czwartek, 28 czerwca 2018

„Rytuał” (2017)

Anglia. Pięciu przyjaciół, Luke, Hutch, Robert, Dom i Phil, spędzają wieczór w pubie, gdzie snują plany wspólnego wyjazdu za granicę. Po wyjściu z lokalu Luke i Rob udają się do sklepu spożywczego, nie wiedząc, że właśnie odbywa się w nim napad. Luke'owi udaje się ukryć przed złodziejami, ale Rob nie ma tyle szczęścia - mężczyzna umiera na oczach swojego przyjaciela. Pół roku później Luke, Hutch, Dom i Phil udają się do Szwecji, w góry. Po długiej wędrówce oddają cześć pamięci zamordowanego kolegi, po czym ruszają w drogę powrotną. W jej trakcie Dom doznaje kontuzji kolana, więc Hutch proponuje pójść na skróty przez las. Pozostali wyrażają zgodę i już chwilę potem wszyscy schodzą ze szklaku i wkraczają pomiędzy drzewa. Na terytorium, gdzie jak już wkrótce się przekonają dzieje się coś niedobrego, które mogły wziąć we władanie jakieś niezwykle mroczne siły.

W 2011 roku w Wielkiej Brytanii ukazała się powieść autorstwa Adama Nevilla pod tytułem „The Ritual”, która została uhonorowana August Derleth Award. Prawa do jej sfilmowania zostały sprzedane i już (albo dopiero, zależy jak na to spojrzeć) w 2017 roku odbył się pierwszy pokaz adaptacji/ekranizacji dziełka Adama Nevilla. Miało to miejsce podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto, a w 2018 roku dystrybucję rozpoczęła platforma Netflix. Za reżyserię filmowego „Rytuału” odpowiada David Bruckner, współtwórca „Sygnału” (2007), jednego segmentu antologii „V/H/S” i jednego segmentu antologii „Southbound”. Autorem scenariusza jest Joe Barton.

Nie czytałam książki, na podstawie której powstał „Rytuał” Davida Brucknera, więc nie jestem w stanie określić zakresu ewentualnych zmian w stosunku do literackiego pierwowzoru. Nie wiem, które motywy książki znalazły odbicie na ekranie, a które były produktem wyobraźni twórców. Nie wiem nawet, czy ci drudzy w ogóle coś od siebie dodali. Krótko: nie mam pojęcia, czy brytyjski „Rytuał” w reżyserii Davida Brucknera jest adaptacją, czy ekranizacją, ale liczę, że kiedyś będę mogła to rozstrzygnąć. Nie dlatego, że omawiana produkcja dostarczyła mi jakichś niezapomnianych wrażeń, bo tak nie było, ale dostrzegłam w tym materiale spory potencjał, który mógł (ale wcale nie musiał) być wykorzystany przez Adama Nevilla na kartach jego powieści. Bo film doprowadził mnie do zgoła odwrotnego wniosku. Najpierw mamy obiecujący prolog – morderstwo mężczyzny na oczach jego przyjaciela Luke'a, który nie ma odwagi opuścić swojej kryjówki i podjąć próby ratowania kolegi. Już wtedy widza ogarnia pewność, że to wydarzenie będzie rzutować na całe dalsze życie Luke'a, a rozwój akcji pokaże nam, że bynajmniej się nie myliliśmy. Gdy prolog dobiega końca, gdy Robert umiera na zimnej posadzce sklepu spożywczego akcja przeskakuje o sześć miesięcy do przodu. Nie jesteśmy już w Anglii tylko w Szwecji. Przed naszymi oczami rozpościera się rodząca poczucie wyobcowania naturalna sceneria w postaci gęstych lasów, gór i rozległych błoni skąpanych we mgle i szarym, ponurym świetle dziennym. Autorem tych jakże udanych, posępnych, wywołujących dreszczyk emocji, zdjęć, jest Andrew Shulkind – człowiek, który moim skromnym zdaniem ze wszystkich osób pracujących nad „Rytuałem” zasługuje na największe wyróżnienie. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Bena Lovetta, tj. ten złowieszczy główny motyw muzyczny dodający ciężaru niektórym zdjęciom, też mnie ujęła, ale mój entuzjazm znacznie osłabiła decyzja jakiegoś „mądrali” (może samego reżysera, może montażysty), aby znacznie ograniczyć udział tej konkretnej kompozycji (motywu przewodniego) w owym przedsięwzięciu. Bohaterowie „Rytuału”, Luke, Hutch, Dom i Phil, początkowo trzymają się szlaku wytyczonego przez łąkę, ale gdy jeden z nich doznaje kontuzji kolana decydują się przejść przez las. Ich celem jest chata, którą wynajęli na ten urlop (niedługo po dotarciu do niej zamierzają z kolei wrócić do Anglii), a od której dzieli ich kilkanaście godzin marszu. Idąc przez las mocno skrócą ten dystans, a że mają kompas i mapę nie widzą większych przeciwwskazań odnośnie zejścia z teoretycznie bezpiecznej trasy. Przez jakiś czas „Rytuał” trochę kojarzył mi się z „Pod mroczną górą” Nicka Szostakiwskyja, a podczas moim zdaniem najciekawszych wydarzeń w chacie w głębi lasu, w której protagoniści znajdują w nocy schronienie przed deszczem, to skojarzenie jeszcze się wzmocniło. Pomyślałam też o „Blair Witch Project” Daniela Myricka i Eduardo Sancheza. Potem porzuciłam już wszelkie myśli o obu tych obrazach, co w sumie niektórzy mogą odczytać jako plus. W końcu można to rozumieć tak, że twórcy filmowego „Rytuału” poszli własną drogą (ewentualnie drogą wytyczoną przez autora literackiego pierwowzoru), że zdecydowali się pokazać wielbicielom kina grozy coś nowego, coś dotychczas przez nich niespotykanego. Ale ja tam radzę nie wyciągać tak daleko idących wniosków, bo tak na dobrą sprawę w „Rytuale” nie ma nic, co tchnęłoby w ten gatunek jakąś świeżość. Co dla mnie samo w sobie mankamentem by nie było, gdyby podążono inną dobrze mi znaną ścieżką albo przynajmniej tę tutaj eksploatowano w innym stylu.

Pierwsze partie „Rytuału”, sceny nakręcone w gęstym lesie, który to wewnątrz prezentuje się dużo mniej ponuro od jego ujęć z zewnątrz (aczkolwiek na niedobór mroku, na zbyt małe zagęszczenie ciemności narzekać nie mogę) są utrzymane w atmosferze tajemniczości i niesamowitości. I to jeszcze zanim protagoniści natkną się na pierwszy dowód czyjejś obecności w tym lesie. Ten tylko utwierdza widza we wcześniej ożywionym przez zdjęcia, muzykę i przede wszystkim jego doświadczenia z horrorem (w końcu chyba każdy, kto w życiu trochę ich obejrzał wie, że las jest jednym z tych miejsc, którego ich bohaterowie powinni się wystrzegać) przekonaniu, że czterem mężczyznom zagraża coś, czego natury jeszcze nie zna. Ale wkrótce ją pozna, a jakże. I jeśli o mnie chodzi to zdecydowanie bardziej wolałabym, aby pozostawiono to w sferze domysłów. Wiem jednak, że zwolenników takiego podejścia do kina grozy nie jest znowu tak wielu, że ogromna część ich odbiorców woli mieć wszystko podane na tacy. Wyjaśnione i pokazane, choćby nawet w sposób nadmiernie efekciarski. David Bruckner i jego ekipa dostosowali się do wymagań, wydaje mi się, że większości miłośników kina, i tak oto z czasem przeszli do coraz to drastyczniejszego odzierania „Rytuału” z tej przedtem jakże intrygującej tajemnicy. A wszystko to odbywało się bez większej dbałości o napięcie. Owszem, zdjęcia przez cały czas są dostatecznie mroczne, ale po zdynamizowaniu akcji przestają już wywierać odpowiedni efekt. A przynajmniej ja od momentu ujrzenia tego co Luke podczas rekonesansu przeprowadzonego przez niego w pojedynkę niedługo po opuszczeniu przez niego i jego kompanów upiornej chaty stojącej w głębi lasu, nie śledziłam już tej opowieści z emocjonalnym napięciem. Właściwie to od tego chwili „Rytuał” nie dostarczał mi już żadnych emocji, poza rozbawieniem na widok pewnego jakże przedobrzonego efektu specjalnego i wcześniejszą skrajną irytacją wywołaną sięgnięciem po jeden z męczących mnie już banałów, mocno wyświechtanych motywów, bez którego akurat w tym przypadku można było spokojnie się obejść. Nie był on nieodzownym elementem tej historii. To znaczy nie byłby, gdyby wybrano bardziej enigmatyczną ścieżkę fabularną, tym samym dostosowując się do wymagań pewnej niszy, a nie jak się wydaje większości chętnych odbiorców kina grozy. Bo tak bym wolała, nawet jeśli miałoby to wiązać się z koniecznością wprowadzenia dużych zmian w stosunku do literackiego oryginału, czego nie wiem, bo jak już zdążyłam zaznaczyć powieści Adama Nevilla wydanej pod tym samym angielskim tytułem, co film nie miałam okazji przeczytać.

Nie spodziewałam się wiele po „Rytuale” Davida Brucknera i też niewiele dostałam. Tak stawiając sprawę nie mogę więc mówić o rozczarowaniu, ale faktem jest, że twórcom udało się rozniecić we mnie entuzjazm podczas pierwszych partii filmu. Natchnąć mnie nadzieją na jeśli już nie wspaniały to przynajmniej dobry horror nastrojowy. Bo do pewnego momentu nie jest źle, powiedziałabym nawet że jest bardzo dobrze – w miarę mrocznie i tajemniczo – ale to, co pokazano mi później w ogóle do mnie nie przemówiło. Ta wcześniej rozbudzona we mnie nadzieja momentalnie zgasła, pozostawiając smutną myśl, że właśnie zaprzepaszczono potencjał drzemiący w tej opowieści, że z takiego materiału można było ulepić coś, co na długo, albo nawet na stałe, zakotwiczyłoby się w mojej pamięci. A tak, no cóż, nie mam żadnym wątpliwości, że szybko o „Rytuale” zapomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz