Dobrze
przyjęta przez krytykę antologia filmowa, składająca się z
pięciu opowieści, jeśli wliczyć animację prezentowaną w ratach
i mającą stanowić coś na kształt klamry. Już na etapie
planowania postanowiono powierzyć reżyserię wyłącznie kobietom,
można więc powiedzieć, że „XX” miał być próbką damskiego
spojrzenia na horror. Przez jakiś czas w Internecie krążyła
informacja, że wybór padł na Karyn Kusamę („Zabójcze ciało”,
„Zaproszenie”), Jovankę Vuckovic, Mary Harron („American
Psycho”, „Internat”) i Jennifer Chambers Lynch („Chained”).
Widziałam nawet doniesienia o rzekomym zatrudnieniu sióstr Soska,
Jen i Sylvii („American Mary”, „Oczy zła”), ale ostatecznie
do dwóch pierwszych dołączyły Roxanne Benjamin („Southbound”),
Annie Clark i Sofia Carrillo. Pierwszy pokaz „XX” odbył się w
styczniu 2017 roku na Sundance Film Festival, później był
dystrybuowany głównie za pośrednictwem platformy VOD oraz na DVD i
Blu-ray. Antologia trafiła również na ekrany amerykańskich kin,
ale w ograniczonym zakresie.
W
mojej ocenie „XX” jest antologią nierówną - dziełem
zawierającym w sobie solidnie nakręcone, wciągające i całkiem
klimatyczne historie oraz opowieści, które moim zdaniem nie
przedstawiają sobą praktycznie żadnej wartości, wyglądające
jakby nakręcono je na siłę, naprędce, tylko po to, żeby czymś
wypełnić pozostałe z wymaganych minut. Nastrojowa klamra
zrealizowana techniką stop motion, wyreżyserowana przez Sofię
Carrillo, zwraca uwagę wysmakowanym miksem filmowej i nazwijmy go
kukiełkowej rzeczywistości, efektownym przemieszaniem realizmu z
mroczną bajkowością, ale niestety nieabsorbującą na gruncie
tekstowym. Najwięcej powodów do dumy ma moim zdaniem Jovanka
Vuckovic, odpowiedzialna za reżyserię i scenariusz „The
Box”, segmentu będącego ekranizacją opowiadania Jacka
Ketchuma zamieszczonego w zbiorze „Królestwo spokoju”.
Narratorem i zarazem głównym bohaterem literackiego pierwowzoru był
mężczyzna, kochający mąż i ojciec trójki dzieci. Jako że „XX”
miała konfrontować widza z kobiecym spojrzeniem na horror, Vuckovic
główną bohaterką uczyniła żonę wspomnianej postaci, ustawiając
ją w pozycji, którą w opowiadaniu zajmował jej małżonek.
Zmniejszyła również liczbę ich dzieci – zamiast trójki pociech
mają dwójkę, chłopca i dziewczynkę, z których to tak samo jak w
opowiadaniu uwagę przyciąga przede wszystkim ten pierwszy, Danny.
Te kosmetyczne zmiany moim zdaniem nie mają większego wpływu na tę
historię - w żadnym razie nie odkształcają zamysłu Jacka
Ketchuma, z czego jestem bardzo rada, bo „The Box” to tego
rodzaju opowieść, którą bardzo łatwo można było zepsuć. Jeden
fałszywy krok mógł skutkować odarciem z uwierającej wręcz
zagadkowości, z unaocznionego przez Ketchuma dowodu na to, że w
prostocie tkwi potężna siła, że wcale nie trzeba komplikować
danej opowieści, aby została odebrana w kategoriach czegoś
oryginalnego. Jovanka Vuckovic zdołała oddać na ekranie wszystkie
powyższe superlatywy „Pudełka” Jacka Ketchuma, oferując nam w
zasadzie (plus-minus) identyczny przebieg akcji, tyle że ujęty z
perspektywy kobiety. Kopiując nawet niektóre kwestie, nie tylko
poszczególne wydarzenia składające się na tę tchnącą
niepokojącą tajemniczością opowieść o chłopcu, który nagle
przestaje jeść. I serwując jedną realistyczną krwawą sekwencję
– dosyć mocną, aczkolwiek wydaje mi się, że przyjęłabym ją z
większym wstrętem, gdyby jej sens od początku nie był tak
oczywisty. UWAGA SPOILER Innymi słowy, gdybym przez cały
czas trwania tej scenki nie zdawała sobie sprawy, że to jedynie sen
głównej bohaterki KONIEC SPOILERA.
Po
„The Box” przychodzi pora na dwie w moim pojęciu bardzo słabe
historyjki, z których to pierwszej zatytułowanej „The
Birthday Party” nawet nie mogę nazwać horrorem. Spisana
przez Annie Clark i Roxanne Banjamin i wyreżyserowana wyłącznie
przez tę pierwszą opowieść o neurotycznej, impulsywnej kobiecie
organizującej przyjęcie urodzinowe dla swojej małej córeczki
miała być dowcipnym spojrzeniem na pewną bądź co bądź
makabryczną tematykę – pełną czarnego humoru opowieścią o
kobiecie, która tak bardzo pragnie wyprawić córce niezapomniane
urodziny, że jest nawet gotowa ukryć ciało jej ojca, który
targnął się na swoje życie akurat w tym jakże ważnym dla nich
dniu. Problem tylko w tym, że humor jest tak prymitywny, drętwy,
żeby nie rzec wymuszony, a dbałość o napięcie, którego przecież
ma się pełne prawo oczekiwać od takiej problematyki, tak
denerwująco znikoma, że z utęsknieniem wypatrywałam końca tej
opowieści, wręcz nie mogłam się doczekać następnego segmentu.
Jak się jednak okazało jakże przewidywalne zakończenie „The
Birthday Party” nie oznaczało końca moich mąk, bo kolejna
opowieść, „Don't Fall” wyreżyserowana przez
Roxanne Benjamin na podstawie jej własnego scenariusza wcale lepsza
nie była. Historii o grupce przyjaciół, która musi się zmierzyć
z jakimś potwornym osobnikiem bądź osobnikami na terenie położonym
z dala od skupisk ludzkich, na rozległym pustkowiu, z którego nie
sposób szybko się wydostać, było już cale mnóstwo. Ale to nie
brak oryginalności odrzucił mnie od tej opowieści tylko tchórzliwa
forma, nieprzystająca do fabuły. Od takiej historii ma się prawo
oczekiwać przynajmniej jednego śmielszego krwawego ujęcia, jakiejś
czy to pomysłowej czy budzącej przynajmniej delikatny niesmak
eliminacji któregoś z protagonistów. Ma się również prawo
oczekiwać dużego skupienia twórców na generowaniu atmosfery
narastającego zagrożenia, a tego ku mojemu ubolewaniu również nie
dostałam. Na plus mogę jedynie odnotować lekkie zaburzenie
konwencji za sprawą rozwoju głównej bohaterki UWAGA SPOILER
kobieta, która wydaje się pełnić rolę final girl staje
się potworem, mordercą swoich niedawnych towarzyszy KONIEC
SPOILERA.
Poziom
dwóch poprzednich segmentów zmusił mnie do wejścia w ostatnią
historyjkę bez żadnych oczekiwań, do przygotowania się na dalsze
cierpienia, ale jak się okazało warto było czekać na próbkę
twórczości Karyn Kusamy. Wyreżyserowana przez nią opowieść pt.
„Her Only Living Son”, do której w pojedynkę
spisała scenariusz to dowód na to, że znane motywy mogą tchnąć
sporym powiewem świeżości, że można stworzyć mocno intrygującą,
do pewnego momentu emanującą potężną tajemniczością historię
w oparciu o dwa doskonale znane wielbicielom kina grozy motywy. „Her
Only Living Son” koncentruje się na samotnej matce, która jest
coraz bardziej zaniepokojona zachowaniem swojego już prawie
dorosłego syna. Wszystko bowiem wskazuje na to, że młody mężczyzna
znajduje przyjemność w dręczeniu zwierząt i torturowaniu
koleżanek ze szkoły, że kobieta mieszka pod jednym dachem z
prawdziwym psychopatą, którego w dodatku stara się chronić. Nie w
zaborczy sposób, bo rozmowa z dyrektorką szkoły, do której
uczęszcza jej syn wskazuje na to, że główna bohaterka nie
pochwala jego zachowania i nie miałaby nic przeciwko temu, aby
poniósł jakąś karę za swoje okrutne wybryki. Kobieta wychodzi z
założenia, że surowa kara mogłaby mieć na niego zbawczy wpływ,
że zmusiłaby go do zmiany postępowania, pomogłaby mu odróżnić
dobro od zła i skłonić do opowiedzenia się za tym pierwszym. Sama
jednak z jakiegoś powodu nie ma odwagi przeciwstawić się synowi,
nie potrafi go zdyscyplinować, godząc się na rolę swego rodzaju
niewolnicy krnąbrnego nastolatka. Z czasem Kusama zgłębi tajniki
jej początkowo nie do końca zrozumiałego podejścia do swojego
własnego dziecka. Wyjawi dlaczego młody mężczyzna tak bardzo ją
przeraża i dlaczego godzi się na poniżającą rolę, którą to
przyszło jej pełnić w jej własnym domu. Ten skręt oczywiście
odziera opowieść Kusamy z wcześniejszej, jakże mocno zagęszczonej
aury uwierającej tajemnicy, ale wbrew pozorom to wcale nie oznacza,
że historia zostaje wówczas automatycznie pozbawiona atrakcyjności.
Intrygująca zagadkowość zostaje bowiem zastąpiona nielichą
niespodzianką, elementem, który powinien spotkać się z uznaniem
wielu długoletnich fanów horrorów, tych zaznajomionych z
klasyką. UWAGA SPOILER Karyn Kusama z czasem daje widzom do
zrozumienia, że jej celem było dokręcenie dalszego ciągu „Dziecka
Rosemary”, że chciała zaprezentować jedną z możliwości
rozwoju tej ponadczasowej opowieści KONIEC SPOILERA. I moim
zdaniem uczyniła to w iście znakomitym, przewrotnym i przede
wszystkim mocno klimatycznym stylu.
Dwie
z pięciu historii zamieszczonych w antologii „XX” uważam za
udane praktycznie w każdym calu. Kolejne dwie dostarczyły mi
nielichych cierpień, a zrealizowana w technice stop motion swoista
klamra usatysfakcjonowała mnie jedynie pomysłową i całkiem
nastrojową realizacją, bo fabuła jakoś mnie nie porwała.
Powiedziałabym więc, że owa kobieca antologia delikatnie wybija
się ponad średnią, tylko odrobinkę, a szkoda, bo gdyby dostawić
do perełek Jovanki Vuckovic i Karyn Kusamy dwa segmenty przynajmniej
lekko wybijające się ponad przeciętną, a nie takie miernoty to
byłaby to jedna z najlepszych XX-wiecznych filmowych antologii grozy
jaką oglądałam. Jeśli nie najlepsza.
Na "XX" wpadłem przez zupełny przypadek. Ktoś polecał filmy z lat 2016/17, które warto zobaczyć, a które przeszły bez echa. Antologia bardzo mi się spodobała. Historie, nie licząc trzeciej, przedstawiają matki, które przeciwstawiają się "złu" jakiejkolwiek postaci ono nie miałoby. Udany film. Zgodzę się, że "przyjęcie urodzinowe" było najsłabszą historią. Chociaż na plus można policzyć scenografię.
OdpowiedzUsuńWedług mnie najsłabsza była 3 nowela...jakby w ogóle nie pasująca do całości i zwyczajnie głupia. Najlepsze za to bezapelacyjnie The Box. Ciągle zastanawiam się co było w tym pudełku....:)
OdpowiedzUsuń