wtorek, 29 maja 2018

„Revenge” (2017)

Możliwe lekkie spoilery

Richard zabiera swoją kochankę Jen do domu na pustyni, gdzie ma zamiar spędzić z nią kilka upojnych chwil przed zaplanowanym spotkaniem ze swoimi przyjaciółmi, Stanem i Dimitrim, myśliwymi tak jak on. Mężczyźni nieoczekiwanie przybywają wcześniej, a nazajutrz Richard na kilka godzin zostawia ich samych z Jen, ponieważ musi załatwić pilną sprawę. Stan gwałci wówczas kobietę, a zdający sobie z tego sprawę Dimitri nie interweniuje. Po powrocie Richard jest wściekły na kolegów i panikuje na myśl o czekających ich konsekwencjach. Uznaje, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest pozbycie się Jen. Nie konsultując tego z przyjaciółmi dopuszcza się czynu niewybaczalnego i kiedy już nabiera pewności, że kryzys został zażegnany okazuje się, że kobiecie udało się przeżyć. I że nie ma zamiaru puścić w niepamięć krzywdy, którą jej wyrządzono.

„Revenge” to francuski thriller w reżyserii debiutującej w pełnometrażowym filmie fabularnym Coralie Fargeat, która jest także autorką scenariusza. Osadzony w konwencji rape and revenge grindhouse po raz pierwszy został pokazany publiczności w 2017 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, a do szerszego obiegu trafił w roku 2018. Krytycy wręcz rozpływali się w zachwytach nad tym filmowym dokonaniem, w czym wtórowała im spora część zwykłych odbiorców. Wśród tych ostatnich znaleźć można też wielu przeciwników „Revenge”, widzów głęboko rozczarowanych, zniesmaczonych wręcz głównie nielogicznym scenariuszem.

Co moim zdaniem musi wiedzieć każdy, kto rozważa seans „Revenge” Coralie Fargeat? Przede wszystkim to, że debiutująca w pełnym metrażu Francuzka celowo nadała mu kształt tzw. grindhouse'a. W takich filmach logika często zostaje zepchnięta poza margines, nie ma ona kompletnie żadnego znaczenia dla twórców. Najczęściej najsilniejszy nacisk kładzie się w nich na seks, przemoc i szybkie tempo akcji. Wszelkiej maści kurioza są ważniejsze od realizmu, a i tandetne efekty specjalne w tym specyficznym typie kina są jak najbardziej pożądane. Coralie Fargeat nie poszła na całość (w smaczne skrajności) w tym swoim stylizowaniu „Revenge” na grindhouse'a – bardziej przypominało mi to „Everly” Joego Lyncha, niż „Death Proof” Quentina Tarantino i „Planet Terror” Roberta Rodrigueza, aczkolwiek bez dowcipnych akcentów. Chyba że za takowe ktoś uzna bezlitosne wręcz pogwałcenie logiki, czyli element wpisujący się w formułę grindhouse'ów. W żadnym razie niebędący wypadkiem przy pracy. Osobom zorientowanym w tego typu kinie, potrafiącym przyjmować takie spojrzenie na świat przedstawiony utworu tłumaczyć jego specyfiki nie trzeba. Doskonale wiedzą oni jak podchodzić do takich historii. Doszukiwanie się w „Revenge” maksymalnego realizmu nie ma najmniejszego sensu, bo miało go nie być (jeśli przyjmie się jedną z dwóch nasuwających się interpretacji, o czym później). Taka konwencja. I jeśli ktoś nie potrafi jej przyjąć, nie umie przestawić się na taki sposób snucia filmowej opowieści to najlepiej zrobi omijając tę produkcję szerokim łukiem. Coralie Fargeat osadziła swoją historię w pustynnej scenerii, co w połączeniu z kolorystyką jaką operatorzy i oświetleniowcy nadali zdjęciom może przypomnieć co poniektórym remake „Wzgórza mają oczy”. Taka myśl może przemknąć przez ich głowę po pierwszym rzucie oka na prezentowaną we wstępie scenę przybycia Richarda i jego kochanki Jen do samotnego domu na pustyni. Później dostaniemy szersze ujęcia krajobrazu. Zobaczymy rozciągające się wszędzie gdzie okiem sięgnąć zapiaszczone równiny i wzgórza, na które za dnia będą padać gorące promienia słoneczne, nadając całości żółto-pomarańczowego kolorytu, a nocą na całym tym terenie będzie się odczuwało dotkliwy chłód. Trochę skał i porozsiewanych gdzieniegdzie najczęściej już uschniętych traw oraz rzecz jasna jaskinie, w których można znaleźć tymczasowe schronienie przed uciążliwymi warunkami atmosferycznymi i pałającym żądzą mordu człowiekiem. Ale zanim będziemy mogli dokładniej przyjrzeć się tej jałowej scenerii poznamy postacie zaludniające plan. Obsada tego filmu składa się jedynie z pięciu osób, z których na dodatek jeden przewija się tylko we wstępie. Scenarzystka skupiła się na pozostałej czwórce, na pierwszym planie umieszczając Jen w bardzo dobrym stylu wykreowaną przez Matildę Annę Ingrid Lutz. Kevin Janssens w roli Richarda, Vincent Colombe jako Stan i Guillaume Bouchede wcielający się w Dimitriego moim zdaniem też nie mają powodów do wstydu, ale to postać kobieca najsilniej przyciąga wzrok. Co nie jest zasługą wyłącznie dobrego warsztatu aktorki. Coralie Fargeat celowała w nurt rape and revenge, a jak wiadomo tego typu obrazy zmuszają odbiorców do sympatyzowania z osobą siejącą śmierć w odwecie za wyrządzoną jej krzywdę. Nie musimy zbyt wiele wiedzieć o tych postaciach, żeby im kibicować – wystarczy nam wiedza o tragedii, jaka je spotkała. Co ciekawe na początku Jen nie zyskała mojej sympatii, prezentowała sobą typ kobiety, z którym na pewno nie znalazłabym wspólnego języka. Coralie Fargeat w kilku scenach nakreśliła obraz osóbki marzącej o zostaniu gwiazdą, która bez skrupułów wskakuje do łóżka żonatego mężczyzny i rzuca się w wir tak zwanego tańca-ocierańca z jednym z jego przyjaciół. Jen zdaje się w ogóle nie szanować siebie – wygląda to tak jakby zależało jej przede wszystkim na dobrej zabawie w męskim gronie, jakby dla swojego kochanka była gotowa zrobić niemalże wszystko i nie ma przy tym dla niej żadnego znaczenia to, że gdy ten już się nią nacieszy ma zamiar wrócić do swojej żony, nieświadomej jego zdrady. Ale potem następuje przebudzenie – patrzymy na mentalną metamorfozę Jen, na przemianę w kobietę wyzwoloną, co każe mi patrzeć na ten film, jak na thriller feministyczny.

Z tą klasyfikacją gatunkową miałam w sumie spory problem. Tak naprawdę to nadal nie jestem tak do końca przekonana, czy nadawanie mu miana thrillera jest aby właściwe. Bo choć klimat rzeczywiście bardziej przystaje do dreszczowca (i właśnie ten aspekt po długim namyśle i nie bez wątpliwości uznałam za decydujący), to już poziom brutalności bardziej pasuje mi do horroru. Ujęć rodem z kina torture porn nie ma może zatrważająco dużo, ale gdy już się pojawiają nie szczędzi się widzom najdrobniejszych szczegółów pokazywanych na dużych zbliżeniach. Na dodatek efekty specjalne szczycą się dużym stopniem realizmu, co akurat nie jest zbyt często spotykane w grindhouse'ach. Najbardziej wbijającymi się w pamięć sekwencjami tego typu są: zabieg, jaki Jen przeprowadza na samej sobie i wyciąganie kawałka szkła ze stopy przez jednego z myśliwych. Ta pierwsza stanowi makabryczne następstwo wydarzenia chyba najczęściej krytykowanego przez przeciwników „Revenge”. Zarzuca się mu rażący wręcz brak logiki, ale ja po raz kolejny podkreślam, że tak miało być. Jeśli przyjąć taką interpretację, bo ja tam odczytałam to jako zmartwychwstanie, odrodzenie w postaci kobiety ekstremalnie wręcz wyzwolonej. Celowo gwałcono logikę także podczas sceny operacji przeprowadzonej przez Jen w jaskini na samej sobie. Wzmocniona pejotlem mścicielka wyjmuje ułamaną gałąź ze swojego ciała, po czym kauteryzuje obficie krwawiącą ranę. Dlaczego tak późno traci przytomność? Jakim cudem tak długo utrzymywała się przy życiu i miała jeszcze siłę na zabicie jednego z wrogów i przebycie dosyć długiej drogi? To wyjaśniała moja interpretacja (powstała z martwych kobieta jest przynajmniej prawie niezniszczalna), a nawet jeśli przyjąć tę drugą to osoby rozmiłowane w grindhouse'ach czy ściślej współczesnych hołdach dla nich, z takiego przerysowania powinny być zadowolone. Inna sprawa, że jeśli już kauteryzować ranę z przodu to dlaczego nie tę wlotową, z tyłu? Ale niech będzie, że dlatego, że wcześniej straciło się przytomność, a ten niezwykły po wskrzeszeniu organizm, do czasu jej odzyskania, sam sobie z tym problemem poradził. Natomiast przy przyjęciu tej drugiej interpretacji, że Jen udało się przeżyć upadek zakończony przebiciem ciała konarem, mamy kolejną nielogiczność wpisaną w formułę tego typu obrazów. Nadmieniona już sekwencja z wyciąganiem szkła ze stopy też obfituje w najdrobniejsze detale i też została znacznie rozciągnięta w czasie. Koleś grzebie i grzebie w tej broczącej gęstą krwią ranie – wkłada palce pod skórę i przy akompaniamencie własnych wrzasków szuka sprawcy całego tego zamieszania. Kawałka szkła, które na naszych oczach wkrótce zostanie powolutku wyjęte z ciała. Osoby o słabych żołądkach mogą już podczas sceny w jaskini pośpieszyć do toalety i jeśli faktycznie tak się stanie to na pewno powtórzą ten szaleńczy pęd w trakcie sceny z usuwaniem ciała obcego z własnej stopy. Czy osoby dobrze i jako tako zaznajomione z kinem gore tak samo na to zareagują? Mocno w to wątpię. Choć podobała mi się odwaga reżyserki stawiającej pierwsze kroki w pełnym metrażu, to że nie cackała się z widzem, i że tak bardzo przyłożono się do efektów specjalnych, to nie reagowałam na to z odrazą. Nie zemdliło mnie, a wydaje mi się, że byłoby inaczej, gdyby postawiono na oblepiony brudem klimat rodem z „Ostatniego domu po lewej”. Chociaż ten też miał swój urok – tyle tylko, że bardziej przydawał się do budowania napięcia, co w zresztą moim odczuciu Coralie Fargeat wychodziło praktycznie bezbłędnie, niźli budzenia odrazy u oglądającego. A przynajmniej u tego, który trochę krwawych/umiarkowanie krwawych filmów już w swoim życiu obejrzał, zwłaszcza tych nakręconych w latach 70-tych i 80-tych XX wieku.

„Revenge” to thriller (z elementami horroru i kina akcji), w którym myśliwi zamieniają się w zwierzynę. Teraz w jakimś tam stopniu mogą wreszcie przekonać się, jak czuje się ścigana przez nich ofiara, jak to jest stać po drugiej stronie barykady. Nie zamierzają jednak czekać aż dosięgnie ich karząca ręka sprawiedliwości, ani nawet nie mają zamiaru uciekać przed kobietą, która jest zdeterminowana, aby pomścić swoją krzywdę. O nie, trzech mężczyzn (co ciekawe to właśnie gwałciciel nie jest tak do końca przekonany do zbrodniczej ścieżki jaką wybiera ich przywódca) tak łatwo nie pożegna się ze swoją pozycją, nie pozwoli „zepchnąć się ze szczytu łańcucha pokarmowego”. Będą oni opierać się przedzierzgnięciu z myśliwego w zwierzynę. Oni też ruszą na polowanie. Trzech mężczyzn przeciwko jednej młodej kobiecie. Kobiecie, która odnajduje w sobie nową siłę i ma rachunki do wyrównania. Pytanie tylko, czy to wystarczy aby wyjść zwycięsko ze starcia z zaprawionymi w polowaniach ludźmi? Rape and revenge ubrany w łaszki grindhouse'a, w którym można się zakochać. Jeśli oczywiście ma się dużo sympatii do tego, dosyć specyficznego typu kina. Mnie jeszcze trochę do miłości zabrakło, nie udało mi się zapałać tym uczuciem do tego projektu Francuzki Coralie Fargeat, ale polubiłam go na tyle, że pewnie (przy założeniu, że jeszcze trochę pożyję) jeszcze do niego wrócę. Może nawet nie raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz