Po rozstaniu z agresywnym chłopakiem młoda Amerykanka, Greta Evans,
znajduje pracę opiekunki ośmioletniego chłopca w Wielkiej Brytanii, Brahmsa,
pod nieobecność jego rodziny. Pracodawcy Grety i zarazem rodzice dziecka to państwo
Heelshire, zamożne małżeństwo w podeszłym wieku, mieszkające w starej
rezydencji położonej w zacisznym angielskim zakątku. Jak się okazuje również
ekscentryczne, gdyż tuż po przyjeździe Greta, ku swojemu rozbawieniu, odkrywa,
że Brahms w rzeczywistości jest lalką, nad którą państwo Heelshire od śmierci w
pożarze swojego syna mającej miejsce przed dwudziestoma laty, roztacza
troskliwą opiekę w przekonaniu, że dusza Brahmsa zagnieździła się w lalce.
Pomimo kuriozalności sytuacji Greta przyjmuje tę posadę, ale po wyjeździe
pracodawców nie zamierza stosować się do wytycznych odnośnie opieki nad lalką.
Dopóki nie dostaje dowodów na zasadność przekonań państwa Heelshire.
„The Boy” to zrealizowany za dziesięć milionów dolarów horror nastrojowy
głównego nurtu, reżyserii którego podjął się William Brent Bell, z którego dotychczasowej
twórczości najbardziej przypadł mi do gustu film „Stay Alive”. Scenariusz „The
Boy” spisał debiutant, Stacey Menear, samodzielnie, co zapoznanych z pracą
Bella widzów może odrobinę zaskoczyć, gdyż jak do tej pory artysta współtworzył
scenariusze swoich produkcji. Choć akcję filmu umiejscowiono na angielskiej
prowincji główne zdjęcia zrobiono w Kanadzie, co dla wizualnej strony filmu nie
miało większego znaczenia, bo wybrano miejsce silnie nacechowane chłodno-surową
atmosferą, tak często kojarzoną z angielskimi plenerami. Kampania reklamowa i szeroka
dystrybucja kinowa przyniosła „The Boy” całkiem przyzwoite wpływy, ale
komercyjny sukces nie odzwierciedlał ocen krytyków, zawiedzionych przede
wszystkim stereotypowością wizji Menear i nieudolnymi technikami straszenia.
Zwykli odbiorcy byli nieco łaskawsi, choć przesadą byłoby stwierdzenie, że
dziełko Bella wprawiło większość opinii publicznej w czysty zachwyt. Dla wielu
okazało się ni miej, ni więcej niż zwykłą rozrywką przeznaczoną na jednorazową „konsumpcję”.
A szkoda, bo pomysł wyjściowy obiecywał może nie oryginalną fabułę, ale
przynajmniej zawierającą jakąś głębię.
Skrótowy opis „The Boy” może niektórym potencjalnym widzom nasunąć
skojarzenie z „Manekinem” Sandora Sterna, ale w takim wypadku radziłabym nie
wierzyć podszeptom intuicji, bo jak się okazało zamiarem Staceya Meneara nie było
rozpisanie historii nacechowanej psychologiczną głębią. Swoją opowieść
zbudował na wyświechtanych w kinematografii motywach, a Bell jakoś nie
wykazywał większego zainteresowania straszeniem widza, choćby tylko klimatem.
Niemniej lekkość, z jaką scenarzysta sportretował powszechnie znane, acz w
tym gatunku nadal nośne wątki, zręcznie prześlizgując się przez konwencję
sprawiło, że zatęskniłam za Jamesem Wanem. Wydawało mi się po prostu, że w jego
rękach „The Boy” mógłby pochwalić się zdecydowanie częstszymi technikami obliczonymi
na choćby chwilowe poruszenie odbiorcami, przynajmniej przez wykorzystanie
dynamicznego montażu. Bell natomiast postawił na bardziej subtelną narrację, co
zdałoby egzamin, gdyby dobitniej bazował na nastroju i gdyby nie przynależność
scenariusza „The Boy” do grupy mainstreamowych straszaków, nastawionych na
czystą rozrywkę, a nie wyszukaną stylistykę i nieoczywiste rozwiązania
fabularne. Wizja Meneara w moim odczuciu kolidowała z zapatrywaniami Bella -
może dlatego, że reżyser nie ma doświadczenia z przekładaniem na język filmu
fabuł, w procesie powstawania których nie brał dużego udziału, a może
zwyczajnie nie potrafił spotęgować niepokojącego wydźwięku nastawionych na
straszenie sekwencji, w efekcie wielce rozczarowując swoim upartym wycofaniem. Na
początku jest całkiem interesująco, głównie przez osobliwy wydźwięk
problematyki filmu i obiecujące miejsce akcji. Mamy młodą Amerykankę po
przejściach, moim zdaniem bezbłędnie wykreowaną przez Lauren Cohan, która dostaje
pracę opiekunki do dziecka w starej, wielkiej posiadłości położonej w cichym, angielskim
zakątku. Budowla robi naprawdę imponujące wrażenie, tak z zewnątrz, jak i wewnątrz
– surowa architektura, mnogość mrocznych, acz urządzonych z przepychem
pomieszczeń nasuwają skojarzenia ze starymi, dobrymi gotyckimi horrorami,
szczególnie wziąwszy pod uwagę mglistą, zimną scenerię angielskiego pustkowia
roztaczającego się dookoła posiadłości Heelshireów. Moment zawiązujący właściwą
akcję „The Boy” ma miejsce niedługo po przyjeździe Grety Evans w te zaciszne
strony i pobieżnym obejrzeniu niektórych pomieszczeń w domu, ale zanim to
nastąpi twórcy delikatnie sygnalizują nam rychłe niebezpieczeństwo już w chwili
pojawienia się pracodawców Amerykanki. Szczególny niepokój wzbudza szorstka w
obyciu pani domu, zauważalnie zdystansowana, dystyngowana kobieta w podeszłym
wieku bardzo poważnie podchodząca do kwestii wychowania swojego ośmioletniego syna.
I nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby tylko latorośl Heelshire’ów
nie była lalką z porcelanową twarzą, co ku swojemu rozbawieniu wkrótce odkrywa
Greta. Ją to bawi, widzów do pewnego stopnia pewnie też, ale komiczny wymiar
tej nadzwyczajnej sytuacji nie przysłania w całości czającej się gdzieś na
obrzeżach zapowiedzi niebezpieczeństwa, z jakim najpewniej z czasem będzie
musiała się zmierzyć główna bohaterka. Gdyby jednak ktoś miał wątpliwości tuż
przed wyjazdem pani Heelshire wyznaje Grecie, że bardzo jej przykro, co każe
sądzić, że Amerykanka nieświadomie została wmieszana w jakiś spisek, którego
cel przez długi czas będzie skrzętnie skrywany przed widzem.
Każdy, kto oglądał chociażby „Annabelle” w dalszej części seansu zapewne
będzie się spodziewał akcentowania nadnaturalnej natury tytułowego chłopca.
Podobnie, jak we wspomnianym obrazie twórcy nie wprawiają w ruch porcelanowego
oblicza Brahmsa, często koncentrując kamerę na jego niewinnej, acz w pewnym stopniu
demonicznej twarzyczce, sugerując rychłe przymknięcie oczu, ale każdorazowo
rezygnując z takiej formy straszenia. Lalka daje wyraz swojego ożywienia
jedynie wówczas, gdy pozostaje poza wzrokiem Grety i oglądającego,
przemieszczając się z miejsca na miejsce, włączając muzykę, czy rozrzucając rzeczy
Amerykanki. Wiemy, że złośliwe zachowanie lalki jest spowodowane niewywiązywaniem
się z obowiązków narzuconych Grecie przez wymagających pracodawców, ale raczej
trudno się dziewczynie dziwić, że nie roztacza troskliwej opieki nad materią
nieożywioną… Widz przez cały czas zdaje sobie sprawę, że z tą lalką coś jest
nie tak, że sytuacja nie jest tak prosta, jak myśli Greta (ot, bogaci ludzie
nie poradzili sobie ze stratą syna, więc przerzucili swoje rodzicielskie
obowiązki i uczucia na zabawkę), ale główna bohaterka przez długi czas nie dopuszcza
do siebie takiej możliwości. Kiedy jej rzeczy znikają, a ona sama zostaje
zamknięta na noc na strychu podejrzewa obecność jakiegoś intruza i prosi
pracownika Heelshire’ów, Malcolma, o przeszukanie domostwa. Jego obecność, jak
można się tego spodziewać generuje wątek romantyczny – typowe poznanie nowego mężczyzny,
do którego główna bohaterka z czasem zapała głębszym uczuciem, i który będzie
jej towarzyszył w niedoli. Nawet nie będę tego komentować, wystarczy, że byłam
zmuszona przetrwać te wszystkie pospolite, mdłe ustępy romantyczne, które
miejscami przysłaniały warstwę nadnaturalną, i tak mało dobitnie akcentowaną.
Poza wizualizacjami koszmarnych snów Grety, z dwiema dobrze obliczonymi w
czasie jump scenkami podkreślonymi
głośną muzyką (ręka wychodząca zza ściany, nagły ruch lalki) właściwie nie
uświadczymy tutaj zdecydowanych form straszenia. Bell próbował bazować na
klimacie grozy, akcentowanym tajemniczą obecnością w formie przemykających
cieni i wspomnianego rozrzucania rzeczy Grety, ale próbował to w tym przypadku „słowo
klucz”, bo nie udało mu się wprawić mnie w pożądany nastrój – uczulić na rychłe
niebezpieczeństwa, tak abym w pełnej gotowości wyczekiwała wizualizacji
zagrożenia. Ubolewam również nad tak szczątkowym zarysowaniem relacji Grety i
jej byłego, agresywnego chłopaka – jego rolę potraktowano po macoszemu, a
przecież motyw fizycznego i psychicznego znęcania się nad kobietą mógł stanowić
przyjemne urozmaicenie właściwej problematyki filmu, gdyby tylko nieco go
rozbudować. Gwoli sprawiedliwości zaznaczę tylko, że chociaż akcja „The Boy” w
przeważającej większości podąża utartym w kinie grozy torem scenarzystka nieco
zboczyła z konwencjonalnej trasy w końcówce. Owszem, nie wykorzystała
nadzwyczaj innowacyjnego wątku, bo w paru filmach już podobny widziałam, ale w
kontekście tego konkretnego scenariusza trochę pograła sobie na oczekiwaniach
widza. Następnie przeskakując do typowo hollywoodzkiej finalizacji, ażeby
przypadkiem nikogo nie pozostawić z negatywnymi emocjami…
Tak jak się spodziewałam „The Boy” okazał się typowym przedstawicielem
kinematografii grozy głównego nurtu, obliczonym na jednorazową rozrywkę i
właściwie niczym niewybijającym się ponad przeciętność. Nie męczyłam się
zanadto podczas seansu, to fakt, ale też nie mogę powiedzieć, żeby cokolwiek
wymusiło na mnie baczniejszą uwagę. Ot, pogapiłam się w ekran bez konieczności
zwalczania pokusy przerwania projekcji, ale też bez żywszych emocji, które
sprawiłyby, że „The Boy” na dłużej zająłby moje myśli. Średniak, jakich wiele, bez
aspiracji do czegoś bardziej wartościowego, aniżeli jako taka rozrywka
przeznaczona „do jednorazowego użytku”.
Mnie nieco drażniły postacie, wszystkie. Jedna/dwie cechy na postać i jedziemy z ogranymi chwytami, dla mnie scena z pojawieniem się byłego faceta bohaterki (ich zachowanie) przepełniła czarę banału. "Dżamp skery" aż raziły, miałem wrażenie że reżyser nie mógł się zdecydować na co woli postawić, koniec końców nie było ani gęstej atmosfery ani wartkiej akcji. Ciekawe że wspomniałaś o J. Wanie, odświeżyłem niedawno The Conjuring odnosząc wrażenie że "złagodził" lub przynajmniej z wyczuciem rozegrał scenariusz, który w wypadku Conjuring był mocno kiczowaty, przepakowany. Zabawnie pomyśleć co mógłby zrobić ze scenariuszem the Boy.
OdpowiedzUsuńJeden z tych filmów który wprawia mnie w osłupienie myślą że ktoś dał na to kasę, a jeszcze na siebie zarobił, hehu!
Obejrzałam go jakiś czas temu, bo trailer zobaczony w kinie całkiem mnie zaintrygował, ale tak to film jest przeciętny.
OdpowiedzUsuń