niedziela, 20 kwietnia 2014

„Diabelskie nasienie” (2014)


Nowożeńcy, Samantha i Zach McCall, wybierają się w podróż poślubną na Dominikanę. Ostatniego dnia pobytu, podczas suto zakrapianej zabawy w klubie, zostają ogłuszeni i porwani przez tajemniczą sektę. Nazajutrz budzą się w swoim pokoju hotelowym, nie pamiętając wydarzeń minionej nocy. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Sam odkrywa, że jest w ciąży. Szczęśliwy Zach dzieli się tą nowiną z całą rodziną, ale wkrótce jego zapał zostaje ostudzony przez osobliwe zachowanie jego żony. Kobieta boryka się z przebłyskami nieświadomości, podczas których staje się agresywna dla otoczenia.

O „Diabelskim nasieniu” reżyserskiego duetu, Matta Bettinelli-Olpina i Tylera Gilletta, świat dowiedział się dzięki pomysłowej reklamie, z tak zwanym diabelskim dzieckiem w roli głównej. Gdyby nie owa przezabawna kampania reklamowa film zapewne przyciągnąłby przed ekrany jedynie wąską grupkę zagorzałych wielbicieli kina grozy, którzy oglądają każdy horror, jaki wpadnie im w ręce. Powód jest prosty: o ile reklama mogła poszczycić się sporą dozą oryginalności to obiekt jej promocji nie ma w sobie absolutnie niczego, czego nie widzielibyśmy w innych satanistycznych obrazach. Realizacja mocno rozczarowuje. Oto, twórcy skorzystali z modnego ostatnimi czasy tzw. „kręcenia z ręki”, który sprawia, że niestety niedane nam będzie dokładnie przyjrzeć się wszystkim niepokojącym wydarzeniom w domu McCallów. Obraz, jak zwykle w tego typu produkcjach, aż nazbyt często w chwilach szczytowej akcji kieruje się w stronę podłóg i ścian. Nieco więcej ujrzymy za pośrednictwem kamer rozmieszczonych w domu przez mającego obsesję na punkcie filmowania, Zacha. Aczkolwiek nawet w tych przypadkach radzę spodziewać się ostrych cięć i nagłych przeskoków akcji w kulminacjach.

Po akcji z diabelskim dzieciakiem można by oczekiwać powtórki „Omena”, co jest mylące, bo niemalże przez cały seans niedane nam będzie zobaczyć Antychrysta. Twórcy czerpali raczej z „Dziecka Rosemary”, przyjmując koncepcję negatywnego wpływu rozwijającego się w łonie dziecka na zachowanie jego rodzicielki. Bez aspektów stricte psychologicznych, bez insynuacji, że Sam padła ofiarą psychozy. Już od chwili jej zapłodnienia, w trakcie czarnej mszy wiemy, że istota, którą kobieta nosi pod sercem nie jest człowiekiem. Nieco wcześniej, kiedy odwiedza pewną wróżkę na Dominikanie twórcy zaszczepiają w naszym umyśle podejrzenia, odnośnie pochodzenia Sam. Słowa, które starsza kobieta do niej kieruje każą nam przypuszczać, że na głównej bohaterce już od urodzenia ciążyło mroczne fatum. Po powrocie naszych nowożeńców do kraju i odkryciu ciąży Samanthy następuje właściwa akcja (choć słowo „akcja” w tym przypadku jest mocno na wyrost). Kobieta zaczyna lunatykować i napadać na ludzi. Po zakupach w hipermarkecie rozbija dłonią szyby w samochodzie mężczyzny, który omal jej nie potrącił. Podczas swojego przyjęcia urodzinowego wrzeszczy na znajomą, która odwiedza ją w pokoju. W trakcie snu chwyta w żelaznym uścisku swojego męża. I wreszcie podczas zakupów sięga po surowe mięso i łapczywie go pożera (scena żywcem skopiowana z „Dziecka Rosemary), chociaż jest zdeklarowaną wegetarianką. To wszystko pewnie brzmi nader ciekawie – już widzę zapał czytelników tej recenzji, którzy spodziewają się mocno nastrojowej, pełnej jump scenek konfrontacji z „Diabelskim nasieniem”. Pozwólcie, że ostudzę wasz zapał. Niniejszy obraz to typowy horror w wersji lajt, na którym nikt, nawet dziecko się nie zaniepokoi. Wszystko podano w tak wyjałowionym z wszelkiego klimatu stylu, chwilami wręcz ocierając się o akcenty komediowe, że radzę nie spodziewać się horroru na miarę „Dziecka Rosemary”. Raczej miernych popłuczyn po tym arcydziele. Nawet najbardziej charakterystyczne sceny w filmie, konsumpcja ciała jelenia i krwotok z nosa u księdza, bardziej śmieszą, aniżeli straszą. Tak jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy kręcą czysty horror satanistyczny, czy raczej pastisz tego nurtu.

Choć fabuła nie zaskakuje niczym szczególnym (właściwie już na początku wiadomo, jak film się skończy), a realizacja razi daleko idącym niedopracowaniem (nawet biorąc pod uwagę inne horrory verite, które przynajmniej potrafiły wykrzesać troszkę klimatu z „kręcenia z ręki”) to odtwórcy głównych ról spisali się na medal. Profesjonalny warsztat Allison Miller i Zacha Gilforda, aż gryzł się z amatorskim wykonaniem bez zrozumienia reguł rządzących gatunkiem.

Jeśli ktoś przymierza się do seansu „Diabelskiego nasienia”, a oczekuje mrożącego krew w żyłach horroru zamiast lekkiego kina to radzę sięgnąć po nagranie z kampanii reklamującej tę produkcję, bo choć w zamyśle miała być mocno humorystyczna ma w sobie więcej polotu niż te popłuczyny po „Dziecku Rosemary”. Film zdecydowanie nie dla zagorzałych wielbicieli czystej grozy, raczej dla poszukiwaczy czegoś delikatnego i mocno schematycznego.

3 komentarze:

  1. Przymierzam się do seansu. Skusiły mnie słowa "found footage" w opinii jednego krytyka z RT, choć film jako taki dobrych not nie zbiera. Może przy odpowiednim podejściu się nie wynudzę, zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten film miał być wyświetlany w polskich kinach od 14 lutego.Ciekawe skąd takie opóźnienie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie ten film był ok. Bez rewelacji, ale te mocno słabe recenzje, które dostaję trochę mnie dziwią. IMO idzie to obejrzeć bez krzywienia się. Niektóre rozwiązania found footage, POV i zabawy kamerą, nawet mi imponowały. Scena kiedy Allison Miller wcina jelonka, a potem psycho-mocami kasuje nastolatków, którzy ją na tym przyłapali, była całkiem kozacka. Te motywy z szatańskimi super mocami i końcówka jak milczący, pozbawienie tożsamości wyznawcy diabła otoczyli dom bohaterów kojarzyła mi się z Prince of Darkness Carpentera.

    OdpowiedzUsuń