Mężczyzna,
który przybrał nazwisko Theo Miller żyje w świecie, w którym
każde przestępstwo ma swoją cenę. Nawet zabójstwa z premedytacją
nie są karane więzieniem, jeśli tylko winnego stać na zapłatę
wymaganej sumy pieniężnej. Theo pracuje w Kryminalnym Biurze
Obrachunkowym, które zajmuje się wyliczaniem odszkodowań dla
każdego, kto złamał obowiązujące prawo. Mężczyzna stara się
nie wychylać, bez słowa sprzeciwu robić to, czego się od niego
wymaga i nie zastanawiać się nad systemem, którego jest malutkim
trybikiem. Nie walczy z ustrojem zbudowanym w Wielkiej Brytanii przez
wszechpotężną Korporację, chociaż ów ustrój służy jedynie
nielicznym. Morderstwo jego byłej dziewczyny, Dani Cumali, wszystko
zmienia. Theo postanawia dowiedzieć się, dlaczego kobieta zginęła
i zrobić wszystko, by uratować osobę, na której od niedawna
bardzo mu zależy. Jego prywatne śledztwo doprowadza go do
wstrząsających faktów, które Dani odkryła przed swoją śmiercią
i zwraca na niego uwagę pewnych niebezpiecznych osobników.
Claire
North to pseudonim literacki brytyjskiej pisarki Catherine Webb. Nie
wszystkie jej utwory są publikowane pod tym pseudonimem – część
wychodzi pod jej prawdziwym nazwiskiem, a część pod pseudonimem
Kate Griffin. W Polsce jak dotąd ukazały się trzy powieści Claire
North (oraz kilka Catherine Webb i Kate Griffin): „Pierwszych
piętnaście żywotów Harry'ego Augusta”, „Dotyk” i „84
000”. Wszystkie te powieści zostały bardzo dobrze przyjęte nie
tylko w swojej rodzimej Wielkiej Brytanii. „84 000” w pierwszej
połowie stycznia 2019 roku nominowano do nagrody im. Philipa K.
Dicka, corocznie wręczanej wyróżnionemu utworowi literackiemu z
gatunku science fiction. Nazwisko tegorocznego zwycięzcy zostanie
ogłoszone w kwietniu 2019.
Claire
North na kartach thrillera science fiction „84 000” stworzyła
dystopijną rzeczywistość, która wydaje się być niepokojąco
zbliżona do tej, w której sami egzystujemy. W świecie (konkretniej
w Wielkiej Brytanii) wymyślonym przez North (tj. Webb, ale pozwolę
sobie używać pseudonimu, pod którym omawiana powieść została
opublikowana) nie istnieje przestępstwo, za które nie da się
uniknąć kary więzienia. Ludzie bogaci mogą sobie pozwolić na
prawie wszystko, mogą żyć ponad prawem, mogą nawet zabijać, bo
stać ich na pokrycie przyznawanych za każde przestępstwo, za
każdą, nawet najbardziej okrutną zbrodnię, odszkodowań. Możliwe
że istnieje jednak wyjątek od tej reguły – jakakolwiek
działalność na niekorzyść wszechmocnej Korporacji, trzymającej
w kieszeni nawet rząd brytyjski, może zostać ukarana dużo
dotkliwiej. Takie prawdopodobieństwo istnieje, taka myśl nasuwa się
dosyć szybko, ale czy faktycznie tak jest, okaże się później.
System, w którym sami żyjemy także sprzyja bogatym, ale
(przynajmniej oficjalnie) nie w aż takim stopniu, w jakim odbywa się
to w świecie kreowanym przez Claire North w „84 000”. Poczytna
brytyjska autorka posunęła istniejące już dzisiaj wpływy
korporacji do ekstremum – zmaksymalizowała wpływ dużych
prywatnych firm na życie brytyjskiego społeczeństwa, firm, które
w istocie należą do jednej wielkiej Korporacji, które wykonują
zadania zlecone przez jeden zarząd, jedno górujące nam nimi
wszystkimi zgromadzenie obrzydliwie bogatych osobników, którym
zależy jedynie na pieniądzach. Zysk ponad wszystko... skąd ja to
znam? North nie podaje żadnych dat. Nie wiadomo, w jakich latach
toczy się akcja „84 000”, ale automatycznie zakłada się, że w
przyszłości, że mamy tutaj do czynienia z artystyczną (stworzoną
na potrzeby książki) wizją mniej czy bardziej odległej nam
przyszłości. Prędzej to pierwsze, bo, jak już nadmieniłam, świat
przedstawiony w omawianej powieści niezbyt mocno odbiega od
teraźniejszości. Głównym bohaterem książki jest mężczyzna,
którego znamy jako Theo Miller. North szybko zdradza, że nie jest
to jego prawdziwe nazwisko, że urodził się jako ktoś inny i na
jakimś etapie swojego życia przybrał inną tożsamość. Dlaczego
to zrobił dowiemy się z czasem – autorka zapozna nas ze
wszystkimi okolicznościami tego posunięcia pierwszoplanowego
bohatera jej powieści, robiąc to w tak samo niewygodny dla mnie
sposób, jak wszystko inne. W „84 000” North przeplata trzy
okresy z życia Theo. Akcja toczy się po tych trzech torach, które
wymieniają się bez uprzedzania czytelnika stosowną adnotacją, ale
w tym jeszcze można się z łatwością samemu odnaleźć. Gorzej z
konstrukcją wielu akapitów. Urwane zdania, poprzesuwane marginesy,
częste celowe opuszczanie znaków interpunkcyjnych i przede
wszystkich mnóstwo zbędnych, niezbyt pasujących do poszczególnych
sytuacji, nierzadko trudnych do zrozumienia przemyśleń bohaterów
książki i dialogów pomiędzy nimi. Gdyby pozbawić „84 000”
tych wszystkich nieskoordynowanych tekstów, to nie wiem, czy
publikacja ta dobiłaby do dwustu stron (polskie wydanie liczy sobie
trochę ponad pięćset stronic). I według mnie wyszłoby to tej
powieści na dobre – gdyby nadać jej zwyczajną formę,
jednocześnie rezygnując z tych wszystkich nieskładnych przemyśleń
i rozmów niektórych postaci, to mój odbiór na pewno byłby
nieporównanie lepszy. Spotykałam się już z bardziej wymyślnymi
konstrukcjami literackimi, z powieściami, których autorzy/autorki
jeszcze bardziej kombinowali z narracją (za przykłady niech posłużą
tutaj „Nocny film” Marishy Pessl i „Dom z liści” Marka Z.
Danielewskiego), ale nie przypominam sobie utworu, którego autor
pozwolił, by odbywało się to z taką szkodą dla fabuły i
postaci. Zazwyczaj jest tak, że nawet dalej idące eksperymenty z
narracją w moich oczach nie owocują zaniedbaniem tych dwóch jakże
ważnych dla mnie składników powieści, ale o „84 000”
powiedzieć tego, niestety, nie mogę.
„Jaki
jest sens naszego życia […]? Nie wierzę w Boga, nie wierzę w
królestwo niebieskie, a ludzie wydają mi się złowrogim gatunkiem,
który pustoszy i niszczy świat, a także siebie. Każdego dnia
wymyślamy nowe sposoby ograniczania własnej wolności. Dążymy do
szczęścia, ale istnieje tyle rodzajów szczęścia, że czasem
trudno powiedzieć, że dążę do prawdy, bo zamiast tego mogę po
prostu kupić i sprzedać prawdę w miejscowej aptece za dwa funty
dziewięćdziesiąt dziewięć pensów.”
Jak
można się tego spodziewać trzy okresy z życia głównego bohatera
omawianej książki w końcu zbiegną się w jednym punkcie. Przedtem
zmniejszając się do dwóch. Ale przez dosyć długi czas czytelnik
musi poruszać się w aż trzech przestrzeniach czasowych. Claire
North wielokrotnie daje do rozumienia, że nie chodziło jej o
przedstawianie teraźniejszości człowieka, który przybrał
nazwisko Theo Miller i dwóch okresów z jego przeszłości, tylko o
pokazanie jego przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Retrospekcje skupiają się przede wszystkim na czasach studenckich,
ale zahaczają też o okresy, w których Theo studentem jeszcze i już
nie był. Przyszłość to życie na łodzi u boku enigmatycznej
właścicielki tego środka transportu, w którym jakiś czas temu
zamieszkała. A w umownej teraźniejszości Theo jest pracownikiem
Kryminalnego Biura Obrachunkowego, jednym z licznych trybików
korporacyjnej machiny mającej nieograniczoną władzę nad
praktycznie całym brytyjskim społeczeństwem. Rząd dysponuje
narzędziami, dzięki którym w każdej chwili może ograniczyć
wpływy Korporacji, ale rzekoma demokratycznie wybrana władza
doskonale wie, że takie posunięcie spowodowałoby kryzys finansowy,
z którego Wielka Brytania mogłaby już nigdy nie wyjść.
Świadomość tego (i być może pragnienie powiększania swojego
bogactwa) zmusza rząd do uległości, do podporządkowywania się
woli prywatnej Korporacji rozgałęziającej się na miliony
mniejszych firm rozsianych po całym Zjednoczonym Królestwie.
Człowiek znany jako Theo Miller nie jest typem rewolucjonisty. Wręcz
przeciwnie: robi, co mu każą, nie narzeka, nie spiskuje przeciwko
Korporacji i z obojętnością przyjmuje jaskrawą niesprawiedliwość
ustroju, w którym przyszło mu żyć. Nie rusza go to, że ludziom
bogatym wolno więcej, że gdy oni legalnie unikają odsiadki za
najpotworniejsze zbrodnie (mordy, gwałty etc.), biedniejsi obywatele
są skazywani na wieloletnie więzienia za najmniejsze przewinienia.
Theo poprzez swoją pracę ma z tym do czynienia praktycznie na co
dzień, zna ten system od podszewki i bynajmniej nie oburza go taki
stan rzeczy. Jest jak jest. Trzeba się dostosować i tyle – takie
podejście do życia ma Theo Miller, niczym niewyróżniający się,
do bólu przeciętny trybik bezdusznej korporacyjnej machiny
sprawującej władzę nad Wielką Brytanią. Tak jest do czasu
morderstwa jego byłej dziewczyny, Dani Cumali, która zdobyła tak
drażliwe informacje na temat pewnych wysoko postawionych osób, że
ktoś uznał, że należy się jej pozbyć. Łatwo domyślić się
kto taki, a i nikt nie powinien mieć problemów z przedwczesnym
rozszyfrowaniem faktów odkrytych przez Dani Cumali. Wydawać by się
mogło, że ta niepospolita forma nie pozwoli odbiorcy przeniknąć
wszystkich tajemnic wprowadzonych w tę opowieść przez Claire
North. Ale prawdopodobnie nawet najmniej domyślni odbiorcy względnie
szybko wszystko ze sobą poskładają. Bo chociaż ogólna koncepcja,
sam zarys tego dystopijnego świata, w którym przyszło żyć
bohaterom „84 000” w moich oczach jawił się bardzo atrakcyjnie,
to na dobrą sprawę na obietnicach się skończyło. Protagoniści
(antagoniści zresztą również) są niebywale papierowi, nijacy,
niekonkretni, wydają się być jedynie szkieletami literackich
postaci tzn. absolutnie nie miałam poczucia towarzyszenia osobom z
krwi i kości. Odbierałam ich wszystkich, z pierwszoplanową
postacią włącznie, jak zwyczajne wydmuszki, patykowate sylwetki,
postacie z tak mglisto przedstawionymi osobowościami, że pomimo
usilnych starań nie potrafiłam ani „wniknąć w skórę któregoś
z nich” ani, że tak to ujmę, się z nimi zaprzyjaźnić. Fabuła
nie została dużo bardziej rozbudowana, nie poprowadzono jej w
sposób zdecydowanie mniej powierzchowny, niż uczyniono to w
przypadku absolutnie wszystkich postaci zaludniających „84 000”.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że opowieść i jej uczestnicy
mają dla autorki drugorzędne znaczenie, że przede wszystkim
chciała się pobawić formą, a nie opowiedzieć jakąś trzymającą
w napięciu, wciągającą historię ukierunkowaną na tak zwanych
masowych odbiorców. To znaczy według mnie nie był to jej główny
cel, bo fabułę książka ta oczywiście posiada, tyle że wygląda
bardziej jak produkt uboczny niż zasadniczy cel procesu wytwórczego.
Ale pragnę zaznaczyć, że poza granicami Polski książka ta ma już
sporo fanów, że przez wiele osób, z krytykami i innymi pisarzami
włącznie, została bardzo entuzjastycznie przyjęta, więc trzeba
założyć, że i w Polsce znajdzie swoich miłośników, że nie
każdy przyjmie tę opowieść tak negatywnie, jak ja.
Wymęczyła
mnie ta książka. Sama koncepcja, sam zarys dystopijnej
rzeczywistości wymyślonej przez brytyjską pisarkę Claire North
(właściwie Catherine Webb) był nader obiecujący. To on zachęcił
mnie do sięgnięcia po tę pozycję, ale gdy już to zrobiłam dosyć
szybko uświadomiłam sobie, że akurat w tę opowieść niełatwo
będzie mi się zaangażować, choćby tylko w małym stopniu. I
faktycznie tak było – dobrnęłam do końca, ale bynajmniej nie
była to przyjemna podróż. Sama ta artystyczna wizja przyszłości
w miarę mnie intrygowała, ale to stanowczo za mało, bym mogła
uznać to dzieło za udane. Forma w moich oczach niemalże całkowicie
pogrzebała tę opowieść. Przekombinowany styl, drastyczne
zaniedbanie wszystkich postaci i fabuły oraz, po części wynikający
z tego, kompletny brak napięcia – takie poważne mankamenty „84
000” kłuły mnie w oczy przez cały czas trwania tej lektury.
Przez to wszystko musiałam się wręcz zmuszać do czytania, walczyć
z przemożnym pragnieniem bezpowrotnego przerwania tej lektury. Ale
ja to ja. Bardzo możliwe, że inni odbiorcy „84 000” żadnych
złych stron w tej publikacji nie znajdą. Ja nie polecam tej
pozycji, ale wystarczy zerknąć na recenzje innych, żeby zauważyć,
że przynajmniej póki co, jestem w mniejszości, więc całkiem
możliwe, że i Wam powieść ta się spodoba.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu