Stronki na blogu

piątek, 4 listopada 2022

„Hellraiser” (2022)

 

Riley McKendry próbuje ułożyć sobie życie po wyjściu z uzależniania od narkotyków. Mieszka z bratem o imieniu Matt, jego partnerem Colinem i ich współlokatorką Norą. Od niedawna spotyka się z Trevorem, który nie zyskuje akceptacji jej opiekuńczego brata. Riley obiecuje Mattowi zakończyć ten związek, ale nie dotrzymuje słowa. Podczas jednej z ich sekretnych schadzek, Trevor opowiada Riley o opuszczonym magazynie, który jego zdaniem warto sprawdzić. Pod osłoną nocy włamują się do tego obiektu i zastają w nim niewielki sejf. Nie znają szyfru, ale dziewczynie udaje się pokonać tę przeszkodę. Zamiast spodziewanej gotówki, w środku znajdują nietypową kostkę. Trevor nie kryje rozczarowania, ale Riley uważa, że to może być sporo warte. Chłopak zgadza się, by jego partnerka przechowała łup do czasu, aż znajdzie odpowiedniego kupca. Jeszcze tej samej nocy Riley odkrywa, że kostka to tak naprawdę układanka, oryginalna łamigłówka, z którą należy obchodzić się bardzo ostrożnie.

W 2006 roku Clive Barker ogłosił, że napisze scenariusz remake'u „Hellraisera: Wysłannika piekieł”, swojego kultowego horroru z 1987 roku, opartego na jego własnej minipowieści pierwotnie wydanej w 1986 roku pt. „The Hellbound Heart” (pol. „Powrót z piekła”). W 2007 roku pojawiła się informacja, że film rozpiszą i wyreżyserują Julien Maury i Alexandre Bustillo, twórcy między innymi „Najścia” (2007) i późniejszych „Livide” (2011) oraz „Leatherface'a” (2017). Rok później projekt „odłożono na półkę” na czas nieokreślony - scenariusz Maury'ego i Bustillo nie uzyskał zielonego światła. Niedługo potem do ponownego opracowania skryptu zaangażowano Marcusa Dunstana (m.in. „The Collector” z 2009 roku i „Kolekcjoner” z roku 2012) oraz Patricka Meltona (scenarzysta/współscenarzysta między innymi kilku części „Pił”, trzech odsłon „Krwawej uczty” i dwóch „Piranii”), ale parę miesięcy później złożyli rezygnację. Ich miejsce zajął Pascal Laugier, twórca między innymi „Szeptów w mroku” (2004), „Martyrs. Skazanych na strach” (2008) oraz późniejszych „Człowieka z Cold Rock” (2012) i „Ghostland” (2018), który jednak mniej więcej rok później porzucił projekt, ponieważ jego wizja znacznie odbiegała od wymagań producentów – ci ostatni podobno chcieli stricte komercyjnego horroru, który przyciągnąłby nastoletnią widownię, a Laugier zasadzał się na coś poważniejszego, cięższego. Roszady trwały nadal... i tak do 2018 roku, kiedy to znowu zrobiło się głośno o Michaelu Myersie. Sukces „Halloween” Davida Gordona Greena dodał wiatru w żagle nowemu „Hellraiserowi”. Remake, reboot, prequel – na stole były różne opcje, ale w końcu zaakceptowano koncepcję Davida S. Goyera, którą w scenariusz przekuli Ben Collins i Luke Piotrowski, autorzy skryptów m.in. „Syreny” (2016), „Super Dark Times” (2017), „Stephanie” (2017) i „Domu nocnego” (2020). Krzesło reżyserskie powierzono Davidowi Brucknerowi (główny twórca „Rytuału” z 2017 roku i wspomnianego już „Domu nocnego”), wielkiego miłośnikowi tej franczyzy, a dla jej ojca Clive'a Barkera znalazło się miejsce w ekipie producenckiej. We wrześniu 2021 roku do publicznej wiadomości podano informację, że nowy „Hellraiser” już się kręci – w Belgradzie. Zdjęcia zakończyły się w październiku tego samego roku, a pierwszy pokaz przypadł na 28 września 2022 roku, na Fantastic Fest w Austin w stanie Teksas. Parę dni później ruszyła dystrybucja internetowa (Hulu).

Nie remake, nie sequel, ani tym bardziej prequel. Nie requel tylko reboot. I readaptacja minipowieści, od której to wszystko się zaczęło? Jeśli tak, to chyba najluźniejsza, jaką widziałam. Jedynym elementem świadczącym za readaptacją, jaki udało mi się wypatrzyć jest „androgyniczna istota z żeńskim głosem”. Bezimienny Cenobit z „The Hellbound Heart”, który potem zyskał miano Pinhead. I był stuprocentowym mężczyzną – różni aktorzy wkładali jego makabryczny kostium, ale największe uznanie fanów zyskał ten, który był pierwszy, czyli Doug Bradley. W „Hellraiserze” Davida Brucknera, już nie Pinheada, a bezimiennego przywódcę cenobitów, kapłana, czy raczej kapłankę wykreowała Jamie Clayton. Znając stosunek Clive'a Barkera do imienia, jakie utrwaliło się w popkulturze w odniesieniu do postaci z głową nabitą gwoździami, zakładam, że ten ruch go ucieszył. Powrót do korzeni. Gdy główny Cenobit był może nie tyle kobietą, ile bezpłciowym nieboskim stworzeniem z damskim głosem, który praktycznie nie miał imienia. W każdym razie nie raczył/raczyła/raczyło się przedstawić. Mówi się, że wkład Davida Brucknera to najlepsze, co spotkało tę serię (na ekranie) od 1987 roku – zaraz po pierwszej filmowej opowieści o piekielnych sadystach. Ja tak daleko w osądach nie zawędrowałam. Wreszcie „na bogato”, wreszcie wyłożono konkretną sumkę w tej „niezwykle oszczędnej” franczyzie. Szkoda tylko, że nie rozejrzano się za innym scenariuszem. Pomijając niektóre efekty komputerowe, technicznie „Hellraiser” 2022 w moich oczach wypadł całkiem przyzwoicie. Faktycznie przepaść w porównaniu do większości znanych mi obrazów o niedościgłych mistrzach w zadawaniu rozkosznej(?) udręki. Wyższy poziom BDSM. Nieosiągalny dla zwykłych śmiertelników? Niezupełnie. Mało kto może zaciągnąć się do piekielnej amii dominatorów, ale pocierpieć może w zasadzie każdy. Nie tylko nieszczęśliwi znalazcy kostki LeMarchanda, ale również, jeśli nie przede wszystkim, osoby, które znajdą się w ich polu rażenia. Najpierw trzeba jednak trochę pokombinować, ruszyć głową. W sumie lepiej się tym nie bawić, ale powiedzcie to Riley McKendry (Odessa A'zion), młodej kobiecie, którą kochany braciszek właśnie wyrzucił z mieszkania. Miarka się przebrała. Obiecała poprawę, a tu nagle wraca w środku nocy zalatując alkoholem i jeszcze pokazuje pazurki. Koniec, wypad z baru. Matt szybko tego pożałuje, ale zło już się dokonało. Właściwie pierwszym klockiem tego krwawego domina był Trevor (w tej roli Drew Starkey, nie licząc odtwórców cenobitów, jedyny członek obsady „Hellraisera” 2022, który nie irytował mnie swoją grą), chłopak, z którym Riley obiecała już się nie spotykać. Matt widać uznał, że Trevor może mieć zły wpływ na jego powoli wychodzą na prostą siostrę. Albo po prostu uważał, że to nie jest odpowiednia chwila na wchodzenie w jakiekolwiek związki miłosne przez dziewczynę, która całkiem niedawno tkwiła w szponach nałogu narkotykowego. Najpierw praca (nad sobą), potem romanse – tak widzi to Matt. Co z oczu, to z serca. Opiekun nie chce widzieć Trevora, to nie będzie go widział. Niech myśli, że Riley zakończyła ten fatalny związek. Fatalny, bo to Trevor opowiedział Riley o tym przeklętym magazynie. Nie jego wina, sama chciała. No to zabrał ją ze sobą i tak znowu nastało piekło na ziemi.

David Bruckner wszedł w ten projekt między innymi dlatego, że daje większą swobodę niż inne znane mu serie horrorów. Większa przestrzeń dla inwencji własnej. Cóż, jakaś drastyczna zmiana formuły to to nie jest, ale coś tam z legendarną kostką pokombinowano. Sześć konfiguracji - w tym konfiguracja Lamentu - symbolizujących dary przewidziane dla najwytrwalszych graczy. Takich jak pewien zdemoralizowany bogacz, właściciel oryginalnej posiadłości na odludziu? Nowy Frank Cotton? Tak wynika z prologu. O człowieku, który z premedytacją skazał ciekawskiego młodzieńca na bardzo bolesną śmierć. Sześć lat później Riley McKendry poszuka odpowiedzi w jego najwyraźniej opuszczonej nieruchomości. Aura doprawdy ponura. Można się poczuć nietęgo przynajmniej podczas tej pierwszej przechadzki z główną bohaterką „Hellraisera” 2022 po włościach majętnego zaginionego. Sama w strasznym dworze. A mogła posłuchać Trevora. Tym razem głos rozsądku jest męski. Zdarza się, ale zaryzykuję stwierdzenie, że w horrorze ten zaszczyt częściej spotyka panie. Ci, którzy najpierw myślą, potem działają. Dobrzy doradcy, ale zazwyczaj nieznajdujący należytego posłuchu. Trevorowi łatwo mówić. Trevorowi nie skradziono jego największego dobra. Dopóki Riley widzi światełko w tunelu, ani myśli się zatrzymać. Głębiej w to bagno. Nie oglądając się na innych. Sama przeciwko armii z piekła? E tam, przecież nie trzeba z nimi walczyć. Wystarczy spełnić żądanie. Poświęcić sześć dowolnych istnień. Zanurzyć magiczny szpikulec w starannie wyselekcjonowane lub przypadkowe osoby. A czy w ogóle można się wycofać? Pozbyć się upiornego łupu po jego pierwszym złożeniu? Tego spróbował Trevor, ale jedyne co osiągnął, to niegrzeczne odsunięcie od prywatnego śledztwa Riley. Zawiódł jej zaufanie. Obrzydliwa zdrada. W takim wypadku można by wtajemniczyć ludzi, którym bardziej zależy na szczęśliwym zakończeniu tej sprawy. Ale pewnie prędzej zamkną ją w zakładzie dla psychicznie chorych, niż zareagują tak jak Trevor. Człowiek dużej wiary... Szczerze mówiąc po twórcach (scenarzyści i reżyser) „Domu nocnego” spodziewałam się większego skupienia na postaciach. Tyle czasu (film trwa mniej więcej dwie godziny), a takie powierzchowne, papierowe jednostki, jakby na odczepnego wypracowano. Była narkomanka, (nad)opiekuńczy braciszek, wyspecjalizowany deratyzator negatywnych emocji (godzi, tłumaczy, uspokaja), ich nijaka współlokatorka (poza tym, że zaangażowana w sprawę Riley – wsparcie dla walczącej ze zgubną pokusą – nic nie potrafię o niej powiedzieć) i bad boy. Paradoksalnie ten ostatni jako jedyny wzbudził we mnie coś zbliżonego do sympatii. Co nie znaczy, że ten stan się utrzymał. Z innych superlatywów to na pewno solidne upiorne ubranka i niektóre objawienia tych kreatur. Garść intensywnych sekwencji z przybyszami z piekła. Stara szkoła straszenia – zamiast raptownych i głośnych wskoków w kadr, powolne najazdy kamer na przyczajone monstra. Stoją i patrzą. Pławią się w mroku. Bardziej podskórnie niż na wierzchu. Klimatycznie, a nie dynamicznie. Ale o zwolennikach bardziej rozpędzonych filmowych kolejek, też pomyślano. Raz wolno, raz szybko. Skromniej i na całego. Efekty muszą być. A skoro to „Hellraiser” to trzeba udławić widza sztuczną krwią. Wymyślne tortury i inne obrażenia cielesne, które przyjmowałam z całkowitą obojętnością. No dobrze, przyznam się: czasami nie mogłam opanować śmiechu (wyśnione śmiercionośne macki albo „niebiańskie doznania” po kilkuletniej katordze). Supernowoczesny kicz, czyli komputer w natarciu. Wypada wspomnieć, że nowy „Hellraiser” brzmi znajomo – wykorzystano oryginalną ścieżkę dźwiękową, czy raczej muzyczny temat przewodni doskonale znany fanom serii.

Niezła forma, słaba treść. Pusty karton oklejony przyciągającym uwagę papierem. W każdym razie do mnie ten scenariusz jakoś nie przemówił. Nie wciągnęło. Może następnym razem. W sequelu reboota? Cokolwiek by to było, coś - mnóstwo cosiów? - na pewno pod tym piekielnym szyldem się pokaże. Nie, Cenobici nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Ani nawet przedostatniego. „Hellraiser” Davida Brucknera to już prędzej nowy początek niż koniec. Konkurencja dla Pinheada, która na dobrą sprawę jest starsza od niego. Wojna płci na wyższych szczeblach władzy w ekstremalnie hedonistycznym „państwie” Cenobitów:)

2 komentarze:

  1. dzięki za te lata prowadzenia bloga - jestem tu od 2014! ślędzę czytam i dizękuję <3

    OdpowiedzUsuń