Stronki na blogu

czwartek, 18 kwietnia 2024

„Dwie minuty do piekła” (2023)

 
Po utracie mieszkania Iris Lark, młoda kobieta z Londynu, dowiaduje się o śmierci ojca, z którym nie utrzymywała kontaktu. Mężczyzna zginął w pożarze niegdysiejszego pubu „The Queen's Head”, zabytkowego budynku w Berlinie, którego był właścicielem. Notariusz informuje Iris, że jest jedyną spadkobierczynią majątku ojca i jest gotowy zająć się sprzedażą zaniedbanej nieruchomości. Decyzję kobieta podejmuje po przenocowaniu w odziedziczonym obiekcie, na skutek najścia nieznajomego mężczyzny. Intratna propozycja nieproszonego gościa skłania sukcesorkę do wstrzymania się ze sprzedażą upadłego lokalu. Po podpisaniu wiekowego aktu własności Iris staje się pełnoprawną właścicielką budynku, z którym rozłączyć może ją tylko śmierć. Kobieta nieświadomie staje się strażniczką niezwykłej istoty uwięzionej w piwnicy przeklętego pubu. Nieśmiertelnej lokatorki przyzywającej zmarłych.

Plakat filmu. „Dwie minuty do piekła” 2023, Canal+, Ciné+, Studio Babelsberg

Pełnometrażowy debiut reżyserski Alberto Corredora będący rozwinięciem jego około piętnastominutowego obrazu - opartego na scenariuszu Lorcana Reilly'ego - o zmiennokształtnej wiedźmie z 2017 roku pod tym samym oryginalnym tytułem: „Baghead”. Panowie od początku traktowali to jako tak zwany dowód koncepcji, wykazanie wykonalności dłuższej opowieści o dojmującym żalu, rozdzierającej tęsknocie i żerującym na tych uczuciach nadnaturalnym stworzeniu. Corredor przyznał, że „głównym wyzwaniem było skonstruowanie historii zachowującej esencję i nastrój filmu krótkometrażowego”, a tego zadania podjęli się debiutująca scenarzystka Christina Pamies i Bryce McGuire, twórca późniejszej „Przeklętej wody” (2024), notabene też będącej rozszerzeniem koncepcji z shorta, uwolnionego w 2014 roku kilkuminutowego obrazu nakręconego w ścisłej współpracy z Rodem Blackhurstem. Główne zdjęcia do „Dwóch minut do piekła” ruszyły w październiku 2021 roku w Studio Babelsberg w Poczdamie, najstarszym na świecie studio filmowym, dawniej nazywanym Szklanym Atelier, ale teraz to już bardziej miasteczko filmowe. Produkcja współfinansowana ze środków Niemieckiego Funduszu Filmowego (Der Deutsche Filmförderfonds). Film kręcono w tak zwanym reżimie sanitarnym tłumaczonym pandemią COVID-19. Dystrybucja (kinowa) ruszyła pod koniec grudnia 2023 roku w Niemczech.

Niemiecko-brytyjski horror nadprzyrodzony inspirowany filmami ekspresjonistycznymi, japońskimi horrorami, reżyserską twórczością Guillermo del Toro, „Mamą” Andresa Muschiettiego i stylistyką Sama Raimiego (prolog z Owenem Larkiem), którego Alberto Corredor postrzega jako mistrza łączenia niesamowitości z komizmem: zabawne klimaty upiorne. Reżyser „Dwóch minut do piekła” duże nadzieje pokładał w niepospolitym założeniu fabularnym – liczył na efekt nowości – ale na etapie postprodukcji przeprowadził rozmowę z nowo poznanym aktorem, która uświadomiła mu, że ktoś wpadł na podobny pomysł. Uznał, że to jeden z tych, nie tak znowu rzadkich w branży filmowej, niefortunnych przypadków, kiedy filmowcy niezależnie od siebie i praktycznie równolegle tworzą „bliźniacze produkty”. W każdym razie przygotował się Corredor na potencjalny negatywny wpływ „Mów do mnie!” Danny'ego i Michaela Philippou na odbiór jego nadnaturalnej opowieści, nie spodziewał się jednak oskarżeń o kopiowanie przebojowego horroru australijskiego. Przecież pomysł ujawnił pięć lat przed światową premierą „Mów do mnie!”. Niesprawiedliwość jeszcze większa niż w przypadku „The Jester” Colina Krawchuka (krytykowany za nadmierną inspirację „Masakrą w Halloween” Damiena Leone'a uwolnioną w tym samym miesiącu – pokaz na festiwalu - co krótkometrażowe otwarcie slasherowego cyklu Krawchuka; bardziej prawdopodobny wydaje się wpływ wypuszczonych wcześniej shortów z klaunem Artem, część widzów nie ma jednak wątpliwości, że Błazen wyrósł z pierwszego dłuższego występu sławniejszego morderczego mima). Morał z tego taki: nie polegaj nawet na najtwardszych dowodach, ponieważ możesz się sromotnie rozczarować. Bo jak słusznie zauważył niemiecki filozof Georg Wilhelm Friedrich Hegel „jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”. A teoria jest taka, że „Dwie minuty do piekła” to nieudolna kopia „Mów do mnie!”. Perfidna kradzież posiadaczy najprawdziwszego wehikułu czasu. Yhm, short „Baghead” z 2017 roku powstał pod wpływem seansu z przyszłości, na który Alberto Corredor i Lorcan Reilly wybrali się dzięki swojej wellsowskiej machinie;) Wzmiankowane już otwarcie „Dwóch minut do piekła” skupia się na długoletnim właścicielu niegdyś znakomicie prosperującego pubu w Berlinie. Doprowadzony do ostateczności strażnik damy z jutowym workiem na głowie. Ostatnia szarża Owena Larka (przyzwoity występ Petera Mullana), biologicznego ojca głównej bohaterki osiadłej w Londynie, cienko przędącej młodej kobiety imieniem Iris (bodaj najbardziej znana z serialu „Wiedźmin” Lauren Schmidt Hissrich na podstawie literackiego opus magnum Andrzeja Sapkowskiego, charyzmatyczna Freya Allan). Porzucona córka, która w pojedynkę opiekowała się śmiertelnie chorą matką. Marząca o niezależności, ale wbrew staraniom ciągle zdana na pomoc zaradniejszej rówieśniczki. Katie (przekonująca kreacja Ruby Barker) to najważniejsza osoba w dorosłym życiu jednostki, której wiecznie wiatr w oczy. Najlepsza przyjaciółka nieszczęsnej dziedziczki, nowej właścicielki nawiedzonego budynku o niemałej wartości historycznej. Strażniczki zła, chodzącej katastrofy przed wiekami zamurowanej przez bogobojnych ludzi.

Plakat filmu. „Dwie minuty do piekła” 2023, Canal+, Ciné+, Studio Babelsberg

Horror neogotycki w stylu Guillermo del Toro, w moim odczuciu z dużą zawartością plastiku, od reżysera pracującego już nad kolejną opowieścią z dreszczykiem, osadzoną w okresie zimnowojennym przeprawą czerpiącą z „Coś” Johna Carpentera, „Cichego miejsca” Johna Krasinskiego i „Mandy” Panosa Cosmatosa (pierwszą wersję scenariusza napisał ze Stephenem Hermanem, którego fani gatunku mogą identyfikować choćby z „Black Box” Emmanuela Osei-Kuffoura). Nauczony doświadczeniem Alberto Corredor deklaruje głębsze zaangażowanie w płaszczyznę tekstową, większą dbałość o stosownie emocjonujący rozwój fabuły. Poprawić to, co jego zdaniem zawiodło w „Dwóch minutach do piekła”. W gruncie rzeczy jest całkiem zadowolony ze swojego pierwszego popisu w długim metrażu, ale zamiast popadać w samozachwyt woli skupiać się na doskonaleniu swego artystycznego rzemiosła. Niektórzy mogą powiedzieć, że to klasyczne szukanie dziury w całym, ja jednak należę do bardziej krytycznych odbiorców hitu(?) Corredora. W każdym razie dość głośnej „propozycji dla lubiących się bać”. Zagracona piętrowa nieruchomość licząca sobie jakieś czterysta lat, która zaczęła popadać w ruinę w drugiej połowie XX wieku, bo chyba w tym okresie upadł modny niemiecki pub „The Queen's Head” (nad wejściem został gustowny szyld). Tak czy owak, Iris Lark dziedziczy zabytkową ruderę pełną różnych staroci, wśród których na pewno są jakieś antykwaryczne perełki. Innymi słowy, mimo opłakanego stanu głównej masy spadkowej (dziedziczenie ustawowe, bo pan Owen Lark „zmyślnie” testamentu nie zostawił), kobieta może na niej sporo zarobić. Wystarczy przystać na propozycję enigmatycznego notariusza ze złowrogim „papirusem” (reinterpretacja/wariacja na temat paktu Fausta i Mefistofelesa?), który jest niemal pewien, że znajomi deweloperzy szybko odkupią potencjalnie problematyczną schedę od Iris. W końcu nie stać jej na remont zwykłej kawalerki, a co dopiero na renowację zabytku. Do sfinalizowania transakcji pewnie mogłaby zostać w mieszkanku urządzonym przez ojca - na piętrze dawnej spelunki czy jak kto woli ekskluzywnego lokalu dla koneserów napojów wyskokowych - nie musiałaby więc znowu korzystać z gościnności Katie. Teraz, kiedy wypowiedziano jej umowę najmu skromnego lokalu w Londynie. Iris jest wdzięczna (czyżby?) przyjaciółce za dotychczasowe wsparcie, ale mając do wyboru obskurne domiszcze, w którym zginął jej rodzic i najpewniej wygodniejsze mieszkanie Katie, bez namysłu postawi na to pierwsze. Bo ma dość bycia zależną. Sama w domu upiorów? Skoro nie przyszła góra do Mahometa, to Katie przyjdzie do góry. Ale najpierw przełomowe spotkanie handlowe – zrozpaczony wdowiec przedstawiający się jako Neil (drętwy występ Jeremy'ego Irvine'a; m.in. „Anioł śmierci” Toma Harpera) i zarzekający, że pieniądze nie grają dla niego żadnej roli. Nie w sprawie kontaktu z nieboszczką. Nekromancja w piwnicy? Dzika lokatorka podająca się za medium? Nie, Iris podejrzewa, że ma przed sobą człowieka zawzięcie broniącego się przed okropną prawdą, karmiącego mrzonkami o możliwym pożegnaniu z nieżyjącą żoną. Oszukanego przez jakiegoś sadystycznego żartownisia? Może i nieładnie się zachowała przyjmując od niego pieniądze, ale przynajmniej wyleczy go z obsesji na punkcie zamkniętej piwnicy. Odmowa dostępu dopóki nie podpisze unikalnego papierka. Od początku wtajemniczeni w Wielki Sekret Samotnych Strażników, w przeciwieństwie do przedsiębiorczych przyjaciółek, widzowie nie powinni być zaskoczeni „strasznym odkryciem” w przestronnym podziemnym pomieszczeniu z kuszącą dziurą w ścianie – siódma komnata Sinobrodego, zagadkowe (nieprzenikniona czerń) terytorium wiedźmy, na które wkraczać pod żadnym pozorem nie wolno. Wolno nie, ale szybko można:) W końcu zasady są po to, by je łamać, a już zwłaszcza w horrorze. Kiedy więc Iris dowie się, że każdy seans spirytystyczny powinien trwać maksimum dwie minuty – potem leciwa czarownica odzyskuje kontrolę nad swoim ciałem i co gorsza rośnie w siłę dopóki nie odzyska swojego paskudnego worka – będzie ustawiać niezmiennie ignorowany brzęczyk, z którego korzystał też poprzedni strażnik zmiennokształtnej kusicielki. Przypomniał się cytat przypisywany Albertowi Einsteinowi: „szaleństwem jest powtarzanie w kółko tej samej czynności i oczekiwanie innych rezultatów”. Ja mam tak samo z budzikiem – nie słyszę, ale niech codziennie sobie dzwoni;) „Dwie minuty do piekła” Alberto Corredora to tak zwana nowa szkoła straszenia. Raptowne uderzenia dźwiękiem, rzadziej obrazem (wyróżniłabym tylko akcję z duchem/imaginacją wyczarowaną przez podobno słuszną niewolnicę, incydent z trupio bladą postacią siedzącą na barowym stołku i śmiało wyginające się - oczywiście obróbka komputerowa - szponiaste palce nieśmiertelnej burzycielki) czyli zabawa w „buu!” z nowoczesnymi efektami specjalnymi i „paroma niemodnymi rekwizytami”, żeby sentymentaliści zanadto nie narzekali. W tym wszystkim najbardziej zaskoczyła mnie mało wybuchowa ostateczna konfrontacja. Nareszcie jakieś odstępstwo od hollywoodzkiego sznytu. Plus pokrętne tłumaczenia - przyznaję, pogubiłam się.

Nietradycyjne przywoływanie duchów z intrygującą mistrzynią ceremonii, charakterną strażniczką niezamierzenie zabawnej sekutnicy, Martwego Zła, zgodnie z utartym zwyczajem, urzędującego w podziemiu. Nietypowe założenie fabularne wcześniej wykorzystane w krótkim metrażu przez tego samego reżysera, typowa struktura techniczna. Tworzywo sztuczne popełnione pod dyrekcją debiutującego w dłuższej formie filmowej Alberto Corredora. Mainstreamowe straszydełko idealne do poduszki. Niekoszmarogenne „Dwie minuty do piekła”, ale z dziećmi lepiej nie oglądać;)

1 komentarz:

  1. Oglądałem kilka dni temu, bardzo słaby horror, tragiczne postacie, ich reakcje na dane sytuacje były żałosne, nie wiedziałem już po kilkunastu minutach czy to ma być horror czy komedia. W ogóle nie straszny. Do końca seansu było bardziej postawione na humor, oczywiście totalnie nieudolnie. 2/10

    OdpowiedzUsuń