Stronki na blogu

wtorek, 16 kwietnia 2024

„The Puppetman” (2023)

 
Studentka Michal zmaga się z traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa. Pomaga jej współlokatorka z akademika Charlie, zafascynowana makabryczną historią swojej lunatykującej i samookaleczającej się przyjaciółki. Zamykanej w ciemnicy przez własnych rodziców dziewczyny, która przeżyła zabójczy szał biologicznego ojca. Skazanego na śmierć za zamordowanie matki Michal człowieka znanego jako Puppetman Killer. Najnowszym pomysłem Charlie na wyciągnięcie koleżanki z ciemności jest sparowanie jej ze słodkim Dannym, najlepszym kumplem jej aktualnej sympatii, szkolnego sportowca Glenna. Niezachwiana sojuszniczka straumatyzowanej jednostki szansy na matrymonialny sukces upatruje w kameralnej imprezie na dachu domu studenckiego, a jej entuzjazm udziela się głównej zainteresowanej: studentce, której się wydaje, że jest gotowa na związek z upatrzonym młodzieńcem, że jednak nie jest postacią przeklętą. Mimowolną siewczynią śmierci.

Plakat filmu. „The Puppetman” 2023, AMP International, Not the Funeral Home, Shudder

Pewnego razu w Ameryce producent filmowy specjalizujący się w niszowych horrorach Matt Manjourides przedstawił Brandonowi Christensenowi – między innymi reżyser „Poronionego” (2017), „Z” (2019), „Superhost” (2021), współtwórca efektów wizualnych do „Krwi na piasku” Colina Minihana (ponownie spotkali się na planie niebanalnego survival horroru „Zabij i żyj” z 2018 roku), „Ekstazy” Joe Begosa, „Spirali” Kurtisa Davida Hardera i „Noża w nocnej ciszy” Tylera MacIntyre'a – pakiet pomysłów i zapytał, czy byłby zainteresowany wykorzystaniem, któregoś z nich. Uwagę Christensena przykuła „nienaturalna selekcja” w stylu uwielbianej przez niego serii „Oszukać przeznaczenie”, rozpoczętej w 2000 roku przez Jamesa Wonga; koncepcja, która miała zrodzić się w głowie Manjouridesa w trakcie odsłuchu utworu „Puppet Man”, napisanego w 1969 roku przez Neila Sedakę i Howarda Greenfielda; przebój amerykańskiej grupy wokalnej The Fifth Dimension z 1970 roku oraz walijskiego piosenkarza sir Thomasa Jonesa Woodwarda z roku 1971. Niewidzialna istota kontrolująca działania, ale nie myśli i emocje. Scenariusz „The Puppetman”, nadprzyrodzonego horroru z elementami slashera, Brandon Christensen opracował z Ryanem Christensenem, a główne zdjęcia powstawały w Buffalo w stanie Nowy Jork, w tym na terenie Buffalo State University. Budżet produkcji oszacowano na milion dolarów, a dystrybucja ruszyła w październiku 2023 roku: obraz trafił do wybranych kin w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych, pokazał się na Screamfest Horror Film Festival i wpłynął do Sieci (Shudder, też jeden z producenckich opiekunów filmu).

The Puppetman” Brandona Christensena otwiera umowne wydarzenie z przeszłości – retrospekcyjny prolog z niechętnym żonobójcą w roli głównej. Wygląda jakby coś go do tego zmuszało, wygląda jak marionetka z samoświadomością sterowana przez niewidzialnego lalkarza. Popychającego do zabójstwa i uniemożliwiającego samobójstwo zrozpaczonego ojca przerażonej jasnowłosej dziewczynki skulonej w ciemnej izdebce. Redrum się zbliża... i przeskok. Jesteśmy w miasteczku uniwersyteckim w stanie Nowy Jork – krótka wycieczka z głosami z offu: audycja radiowa, rozmowa dwóch podekscytowanych spikerów o nieodległej egzekucji lokalnego postrachu zwanego Puppetman Killer. Ostatni przystanek: klaustrofobiczny pokój w akademiku. Ściśnięte jak sardynki w puszce:) Dorosła wersja poznanej blondyneczki, postać przewodnia imieniem Michal (przeciętna kreacja Alyson Gorske) i jej najbliższa, jeśli nie jedyna, przyjaciółka Charlie (nieco bardziej przekonująca Angel Prater), niewykwalifikowana psychoterapeutka jedynej córki skazanego zbrodniarza. Michal była w piekle i nigdy się z tego nie otrząsnęła. Nieprzepracowana trauma nienaumyślnie okaleczającej się studentki – dosłowne rozdrapywanie rany na nadgarstku, autodestrukcyjny automatyzm. Somnambuliczny trans dziewczyny z autofobią (też w dosłownym znaczeniu: nie tyle lęk przed samotnością, ile lęk przed samą sobą). Po wyjściu z domowego więzienia – torturowana niewolnica biologicznych rodziców? – Michal trafiła w bezduszne tryby machiny państwowej; traktowana przedmiotowo, przekazywana z rąk do rąk, kursująca po niezliczonych rodzinach zastępczych (każda kolejna gorsza od poprzedniej?), a teraz kurczowo trzymająca się jedynego koła ratunkowego, jakie Opatrzność „w swojej nieskończonej łaskawości” jej rzuciła. Charlie jej opoką, silnym wsparciem w walce z demonem. Bezinteresowna pomoc dla pogrążonej w depresji studentki? Z podświadomą obsesją na punkcie jakiegoś symbolu (trzy pionowe kreski), zawzięcie rysowanego palcami kiedy chodzi we śnie. Palcami nierzadko maczanymi we własnej krwi. Reżyser i współscenarzysta „The Puppetman” z premedytacją „pożyczył konstrukcję szkieletową” od teen horrorów z cyklu „Oszukać przeznaczenie”, naturalnie zdając sobie sprawę, że ta struktura sprawdziła się – i nie sprawdziła – też w innych opowieściach o młodych ludziach terroryzowanych przez jakąś nadnaturalną siłę. Wiedzących, że zostali przeznaczeni na rzeź. Najważniejsze to wymyślić zagrożenie i nadać rozpoznawalne cechy protagonistom, a przynajmniej tak to widział Brandon Christensen na etapie pracy nad scenariuszem horroru o UWAGA SPOILER demonicznym lalkarzu ukrytym w ciele niewinnej istoty ludzkiej. Nietradycyjne podejście do motywu opętania, w każdym razie forma mniej rozpowszechniona od spuścizny Williama Petera Blatty'ego i Williama Friedkina (popularyzacja konwencji ludzi mniejszej i większej wiary stawiających czoła piekielnym porywaczom ciał, oczywiście z zakusami na nieśmiertelne dusze) KONIEC SPOILERA.

Kadr z filmu. „The Puppetman” 2023, AMP International, Not the Funeral Home, Shudder

To mógł być całkiem niezły film... Mógł. Intrygująca myśl pogrzebana mechanicznym małpowaniem. Pomysł wyjściowy poszkodowany przez „kserokopiarkę” obsługiwaną bez widocznego przekonania. W każdym razie mnie nie udało się zarazić ewentualną pasją zespołu nierówno kroczącego po ubitej ścieżce między rzędami;) Nie jestem uprzedzona (znudzona, zniechęcona) do gatunkowych schematów, ale jeśli z ekranu bije taka beznamiętność... Tchnijcie w to trochę emocji! To nie powinno być trudne z taką oprawą audiowizualną. Witamy w Strefie Zgnilizny! W funeralnej rzeczywistości dziewczyny nieufającej sobie. Obskurne zdjęcia Claytona Moore'a (nie pierwsze zawodowe spotkanie z Brandonem Christensenem, patrz: „Krew na piasku”, „Superhost”), idealnie pasujące do ciasnych wnętrz i fenomenalna ścieżka dźwiękowa (szczególnie mam tutaj na myśli melancholijne wokalizy) zespołu Blitz/Berlin. Coś poszło nie tak na etapie montażu, za który odpowiadał sam Brandon Christensen? W przestrzeni publicznej reżyser „The Puppetman” dał do zrozumienia, że zaistniała konieczność odejścia od pierwotnego zamysłu – rezygnacja z części pozyskanego materiału wymuszająca zmiany w łączeniu co poniektórych ujęć. Dobrze, że „pod nóż” nie poszła niesamowicie nastrojowa scenka z ostrzegającymi(?) krukowatymi. Zwiastuny śmierci wokół samotnie przedzierającej się przez „gotyckie pole” zrozpaczonej studentki. Tragiczny finał szampańskiej zabawy na dachu akademika. Właściwie nastrój zepsuł się chwilkę przed miażdżącym uderzeniem – katastrofalny obrót wydarzeń następstwem nieprzyjemnej wymiany zdań. Śmiercionośna kłótnia. Widok z przeszłości, boleśnie znane diabelskie igraszki, które czołowa postać „The Puppetman” chyba niepotrzebnie próbowała zracjonalizować. Przekonać samą siebie, że wszystkie jej problemy miały zupełnie przyziemny charakter, że jej życie w rzeczywistości nie ma nic wspólnego z kiczowatymi horrorami o wrzeszczących wniebogłosy przypadkowych badaczkach zjawisk paranormalnych. À propos badaczek, okazuje się (też mi niespodzianka), że nieopodal kampusu mieszka prawdziwa specjalistka, albo zwyczajna oszustka, która sporo wie o naszej biednej Michal. Duchowa przewodniczka przedstawiająca się jako Ruby (w tej stereotypowej roli Caryn Richman, która, muszę przyznać, w moim odczuciu najmocniej wczuła się w postać). Prezentacja dla zdezorientowanych gości nietaktowanie rozdzielonych. Michal musi poczekać w innym pokoju, gdy ona będzie przekazywać jej rzekomym przyjaciołom niezwykle ważne informacje. Nałogowa palaczka Jo (taki sobie występ Anny Telfer), która później przypomniała mi jedną z bohaterek „Łowców umysłów” Renny'ego Harlina, wredny sportowiec Glenn (mniej więcej tej sam poziom gry aktorskiej Camerona Wonga) i jedyny najpoważniejszy kandydat na prawdziwego przyjaciela Michal w tym gronie, szarmancki Danny (stopień wyżej Kio Cyr). Uwaga na znaki, wskazówki naumyślnie zostawione przez autorów „The Puppetman”, omeny śmierci nastolatków z posępnej krainy. Minorowy nastrój małą rekompensatą za trud włożony w odkrywanie historii dziewczynki z ciemnicy. UWAGA SPOILER Swoją drogą ciekawe, czy scenarzyści widzieli „Przypadek 39” Christiana Alvarta, bo jakoś nie mogłam opędzić się od skojarzeń KONIEC SPOILERA. Pustawej historii, co zasmuciło mnie tym bardziej, że widziałam ogromny potencjał w studentce grającej pierwsze skrzypce w tutejszym Teatrze Marionetek. Niewykorzystana szansa na wstrząsającą przeprawę dziecka, ścinającą krew w żyłach gehennę bezbronnej istoty - skażonej przez własnych rodziców? - i emocjonujące zmagania młodej kobiety mocno hipotetycznie walczącej ze sobą. W pułapce umysłu z niewidzialną bestią. Wydłużyłabym pierwszą partię – autoagresja Michal i przynajmniej częściowo chwalebny upór Charlie – i skróciła środkową. Niektórzy mogą uznać, że twórcy niepotrzebnie sobie utrudnili takim, a nie innym „rozstawieniem pionków na dachu” (ofiara), ale ja akurat tego bym nie ruszała. Ulubiona scenka Brandona Christensena i jeden z moich lepszych momentów w świecie Władcy Marionetek, który przy okazji, pewnie niechcący, przywiódł wspomnienie pewnego arcydzieła Alfreda Hitchcocka. Wykazali się też twórcy maleńką inwencją w procesie eliminacji, ubolewam tylko nad tym, że zabrakło pieniędzy (tak podejrzewam) na efekty specjalne. Akcja w bibliotece uniwersyteckiej trąci cyfrową tandetą, ale to jeszcze bym wybaczyła, gdyby nie zamazano na pewno paskudnego obrazka w siłowni. Wyobraźnia zadziałała, wolałabym jednak sobie popatrzeć:) Jest jeszcze niezamierzenie komiczny incydent na moście (jedna z najtrudniej kręcących się scen dla „The Puppetman”, a wszystko przez pogodę: ulewny deszcz, porywisty wiatr, przenikliwy chłód) i bezpardonowa „nawalanka” w samochodzie. Jest też prymitywny akcent na sam koniec albo inaczej: takie zagrania wyszły z mody najdalej na przełomie XX i XXI wieku. Ale czego innego spodziewać się po takiej fabułce? Po tak ogranej sekwencji zdarzeń? Przejrzystej opowieści drętwej.

Brandona Christensena stać na więcej. Na dopisanie ciekawszej historii do fartownie pozyskanego pomysłu i przede wszystkim wypracowanie intensywniejszego przekazu emocjonalnego. Atmosferą „The Puppetman” chwalić się może, ale cóż z tego, skoro niewiele z niej wynika? A przynajmniej mnie nie udzieliły się emocje targające fikcyjnymi postaciami sztampowymi, uwikłanymi w typową sytuację (para)nienormalną. Abstrahując od modus operandi osobowości sadystycznej. Kreatury niezupełnie jak z powieści Roberta A. Heinleina:) I nie, nie zalecam kontaktu z nią - z tanią „produkcją kukiełkową” starym szlagierem muzycznym natchnioną.

3 komentarze:

  1. Same kiepskie horrory w ostatnich kilku latach...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mi przypomniałaś o tym filmie. :) Pamiętam, że mi się nie podobał lub bardzo strasznie średni - niestety do dzisiaj nie ma podstrony na filmwebie także nie mogłem ocenić, a teraz się głowie co bym dał - coś w randze 3 do 5, ale nie chce go oglądać ponownie eh :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba dodać na filmweb, choć ta strona to tragedia obecnie, sporo filmów nie ma, ja dodałem jakiś wiele miesięcy temu i dalej nie zaakceptowali. A za to jest kilka tysięcy filmów które nie istnieją :D Lepiej się na imdb przerzucić i tam oceniać.

    OdpowiedzUsuń