Zmuszony
do porzucenia kariery sportowej po zdiagnozowaniu stwardnienia
rozsianego Ray Waller, podczas poszukiwań nowego lokum na wynajem
zorganizowanych przez troskliwie się nim opiekującą żonę Eve,
zwraca uwagę na przeznaczoną na sprzedaż nieruchomość na
przedmieściu z zaniedbanym ogrodowym basenem. Eve przystaje na jego
propozycję zakupienia pierwszego w ich wspólnym życiu domu i
niedługo potem małżeństwo wraz z dwójką dzieci, nastoletnią
Izzy i jej młodszym bratem Elliotem, wprowadza się do wypatrzonej
przez mężczyznę nieruchomości, idealnie odpowiadającej aktualnym
potrzebom zmagającego się z poważną chorobą byłego zawodowego
baseballisty. Spokojna okolica, sympatyczni sąsiedzi i przede
wszystkim prywatny basen, centrum rodzinnej rozrywki najwyraźniej
niesamowicie służące zdrowiu Raya. Podczas gdy on pełnymi
garściami czerpie z magicznego źródełka ogrodowego, w pozostałych
członkach rodziny narasta niechęć do basenu. Mają coraz więcej
powodów, by sądzić, że obiekt jest nawiedzony.
|
Plakat filmu. „Night Swim” 2024, Atomic Monster, Blumhouse Productions, Government of New South Wales, Australia
|
Wyprodukowany
między innymi przez Blumhouse Productions i Atomic Monster pierwszy
film wypuszczony po sfinalizowanej drugiego stycznia 2024 roku fuzji
tych amerykańskich firm założonych odpowiednio przez Jasona Bluma
i Jamesa Wana. Horror nadprzyrodzony w reżyserii Bryce'a McGuire'a
będący rozwinięciem viralowego shorta pod tym samym oryginalnym
tytułem - „Night Swim” - wrzuconego na YouTube w październiku
2014 roku. Shorta stworzonego z przyjacielem Rodem Blackhurstem, z
którym pod wpływem sugestii niektórych odbiorców pierwotnego
materiału o przeklętym basenie, parę lat później spłodził
obszerniejszy scenariusz zakupiony przez Jamesa Wana z rekomendacji
wiceprezesa wykonawczego Atomic Monster Judsona Scotta. Główne
zdjęcia do „Przeklętej wody” ruszyły w kwietniu 2023 roku w
Kalifornii i trwały trzydzieści cztery dni. Najwięcej czasu ekipa
spędziła w podmiejskim domu z przydomowym basenem w Altadenie, a
sceny wymagające głębszego zbiornik antropogenicznego nakręcono w
olimpijskim basenie w dzielnicy Chatsworth w San Fernando Valley.
Głównym dystrybutorem pełnometrażowej wersji „Night Swim”
została prestiżowa firma Universal Pictures, a uwolnienie produkcji
nastąpiło w pierwszym tygodniu stycznia 2024 w kinach -
„międzynarodowa akcja”, do której Polska oficjalnie przystąpiła
(inicjatywa United International Pictures Sp z o.o.) pierwszego marca
2024 roku.
Plymouth
Fury z 1958 roku i Cujo Bryce'a McGuire'a – ogrodowa atrakcja
ciężko doświadczonej rodziny, która zwraca się przeciwko niej.
Zabójczy obiekt budowlany najsilniej inspirowany osobistymi
przeżyciami scenarzystów. Irracjonalnymi lękami z dzieciństwa i
okresu dojrzewania. Reżyserowi „Przeklętej wody” szczególnie
mocno w pamięć zapadł nocny incydent w rodzinnym gnieździe na
Florydzie, w którym pewnie żadnej roli nie odegrał niedawny seans
„Szczęk” Stevena Spielberga:) Nagłe przeświadczenie mniej
więcej dziesięcioletniego chłopca, że ich prywatny basen, jak
dobrze wiedział o głębokości dziewięciu i szerokości osiemnastu
stóp, jest bezkresną otchłanią, w którą w każdej chwili coś
może go wciągnąć. Jakieś potworne stworzenie żyjące w tej
„płytkiej głębi”. Z pomysłów Stephena Kinga - poza
„Christine” i „Cujo” - najbardziej inspirujący dla Bryce'a
McGuire'a i Roda Blackhursta okazał się Overlook Hotel, nawiedzone
miejsce z kultowego „Lśnienia”, które przyciągnęło ich dość
zazdrosnym strzeżeniem swoich brudnych tajemnic. Wśród pozostałych
wpływów dyrektor artystyczny omawianej produkcji wymienił takie
obrazy, jak „Potwór z Czarnej Laguny” Jacka Arnolda, „Noc
myśliwego” Charlesa Laughtona, „Otchłań” Jamesa Camerona,
oczywiście „Szczęki” Stevena Spielberga i wreszcie „Duch”
Tobe'ego Hoopera (ciekawostka: na planie „Przeklętej wody”
szykowany produkt był nazywany „pool-tergeistem”). Dla Bryce'a
McGuire'a baseny zawsze były najbardziej hipnotycznym elementem
filmowych światów przedstawionych – przykłady w jego odbiorze
produkcji skradzionych przez te sugestywne zbiorniki to „Ludzie-koty”
Jacquesa Tourneura, „Bulwar Zachodzącego Słońca” Billy'ego
Wildera, „Suspiria” Dario Argento, „Coś za mną chodzi”
Davida Roberta Mitchella i rzecz jasna wspominany już „Duch”
Tobe'ego Hoopera. Jeden z ulubionych horrorów rodzinnych
długoletnich przyjaciół wychodzących do zwolenników gatunku z
nową mitologią. Temagami – nazwa najprawdopodobniej
zapożyczona od kanadyjskiej gminy, ojczyzny Pierwszych Narodów
zwanej też n'Daki Menan, ze wskazaniem na tamtejsze Lake
Temagami, dawniej Lake Timagami – w opowieści Bryce'a McGuire'a i
Roda Blackhursta jest tajemniczą siłą: mroczną energią,
nadprzyrodzoną istotą czy rozumną wodą działającą jak dżin. I
pewnie nie trzeba dodawać, że bliżej (nie czytaj: dokładnie to)
„Władcy życzeń” Roberta Kurtzmana niż dobrodzieja Aladyna z
„Księgi tysiąca i jednej nocy”. Film otwiera tragiczne
wydarzenie z letniego wieczora 1992 roku. Mała Rebecca Summers w
przydomowym basenie zauważa ukochaną zabawkę nieuleczalnie chorego
brata; łódkę niepapierową, ale i tak naszło mnie wspomnienie
„To” Stephena Kinga. Mega głośny alarm, naturalnie niesłyszalny
dla kochającej siostry okrutnie potraktowanego przez skrajnie
niesprawiedliwy los chłopca. Wciągnięta pod wodę... i został
tylko kapeć. Koniec prologu, przenosimy się w czasy współczesne i
poznajemy czteroosobową amerykańską rodzinę szukającą wygodnego
domu do wynajęcia. Na sielskim przedmieściu, gdzie koniec końców
dokonają wielkiego zakupu. To przełomowy moment w historii tej
konkretnej komórki społecznej - pierwsze lokum własnościowe Raya
i Eve Wallerów, postaci wprawdzie stereotypowych, ale niezgorzej
obsadzonych: zadowalający warsztat Wyatta Russella (min. „Jesteśmy
tym, co jemy” Jima Mickle'a, „At the Devil's Door” Nicholasa
McCarthy'ego, „Kobieta w oknie” Joe Wrighta), byłego hokeisty i
syna wielkiej gwiazdy kina Kurta Russella oraz Kerry Condon, którą
fani opowieści z dreszczykiem mogą pamiętać - mimo że wystąpiła
tylko w trzech odcinkach - chociażby z głośnego serialu Franka
Darabonta „The Walking Dead”.
|
Plakat filmu. „Night Swim” 2024, Atomic Monster, Blumhouse Productions, Government of New South Wales, Australia |
Niska
zawartość horroru w horrorze. „Przeklęta woda” Bryce'a
McGuire'a to przede wszystkim słodko-gorzka historia rodzinna z
motywem najpewniej podpatrzonym w „Lśnieniu” Stephena Kinga, ale
z takim problemem borykała się niejedna amerykańska rodzina (z
bardziej znanych to na pewno Lutzowie z „Horror Amityville”
Stuarta Rosenberga - i jego remake'u, „Amityville” Andrew
Douglasa - ekranizacji rzekomo opartej na faktach książki Jaya
Ansona oraz Lambertowie z „Naznaczonego” Jamesa Wana, którzy z
podobną ingerencją sił nieczystych mieli do czynienia w rozdziale
drugim przebojowej franczyzy otwartej w 2010 roku). W zasadzie
jedynym niepospolitym składnikiem w scenariuszu Bryce'a McGuire'a i
Roda Blackhursta jest tytułowy żywioł. Jedna z ulubionych sztuczek
współczesnych twórców horrorów o zjawiskach nadprzyrodzonych:
wymyślić egzotyczne coś (nie zniechęcać się, jeśli nic nie
wpadnie do głowy, bo na archetypicznych upiorach wciąż można
nieźle zarobić) i dopasować je do wyświechtanej struktury. A
skoro patrzymy na „Ducha” Tobe'ego Hoopera to wiadomo, jaką
tradycyjną kartę na wstępie odsłonimy. Nieśmiertelna
przeprowadzka do nowego - ale nie świeżo wybudowanego - domu.
Prawdopodobnie największy zakup państwa Waller, dotąd prowadzącego
wędrowny tryb życia. Od jednego wynajmowanego lokalu do następnego,
co najpewniej miało związek ze świetlaną karierą mężczyzny.
Zawodowy baseballista pokonany przez przewlekłą chorobę
ośrodkowego układu nerwowego. Nie, „pokonany” to nieodpowiednie
słowo, bo choć pożegnanie z drużyną zapewne było jedną z
najboleśniejszych chwil w życiu Raya Wallera, chociaż straszliwie
tęskni za swoją największą pasją, czyli grą w baseball, nie
upada na duchu, bo ważniejsza sfera jego życia w ruinę się nie
obróciła. Możliwe, że życie rodzinne Raya dopiero teraz w pełni
rozkwita – zjednoczeni w walce ze stwardnieniem rozsianym,
niewątpliwie wybitnie wymagającej próbie, z której przynajmniej
do pojawiania się tego przeklętego basenu wychodzili imponująco
obronną ręką. Było ciężko, ale wredna choroba trafiła na
prawdziwych wojowników. A że nieszczęścia lubią chodzić
parami... Wredna woda (nie tylko) w wymarzonym basenie. W
dzieciństwie Ray „dałby się pokroić” za taką przydomową
atrakcję i nie ulega wątpliwości, że jego latorośle, zaradna
nastolatka Izzy i zdecydowanie gorzej radzący sobie z nawiązywaniem
nowych znajomości, młodszy Elliot (przekonujące kreacje
nieodpowiednio Gavina Warrena i Amélie Hoeferle z „Igrzysk
śmierci: Ballady ptaków i węży” Francisa Lawrence'a), równie
entuzjastycznie zapatrują się na tę część wielkiego zakupu
rodziców. Tylko Eve zwierza się, że tego rodzaju obiekty zawsze
napawały ją jakimś nieokreślonym lękiem, ale takie rzeczy nie
mogą jej wykluczyć z rodzinnych zabaw. Właściwie stare strachy
Eve nie odzywają się przynajmniej do samotnej kąpieli nocną porą.
Znikający „człowiek” i migające światła – pierwszy, jak
zwykle dość nieśmiały (eskalacja), sygnał wysłany do nowych
właścicieli przez Temagami. Nowej właścicielki, ale Elliot
i Izzy, niezależnie od matki, wkrótce też nabiorą przekonania, że
na ich podwórku przyczaiła się jakaś mroczna obecność. Incydent
ze znajomą dziewczynką i według mnie nieco przesadzoną włochatą
łapą (metoda Pennywise'a) oraz przeróbka gry w Marco Polo z
zaskakująco zacnie prezentującym się topielcem. Najbardziej
upatrzyłam sobie jednak zdarzenie w wystawnej rezydencji, gdzie
protagonistka „Przeklętej wody” będzie szukać informacji o
wielce problematycznym basenie, który jak dowiedziała się
poniewczasie (oczywiście!) od przyjaźnie usposobionej agentki
nieruchomości (też normalka) i przeglądu archiwum prasowego (to
też znamy), delikatnie mówiąc, ma nieciekawą historię (no ba!).
Spotkanie z przeraźliwie piszczącą kobietą płaczącą – brudne
łzy efektywnie przemawiającej damy. Przysięgam, że o wpływach
cenionego „Poltergeista” na „Przeklętą wodę” dowiedziałam
się później, a przed oczami i tak wyrosła mi nieustraszona
Tangina Barrons, genialnie wykreowana przez nieodżałowaną Zeldę
Rubinstein w trzech odsłonach tego markowego tytułu. Pomijając
nieprzesadnie – ale jednak – efekciarską ostateczną
konfrontację (przewidywalne domknięcie, niemniej odrobinkę się
wzruszałam) i może śmiertelnie niebezpieczne zawody podczas
przyjęcia w ogrodzie, to by było na tyle w kwestii nadnaturalności.
Nie żebym miała coś przeciwko dramatom rodzinnym, ale wydawałoby
się, że miejsca starczy na porządne naświetlenie desperackich
zmagań Wallerów, niepowierzchowne przedstawienie życiowych
problemów, ale też jaśniejszych kart w przyziemnym dziale kroniki
tej całkiem sympatycznej rodziny. Dramat dominuje nad horrorem, a
tak niewiele z niego wynika. Intensywność na miarę plastikowych
staszydełek XXI wieku. Bo to przecież nie jest nowa fala kina
grozy, ani nawet tak zwana stara szkoła straszenia, choć reżyserowi
zależało na przywołaniu smaku horrorów rodzinnych z lat 80. XX
wieku. Stąd muzyczne preferencje Raya, a i ścieżka dźwiękowa
opracowana przez Marka Korvena (m.in. „Nasz dom” Anthony'ego
Scotta Burnsa, „W wysokiej trawie” Vincenzo Nataliego, „Czarny telefon” Scotta Derricksona, „Nikt nie ujdzie z życiem”
Santiago Menghiniego) Bryce'owi McGuire'owi kojarzyła się z tamtym
okresem (mnie jakoś nie). Wypada dodać, że za niedostatecznie
mroczne, w mojej ocenie, zdjęcia do „Przeklętej wody” odpowiada
Charlie Sarroff, ten sam, który przyłożył rękę do udanego
„Uśmiechnij się” Parkera Finna.
Horror
jakby skrojony pod multipleksy. Typowy przedstawiciel różowej epoki
kina grozy – kontynuacja repertuaru grzecznego. Niepokazujący
pazurków, konwencjonalny utwór Bryce'a McGuire'a rozwijający
koncepcję z kilkuminutowego filmiku wypuszczonego w roku 2014 i
wyreżyserowanego do spółki z Rodem Blackhurstem. Krótki
scenariusz McGuire napisał sam, a dłuższą wersję przygotował
razem z Blackhurstem, licząc na możliwość rozbudowania swojej
wodnej mitologii. „Przeklęta woda” w swoich rodzimych Stanach
Zjednoczonych (właściwie produkcja
amerykańsko-brytyjsko-australijska) dostała kategorię PG-13, co
poważni koneserzy gatunku spokojnie mogą, wręcz powinni,
potraktować jako przestrogę. Unikać według mnie nie ma potrzeby,
ale lepiej przygotować się na „grozę” maleńkiego kalibru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz