Po
utracie mieszkania Iris Lark, młoda kobieta z Londynu, dowiaduje się
o śmierci ojca, z którym nie utrzymywała kontaktu. Mężczyzna
zginął w pożarze niegdysiejszego pubu „The Queen's Head”,
zabytkowego budynku w Berlinie, którego był właścicielem.
Notariusz informuje Iris, że jest jedyną spadkobierczynią majątku
ojca i jest gotowy zająć się sprzedażą zaniedbanej
nieruchomości. Decyzję kobieta podejmuje po przenocowaniu w
odziedziczonym obiekcie, na skutek najścia nieznajomego mężczyzny.
Intratna propozycja nieproszonego gościa skłania sukcesorkę do
wstrzymania się ze sprzedażą upadłego lokalu. Po podpisaniu
wiekowego aktu własności Iris staje się pełnoprawną właścicielką
budynku, z którym rozłączyć może ją tylko śmierć. Kobieta
nieświadomie staje się strażniczką niezwykłej istoty uwięzionej
w piwnicy przeklętego pubu. Nieśmiertelnej lokatorki przyzywającej
zmarłych.
|
Plakat filmu. „Dwie minuty do piekła” 2023, Canal+, Ciné+, Studio Babelsberg
|
Pełnometrażowy
debiut reżyserski Alberto Corredora będący rozwinięciem jego
około piętnastominutowego obrazu - opartego na scenariuszu Lorcana
Reilly'ego - o zmiennokształtnej wiedźmie z 2017 roku pod tym samym
oryginalnym tytułem: „Baghead”. Panowie od początku traktowali
to jako tak zwany dowód koncepcji, wykazanie wykonalności dłuższej
opowieści o dojmującym żalu, rozdzierającej tęsknocie i
żerującym na tych uczuciach nadnaturalnym stworzeniu. Corredor
przyznał, że „głównym wyzwaniem było skonstruowanie
historii zachowującej esencję i nastrój filmu krótkometrażowego”,
a tego zadania podjęli się debiutująca scenarzystka
Christina Pamies i Bryce McGuire, twórca późniejszej „Przeklętej wody” (2024), notabene też będącej rozszerzeniem koncepcji z
shorta, uwolnionego w 2014 roku kilkuminutowego obrazu nakręconego w
ścisłej współpracy z Rodem Blackhurstem. Główne zdjęcia do
„Dwóch minut do piekła” ruszyły w październiku 2021 roku w
Studio Babelsberg w Poczdamie, najstarszym na świecie studio
filmowym, dawniej nazywanym Szklanym Atelier, ale teraz to już
bardziej miasteczko filmowe. Produkcja współfinansowana ze środków
Niemieckiego Funduszu Filmowego (Der Deutsche Filmförderfonds). Film
kręcono w tak zwanym reżimie sanitarnym tłumaczonym pandemią
COVID-19. Dystrybucja (kinowa) ruszyła pod koniec grudnia 2023 roku
w Niemczech.
Niemiecko-brytyjski
horror nadprzyrodzony inspirowany filmami ekspresjonistycznymi,
japońskimi horrorami, reżyserską twórczością Guillermo del
Toro, „Mamą” Andresa Muschiettiego i stylistyką Sama Raimiego
(prolog z Owenem Larkiem), którego Alberto Corredor postrzega jako
mistrza łączenia niesamowitości z komizmem: zabawne klimaty
upiorne. Reżyser „Dwóch minut do piekła” duże nadzieje
pokładał w niepospolitym założeniu fabularnym – liczył na
efekt nowości – ale na etapie postprodukcji przeprowadził rozmowę
z nowo poznanym aktorem, która uświadomiła mu, że ktoś wpadł na
podobny pomysł. Uznał, że to jeden z tych, nie tak znowu rzadkich
w branży filmowej, niefortunnych przypadków, kiedy filmowcy
niezależnie od siebie i praktycznie równolegle tworzą „bliźniacze
produkty”. W każdym razie przygotował się Corredor na
potencjalny negatywny wpływ „Mów do mnie!” Danny'ego i Michaela
Philippou na odbiór jego nadnaturalnej opowieści, nie spodziewał
się jednak oskarżeń o kopiowanie przebojowego horroru
australijskiego. Przecież pomysł ujawnił pięć lat przed światową
premierą „Mów do mnie!”. Niesprawiedliwość jeszcze większa
niż w przypadku „The Jester” Colina Krawchuka (krytykowany za
nadmierną inspirację „Masakrą w Halloween” Damiena Leone'a
uwolnioną w tym samym miesiącu – pokaz na festiwalu - co
krótkometrażowe otwarcie slasherowego cyklu Krawchuka;
bardziej prawdopodobny wydaje się wpływ wypuszczonych wcześniej
shortów z klaunem Artem, część widzów nie ma jednak wątpliwości,
że Błazen wyrósł z pierwszego dłuższego występu sławniejszego
morderczego mima). Morał z tego taki: nie polegaj nawet na
najtwardszych dowodach, ponieważ możesz się sromotnie rozczarować.
Bo jak słusznie zauważył niemiecki filozof Georg Wilhelm Friedrich
Hegel „jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla
faktów”. A teoria jest taka, że „Dwie minuty do piekła” to
nieudolna kopia „Mów do mnie!”. Perfidna kradzież posiadaczy
najprawdziwszego wehikułu czasu. Yhm, short „Baghead” z 2017
roku powstał pod wpływem seansu z przyszłości, na który Alberto
Corredor i Lorcan Reilly wybrali się dzięki swojej wellsowskiej
machinie;) Wzmiankowane już otwarcie „Dwóch minut do piekła”
skupia się na długoletnim właścicielu niegdyś znakomicie
prosperującego pubu w Berlinie. Doprowadzony do ostateczności
strażnik damy z jutowym workiem na głowie. Ostatnia szarża Owena
Larka (przyzwoity występ Petera Mullana), biologicznego ojca głównej
bohaterki osiadłej w Londynie, cienko przędącej młodej kobiety
imieniem Iris (bodaj najbardziej znana z serialu „Wiedźmin”
Lauren Schmidt Hissrich na podstawie literackiego opus magnum
Andrzeja Sapkowskiego, charyzmatyczna Freya Allan). Porzucona córka,
która w pojedynkę opiekowała się śmiertelnie chorą matką.
Marząca o niezależności, ale wbrew staraniom ciągle zdana na
pomoc zaradniejszej rówieśniczki. Katie (przekonująca kreacja Ruby
Barker) to najważniejsza osoba w dorosłym życiu jednostki, której
wiecznie wiatr w oczy. Najlepsza przyjaciółka nieszczęsnej
dziedziczki, nowej właścicielki nawiedzonego budynku o niemałej
wartości historycznej. Strażniczki zła, chodzącej katastrofy
przed wiekami zamurowanej przez bogobojnych ludzi.
|
Plakat filmu. „Dwie minuty do piekła” 2023, Canal+, Ciné+, Studio Babelsberg |
Horror
neogotycki w stylu Guillermo del Toro, w moim odczuciu z dużą
zawartością plastiku, od reżysera pracującego już nad kolejną
opowieścią z dreszczykiem, osadzoną w okresie zimnowojennym
przeprawą czerpiącą z „Coś” Johna Carpentera, „Cichego miejsca” Johna Krasinskiego i „Mandy” Panosa Cosmatosa
(pierwszą wersję scenariusza napisał ze Stephenem Hermanem,
którego fani gatunku mogą identyfikować choćby z „Black Box”
Emmanuela Osei-Kuffoura). Nauczony doświadczeniem Alberto Corredor
deklaruje głębsze zaangażowanie w płaszczyznę tekstową, większą
dbałość o stosownie emocjonujący rozwój fabuły. Poprawić to,
co jego zdaniem zawiodło w „Dwóch minutach do piekła”. W
gruncie rzeczy jest całkiem zadowolony ze swojego pierwszego popisu
w długim metrażu, ale zamiast popadać w samozachwyt woli skupiać
się na doskonaleniu swego artystycznego rzemiosła. Niektórzy mogą
powiedzieć, że to klasyczne szukanie dziury w całym, ja jednak
należę do bardziej krytycznych odbiorców hitu(?) Corredora. W
każdym razie dość głośnej „propozycji dla lubiących się
bać”. Zagracona piętrowa nieruchomość licząca sobie jakieś
czterysta lat, która zaczęła popadać w ruinę w drugiej połowie
XX wieku, bo chyba w tym okresie upadł modny niemiecki pub „The
Queen's Head” (nad wejściem został gustowny szyld). Tak czy owak,
Iris Lark dziedziczy zabytkową ruderę pełną różnych staroci,
wśród których na pewno są jakieś antykwaryczne perełki. Innymi
słowy, mimo opłakanego stanu głównej masy spadkowej
(dziedziczenie ustawowe, bo pan Owen Lark „zmyślnie” testamentu
nie zostawił), kobieta może na niej sporo zarobić. Wystarczy
przystać na propozycję enigmatycznego notariusza ze złowrogim
„papirusem” (reinterpretacja/wariacja na temat paktu Fausta i
Mefistofelesa?), który jest niemal pewien, że znajomi deweloperzy
szybko odkupią potencjalnie problematyczną schedę od Iris. W końcu
nie stać jej na remont zwykłej kawalerki, a co dopiero na renowację
zabytku. Do sfinalizowania transakcji pewnie mogłaby zostać w
mieszkanku urządzonym przez ojca - na piętrze dawnej spelunki czy
jak kto woli ekskluzywnego lokalu dla koneserów napojów wyskokowych
- nie musiałaby więc znowu korzystać z gościnności Katie. Teraz,
kiedy wypowiedziano jej umowę najmu skromnego lokalu w Londynie.
Iris jest wdzięczna (czyżby?) przyjaciółce za dotychczasowe
wsparcie, ale mając do wyboru obskurne domiszcze, w którym zginął
jej rodzic i najpewniej wygodniejsze mieszkanie Katie, bez namysłu
postawi na to pierwsze. Bo ma dość bycia zależną. Sama w domu
upiorów? Skoro nie przyszła góra do Mahometa, to Katie przyjdzie
do góry. Ale najpierw przełomowe spotkanie handlowe – zrozpaczony
wdowiec przedstawiający się jako Neil (drętwy występ Jeremy'ego
Irvine'a; m.in. „Anioł śmierci” Toma Harpera) i zarzekający,
że pieniądze nie grają dla niego żadnej roli. Nie w sprawie
kontaktu z nieboszczką. Nekromancja w piwnicy? Dzika lokatorka
podająca się za medium? Nie, Iris podejrzewa, że ma przed sobą
człowieka zawzięcie broniącego się przed okropną prawdą,
karmiącego mrzonkami o możliwym pożegnaniu z nieżyjącą żoną.
Oszukanego przez jakiegoś sadystycznego żartownisia? Może i
nieładnie się zachowała przyjmując od niego pieniądze, ale
przynajmniej wyleczy go z obsesji na punkcie zamkniętej piwnicy.
Odmowa dostępu dopóki nie podpisze unikalnego papierka. Od początku
wtajemniczeni w Wielki Sekret Samotnych Strażników, w
przeciwieństwie do przedsiębiorczych przyjaciółek, widzowie nie
powinni być zaskoczeni „strasznym odkryciem” w przestronnym
podziemnym pomieszczeniu z kuszącą dziurą w ścianie – siódma
komnata Sinobrodego, zagadkowe (nieprzenikniona czerń) terytorium
wiedźmy, na które wkraczać pod żadnym pozorem nie wolno. Wolno
nie, ale szybko można:) W końcu zasady są po to, by je łamać, a
już zwłaszcza w horrorze. Kiedy więc Iris dowie się, że każdy
seans spirytystyczny powinien trwać maksimum dwie minuty – potem
leciwa czarownica odzyskuje kontrolę nad swoim ciałem i co gorsza
rośnie w siłę dopóki nie odzyska swojego paskudnego worka –
będzie ustawiać niezmiennie ignorowany brzęczyk, z którego
korzystał też poprzedni strażnik zmiennokształtnej kusicielki.
Przypomniał się cytat przypisywany Albertowi Einsteinowi:
„szaleństwem jest powtarzanie w kółko tej samej czynności i
oczekiwanie innych rezultatów”. Ja mam tak samo z budzikiem –
nie słyszę, ale niech codziennie sobie dzwoni;) „Dwie minuty do
piekła” Alberto Corredora to tak zwana nowa szkoła straszenia.
Raptowne uderzenia dźwiękiem, rzadziej obrazem (wyróżniłabym
tylko akcję z duchem/imaginacją wyczarowaną przez podobno słuszną
niewolnicę, incydent z trupio bladą postacią siedzącą na barowym
stołku i śmiało wyginające się - oczywiście obróbka
komputerowa - szponiaste palce nieśmiertelnej burzycielki) czyli
zabawa w „buu!” z nowoczesnymi efektami specjalnymi i „paroma
niemodnymi rekwizytami”, żeby sentymentaliści zanadto nie
narzekali. W tym wszystkim najbardziej zaskoczyła mnie mało
wybuchowa ostateczna konfrontacja. Nareszcie jakieś odstępstwo od
hollywoodzkiego sznytu. Plus pokrętne tłumaczenia - przyznaję,
pogubiłam się.
Nietradycyjne
przywoływanie duchów z intrygującą mistrzynią ceremonii,
charakterną strażniczką niezamierzenie zabawnej sekutnicy,
Martwego Zła, zgodnie z utartym zwyczajem, urzędującego w
podziemiu. Nietypowe założenie fabularne wcześniej wykorzystane w
krótkim metrażu przez tego samego reżysera, typowa struktura
techniczna. Tworzywo sztuczne popełnione pod dyrekcją debiutującego
w dłuższej formie filmowej Alberto Corredora. Mainstreamowe
straszydełko idealne do poduszki. Niekoszmarogenne „Dwie minuty do
piekła”, ale z dziećmi lepiej nie oglądać;)
Oglądałem kilka dni temu, bardzo słaby horror, tragiczne postacie, ich reakcje na dane sytuacje były żałosne, nie wiedziałem już po kilkunastu minutach czy to ma być horror czy komedia. W ogóle nie straszny. Do końca seansu było bardziej postawione na humor, oczywiście totalnie nieudolnie. 2/10
OdpowiedzUsuń