Stronki na blogu

czwartek, 23 listopada 2023

„Egzorcysta: Wyznawca” (2023)

 
Będąca w zaawansowanej ciąży Sorenne podczas miesiąca miodowego na Haiti doznaje poważnych obrażeń w wyniku trzęsienia ziemi, a jej małżonek, fotograf Victor Fielding, staje przed przerażającym wyborem. Trzynaście lat później w stanie Georgia dochodzi do zaginięcia dwóch nastoletnich dziewcząt: Angeli Fielding, samotnie wychowywanej przez dawno owdowiałego ojca i jej koleżanki z klasy Katherine West. Policja wszczyna poszukiwania niezwłocznie po odebraniu zgłoszenia spanikowanych rodziców, którym udało się dowiedzieć, że dziewczynki zorganizowały sekretną wyprawę do lasu. Po trzech dniach bezowocnych poszukiwań pewien rolnik znajduje zdezorientowane trzynastolatki w swojej stodole. Radość ich bliskich nie trwa jednak długo, gdyż wbrew przewidywaniom lekarzy, Angela i Katherine zamiast powoli wracać do zdrowia... sieją strach.

Plakat filmu. „The Exorcist: Believer” 2023. Universal Pictures, Blumhouse Productions, Morgan Creek Entertainment, Rough House Pictures

Spełniło się proroctwo Williama Friedkina? Według krytyka filmowego Eda Whitfielda, reżyser arcydzieła kina grozy z 1973 roku, wiekopomnej ekranizacji powieści Williama Petera Blatty'ego, powiedział mu kiedyś, że „facet, który nakręcił te nowe Halloweenowe sequele, wkrótce nakręci jeden z nich do jego Egzorcysty”. Dodał, że nie chce być w pobliżu, gdy do tego dojdzie i że jeśli istnieje świat duchowy z możliwością powrotu, to zamierza „opętać Davida Gordona Greena i zamienić jego życie w piekło”. William Friedkin nie dożył premiery „Egzorcysty: Wyznawcy” (oryg. „The Exorcist: Believer”) Davida Gordona Greena. Universal Pictures we współpracy z amerykańską spółką Peacock (usługa VOD) zakupiła prawa do oryginalnego „Egzorcysty” za „jedyne” czterysta milionów dolarów, a z czasem do ekipy producenckiej dołączyły Blumhouse Productions, Morgan Creek Entertainment i Rough House Pictures. To miała być kolejna trylogia Greena doczepiona do już wyrobionej marki, ale reżyser „Halloween” (2018), „Halloween zabija” (2021) i „Halloween. Finał” (2022) wyraził już swoje wątpliwości odnośnie kontynuowania tego projektu. Czyżby zniechęciło go negatywne przyjęcie „Egzorcysty: Wyznawcy”? Bo niespełna dwa lata przed wydaniem sequela „Egzorcysty”, ignorującego pozostałe cegiełki tej franczyzowej budowli (tj. „Egzorcysta II: Heretyk” Johna Boormana, „Egzorcysta III” Williama Petera Blatty'ego, prequele „Egzorcysta: Początek” Renny'ego Harlina, „Dominium. Egzorcysta: Prequel” Paula Schradera i serial Jeremy'ego Slatera pt. „Egzorcysta”), ogłoszono rozpoczęcie prac nad „The Exorcist: Deceiver”, ciągiem dalszym „nowego otwarcia”, którego premierę wstępnie zaplanowano na rok 2025.

Zrealizowany za mniej więcej trzydzieści milionów dolarów demoniczny horror pana, który w mojej ocenie zrobił z „Halloween” tanią akcyjkę. Ramy fabularne dla „Egzorcysty: Wyznawcy” David Gordon Green wytyczył razem z wypróbowanymi „wspólnikami w zbrodni”, Scottem Teemsem, z którym pracował przy „Halloween zabija” (też scenarzysta takich filmów grozy jak „Podpalaczka” Keitha Thomasa, readaptacja powieści Stephena Kinga oraz „Naznaczony: Czerwone drzwi” Patricka Wilsona, wchodzący w skład głośnej filmowej serii zapoczątkowanej w 2010 roku „Naznaczonym” Jamesa Wana) i Dannym McBride'em, z którym Green pracował przy całej swojej „halloweenowej trójcy”. Natomiast w przelewaniu tej historii na papier Greena wsparł Peter Sattler, twórca dramatu wojennego „Camp X-Ray” (2014) i zwykłego:) dramatu „Broken Diamonds” (2021). „Egzorcystę: Wyznawcę” kręcono (główne zdjęcia) od listopada 2022 do marca 2023, z wyjątkiem scen z udziałem Ellen Burstyn, które sfinalizowano już na początku 2022 roku, biorąc pod uwagę zagrożenia covidowe (zwiększone ryzyko z uwagi na podeszły wiek aktorki). Dystrybucja – kinowa – ruszyła w pierwszym tygodniu października 2023, wprawdzie nie zaliczając porażki finansowej, ale opinie, zarówno ekspercie, jak i fanowskie, w większości pochwalne bynajmniej nie były. Skoro narusza się świętość... Odwaga czy bezczelność? Jakby już wcześniej tego nie robiono. Prawdę mówiąc mnie wielki kamień z serca spadł, bo to nie remake, a do takiego odcinania kuponów od „Egzorcysty” Williama Friedkina w sumie zdążyłam się przyzwyczaić. Teraz mówią, że to były kłamstwa, że nikomu w głowie nie postało „odświeżanie” gatunkowego kamienia milowego, jakim niewątpliwie jest „Egzorcysta” nieodżałowanego Williama Friedkina, który zżymał się na widok tych wszystkich doklejek do jego Wielkiego Dzieła. No, może nie „na widok”, bo podobno podejście zrobił jedynie do „Egzorcysty II: Heretyka” Johna Boormana, twórcy kultowego „Uwolnienia” aka „Wybawienia” z 1972 roku, wytrzymując jakieś pół godziny. Tę nieprzyjemną przygodę opisał mniej więcej tymi słowami: „bałagan zrobiony przez głupiego faceta; obrzydliwość; okropny obraz; jeden z najgorszych filmów, jakie kiedykolwiek widziałem; stworzony przez obłąkany umysł”. Friedkin ponoć nie zrobił nawet wyjątku dla „Egzorcysty III” (ten seans miał już sobie darować, tak jak i prequela, alternatywnego prequela oraz serialu spod najbardziej rozpoznawalnego szyldu z dzielnicy demonicznych opętań), reżyserskiego wkładu (też scenarzysta) jego przyjaciela Williama Petera Blatty'ego, autora scenariusza pierwszego filmowego „Egzorcysty” i bezcennej powieści, która to wszystko zaczęła. Pół wieku po premierze mojego ulubionego horroru - obok „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego, ekranizacji powieści Iry Levina – słynny gatunkowy (od)twórca spada z wysokiego konia za sprawą „Egzorcysty: Wyznawcy”. Bezpośredniej kontynuacji (to znaczy pięćdziesiąt lat później) wybitnego horroru z 1973 roku. David Gordon Green zbiera solidne cięgi od znawców kina oraz zwykłych zjadaczy grozowego chleba i rzekłabym, że inaczej być nie mogło, gdyby nie jego poprzednie dokonania na gruncie horroru. Chcę przez to powiedzieć, że nie dziwi mnie, iż organizatorzy tej wątpliwej rozrywki zignorowali diabelnie głośne sygnały ostrzegawcze, choćby w postaci dość licznych głosów sprzeciwu czy po po prostu poważnych obaw wyrażanych przez wielbicieli opus magnum Williama Friedkina. Skoro z „Halloween” się udało, to dlaczego miałoby być inaczej z „Egzorcystą”? Może dlatego, że to (naj)wyższa szkoła upiornej jazdy...

Plakat filmu. „The Exorcist: Believer” 2023. Universal Pictures, Blumhouse Productions, Morgan Creek Entertainment, Rough House Pictures

Nie jestem miłośniczką twórczości Davida Gordona Greena i od kiedy sięgam pamięcią jestem beznadziejnie zakochana (to z pewnością uczucie nieodwzajemnione, bo niezmiennie straszy mnie jak diabli) w „Egzorcyście” Williama Friedkina, przygotowałam się więc na niemal dwugodzinną mordęgę z „Egzorcystą: Wyznawcą”. Bo oczywiście przez myśl mi nie przeszło, że można po prostu nie oglądać:) W każdym razie niepotrzebnie tak się nakręcałam, bo pod tym prestiżowym szyldem bywało gorzej. Nie wynudziłam się jak na „Egzorcyście: Początku” Renny'ego Harlina i choć czuję, że co poniektórym fanom mogę się mocno narazić, dodam, że postawiłam toto nawet przed „Egzorcystą II: Heretykiem” Johna Boormana („ważna uwaga”: nie widziałam „Dominium. Egzorcysty: Prequela” - swoją drogą co za durny tytuł – Paula Schradera), sami więc widzicie jaką przebrzydłą grzesznicą jestem. A już myślałam, że straciłam zdolność oglądania współczesnych horrorów o opętaniach przez demony, duchy i inne takie – coś za często odpadam, najdalej w połowie – a tu proszę, nie odepchnął mnie nawet boleśnie znajomy teledyskowy montaż. David Gordon Green chyba nie przepada za długimi ujęciami – tak mi wynika nie tylko z „Egzorcysty: Wyznawcy”, ale i jego halloweenowej przygody... może z wyjątkiem ostatniego epizodu) – które ja z reguły bardzo sobie cenię. Zwłaszcza w horrorach nastrojowych, inna sprawa, czy opowieść o dwóch opętanych dziewczynkach ze stanu Georgia można spokojnie wrzucić do tej szerokiej szuflady. Obawiam się, że klimat „Egzorcysty: Wyznawcy”, że tak to ujmę, zostanie uznany za niebyły. Niespełniona obietnica oficjalnych trailerów – zapowiadał się horror w stylu retro, bestia skąpana w oldschoolowej aurze filmowej, na dodatek przywodzącej piękne wspomnienia genialnej produkcji Friedkina, a przyszło coś w rodzaju potwora Frankensteina. Z całym szacunkiem dla tamtego nieszczęsnego stworzenia, bo ta mozaika plastiku i jesiennej szarówki (przydymione, przymglone zdjęcia, jakby niedokładnie wyprane z kolorów) oraz jesiennych kolorów (liście) może przyprawiać o autentyczne niepożądane mdłości. Doły i góry – wzloty i upadki. I tak w koło Macieju. Głównego bohatera „Egzorcysty: Wyznawcy”, fotografa Victora Fieldinga (sztampowa postać wykreowana przez Leslie'ego Odoma Jr. - gra w porządku, ale popisać to się nie dało) poznajemy już w prologu osadzonym na Haiti, ale w tej krótkiej partii podążamy za jego świeżo poślubioną ukochaną, ciężarną Sorenne. Nieuchronnie zbliżając się do nieodwracalnej tragedii rodzinnej. Następnie przenosimy się do stanu Georgia, gdzie nasz nowy znajomy zbudował przytulny domek dla siebie i swojej jedynej córki Angeli (moim zdaniem Lidya Jewett z gracją udźwignęła tę niełatwą rolę), bystrej nastolatki, desperacko szukającej kontaktu z nieżyjącą matką. Aktualnie dziewczyna największe nadzieje wiąże z tajemniczych zakątkiem gdzieś w tutejszym lesie (podziemny korytarz, którego nie było w scenariuszu; przypadkiem odkryty podczas oględzin planu). Ufa, że w legendzie miejskiej tkwią ziarna prawdy, że w tym strasznym miejscu zdoła przywołać wytęsknionego ducha mamy. A pomóc ma jej w tym koleżanka z klasy, Katherine West (kolejna spektakularna kreacja, tym razem Olivii O'Neill, w której widać pewne podobieństwo do młodej Lindy Blair, co najwidoczniej nie umknęło też ekipie technicznej – podczas egzorcyzmów zobaczymy niemal idealną kopię słynnego kadru z „Egzorcysty” Williama Friedkina; jednego z wielu), najstarsza z trójki dzieci bogobojnego małżeństwa, które przez sekretny wyskok córki będzie musiało znosić towarzystwo ateisty. Victor Fielding i jego ślepa wiara w naukę? Hierarchowie kościelni też mają wątpliwości albo najzwyczajniej boją się oskarżeń o tortury, bo w dzisiejszym cywilizowanym świecie z egzorcyzmami trzeba bardzo, ale to bardzo, uważać. Łatwiej odesłać do psychiatrów. Pozytywnie zaskoczył mnie David Gordon Green niepośpiesznym rozwijaniem tej w gruncie rzeczy konwencjonalnej opowieści o demonicznych porywaczach ciał. UWAGA SPOILER Był Pazuzu, kolej na jego wroga Lamashtu KONIEC SPOILERA. Od czasu do czasu robi „buu!”, nieraz wykorzystując przy tym technikę ewidentnie podpatrzoną w „Egzorcyście” Williama Friedkina – niby subliminale, rzekoma percepcja podprogowa, a w rzeczywistości migawki, które da się zarejestrować gołym okiem, co odbierałam jako oczka puszczane do fanów oryginalnego „Egzorcysty”. Tego rodzaju smaczków jest więcej: na przykład ludzka głowa przekręcona o sto osiemdziesiąt stopni, krzyżowy substytut noża i rzecz jasna wspomniany już kadr na opętaną Regan-Katherine. Odtwórczyni Regan MacNeil, Linda Blair, nie zgodziła się na większy udział (to może chociaż na taki malutki?) w „Egzorcyście: Wyznawcy”, ale została doradczynią. Moim zdaniem najlepsze, co omawianej produkcji się zdarzyło, to angaż Ellen Burstyn, która nie ukrywała, że zrobiła to wyłącznie dla pieniędzy – niebagatelna suma, w całości ulokowana przez nią w jej organizacji charytatywnej. Szkoda tylko, że nie pozwolono mi porządnie nacieszyć się powrotem Chris MacNeil, że rola Burstyn nie była większa. Nie szkoda, że największa muzyczna atrakcja została wprowadzona tak późno. W moim przekonaniu idealny moment na tę czarodziejską melodię (pełna wersja ten smacznej przeróbki „przy odczytywaniu listy płac”: napisy końcowe). Niezgorsza charakteryzacja opętanych (ale gdzie jej tam do biednej Regan), powiedziałabym nawet, że całkiem efektywna jak na słabowite współczesne standardy. Szczypta przekonującej makabry i dwie naprawdę interesujące scenki. Jakiś lekki dyskomfort mnie ogarną w sypialni ledwo – i tylko pozornie – odzyskanej Angeli i zaraz potem oraz w trakcie pierwszej mszy świętej opętanej Katherine. W końcu jednak przyszedł ten moment, kiedy pusty śmiech mnie ogarnął. Bajeranckie, supernowoczesne, ekstra wybuchowe, efekciarskie wypędzanie demonów. Egzotyczne połączenie – utopia Davida Gordona Greena? Keine Grenzen.

Ścierają się dwa obozy, a ja znowu w rozkroku. „Jestem za, a nawet przeciw” - ten słynny cytat nasunął mi się na myśl przy wyjściu ze świata przedstawionego w obrazoburczym „Egzorcyście: Wyznawcy” Davida Gordona Greena. Amerykańskiej produkcji, która porwała się z motyką na słońce. Chciała poprawiać doskonałość! No niezupełnie, ale i tak zachowano się niegodziwie. Nie okazano należytego szacunku „Egzorcyście” Williama Friedkina, horrorowi nad horrorami ever. Filmowe świętokradztwo? Czy ja wiem... Sequel jak sequel. Nie pierwszy i najprawdopodobniej nie ostatni pod tą demoniczną banderą. Zabijcie mnie, bo nic nie poradzę na to, iż w głębi ducha uważam, że ani dobry, ani zły. Taki se.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz