – soczyście zielone harce filmowego rodzeństwa, płynnie zwalniające tempo przy dźwiękach Sisters of Mercy – powstała z inspiracji „Co się stało z Solange?” Massimo Dallamano. „Coś jest nie tak z dzieciakami” to horror skromny zarówno na gruncie fabularnym, jak i technicznym. O ile mnie pamięć nie myli, mniej dosadny od „Dzieci” Toma Shanklanda (nie wspominając już o kultowym „Czy zabiłbyś dziecko?” Narciso Ibáñeza Serradora na podstawie powieści Juana José Plansa), niemniej przede wszystkim ten tytuł miałam przed oczami podczas niniejszej weekendowej wyprawy. Dwóch zaprzyjaźnionych par i rzecz jasna tytułowych dzieciaków, w które w stosownie (lekko) upiornym stylu wcielili się Briella Guiza i David Mattle. Role ich filmowych rodziców powierzono Carlosowi Santosowi (m.in. „W pogoni za duchami” Bena Paysera i Scotta Rutherforda) i Amandzie Crew (m.in. „Oszukać przeznaczenie 3” Jamesa Wonga, „Udręczeni” Petera Cornwella, „Isabelle” Roberta Heydona), których wkład oceniam na mocno przeciętny. Podobnie jak występ Alishy Wainwright (jako Margaret), ale już partnerujący jej Zach Gilford (m.in. „Ostatnia zima” Larry'ego Fessendena, „Zemsta po śmierci” Sebastiana Gutierreza, „Diabelskie nasienie” Matta Bettineliego-Olpina i Tylera Gilletta, „Noc oczyszczenia: Anarchia” Jamesa DeMonaco) przyjemnie mnie zaskoczył. Wbrew pozorom „Coś jest nie tak z dzieciakami” nie przemierza najbardziej utartych ścieżek na terytorium horroru, na co zresztą w swoich szczegółowych omówieniach rzeczonego przedsięwzięcia, zwracała uwagę sama reżyserka. Gdyby tak było, to twórcy nie omieszkaliby przedstawić całej genezy „szaleństwa dzieciaków”, zbudować jakiejś niekoniecznie interesującej mitologii (z wypowiedzi Benjamin można wywnioskować, że takie „dawno, dawno temu bla, bla, bla” przeważnie niemiłosiernie ją nudzi), a współczesną Kasandrą nie byłby mężczyzna. Innymi słowy, to Benowi przypadła niewdzięczna rola zaalarmowania reszty. Pozostałych dorosłych wczasowiczów, którzy w odróżnieniu od niego, nie mają żadnego powodu, by wietrzyć jakieś niebezpieczeństwo ze strony zaledwie dziewięcioletniego chłopca i jego niewiele starszej siostry. Tym bardziej, gdy złym prorokiem jest jednostka z nie najlepszą kondycją psychiczną. Cała akcja zamyka się na amerykańskim wygwizdowie, w odludnej okolicy otoczonej niezbyt gęstym, żeby nie powiedzieć rzadkim (przynajmniej w najbliższej perspektywie) lasem, którego maleńki fragment oczywiście też posłużył za plan ekipie pod dowództwem Roxanne Benjamin. Dwa niemal przytulone do siebie średniej wielkości drewniane domki letniskowe postawiono nieopodal zabytkowych ruin, które nasi bohaterowie - a jakże! - na swoje nieszczęście na samym początku tego pechowego weekendu uznają za warte obejrzenia. Albo po prostu większość dojdzie do wniosku, że lepiej ulec namowom Bena, niż później wysłuchiwać, ileż to stracili nie wybierając się z nim na tę niezapomnianą wyprawę, która swoją drogą przypomniała mi „Smętarz dla zwierzaków” aka „Cmętarz zwieżąt” Stephena Kinga. A sekretna studnia, naturalną koleją rzeczy (znając główne źródło inspiracji Roxanne Benjamin, czyli wspomnianą już twórczość Stephena Kinga), doprowadziła mnie do „Dolores Claiborne”, pierwszą myślą innych odbiorców „Coś jest nie tak z dzieciakami” może być jednak Pennywise, prędzej filmowy niż książkowy (dwuczęściowa readaptacja genialnej powieści „To” w reżyserii Andy'ego Muschiettiego). Tak czy owak, znowu nie ma mojego ulubionego bohatera (Żółwia) oryginalnej opowieści o nieziemskim postrachu fikcyjnego miasteczka Derry w stanie Maine. W zasadzie jest tylko mistyczne światło, nadnaturalna energia o hipnotycznych właściwościach. Żeby tylko...

(źródło, zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=YB1rTbcYRdE)

Długoletnia damska przyjaźń, która wytrzymała wybór odmiennych modeli życia. Ellie uwiła sobie całkiem przytulne rodzinne gniazdko, a Margaret wolała skupić się na karierze i pasji, którą wcześniej dzieliła z Ellie. Najczęściej spontaniczne wyprawy w różne ciekawe miejsca, pełne przygód podróże, w które od jakieś czasu zwykle wyrusza razem z kochanym Benem. Decyzję o niewydawaniu na świat dzieci podjęła Margaret, a on się nie sprzeciwiał, więc kobieta dotąd żyła w przekonaniu, że Ben też nie widzi się w roli rodzica, że nie pociąga go mniej więcej taki żywot, jaki toczą ich najbliżsi przyjaciele. Ellie i Thomas nie dają im do zrozumienia, by żałowali, że nie poszli tą drogą co Margaret i Ben. Nie, z pewnością nie chcieliby zamienić się miejscami z tymi uciekającymi od odpowiedzialności, może nawet niedojrzałymi ludźmi, którzy nawet nie zdają sobie sprawy z tego, ile tracą tak uparcie odmawiając sobie potomstwa. W każdym razie tak swoich bezdzietnych przyjaciół mogą widzieć przeszczęśliwi rodzice, którzy oczywiście nie mają zamiaru wygłaszać takich opinii w ich obecności. Z kolei Margaret i Ben w rzeczywistości mogą uważać swoich biednych znajomych za ofiary presji społecznej, konformistów, którzy jakby na żądanie innych porzucili swoje marzenia, jak to się mówi, zrezygnowali z własnego życia. Jakiekolwiek zdanie o tych drugich chowają dorośli wczasowicze w „Coś jest nie tak z dzieciakami” Roxanne Benjamin, wygląda na to, że wszyscy - z wyjątkiem Bena? - ułożyli sobie żywoty podług własnych potrzeb. Każdy słuchał wyłącznie własnego serca, aczkolwiek Margaret niebawem zacznie się zastanawiać, czy aby przypadkiem nie unieszczęśliwiła swojego życiowego wybranka. Wcześniej jakoś nie pomyślała, by zapytać go, czy chciałby być ojcem. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że Ben może nie nie dzielić z nią wszystkich pragnień. Choć w wielu sprawach w pełni się zgadzają, to w tym jednym, jakże istotnym punkcie, Ben może mieć zdanie odrębne, które z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, postanowił zatrzymać dla siebie. Może powstrzymuje go obawa przed utratą Margaret? A może kobieta błędnie to wszystko odczytuje? Nie da się ukryć, że Ben ma dobry kontakt ze Spencerem i Lucy, ale samo to, że uwielbia spędzać czas z tymi dzieciakami, że doskonale sprawdza się w roli przyszywanego wujka, nie musi oznaczać, że marzy mu się własny szkrab. W jednej z rozmów z Thomasem, Ben wyznaje, że dla niego dzieci są jak luksusowe hotele: dobre na urlop, ale na co dzień, na dłuższą metę najpewniej okazałyby się strasznie męczące, boleśnie rozczarowujące, czy coś w tym rodzaju. I może to wcale nie jest kłamstwo? Tak czy inaczej, kontakty Bena z największymi skarbami Ellie i Thomasa, niebawem ulegną drastycznemu pogorszeniu. Mali przyjaciele zamienią się w zaprzysięgłych wrogów. A wszystko przez przeklętą studnię w przestronnej, ciemnej, zniszczonej budowli z cegieł. Film o gaslightingu: tak zapowiadała to minimalistyczne widowisko Roxanne Benjamin i nie powiedziałabym, że to czcze obietnice, ewentualnie przestrogi (choćby dla osób, którym akurat zachciało się bardziej makabrycznej filmowej uczty). Widowisko, które mogło być bardziej klimatyczne, skąpane w gęstszych, odstręczająco lepkich ciemnościach, za to ścieżka audio, jak mało która we współczesnym kinie grozy, w moim odbiorze zdecydowanie pchała się na czoło tej trzymającej w umiarkowanym napięciu, nienużącej, ale też nieprzełomowej, niespecjalnie wyszukanej orkiestry. Złowieszczej, prostej „piosenki” o opętanych lub podmienionych stworzeniach, które nomen omen z dziecinną łatwością torpedują wizerunek dobrego wujaszka. Zastawiają pułapki na człowieka mogącego pokrzyżować ich niecne plany. W każdym razie coś złego z tajemnej studni pewnie nie brało pod uwagę napatoczenia się naocznego świadka... nieodwracalnej tragedii? Szokujące odkrycie Bena po zakończeniu desperackich poszukiwań bezcennych latorośli jego przyjaciół, to mój ulubiony moment „Coś jest nie tak z dzieciakami”. Świat się przekrzywił, teraz to już na pewno dobiłam do tabliczki z napisem „Witamy w Strefie Mroku!”. Wcześniej miałam wątpliwości, ale ten moment zdecydowanie uwarunkował mnie te specyficzne, nieziemskie (gdzieś poza czasem i przestrzenią), szaleńczo zdestabilizowane, osobliwie płynne, nienormalnie ciekłe realia. No cóż, myślę, że można było śmielej poeksperymentować, bardziej zaszaleć na tym chwytliwym, ekstremalnie niepewnym terytorium. Największa przewrotka, odstępstwo od pospolitości, szczerze mówiąc żadnego wrażenia na mnie nie zrobiło. Takie rzeczy zdarzały się już w kinie grozy – nieczęsto spotykane, ale też nieinnowacyjne zagranie. Mnie przed oczami raptownie stanął pewien czarno-biały dreszczowiec wyreżyserowany przez jednego z najbardziej znanych filmowców w historii kinematografii.

Doceniam niepodążanie za modą pod tytułem „spokojnie, wszystko nie najgorzej się skończy” - uporczywe lukrowanie świata, który z definicji powinien był brzydki, zły, wstrętny, niepokojący:) Mały, bo mały, ale grunt, że jakiś pazur jest, a przynajmniej ja takowy wypatrzyłam w tym niewybuchowym „spektaklu” wyreżyserowanym przez Roxanne Benjamin, w tym Blumhouse'owym „Coś jest nie tak z dzieciakami”. Jak dla mnie dostatecznie zajmującym, niemęczącym, niewymagającym „straszydełku” w sam raz na jeden raz. Kameralnym horrorze o diabolicznych szkrabach, które że tak to ujmę, pozazdrościły milusińskim z fikcyjnej mieściny Gatlin w Nebrasce i znalazły sobie swojego Tego, Który Kroczy Między Rzędami. A raczej Tego, Który Tkwi W Studni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz