Niegdysiejsza
gwiazda kina Elisabeth Sparkle w dniu pięćdziesiątych urodzin
zostaje poinformowana o zakończeniu współpracy z producentem
programu telewizyjnego z aerobikiem. W drodze powrotnej do domu,
luksusowego apartamentu w Los Angeles, poraża ją widok robotników
usuwających jej billboard, co skutkuje groźnie wyglądającym
wypadkiem samochodowym. Elisabeth nie odnosi żadnych fizycznych
obrażeń, nie musi więc spędzać urodzinowego wieczoru w szpitalu.
Może wrócić do swojego pustego mieszkania i „rozpakować”
prezent od młodego lekarza. Obejrzeć reklamę produktu dostępnego
wyłącznie na czarnym rynku, nietypowego serum młodości. Po
namyśle Elisabeth składa zamówienie, a po otrzymaniu karty wstępu
udaje się pod adres wskazany przez enigmatycznego rozmówcę
telefonicznego, gdzie czeka na nią kartonowe pudełko z płynem
aktywującym i zestaw na pierwszy tydzień życia „tej drugiej”.
Młodej, pięknej kobiety stanowiącej jedność z rzekomo starą,
brzydką matrycą, tęskniącą za dawną sławą, boleśnie samotną,
zesłaną na niechcianą emeryturę, niemal zapomnianą aktorką.
Elisabeth Sparkle dobrowolnie oddaje połowę reszty swojego życia
przebojowej Sue, naiwnie wierząc, że „jej lepsza wersja” będzie
bezwzględnie przestrzegać zasad bezpiecznego korzystania z
Substancji.
|
Plakat filmu © Monolith Films. „The Substance” 2024, Blacksmith Pictures, Working Title Films, Film France
|
Mniej
więcej dwa lata po światowej premierze swego pełnometrażowego
debiutu reżyserskiego, bezkompromisowego thrillera pt. „Revenge”
(pol. „Zemsta”), Coralie Fargeat napisała scenariusz body
horroru inspirowanego myślami dręczącymi ją po przekroczeniu
czterdziestego roku życia. Przeczuciem nieuchronnie zbliżającej
się osobistej apokalipsy – końcem życia po przekroczeniu
pięćdziesiątki, ostatecznej granicy wieku nie tylko dla kobiet
realizujących się w show biznesie. Wiedziała, że to uniwersalne
doświadczenie w społeczeństwie; zawsze uważała cały ten kult
młodości za zjawisko niesamowicie absurdalny, ale w końcu i ją
nawiedziły depresyjne myśli o starzeniu się. Dysonans poznawczy, w
niestandardowym stylu przelany na główną bohaterkę „Substancji”
(oryg. „The Substance”), katharsis francuskiej reżyserki
i scenarzystki z ambicją uwolnienia globalnego społeczeństwa od
irracjonalnych uczuć będących następstwem śmiesznie
wyśrubowanego kanonu piękna. Projekt ujawniono w styczniu 2022 roku
– ogłoszono, że głównym producentem nowego filmu twórczyni
„Zemsty” (2017) będzie firma Working Title Films, a
dystrybutorem Universal Pictures. Poza tym do publicznej wiadomości
podano wówczas informację o obsadzeniu w rolach głównych Demi
Moore i Margaret Qualley. Trochę później ujawniono koproducenta
„Substancji”, studio Blacksmith z siedzibą w Paryżu, świeżo
założone (w roku 2022) przez Coralie Fargeat. W lutym 2022 roku
pojawiła się informacja o dołączeniu do obsady Raya Liotty, który
niestety zmarł parę miesięcy później, ostatecznie więc rola
obleśnego producenta telewizyjnego przypadła Dennisowi Quaidowi.
Budżet „Substancji” w reżyserii i na podstawie scenariusza
bezwstydnie zdolnej pani Fargeat oszacowano na siedemnaście i pół
miliona dolarów. Film kręcono w Paryżu – etap produkcji
zakończył się w październiku 2022 roku.
Światowa
premiera „Substancji” Coralie Fargeat odbyła się w maju 2024
roku na Festiwalu Filmowym w Cannes (owacja na stojąca ponoć
trwająca ponad dziewięć minut), gdzie miało miejsce bardzo
rzadkie zjawisko: Złota Palma dla horroru (za scenariusz)! Ponadto
obraz był nominowany do Emeric Pressburger Prize na Miskolc
International Film Festival i otrzymał Nagrodę Publiczności
Midnight Madness na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto.
Przed premierą w Cannes prawa do dystrybucji przejęła firma MUBI
(imperium Universal Pictures wycofało się z projektu), co miało ją
kosztować dwanaście i pół miliona dolarów. Regularna dystrybucja
kinowa ruszyła w drugiej połowie września 2024 roku. Na wielkie
ekrany w Polsce „Substancję” wprowadziła firma Monolith Films –
akcja ruszyła tego samego dnia (20 wrzesień 2024), co otwarcie
szerokiej dystrybucji między innymi w amerykańskich kinach.
Wychwalany przez krytyków wybuch gniewu Coralie Fargeat. Określany
jako satyryczny arthouse body horror, śmiały manifest feministyczny
i/lub (nieświadomy, jak zapewnia jego autorka) reprezentant nurtu
hagsploitation, definiowanego jako filmy grozy o niegdyś
olśniewających kobietach terroryzujących otoczenie w nieznośnej
jesieni życia. Popularny przykład: „Co się zdarzyło Baby Jane?”
Roberta Aldricha. Świadome z całą pewnością były laurki, dla
choćby takich reżyserów, jak David Cronenberg, Stanley Kubrick,
John Carpenter, David Lynch, Paul Verhoeven, Tim Burton i Alfred
Hitchcock (kultowy motyw muzyczny „Zawrotu głowy” z 1958 roku,
„Scène d'amour” Bernarda Herrmanna) - „Substancja” miała
być hołdem dla artystów, którzy w pewnym sensie (twórczość)
ukształtowali Coralie Fargeat. Aspirującą burzycielkę wzorców
piękna, obalaczkę mitu, na którym coraz mocniej opiera się
kultura i cywilizacja. Młode jest piękne, stare jest brzydkie.
Jeszcze niedawno taki przekaz płynął głównie z telewizji
(teledyski, programy fitness, sylwestrowe widowiska) i kolorowych
czasopism, ale to się zmieniło w dobie Internetu,
najskuteczniejszego z dotychczasowych narzędzi indoktrynacji.
Zaryzykuję twierdzenie, że szczególne „zasługi w dziedzinie”
estetyki cielesnej (tj. ideał piękna w XXI wieku) mają media
społecznościowe, „matryca filtrów upiększających”. Istnieją
podejrzenia, że „Substancja” Coralie Fargeat jest remakiem
(rzecz jasna nieoficjalnym) „Eliksiru młodości” Briana Thomasa
Jonesa, mało znanego horroru z 1988 roku, ale mówi się też o
związkach z „Portretem Doriana Graya” Oscara Wilde'a. Natomiast
mnie nachodziły skojarzenia (wypada uzupełnić, że przynajmniej w
większości przypadków nie tylko mnie) choćby z „Co się
zdarzyło Baby Jane?” Roberta Aldricha, „Zbrodniami przyszłości”
(1970) i „Wściekłością” Davida Cronenberga, „Coś” Johna
Carpentera, „Re-Animatorem” Stuarta Gordona, „Carrie” Briana
De Palmy, „Towarzystwem” Briana Yuzny, „Ze śmiercią jej do
twarzy” Roberta Zemeckisa i nade wszystko „Czarnym łabędziem”
Darrena Aronofsky'ego. Prawda, że zacna gromadka? Festiwal
wspaniałych filmowych wspomnień w autorskim uniwersum twórczyni
drastycznego. podobnie jak „Substancja”, celowo przejaskrawionego
thrillera z nurtu rape and revenge. Wykoślawione Hollywood? I
tak, i nie. Światowa stolica filmu, jak to określiła sama Coralie
Fargeat, „wyrwana z rzeczywistości” w celu nadania jej cechy
uniwersalności, ponadczasowości, przy zachowaniu tego, co w jej
poczuciu uosabia prawdziwe Hollywood.
|
Plakat filmu © MUBI. „The Substance” 2024, Blacksmith Pictures, Working Title Films, Film France |
„Substancję”
Coralie Fargeat otwiera cudowne rozmnożenie żółtka kurzego jaja.
Osobliwa scenka bez komentarza i przejście do praktycznie rzecz
biorąc też tylko obrazkowej historii o przemijaniu osadzonej w
jednym miejscu. Widok z góry na chodnikową płytę (Aleja Gwiazd w
Los Angeles) zdobywczyni Oscara, Elisabeth Sparkle, w którą w
fenomenalnym stylu wcieliła się Demi Moore. Po raz pierwszy
spotykamy ją w trakcie nagrywania kolejnego odcinka tandetnego
programu telewizyjnego (niesubtelna, żeby nie powiedzieć
bezwstydnie wulgarna, popadająca w śmieszność seksualizacja
kobiet), jakby żywcem wyjętego z lat 80. XX wieku. Właściwie
utwór trudno osadzić w czasie – część pracy filmowców w
zakresie „międzygeneracyjnej transmisji wartości”, to jest
uniwersalizmu opowieści o bezsensownej nienawiści do siebie,
radośnie zaszczepianej przez niewydarzonych beauty ekspertów. Takie
autorytety, jak Harvey (widowiskowy, rozmyślnie przedobrzony występ
Dennisa Quaida), telewizyjna szycha śliniąca się na widok młodego
ciałka. Amplifikacja obleśnych staruszków w show biznesie
(wzmocnienie przekazu nastąpi: obstawa odkrywcy nowej gwiazdy przed
największą imprezą w tym świecie przedstawionym), żałosnych
hipokrytów dożywotnio przyklejonych do wysokich stołeczków i nie
wiedzieć czemu cieszących się autorytetem nawet wśród młodszych
pokoleń. Mlaskające, przeżuwające z otwartymi buziami (uroczy
sposób na obrzydzenie widzowi postaci; na wypadek gdyby zawiodła
teoretycznie odpychająca osobowość Harveya) guru piękności.
Dziwnie nierażące, wbrew pozorom nadal akceptowalne społecznie
podwójne standardy. Elisabeth Sparkle w swoje pięćdziesiąte
urodziny otrzymuje aż dwa wyjątkowe prezenty: zwolnienie z pracy
oraz pendrive z kopią reklamy (z genialną ścieżką dźwiękową,
jak się wydaje pomyślaną też jako swoisty sygnał
ostrzegawczo-rozpoznawczy) eksperymentalnego „leku na starość”
i numerem telefonu dla chcących złożyć zamówienie. Rewolucyjny
produkt za free? Gdyby to było moje pierwsze spotkanie z motywem
niekonwencjonalnej terapii medycznej (tutaj farmakoterapia), to
pewnie ten szczegół uruchomiłby wszystkie dzwonki alarmowe w mojej
zapewne cynicznej (na tym świecie nie ma nic za darmo) głowie.
Pragnienia potrafią jednak zagłuszyć nawet najdonośniejszy głos
rozsądku. Kobieta w charakterystycznym płaszczu (kolorem Elisabeth
jest żółty) „wchodzi w konszachty z diabłem”, „kupuje kota
w worku” lub po prostu wikła się w mętny „układ biznesowy”,
bo nie może znieść własnego widoku (wstręt do pomarszczonego
ciała), potwornie tęskni za sławą i panicznie boi się
samotności. Współczesna bohaterka tragiczna. Absolutnie niegotowa
na emeryturę, niepotrafiąca pogodzić się z przecięciem ostatniej
nici, w jej odczuciu, łączącej ją ze światem, z odebraniem tej
kiepskiej nagrody pocieszenia, marnej namiastki dawnej kariery
aktorskiej sprowadzającej się do regularnych seksownych występów
telewizyjnych - ewentualnie robienie z siebie pośmiewiska. Poranny
aerobik (nie na żywo) z Elisabeth Sparkle z powodu niezadowalające
oglądalności, w dodatku z tendencją spadkową, zostaje zdjęty z
anteny, a w jego miejsce wchodzi identyczny (tak samo tandetny)
program ze „świeżym mięskiem”, które wylazło ze
zdesperowanej seniorki. Narodziny gwiazdy w oślepiająco białej
łazience w luksusowym mieszkaniu Elisabeth Sparkle. Obiektywnie
przestronne, spartańsko urządzone, a subiektywnie mocno
klaustrofobiczne pomieszczenie (symbol kokonu), do którego prowadzi
długi korytarz z uderzająco nagimi ścianami - efekt kontrastu:
gigantyczna ozdoba powieszona w salonie. David Cronenberg spotyka
Davida Lyncha, czyli cielesna makabra zgrabnie łączy się z
surrealizmem. Przyznam, że na tej prowizorycznej, rozgorączkowanej
porodówce i zastygłej w upiornym skupieniu szwalni przez głowę
przemknęły mi też orgiastyczne fajerwerki z „Głębokiego
gardła” Gerarda Damiano. Rozszczepienie człowieka, przeze mnie
odebrane jako dosłowne potraktowanie, zmaterializowanie ambiwalencji
afektywnej. Personifikacja sprzecznych tendencji i przeciwstawnych
emocji, jednego z dowodów na złożoność natury ludzkiej. Pewna
siebie dziewczyna mieszkająca w zrezygnowanej starszej pani.
Nienaturalne uwolnienie młodzieńczej energii - niekontrolowanego,
niszczycielskiego żywiołu? - z ciała rzekomo zużytego.
Wypuszczenie postaci zainspirowanej tak zwaną ikoną seksu Marilyn
Monroe, przez Coralie Fargeat traktowanej jako uosobienie czaru
(słodka lolitka) swego czasu roztaczanego przez tę wszechstronną
gwiazdę. Albo jej zaufanych doradców, których dzisiaj nazwalibyśmy
specjalistami ds. kreowania wizerunku. Demi Moore i Margaret Qualley–
jeden z najbardziej wybuchowych duetów aktorskich w historii kina?
Tak czy inaczej, mnie ta eksplozja zmiotła z powierzchni ziemi:)
czego już nie mogę powiedzieć o sławetnym ostatnimi akcie.
Liczyłam na większe przegięcie, na wystawniejszą ucztę gore,
ale nie byłabym sobą, gdybym nie doceniła campu. Niewiarygodna
tragikomedia z lat 80. XX wieku. Rzeź w oparach absurdu. Przykre
przypomnienie „Dziwolągów” Toda Browninga i smutna konstatacja w
temacie oczekiwań publiczności; histeria idealnie korespondująca z
wcześniejszymi zalotnymi oczkami puszczanymi do kamery przez
Elisabeth i Sue. Zwroty do widowni à la „Funny Games”
Michaela Hanekego.
Opozycyjno-buntownicze
dzieło francuskiej artystki z pazurem. Agresywna prowokacja, jawnie
zaczepny spektakl filmowy, buńczucznie podważający odwieczne
status quo. Świecący golizną (także męską!), straszący
rozbuchaną przemocą, a w szczególności niepoprawnymi politycznie
protetycznymi dodatkami. Szkodnik społeczny spłodzony przez
wściekłą kobietę. A teraz na poważnie: doczekaliśmy się
pierwszoligowego (niekoniecznie pierwszego) body horroru w
ugrzecznionym wieku XXI. Dobrze, w jednym rzędzie z wielkimi
osiągnięciami Davida Cronenberga, Johna Carpentera, Stuarta Gordona
i Briana Yuzny „Substancji” Coralie Fargeat pewnie bym nie
postawiła, ale... Powiedzmy, że widzę tutaj znaczną poprawę
kondycji współczesnego krwawego kina grozy. Duży progres.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz