poniedziałek, 10 września 2018

Michel Bussi „Czarne nenufary”

W miasteczku Giverny we Francji zostają odnalezione zwłoki zamordowanego mężczyzny, chirurga okulisty Jerome'a Morvala. Sprawę prowadzi inspektor Laurenc Serenac, który przed paroma miesiącami został szefem komisariatu policji w Vernon. Szybko dowiaduje się on, że za życia ofiara miała liczne kochanki, wśród których mogła znajdować się miejscowa nauczycielka, mężatka Stephanie Dupain. Serenac jest nią zauroczony, chociaż wie, że nie może jej ufać. Kobieta w jakiś sposób jest zamieszana w sprawę, którą właśnie prowadzi. Tak samo jak jedenastoletnie dziecko, którego inspektor nie zna. Fanette Morelle mieszkająca w Giverny z samotnie wychowującą ją matką i uczęszczająca do tutejszej szkoły podstawowej, ma prawdziwy talent malarski. Każdą wolną chwilę poświęca na malowanie obrazów, zwłaszcza teraz, gdy zbliża się termin oddania prac w konkursie, który może otworzyć jej drzwi do wielkiej kariery. W sprawę morderstwa Jerome'a Morvala zamieszana jest jeszcze jedna kobieta, staruszka często spacerująca po miasteczku i obserwująca głównych uczestników tej tragedii. Kobieta mieszkająca w młynie des Chennevieres, z którego ma doskonały widok na Giverny. Kobieta dobrze poinformowana, wiedząca o sprawie aktualnie prowadzonej przez inspektora Serenaca więcej od śledczych. Zdająca sobie sprawę nawet z tego, że śmierć Morvala nie kończy tragicznych wydarzeń w Giverny, że będą kolejne, którym nie sposób zapobiec.

Pierwotnie wydana w 2011 roku, powieść „Czarne nenufary” pióra Francuza Michela Bussiego, największego manipulanta z jakim w beletrystyce dotychczas się spotkałam, została wprost obsypana różnymi literackimi nagrodami (m.in. na festiwalu Villeneuve-lez-Avignon i Prix Gustave Flaubert) i była najlepiej sprzedającą się francuską powieścią detektywistyczną 2011 roku w swoim rodzimym kraju. Zdziwiona bynajmniej tym nie jestem, ponieważ Bussi w tamtym okresie miał już wyrobioną markę, wydał już kilka książek, które odniosły spory sukces – przyniosły mu kilka nagród i zaskarbiły niemałe grono wiernych czytelników. Ale nie bez znaczenia pewnie były też wrażenia z lektury, którymi odbiorcy „Czarnych nenufarów” dzielili się z innymi. W tym z ludźmi nieznającymi jeszcze pisarstwa Michela Bussiego. Bo negatywnych recenzji tej książki nie znajdziemy wiele, czym również zaskoczona nie jestem.

Michel Bussi dołączył do grona moich ulubionych pisarzy stosunkowo niedawno. Zapoznałam się już z jego „Nigdy nie zapomnieć”, „Mama kłamie”, „Czas jest mordercą”, „Mówili, że jest piękna” i właśnie „Czarnymi nenufarami”. Książką, która pozostawiła mnie w głębokim wzruszeniu, wcześniej mocno uderzając w twarz, a jeszcze wcześniej silnie angażując w iście tajemniczą sprawę kryminalną toczącą się w malowniczym miasteczku Giverny. W azylu Claude'a Moneta, malarza impresjonisty, który w czasie, gdy toczy się akcja „Czarny nenufarów” już nie żyje. Ale jego duch jest obecny w każdym zakamarku tego miasteczka. Miasteczka bynajmniej nie zacisznego, bo zalewanego przez tłumy turystów zafascynowanych jego twórczością. I tutaj rodziła się jedyna niedogodność, jaką odczuwałam podczas swojej przygody z tą książką, jeden jedyny zgrzyt (jednego rodzaju, bo podawany we fragmentach, dawkowany), który dla miłośników malarstwa, ze szczególnym wskazaniem na artystyczny dobytek i biografię Claude'a Moneta, mankamentem na pewno nie będzie. Właśnie to - opisy jego obrazów oraz fakty z jego życia – przyjmowałam całkowicie beznamiętnie. Odbierałam jak nudny wykład z historii, do wysłuchania którego zostałam przymuszona. Zapytacie może: a kto cię zmuszał? Otóż, Michel Bussi tym, o czym i jak rozprawiał pomiędzy tymi zdecydowanie krótszymi obszarami poświęconymi osobie Claude'a Moneta. Pisarz ów zwykł, że tak to ujmę, programować czytelnika na początku swoich historii. Już wówczas narzuca nam określoną perspektywę, którą oczywiście możemy odrzucić i poszukać własnej, ale jeśli mu zaufamy, jeśli wybierzemy zaproponowany przez niego sposób patrzenia na daną opowieść to przez cały czas musimy być czujni. Jak to się mówi: mieć oczy dookoła głowy, bo Bussi nie będzie nam mówił wszystkiego. Czy w „Czarnych nenufarach” będzie kłamał, oszukiwał, naginał fakty dla swoich potrzeb? Tak bym tego nie nazwała. Nie w tym rzecz. Bussi roztacza przed nami historię, której autentyczności (tj. w ramach świata przedstawionego utworu nieopartego na faktach) kwestionować nie powinniśmy. Przebieg śledztwa i romansu inspektora Laurenca Serenaca oraz wszystkich pozostałych wątków poruszonych w „Czarnych nenufarach” to coś, co w ogólnym zarysie będziemy brać na wiarę. Będziemy trwać w przekonaniu, że Bussi w finale nie ucieknie się tutaj do tak prostego zabiegu, jak informacja, że wszystko, z czym zapoznał nas wcześniej istniało jedynie w umyśle jakiegoś szaleńca, że nie rozegrało się w rzeczywistości, którą stworzył na kartach tego dzieła. Ale czy na pewno? Czy trwanie w takim przekonaniu okaże się słuszne? Czy naprawdę mądrze jest odrzucać możliwość takiego ułatwienia sobie zadania przez Michela Bussiego? Tego nie zdradzę, ale nie mam żadnych wątpliwości, że mało kto (jeśli w ogóle ktoś) będzie skłaniał się ku temu, że wydarzenia, z którymi się tutaj zapoznaje rozgrywają się jedynie w umyśle jakiejś jednostki. Dobrze, ale jeśli już przyjmie się, że niniejsza opowieść faktycznie toczy się w tym umownym świecie realnym to trzeba będzie nielicho się natrudzić, żeby domyślić się o co tutaj chodzi. „Czarne nenufary” na niby klasyczny kryminał – ot, kolejny obraz wyimaginowanego policyjnego dochodzenia śladami mordercy grasującego w małym miasteczku, powieść, która zaskoczy nas co najwyżej tożsamością sprawcy. Ale to tylko pozory, bo jak zostajemy poinformowani już na początku utworu w sprawę tę zamieszane są trzy przedstawicielki płci pięknej, dla których, jak przekonamy się później, trudno znaleźć miejsce w sprawie morderstwa okulisty z Giverny. Ponadto ciężko w tym przypadku mówić o klasycznym kryminale, bo w „Czarnych nenufarach” mamy dosyć silnie rozbudowaną płaszczyznę obyczajową/dramatyczną oraz romantyczną. I – uwaga, uwaga, cud nad cudami – ta druga fascynowała mnie nie mniej od warstwy kryminalnej. Owszem, również dlatego, że Bussi nie pozostawiał mi żadnych wątpliwości, że te dwie płaszczyzny jakoś się ze sobą zazębiają i wytrwale acz bezskutecznie szukałam tego związku. Ale muszę się przyznać, że ponadto ten romans poruszył we mnie jakąś strunę. Strunę, której aż do tej pory myślałam, że jestem pozbawiona. Tak, tak wzruszyła mnie miłość dwojga ludzi, których drogi przecięły się na skutek makabrycznej zbrodni dokonanej w malowniczym miasteczku Giverny będącym swoistym pomnikiem malarza Claude'a Moneta.

Na początku „Czarnych nenufarów” Michel Bussi pisze o trzech kobietach: jedenastoletnia Fanette Morelle według niego jest z nich wszystkich najzdolniejsza, trzydziestosześcioletnia Stephanie Dupain jest oszałamiająco piękna i sprytna (femme fatale?), a ponad osiemdziesięcioletnia bezimienna kobieta, częściowa narratorka powieści jest diablo zdeterminowana i dużo wie o tamtych dwóch uczestniczkach intrygi roztoczonej na kartach omawianego dzieła. O innych postaciach zamieszanych w tę sprawę staruszka też wie całkiem sporo. Jak sama stwierdza ludzi w jej wieku prawie nikt nie zauważa, stanowią część tła, którym zwykle nie poświęca się nawet przelotnego spojrzenia, a to znacznie ułatwia obserwowanie. Może więc z niewielkiej odległości przyglądać się innym sama nie będąc widziana. Może dostrzec to, co umyka uwadze innych, nawet bezcenne fakty na temat zbrodni dokonanej w miasteczku, w którym mieszka. Fakty, których nie znają nawet policjanci pracujący nad tą sprawą. Więcej nawet: starsza kobieta często spacerująca po Giverny wydaje się być jedyną osobą zdającą sobie sprawę z tego jaką straszną machinę wprawiło w ruch morderstwo majętnego chirurga okulisty, a nawet znającą tożsamość sprawcy tego niewybaczalnego czynu. Dzieci mają ją za czarownicę, ale czy można brać pod uwagę takie wyjaśnienie jej ogromnej wiedzy na temat sprawy prowadzonej aktualnie przez inspektora Laurenca Serenaca, szefa komisariatu policji w Vernon? O wiele bardziej prawdopodobne wydaje się to, że morderstwa dopuścił się nie kto inny jak ta staruszka. Tak, Michel Bussi daje nam powody do takich przypuszczeń, ale nie rzuca podejrzenia wyłącznie na tę postać. Serenac ma swojego podejrzanego, a czytelnik wkrótce będzie ich miał co najmniej kilku. Nie wyłączając jedenastoletniego dziecka, niezwykle utalentowanej dziewczynki, która stara się żyć zgodnie z zasadą przekazaną jej przez pewnego bezdomnego, jej tajemniczego przyjaciela i zarazem mentora, z zasadą, która każe jej być egoistką skupioną wyłącznie na malarstwie. Temu, komu uda się rozszyfrować koncepcję Bussiego, złożyć to wszystko w logiczną całość zanim autor sam odpowie na zadane wcześniej pytania, zanim rozwieje wszelkie wątpliwości, tej osobie należałoby przyznać jakąś nagrodę za doskonałą dedukcję, bo trzeba ogromnego talentu, by coś takiego przewidzieć. A najzabawniejsze jest w tym to, że trik zastosowany przez Michela Bussiego nie jest szczególnie wymyślny – powiedziałabym nawet, że jest dosyć prosty, ale to wcale nie łagodzi jego siły rażenia. Wręcz przeciwnie: jeszcze ją wzmaga. Ciężko oprzeć się pragnieniu uderzenia się w czoło w reakcji na wyjaśnienie całej tej zagadki przez autora „Czarnych nenufarów”. I trudno nie wyrzucać sobie tego, że samemu nie wpadło się na coś tak oczywistego. Haha, oczywistego dopiero jak Bussi to zdradzi...

W wielu recenzjach „Czarnych nenufarów” można odnaleźć informację, że styl obrany przez tego genialnego francuskiego autora w tej konkretnej powieści ociera się o poezję i w sumie trudno się z tym nie zgodzić. Michel Bussi jak zwykle operuje krótkimi zdaniami, ale jeszcze nie spotkałam się z takim jego tonem wypowiedzi. Bije z tego jakaś magia podszyta grozą (to w ogóle na swój sposób straszna historia), ten język ma w sobie liryczny wdzięk, choć utwór ten spisano prozą. I nie muszę chyba dodawać, że wzmaga to doznania czytelnika płynące z lektury omawianej powieści, że przez to człowiek czuje się jakby dryfował po naprzemiennie spokojnym i wzburzonym morzu, jakby pływał po świecie przedstawionym „Czarnych nenufarów”, ze strony na stronę coraz bardziej zatracając się w tej znakomicie skonstruowanej, niezwykle wciągającej fabule, w której... nie wiadomo co z czym należy jeść. A ta niewiedza tylko wzmaga apetyt na słowa skreślone przez tego niebanalnego francuskiego pisarza.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Jedna z moich ulubionych książek, od niej zaczęłam moja przygodę z czytaniem kryminałów 😊

    OdpowiedzUsuń