John
Wheeler po nieudanej próbie odnowienia więzi z porzuconą córką
Emmą zostaje zamordowany przez tajemniczego osobnika w upiornej
masce, pomarańczowym garniturze i cylindrze. Zdarzenie zostaje
zaklasyfikowane jako samobójstwo, a na pogrzebie mężczyzny
nieoczekiwanie zjawia się Emma, dotąd niedostępna przyrodnia
siostra mocno związanej z ojcem Jocelyn 'JC', powszechnie lubianej
mieszkanki małego amerykańskiego miasteczka, marzącej o nawiązaniu
relacji z odepchniętą córką Johna. Umówione spotkanie w barze
nie przebiega jednak po myśli JC, halloweenowy wieczór dziewczyna
spędza więc z najbliższymi przyjaciółmi, podczas gdy Emma
praktycznie w pojedynkę zmaga się z niezwykłym prześladowcą w
pomarańczowym garniturze. Zabójczym Błaznem.
|
Plakat filmu. „The Jester” 2023, Cinematic Productions, Epic Pictures
|
Zwieńczenie
krótkometrażowej kolekcji Colina Krawchuka, oficjalnie otwartej w
2016 roku około dziesięciominutowym obrazem pt. „The Jester”, a
kontynuowanej w latach 2018 i 2019 („The Jester: Chapter 2”, „The
Jester: Chapter 3”). Pełnometrażowy debiut reżyserski Krawchuka
oparty na jego własnym scenariuszu, wykorzystującym także pomysły
Michaela Sheffielda, „drugiego ojca” viralowej trylogii o
upiornym Błaźnie. Zdjęcia główne ruszyły w październiku 2022
roku, a zakończyły już w kolejnym miesiącu, po zaledwie
czternastu dniach pracy. Wiosną 2023 ekipa jednak ponownie zebrała
się na planie, gdzie tym razem działała trzy dni. Jednym za
największych zaszczytów dla początkującego w długim metrażu
reżysera było zaangażowanie najbardziej kojarzonego z kultowym
horrorem „Blair Witch Project” (1999) Eduardo Sáncheza w
charakterze producenta wykonawczego, starannie wyeksponowanego w
czołówce filmu. Uwolnionego we wrześniu 2023 roku – w swoich
rodzimych Stanach Zjednoczonych trafił bezpośrednio na platformy
VOD – niskobudżetowego slashera okolicznościowego.
Reżyser
i scenarzysta „The Jester” w niektórych swoich publicznych
wypowiedziach na temat rzeczonego przedsięwzięcia zastrzegał, że
starał się przeżyć tę przygodę bez przesadnego rozmyślania o
uwielbianych filmach grozy. Według niego bardzo łatwo przekroczyć
granicę między hołdem a kradzieżą, żeby więc przypadkiem nie
wpaść w tę pułapkę zachowywał – jak myślał – bezpieczną
odległość. Unikał wpływów, ale nie popadał w skrajności –
przyznał, że dopuścił do głosu „Halloween John Carpentera i
twórczość Mike'a Flanagana, który zawsze imponował mu troską o
postacie (inne nawiązania: wspomnienie „Carrie” przez sprzedawcę w sklepie i domowy seans „Domu na Przeklętym Wzgórzu” Williama Castle'a). Colin Krawchuk i Michael Sheffield chcieli by „długi
koncert” Błazna angażował publiczność w zakresie, w którym
przynajmniej zdaniem tego pierwszego specjalizuje się twórca choćby
takich dzieł, jak „Absentia” (2011), „Oculus” (2013), „Hush”
(2016), „Zanim się obudzę” (2016), „Ouija: Narodziny zła” (2016), „Gra Geralda” (2017) i „Doktor Sen” (2019). Jak na
ironię, człowiek, który ze zdwojoną ostrożnością poruszał się
w pobliżu (nie przy samym brzegu!) uwodzicielskiego źródełka z
„syrenimi muzami” przez część publiczności został uznany
winnym podrabiania znanej marki. Posądzany o bezczelne kopiowanie
„Terrifier” Damiena Leone'a, co teoretycznie mogło się zdarzyć,
bo „Terrifier” wyszedł w roku 2011 – i to nie był debiut
klauna Arta, bo ten odbył się już w roku 2008: short „The 9th
Circle” oczywiście pana Leone'a – czyli pięć lat przed
otwarciem krótkometrażowego tryptyku „The Jester” - ale nie
jestem pewna, czy wszyscy oskarżyciele Colina Krawchuka skupiają
się wyłącznie na tamtej wprawce do „Terrifier” (uwaga) z 2016
roku. Tytułowy antybohater halloweenowego slashera Colina
Krawchuka swego istnienia nie może zawdzięczać pełnometrażowym
osiągnięciom Damiena Leone'a (w Polsce dystrybuowanym pod tytułami
„Masakra w Halloween” i „Terrifier 2. Masakra w Święta”),
bo narodził się wcześniej. I pomyśleć, że Colin Krawchuk
obawiał się, że jego „błazeńskie opowieści” będą w
negatywnym sensie kojarzone z „Upiorną nocą Halloween” Michaela
Dougherty'ego... Tak mówi, ale jak było naprawdę? Czy w wyborze
ulubionego święta dla mima Krawchuka naprawdę nie dopomógł klaun
z shortów Leone'a? Moja odpowiedź: nie mam bladego pojęcia. Jest
jeszcze sprawa „Czarnego telefonu” Scotta Derricksona, filmowej
adaptacji opowiadania Joe Hilla ze zbioru „Upiory XXI wieku”:
kontrowersyjne podobieństwo plakatów. To wszystko (i jeszcze
więcej) pogrążyło „The Jester” Colina Krawchuka – skazany
na niesławę? - w oczach zwolenników gatunku. Nie wszystkich, ale
nie da się ukryć, że jak na razie najbardziej wymagające filmowe
przedsięwzięcie Krawchuka od swoich odbiorców głównie obrywa.
Słusznie czy nie, nie mnie to oceniać. Wolę skupić się na
własnych przeżyciach w świecie emanującej obcością zamaskowanej
istoty z dosłownie wisielczym poczuciem humoru. W rzeczywistości
„drugi ojciec” cyklu Michael Sheffield w niebanalnym przebraniu.
Rodzice „błazeńskich opowieści” chcieli, żeby czarny
charakter sprawiał ważenie w jakimś sensie nieobecnego; w
niezwykły sposób oderwanego od rzeczywistości, uderzająco
niepasującego „istnienia nieistniejącego”. Zabójca
nieprzenikniony, kierujący się jakąś pokrętną, nieziemską
logiką, „urwany nie wiadomo z jakiej choinki” i nie wiedzieć
czemu „przyklejający się” do Johna Wheelera i jego córek.
Produkt uboczny rodzinnego piekiełka, zrodzony z niefortunnej
mieszanki emocji czy po prostu zwabiła go apetyczna (dla niego)
mieszanka „kulinarnych zapachów”? Żerujący na ludzkiej
krzywdzie. Zupka z poczucia winy, rozpaczy, żalu, nienawiści i
gniewu.
|
Źródło: https://www.walkdenentertainment.com/
|
Czołówka
„The Jester” Colina Krawchuka to też prezentacja gospodarza tego
mrocznego cyrku. Właściwie moje myśli uparcie krążyły wokół
serii „Halloween” zapoczątkowanej w 1978 roku przez Johna
Carpentera – sesja zdjęciowa, nie wiedzieć czemu, przywołująca
wspomnienie sławnej dyni z uniwersum Michaela Myersa. W prologu
widzimy zdesperowanego mężczyznę, który przez telefon błaga
niejaką Emmę o danie mu szansy na odnowienie ich relacji. Pragnie
naprawić to, co zepsuł... albo mówi to, co chce usłyszeć natręt
w krzykliwym wdzianku, który wykorzystując swoje nadprzyrodzone
moce niebawem uśmierci wzgardzonego ojca. Porzucona córka odpłaciła
się pięknym za nadobne, ale ewentualne poczucie satysfakcji prędko
mogło zastąpić ogromne poczucie winy. Emma (przeciętna kreacja
Lelii Symington; najmniej przekonującej w największych wybuchach
emocji, kiedy jej bohaterka całkowicie się im poddaje) co prawda
twierdzi, że nie przejęła się samobójstwem Johna Wheelera
(„ojciec”, „tata” - te słowa nie przejdą jej przez gardło,
niemniej to w każdej chwili może się zmienić), ale widzów
prawdopodobnie będzie jej trudniej przekonać niż własną matkę.
Gdyby kobieta wiedziała o tym nieszczęsnym telefonie też pewnie
miałaby poważne wątpliwości w kwestii dobrego samopoczucia Emmy.
Piętno ojcobójczyni? W każdym razie obawiałam się, że odtrącona
w dzieciństwie córka dożyje swoich dni ze świadomością
popchnięcia rodziciela do samobójstwa. Zostawiona przez człowieka,
który lata później poprosi o wybaczanie. A Emma poniewczasie
przekona się, że szczęśliwi ci, którzy przychylają się do
takich próśb. Pielęgnowanie nienawiści, chowanie urazy, unoszenie
się także słusznym gniewem... I człowiek nie żyje, a dusza Emmy
najpewniej obficie krwawi. Trujące emocje, którymi zdaje się
rozkoszować stalker w tanim garniturze. Kolorowa postać, a przy tym
- jeśli chodzi o mnie - autentycznie niepokojąca. Z reakcji widzów
na „The Jester” wnoszę, że nie ma wielkiego zapotrzebowania na
„rozmnażanie klauna Arta”, ja jednak chętnie popatrzyłabym
sobie na rozrost takiej gałęzi w podgatunku slash,
ewentualnie slash and gore. Sadystyczni kawalarze w szykownych
wdziankach. Obłąkana pantomima, prestidigitatorskie sztuczki,
makabryczne wygłupy namolnych przebierańców. Morderczy trefniś
Colina Krawchuka i Michaela Sheffielda, podążając za starszą
siostrą, jednych zabija, innych oszczędza. Takie tam kaprysy
nadnaturalnego maniaka? Emma zajmuje się techniką sceniczną –
aktualnie pracuje dla zespołu rockowego – śmierć ojca skłoniła
ją jednak do zrobienia sobie krótkiej przerwy w tournée, by móc
uczestniczyć w uroczystości pogrzebowych zorganizowanej w małym
amerykańskim miasteczku. Miejscowości, w której John Wheeler uwił
sobie drugie rodzinne gniazdko i tak się złożyło, że wybrana
córka jako pierwsza została zupełnie sama na tym podłym świecie.
Właściwie Jocelyn (też taka sobie gra Delaney White) – dla
znajomych JC – zawsze może liczyć na przyjaciół, a i sąsiedzi
w razie potrzeby pewnie pomocy by jej nie odmówili. Tak czy inaczej,
prawdziwa dusza towarzystwa z gołębim sercem. Podczas gdy Emma
odpycha od siebie ludzi (efekt odepchnięcia przez ojca?), Jocelyn
ich przyciąga. Jedna zamknięta na bliźnich, droga szeroko otwarta.
Zimna i ciepła. Sympatyczna... i charyzmatyczna. Z ręką na sercu
bardziej ciągnęło mnie do tej nieprzystępnej – nie wiem, czy
wyczułam w niej bratnią duszę, czy to kwestia większego
zaangażowania autorów w budowanie sfery wewnętrznej Emmy i zarazem
dużo mniejszej przejrzystości tej postaci. JC jest jak otwarta
księga, zatem widzowie lubiący odkrywać postacie, jeśli już, to
bardziej zaintrygowani będą jej przyrodnią siostrą. Jocelyn
zaplanowała sobie całe życie i choć teraz, co zrozumiałe,
przeżywa kryzys, ogólnie rzecz biorąc w jej wnętrzu panuje
nieskazitelny porządek. Poukładana dziewczyna, która nawet jeśli
nie wie, czego tak naprawdę pragnie od życia, to przynajmniej
wyznaczyła sobie jakiś kierunek. Może to nie jest jej wymarzona
przyszłość, ale w odróżnieniu od Emmy stawia sobie jakieś cele.
Ta druga żyje z dnia na dzień, biorąc co się nawinie i nie
zaprzątając sobie głowy przyszłością. Przyszłość to mrzonka,
ale nie obraziłaby się, gdyby mogła jeszcze trochę pożyć w
rozjazdach. Polubiła to, co się nawinęło i niejako wbrew sobie
polubiła młodszą siostrę. Łatwiej byłoby ją znienawidzić, jak
dawcę nasienia (w przypadku Emmy) i wzorowego ojca (w przypadku
Jocelyn) – takie myśli spokojnie mogą chodzić po głowie
wzgardzonej córce, z drugiej strony pogrzeb mógł być tylko
pretekstem do spełnienia sekretnego marzenia o nawiązaniu przyjaźni
z dziewczyną, która w gruncie rzeczy niczym nie zawiniła.
Niewyszukana saga rodzinna, w którą się wkręciłam.
Małomiasteczkowa sceneria skąpana w „głośnej ciszy”,
bynajmniej plastikowa płaszczyzna wizualna – pożądanie ciężkawa
aura – i lekki niedosyt halloweenowych dekoracji, wszak nie
zaszkodziłoby bardziej wczuć się w klimat świąt. „Krwawa
uczta” też niespecjalnie wystawna, nie byłabym jednak sobą
gdybym nie doceniła wykorzystania praktycznych efektów specjalnych.
I, jakkolwiek to zabrzmi (chore), kreatywności w okaleczaniu
chłopaka na festynie.
Wiem,
popłuczyny po „Terrifier” Damiena Leone'a, nie zgrzeszę więc
rekomendowaniem tego trunku. Wyskokowego napoju Colina Krawchuka,
reżysera rozbudowującego świat przedstawiony w trylogii o upiornym
figlarzu w masce upiornego klauna pt. „The Jester”. Rozkoszny
slasher pełnometrażowego debiutanta, który ma tak złą
„prasę”, że lepiej nie polecać. Jeszcze mi życie miłe:) Dość
się naraziłam deklarując sympatię dla tego „przebrzydłego
kradzieja”. Zatem zamilknę już.
Aż z ciekawości obejrzę :) A od siebie dodam, że kilka dni temu miał premierę film "Here for Blood" i mi się podobał. Ciekawi mnie czy i Tobie podejdzie :D
OdpowiedzUsuńA co tu się dzieje?
OdpowiedzUsuń