Stronki na blogu

wtorek, 24 września 2024

„Substancja” (2024)

 
Niegdysiejsza gwiazda kina Elisabeth Sparkle w dniu pięćdziesiątych urodzin zostaje poinformowana o zakończeniu współpracy z producentem programu telewizyjnego z aerobikiem. W drodze powrotnej do domu, luksusowego apartamentu w Los Angeles, poraża ją widok robotników usuwających jej billboard, co skutkuje groźnie wyglądającym wypadkiem samochodowym. Elisabeth nie odnosi żadnych fizycznych obrażeń, nie musi więc spędzać urodzinowego wieczoru w szpitalu. Może wrócić do swojego pustego mieszkania i „rozpakować” prezent od młodego lekarza. Obejrzeć reklamę produktu dostępnego wyłącznie na czarnym rynku, nietypowego serum młodości. Po namyśle Elisabeth składa zamówienie, a po otrzymaniu karty wstępu udaje się pod adres wskazany przez enigmatycznego rozmówcę telefonicznego, gdzie czeka na nią kartonowe pudełko z płynem aktywującym i zestaw na pierwszy tydzień życia „tej drugiej”. Młodej, pięknej kobiety stanowiącej jedność z rzekomo starą, brzydką matrycą, tęskniącą za dawną sławą, boleśnie samotną, zesłaną na niechcianą emeryturę, niemal zapomnianą aktorką. Elisabeth Sparkle dobrowolnie oddaje połowę reszty swojego życia przebojowej Sue, naiwnie wierząc, że „jej lepsza wersja” będzie bezwzględnie przestrzegać zasad bezpiecznego korzystania z Substancji.

Plakat filmu © Monolith Films. „The Substance” 2024, Blacksmith Pictures, Working Title Films, Film France

Mniej więcej dwa lata po światowej premierze swego pełnometrażowego debiutu reżyserskiego, bezkompromisowego thrillera pt. „Revenge” (pol. „Zemsta”), Coralie Fargeat napisała scenariusz body horroru inspirowanego myślami dręczącymi ją po przekroczeniu czterdziestego roku życia. Przeczuciem nieuchronnie zbliżającej się osobistej apokalipsy – końcem życia po przekroczeniu pięćdziesiątki, ostatecznej granicy wieku nie tylko dla kobiet realizujących się w show biznesie. Wiedziała, że to uniwersalne doświadczenie w społeczeństwie; zawsze uważała cały ten kult młodości za zjawisko niesamowicie absurdalny, ale w końcu i ją nawiedziły depresyjne myśli o starzeniu się. Dysonans poznawczy, w niestandardowym stylu przelany na główną bohaterkę „Substancji” (oryg. „The Substance”), katharsis francuskiej reżyserki i scenarzystki z ambicją uwolnienia globalnego społeczeństwa od irracjonalnych uczuć będących następstwem śmiesznie wyśrubowanego kanonu piękna. Projekt ujawniono w styczniu 2022 roku – ogłoszono, że głównym producentem nowego filmu twórczyni „Zemsty” (2017) będzie firma Working Title Films, a dystrybutorem Universal Pictures. Poza tym do publicznej wiadomości podano wówczas informację o obsadzeniu w rolach głównych Demi Moore i Margaret Qualley. Trochę później ujawniono koproducenta „Substancji”, studio Blacksmith z siedzibą w Paryżu, świeżo założone (w roku 2022) przez Coralie Fargeat. W lutym 2022 roku pojawiła się informacja o dołączeniu do obsady Raya Liotty, który niestety zmarł parę miesięcy później, ostatecznie więc rola obleśnego producenta telewizyjnego przypadła Dennisowi Quaidowi. Budżet „Substancji” w reżyserii i na podstawie scenariusza bezwstydnie zdolnej pani Fargeat oszacowano na siedemnaście i pół miliona dolarów. Film kręcono w Paryżu – etap produkcji zakończył się w październiku 2022 roku.

Światowa premiera „Substancji” Coralie Fargeat odbyła się w maju 2024 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes (owacja na stojąca ponoć trwająca ponad dziewięć minut), gdzie miało miejsce bardzo rzadkie zjawisko: Złota Palma dla horroru (za scenariusz)! Ponadto obraz był nominowany do Emeric Pressburger Prize na Miskolc International Film Festival i otrzymał Nagrodę Publiczności Midnight Madness na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Przed premierą w Cannes prawa do dystrybucji przejęła firma MUBI (imperium Universal Pictures wycofało się z projektu), co miało ją kosztować dwanaście i pół miliona dolarów. Regularna dystrybucja kinowa ruszyła w drugiej połowie września 2024 roku. Na wielkie ekrany w Polsce „Substancję” wprowadziła firma Monolith Films – akcja ruszyła tego samego dnia (20 wrzesień 2024), co otwarcie szerokiej dystrybucji między innymi w amerykańskich kinach. Wychwalany przez krytyków wybuch gniewu Coralie Fargeat. Określany jako satyryczny arthouse body horror, śmiały manifest feministyczny i/lub (nieświadomy, jak zapewnia jego autorka) reprezentant nurtu hagsploitation, definiowanego jako filmy grozy o niegdyś olśniewających kobietach terroryzujących otoczenie w nieznośnej jesieni życia. Popularny przykład: „Co się zdarzyło Baby Jane?” Roberta Aldricha. Świadome z całą pewnością były laurki, dla choćby takich reżyserów, jak David Cronenberg, Stanley Kubrick, John Carpenter, David Lynch, Paul Verhoeven, Tim Burton i Alfred Hitchcock (kultowy motyw muzyczny „Zawrotu głowy” z 1958 roku, „Scène d'amour” Bernarda Herrmanna) - „Substancja” miała być hołdem dla artystów, którzy w pewnym sensie (twórczość) ukształtowali Coralie Fargeat. Aspirującą burzycielkę wzorców piękna, obalaczkę mitu, na którym coraz mocniej opiera się kultura i cywilizacja. Młode jest piękne, stare jest brzydkie. Jeszcze niedawno taki przekaz płynął głównie z telewizji (teledyski, programy fitness, sylwestrowe widowiska) i kolorowych czasopism, ale to się zmieniło w dobie Internetu, najskuteczniejszego z dotychczasowych narzędzi indoktrynacji. Zaryzykuję twierdzenie, że szczególne „zasługi w dziedzinie” estetyki cielesnej (tj. ideał piękna w XXI wieku) mają media społecznościowe, „matryca filtrów upiększających”. Istnieją podejrzenia, że „Substancja” Coralie Fargeat jest remakiem (rzecz jasna nieoficjalnym) „Eliksiru młodości” Briana Thomasa Jonesa, mało znanego horroru z 1988 roku, ale mówi się też o związkach z „Portretem Doriana Graya” Oscara Wilde'a. Natomiast mnie nachodziły skojarzenia (wypada uzupełnić, że przynajmniej w większości przypadków nie tylko mnie) choćby z „Co się zdarzyło Baby Jane?” Roberta Aldricha, „Zbrodniami przyszłości” (1970) i „Wściekłością” Davida Cronenberga, „Coś” Johna Carpentera, „Re-Animatorem” Stuarta Gordona, „Carrie” Briana De Palmy, „Towarzystwem” Briana Yuzny, „Ze śmiercią jej do twarzy” Roberta Zemeckisa i nade wszystko „Czarnym łabędziem” Darrena Aronofsky'ego. Prawda, że zacna gromadka? Festiwal wspaniałych filmowych wspomnień w autorskim uniwersum twórczyni drastycznego. podobnie jak „Substancja”, celowo przejaskrawionego thrillera z nurtu rape and revenge. Wykoślawione Hollywood? I tak, i nie. Światowa stolica filmu, jak to określiła sama Coralie Fargeat, „wyrwana z rzeczywistości” w celu nadania jej cechy uniwersalności, ponadczasowości, przy zachowaniu tego, co w jej poczuciu uosabia prawdziwe Hollywood.

Plakat filmu © MUBI. „The Substance” 2024, Blacksmith Pictures, Working Title Films, Film France

Substancję” Coralie Fargeat otwiera cudowne rozmnożenie żółtka kurzego jaja. Osobliwa scenka bez komentarza i przejście do praktycznie rzecz biorąc też tylko obrazkowej historii o przemijaniu osadzonej w jednym miejscu. Widok z góry na chodnikową płytę (Aleja Gwiazd w Los Angeles) zdobywczyni Oscara, Elisabeth Sparkle, w którą w fenomenalnym stylu wcieliła się Demi Moore. Po raz pierwszy spotykamy ją w trakcie nagrywania kolejnego odcinka tandetnego programu telewizyjnego (niesubtelna, żeby nie powiedzieć bezwstydnie wulgarna, popadająca w śmieszność seksualizacja kobiet), jakby żywcem wyjętego z lat 80. XX wieku. Właściwie utwór trudno osadzić w czasie – część pracy filmowców w zakresie „międzygeneracyjnej transmisji wartości”, to jest uniwersalizmu opowieści o bezsensownej nienawiści do siebie, radośnie zaszczepianej przez niewydarzonych beauty ekspertów. Takie autorytety, jak Harvey (widowiskowy, rozmyślnie przedobrzony występ Dennisa Quaida), telewizyjna szycha śliniąca się na widok młodego ciałka. Amplifikacja obleśnych staruszków w show biznesie (wzmocnienie przekazu nastąpi: obstawa odkrywcy nowej gwiazdy przed największą imprezą w tym świecie przedstawionym), żałosnych hipokrytów dożywotnio przyklejonych do wysokich stołeczków i nie wiedzieć czemu cieszących się autorytetem nawet wśród młodszych pokoleń. Mlaskające, przeżuwające z otwartymi buziami (uroczy sposób na obrzydzenie widzowi postaci; na wypadek gdyby zawiodła teoretycznie odpychająca osobowość Harveya) guru piękności. Dziwnie nierażące, wbrew pozorom nadal akceptowalne społecznie podwójne standardy. Elisabeth Sparkle w swoje pięćdziesiąte urodziny otrzymuje aż dwa wyjątkowe prezenty: zwolnienie z pracy oraz pendrive z kopią reklamy (z genialną ścieżką dźwiękową, jak się wydaje pomyślaną też jako swoisty sygnał ostrzegawczo-rozpoznawczy) eksperymentalnego „leku na starość” i numerem telefonu dla chcących złożyć zamówienie. Rewolucyjny produkt za free? Gdyby to było moje pierwsze spotkanie z motywem niekonwencjonalnej terapii medycznej (tutaj farmakoterapia), to pewnie ten szczegół uruchomiłby wszystkie dzwonki alarmowe w mojej zapewne cynicznej (na tym świecie nie ma nic za darmo) głowie. Pragnienia potrafią jednak zagłuszyć nawet najdonośniejszy głos rozsądku. Kobieta w charakterystycznym płaszczu (kolorem Elisabeth jest żółty) „wchodzi w konszachty z diabłem”, „kupuje kota w worku” lub po prostu wikła się w mętny „układ biznesowy”, bo nie może znieść własnego widoku (wstręt do pomarszczonego ciała), potwornie tęskni za sławą i panicznie boi się samotności. Współczesna bohaterka tragiczna. Absolutnie niegotowa na emeryturę, niepotrafiąca pogodzić się z przecięciem ostatniej nici, w jej odczuciu, łączącej ją ze światem, z odebraniem tej kiepskiej nagrody pocieszenia, marnej namiastki dawnej kariery aktorskiej sprowadzającej się do regularnych seksownych występów telewizyjnych - ewentualnie robienie z siebie pośmiewiska. Poranny aerobik (nie na żywo) z Elisabeth Sparkle z powodu niezadowalające oglądalności, w dodatku z tendencją spadkową, zostaje zdjęty z anteny, a w jego miejsce wchodzi identyczny (tak samo tandetny) program ze „świeżym mięskiem”, które wylazło ze zdesperowanej seniorki. Narodziny gwiazdy w oślepiająco białej łazience w luksusowym mieszkaniu Elisabeth Sparkle. Obiektywnie przestronne, spartańsko urządzone, a subiektywnie mocno klaustrofobiczne pomieszczenie (symbol kokonu), do którego prowadzi długi korytarz z uderzająco nagimi ścianami - efekt kontrastu: gigantyczna ozdoba powieszona w salonie. David Cronenberg spotyka Davida Lyncha, czyli cielesna makabra zgrabnie łączy się z surrealizmem. Przyznam, że na tej prowizorycznej, rozgorączkowanej porodówce i zastygłej w upiornym skupieniu szwalni przez głowę przemknęły mi też orgiastyczne fajerwerki z „Głębokiego gardła” Gerarda Damiano. Rozszczepienie człowieka, przeze mnie odebrane jako dosłowne potraktowanie, zmaterializowanie ambiwalencji afektywnej. Personifikacja sprzecznych tendencji i przeciwstawnych emocji, jednego z dowodów na złożoność natury ludzkiej. Pewna siebie dziewczyna mieszkająca w zrezygnowanej starszej pani. Nienaturalne uwolnienie młodzieńczej energii - niekontrolowanego, niszczycielskiego żywiołu? - z ciała rzekomo zużytego. Wypuszczenie postaci zainspirowanej tak zwaną ikoną seksu Marilyn Monroe, przez Coralie Fargeat traktowanej jako uosobienie czaru (słodka lolitka) swego czasu roztaczanego przez tę wszechstronną gwiazdę. Albo jej zaufanych doradców, których dzisiaj nazwalibyśmy specjalistami ds. kreowania wizerunku. Demi Moore i Margaret Qualley– jeden z najbardziej wybuchowych duetów aktorskich w historii kina? Tak czy inaczej, mnie ta eksplozja zmiotła z powierzchni ziemi:) czego już nie mogę powiedzieć o sławetnym ostatnimi akcie. Liczyłam na większe przegięcie, na wystawniejszą ucztę gore, ale nie byłabym sobą, gdybym nie doceniła campu. Niewiarygodna tragikomedia z lat 80. XX wieku. Rzeź w oparach absurdu. Przykre przypomnienie „Dziwolągów” Toda Browninga i smutna konstatacja w temacie oczekiwań publiczności; histeria idealnie korespondująca z wcześniejszymi zalotnymi oczkami puszczanymi do kamery przez Elisabeth i Sue. Zwroty do widowni à la „Funny Games” Michaela Hanekego.

Opozycyjno-buntownicze dzieło francuskiej artystki z pazurem. Agresywna prowokacja, jawnie zaczepny spektakl filmowy, buńczucznie podważający odwieczne status quo. Świecący golizną (także męską!), straszący rozbuchaną przemocą, a w szczególności niepoprawnymi politycznie protetycznymi dodatkami. Szkodnik społeczny spłodzony przez wściekłą kobietę. A teraz na poważnie: doczekaliśmy się pierwszoligowego (niekoniecznie pierwszego) body horroru w ugrzecznionym wieku XXI. Dobrze, w jednym rzędzie z wielkimi osiągnięciami Davida Cronenberga, Johna Carpentera, Stuarta Gordona i Briana Yuzny „Substancji” Coralie Fargeat pewnie bym nie postawiła, ale... Powiedzmy, że widzę tutaj znaczną poprawę kondycji współczesnego krwawego kina grozy. Duży progres.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz