Nowożeńcy, Samantha i Zach McCall, wybierają się w podróż poślubną na
Dominikanę. Ostatniego dnia pobytu, podczas suto zakrapianej zabawy w klubie,
zostają ogłuszeni i porwani przez tajemniczą sektę. Nazajutrz budzą się w swoim
pokoju hotelowym, nie pamiętając wydarzeń minionej nocy. Po powrocie do Stanów
Zjednoczonych Sam odkrywa, że jest w ciąży. Szczęśliwy Zach dzieli się tą
nowiną z całą rodziną, ale wkrótce jego zapał zostaje ostudzony przez osobliwe
zachowanie jego żony. Kobieta boryka się z przebłyskami nieświadomości, podczas
których staje się agresywna dla otoczenia.
O „Diabelskim nasieniu” reżyserskiego duetu, Matta Bettinelli-Olpina i
Tylera Gilletta, świat dowiedział się dzięki pomysłowej reklamie, z tak zwanym diabelskim
dzieckiem w roli głównej. Gdyby nie owa przezabawna kampania reklamowa film
zapewne przyciągnąłby przed ekrany jedynie wąską grupkę zagorzałych wielbicieli
kina grozy, którzy oglądają każdy horror, jaki wpadnie im w ręce. Powód jest
prosty: o ile reklama mogła poszczycić się sporą dozą oryginalności to obiekt
jej promocji nie ma w sobie absolutnie niczego, czego nie widzielibyśmy w
innych satanistycznych obrazach. Realizacja mocno rozczarowuje. Oto, twórcy skorzystali z modnego ostatnimi
czasy tzw. „kręcenia z ręki”, który sprawia, że niestety niedane nam będzie
dokładnie przyjrzeć się wszystkim niepokojącym wydarzeniom w domu McCallów. Obraz,
jak zwykle w tego typu produkcjach, aż nazbyt często w chwilach szczytowej
akcji kieruje się w stronę podłóg i ścian. Nieco więcej ujrzymy za
pośrednictwem kamer rozmieszczonych w domu przez mającego obsesję na punkcie
filmowania, Zacha. Aczkolwiek nawet w tych przypadkach radzę spodziewać się
ostrych cięć i nagłych przeskoków akcji w kulminacjach.
Po akcji z diabelskim dzieciakiem można by oczekiwać powtórki „Omena”, co
jest mylące, bo niemalże przez cały seans niedane nam będzie zobaczyć
Antychrysta. Twórcy czerpali raczej z „Dziecka Rosemary”, przyjmując koncepcję negatywnego
wpływu rozwijającego się w łonie dziecka na zachowanie jego rodzicielki. Bez
aspektów stricte psychologicznych, bez insynuacji, że Sam padła ofiarą
psychozy. Już od chwili jej zapłodnienia, w trakcie czarnej mszy wiemy, że
istota, którą kobieta nosi pod sercem nie jest człowiekiem. Nieco wcześniej,
kiedy odwiedza pewną wróżkę na Dominikanie twórcy zaszczepiają w naszym umyśle
podejrzenia, odnośnie pochodzenia Sam. Słowa, które starsza kobieta do niej
kieruje każą nam przypuszczać, że na głównej bohaterce już od urodzenia ciążyło
mroczne fatum. Po powrocie naszych nowożeńców do kraju i odkryciu ciąży
Samanthy następuje właściwa akcja (choć słowo „akcja” w tym przypadku jest
mocno na wyrost). Kobieta zaczyna lunatykować i napadać na ludzi. Po zakupach w
hipermarkecie rozbija dłonią szyby w samochodzie mężczyzny, który omal jej nie
potrącił. Podczas swojego przyjęcia urodzinowego wrzeszczy na znajomą, która
odwiedza ją w pokoju. W trakcie snu chwyta w żelaznym uścisku swojego męża. I
wreszcie podczas zakupów sięga po surowe mięso i łapczywie go pożera (scena
żywcem skopiowana z „Dziecka Rosemary), chociaż jest zdeklarowaną wegetarianką.
To wszystko pewnie brzmi nader ciekawie – już widzę zapał czytelników tej
recenzji, którzy spodziewają się mocno nastrojowej, pełnej jump scenek konfrontacji z „Diabelskim nasieniem”. Pozwólcie, że
ostudzę wasz zapał. Niniejszy obraz to typowy horror w wersji lajt, na którym
nikt, nawet dziecko się nie zaniepokoi. Wszystko podano w tak wyjałowionym z
wszelkiego klimatu stylu, chwilami wręcz ocierając się o akcenty komediowe, że
radzę nie spodziewać się horroru na miarę „Dziecka Rosemary”. Raczej miernych
popłuczyn po tym arcydziele. Nawet najbardziej charakterystyczne sceny w
filmie, konsumpcja ciała jelenia i krwotok z nosa u księdza, bardziej śmieszą,
aniżeli straszą. Tak jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy kręcą czysty
horror satanistyczny, czy raczej pastisz tego nurtu.
Choć fabuła nie zaskakuje niczym szczególnym (właściwie już na początku
wiadomo, jak film się skończy), a realizacja razi daleko idącym
niedopracowaniem (nawet biorąc pod uwagę inne horrory verite, które przynajmniej potrafiły wykrzesać troszkę klimatu z „kręcenia
z ręki”) to odtwórcy głównych ról spisali się na medal. Profesjonalny warsztat
Allison Miller i Zacha Gilforda, aż gryzł się z amatorskim wykonaniem bez zrozumienia
reguł rządzących gatunkiem.
Jeśli ktoś przymierza się do seansu „Diabelskiego nasienia”, a oczekuje
mrożącego krew w żyłach horroru zamiast lekkiego kina to radzę sięgnąć po nagranie
z kampanii reklamującej tę produkcję, bo choć w zamyśle miała być mocno
humorystyczna ma w sobie więcej polotu niż te popłuczyny po „Dziecku Rosemary”.
Film zdecydowanie nie dla zagorzałych wielbicieli czystej grozy, raczej dla
poszukiwaczy czegoś delikatnego i mocno schematycznego.
Przymierzam się do seansu. Skusiły mnie słowa "found footage" w opinii jednego krytyka z RT, choć film jako taki dobrych not nie zbiera. Może przy odpowiednim podejściu się nie wynudzę, zobaczymy.
OdpowiedzUsuńTen film miał być wyświetlany w polskich kinach od 14 lutego.Ciekawe skąd takie opóźnienie?
OdpowiedzUsuńDla mnie ten film był ok. Bez rewelacji, ale te mocno słabe recenzje, które dostaję trochę mnie dziwią. IMO idzie to obejrzeć bez krzywienia się. Niektóre rozwiązania found footage, POV i zabawy kamerą, nawet mi imponowały. Scena kiedy Allison Miller wcina jelonka, a potem psycho-mocami kasuje nastolatków, którzy ją na tym przyłapali, była całkiem kozacka. Te motywy z szatańskimi super mocami i końcówka jak milczący, pozbawienie tożsamości wyznawcy diabła otoczyli dom bohaterów kojarzyła mi się z Prince of Darkness Carpentera.
OdpowiedzUsuń