Anglia.
Pięciu przyjaciół, Luke, Hutch, Robert, Dom i Phil, spędzają
wieczór w pubie, gdzie snują plany wspólnego wyjazdu za granicę.
Po wyjściu z lokalu Luke i Rob udają się do sklepu spożywczego,
nie wiedząc, że właśnie odbywa się w nim napad. Luke'owi udaje
się ukryć przed złodziejami, ale Rob nie ma tyle szczęścia -
mężczyzna umiera na oczach swojego przyjaciela. Pół roku później
Luke, Hutch, Dom i Phil udają się do Szwecji, w góry. Po długiej
wędrówce oddają cześć pamięci zamordowanego kolegi, po czym
ruszają w drogę powrotną. W jej trakcie Dom doznaje kontuzji
kolana, więc Hutch proponuje pójść na skróty przez las.
Pozostali wyrażają zgodę i już chwilę potem wszyscy schodzą ze
szklaku i wkraczają pomiędzy drzewa. Na terytorium, gdzie jak już
wkrótce się przekonają dzieje się coś niedobrego, które mogły
wziąć we władanie jakieś niezwykle mroczne siły.
W
2011 roku w Wielkiej Brytanii ukazała się powieść autorstwa Adama
Nevilla pod tytułem „The Ritual”, która została uhonorowana
August Derleth Award. Prawa do jej sfilmowania zostały sprzedane i
już (albo dopiero, zależy jak na to spojrzeć) w 2017 roku odbył
się pierwszy pokaz adaptacji/ekranizacji dziełka Adama Nevilla.
Miało to miejsce podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w
Toronto, a w 2018 roku dystrybucję rozpoczęła platforma Netflix.
Za reżyserię filmowego „Rytuału” odpowiada David Bruckner,
współtwórca „Sygnału” (2007), jednego segmentu antologii
„V/H/S” i jednego segmentu antologii „Southbound”. Autorem
scenariusza jest Joe Barton.
Nie
czytałam książki, na podstawie której powstał „Rytuał”
Davida Brucknera, więc nie jestem w stanie określić zakresu
ewentualnych zmian w stosunku do literackiego pierwowzoru. Nie wiem,
które motywy książki znalazły odbicie na ekranie, a które były
produktem wyobraźni twórców. Nie wiem nawet, czy ci drudzy w ogóle
coś od siebie dodali. Krótko: nie mam pojęcia, czy brytyjski
„Rytuał” w reżyserii Davida Brucknera jest adaptacją, czy
ekranizacją, ale liczę, że kiedyś będę mogła to rozstrzygnąć.
Nie dlatego, że omawiana produkcja dostarczyła mi jakichś
niezapomnianych wrażeń, bo tak nie było, ale dostrzegłam w tym
materiale spory potencjał, który mógł (ale wcale nie musiał) być
wykorzystany przez Adama Nevilla na kartach jego powieści. Bo film
doprowadził mnie do zgoła odwrotnego wniosku. Najpierw mamy
obiecujący prolog – morderstwo mężczyzny na oczach jego
przyjaciela Luke'a, który nie ma odwagi opuścić swojej kryjówki i
podjąć próby ratowania kolegi. Już wtedy widza ogarnia pewność,
że to wydarzenie będzie rzutować na całe dalsze życie Luke'a, a
rozwój akcji pokaże nam, że bynajmniej się nie myliliśmy. Gdy
prolog dobiega końca, gdy Robert umiera na zimnej posadzce sklepu
spożywczego akcja przeskakuje o sześć miesięcy do przodu. Nie
jesteśmy już w Anglii tylko w Szwecji. Przed naszymi oczami
rozpościera się rodząca poczucie wyobcowania naturalna sceneria w
postaci gęstych lasów, gór i rozległych błoni skąpanych we mgle
i szarym, ponurym świetle dziennym. Autorem tych jakże udanych,
posępnych, wywołujących dreszczyk emocji, zdjęć, jest Andrew
Shulkind – człowiek, który moim skromnym zdaniem ze wszystkich
osób pracujących nad „Rytuałem” zasługuje na największe
wyróżnienie. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Bena Lovetta,
tj. ten złowieszczy główny motyw muzyczny dodający ciężaru
niektórym zdjęciom, też mnie ujęła, ale mój entuzjazm znacznie
osłabiła decyzja jakiegoś „mądrali” (może samego reżysera,
może montażysty), aby znacznie ograniczyć udział tej konkretnej
kompozycji (motywu przewodniego) w owym przedsięwzięciu.
Bohaterowie „Rytuału”, Luke, Hutch, Dom i Phil, początkowo
trzymają się szlaku wytyczonego przez łąkę, ale gdy jeden z nich
doznaje kontuzji kolana decydują się przejść przez las. Ich celem
jest chata, którą wynajęli na ten urlop (niedługo po dotarciu do
niej zamierzają z kolei wrócić do Anglii), a od której dzieli ich
kilkanaście godzin marszu. Idąc przez las mocno skrócą ten
dystans, a że mają kompas i mapę nie widzą większych
przeciwwskazań odnośnie zejścia z teoretycznie bezpiecznej trasy.
Przez jakiś czas „Rytuał” trochę kojarzył mi się z „Pod mroczną górą” Nicka Szostakiwskyja, a podczas moim zdaniem
najciekawszych wydarzeń w chacie w głębi lasu, w której
protagoniści znajdują w nocy schronienie przed deszczem, to
skojarzenie jeszcze się wzmocniło. Pomyślałam też o „Blair Witch Project” Daniela Myricka i Eduardo Sancheza. Potem porzuciłam
już wszelkie myśli o obu tych obrazach, co w sumie niektórzy mogą
odczytać jako plus. W końcu można to rozumieć tak, że twórcy
filmowego „Rytuału” poszli własną drogą (ewentualnie drogą
wytyczoną przez autora literackiego pierwowzoru), że zdecydowali
się pokazać wielbicielom kina grozy coś nowego, coś dotychczas
przez nich niespotykanego. Ale ja tam radzę nie wyciągać tak
daleko idących wniosków, bo tak na dobrą sprawę w „Rytuale”
nie ma nic, co tchnęłoby w ten gatunek jakąś świeżość. Co dla
mnie samo w sobie mankamentem by nie było, gdyby podążono inną
dobrze mi znaną ścieżką albo przynajmniej tę tutaj eksploatowano
w innym stylu.
Pierwsze
partie „Rytuału”, sceny nakręcone w gęstym lesie, który to
wewnątrz prezentuje się dużo mniej ponuro od jego ujęć z
zewnątrz (aczkolwiek na niedobór mroku, na zbyt małe zagęszczenie
ciemności narzekać nie mogę) są utrzymane w atmosferze
tajemniczości i niesamowitości. I to jeszcze zanim protagoniści
natkną się na pierwszy dowód czyjejś obecności w tym lesie. Ten
tylko utwierdza widza we wcześniej ożywionym przez zdjęcia, muzykę
i przede wszystkim jego doświadczenia z horrorem (w końcu chyba
każdy, kto w życiu trochę ich obejrzał wie, że las jest jednym z
tych miejsc, którego ich bohaterowie powinni się wystrzegać)
przekonaniu, że czterem mężczyznom zagraża coś, czego natury
jeszcze nie zna. Ale wkrótce ją pozna, a jakże. I jeśli o mnie
chodzi to zdecydowanie bardziej wolałabym, aby pozostawiono to w
sferze domysłów. Wiem jednak, że zwolenników takiego podejścia
do kina grozy nie jest znowu tak wielu, że ogromna część ich
odbiorców woli mieć wszystko podane na tacy. Wyjaśnione i
pokazane, choćby nawet w sposób nadmiernie efekciarski. David
Bruckner i jego ekipa dostosowali się do wymagań, wydaje mi się,
że większości miłośników kina, i tak oto z czasem przeszli do
coraz to drastyczniejszego odzierania „Rytuału” z tej przedtem
jakże intrygującej tajemnicy. A wszystko to odbywało się bez
większej dbałości o napięcie. Owszem, zdjęcia przez cały czas
są dostatecznie mroczne, ale po zdynamizowaniu akcji przestają już
wywierać odpowiedni efekt. A przynajmniej ja od momentu ujrzenia
tego co Luke podczas rekonesansu przeprowadzonego przez niego w
pojedynkę niedługo po opuszczeniu przez niego i jego kompanów
upiornej chaty stojącej w głębi lasu, nie śledziłam już tej
opowieści z emocjonalnym napięciem. Właściwie to od tego chwili
„Rytuał” nie dostarczał mi już żadnych emocji, poza
rozbawieniem na widok pewnego jakże przedobrzonego efektu
specjalnego i wcześniejszą skrajną irytacją wywołaną
sięgnięciem po jeden z męczących mnie już banałów, mocno
wyświechtanych motywów, bez którego akurat w tym przypadku można
było spokojnie się obejść. Nie był on nieodzownym elementem tej
historii. To znaczy nie byłby, gdyby wybrano bardziej enigmatyczną
ścieżkę fabularną, tym samym dostosowując się do wymagań
pewnej niszy, a nie jak się wydaje większości chętnych odbiorców
kina grozy. Bo tak bym wolała, nawet jeśli miałoby to wiązać się
z koniecznością wprowadzenia dużych zmian w stosunku do
literackiego oryginału, czego nie wiem, bo jak już zdążyłam
zaznaczyć powieści Adama Nevilla wydanej pod tym samym angielskim
tytułem, co film nie miałam okazji przeczytać.
Nie
spodziewałam się wiele po „Rytuale” Davida Brucknera i też
niewiele dostałam. Tak stawiając sprawę nie mogę więc mówić o
rozczarowaniu, ale faktem jest, że twórcom udało się rozniecić
we mnie entuzjazm podczas pierwszych partii filmu. Natchnąć mnie
nadzieją na jeśli już nie wspaniały to przynajmniej dobry horror
nastrojowy. Bo do pewnego momentu nie jest źle, powiedziałabym
nawet że jest bardzo dobrze – w miarę mrocznie i tajemniczo –
ale to, co pokazano mi później w ogóle do mnie nie przemówiło.
Ta wcześniej rozbudzona we mnie nadzieja momentalnie zgasła,
pozostawiając smutną myśl, że właśnie zaprzepaszczono potencjał
drzemiący w tej opowieści, że z takiego materiału można było
ulepić coś, co na długo, albo nawet na stałe, zakotwiczyłoby się
w mojej pamięci. A tak, no cóż, nie mam żadnym wątpliwości, że
szybko o „Rytuale” zapomnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz