Na
skutek traumatycznego przeżycia mały Jude przestaje mówić. Jego
rodzice, Liza i Sean, uznają, że dobrze im wszystkim zrobi zmiana
scenerii. Wynajmują więc domek w leśnej okolicy, leżący na
terenie dawnej posiadłości rodu Heelshire'ów. Tuż po przyjeździe
Jude wygrzebuje spod ziemi porcelanową lalkę, którą postanawia
zatrzymać. Chłopiec mocno się do niej przywiązuje, a jego
zachowanie stopniowo zmienia się na gorsze. Jude upiera się, żeby
w domu obowiązywały zasady jakoby wyznaczone przez lalkę, która
jak twierdzi przedstawiła mu się imieniem Brahms. Jego rodzice
początkowo stosują się do niewygórowanych życzeń chłopca, ale
z czasem Liza zaczyna tracić cierpliwość. I z lękiem patrzeć na
nowego przyjaciela swojego syna.
W
2016 roku William Brent Bell, twórca takich filmów grozy, jak
„Zostań żywy” (2006), „Demony” (2012) i „Zwierz”
(2013), nakręcił dość głośny horror nastrojowy pt. „The Boy”.
Dwa lata później poinformowano opinię publiczną o rozpoczęciu
prac nad jego sequelem w reżyserii tego samego artysty i na
podstawie scenariusza Staceya Meneara, tego samego, który odpowiadał
za scenariusz części pierwszej. Zrealizowany za (szacunkowo)
dziesięć milionów dolarów amerykański horror nastrojowy „Brahms:
The Boy II” na ekrany kin wszedł w 2020 roku, zbierając głównie
negatywne recenzje.
William
Brent Bell przypuszczał, że wiele osób mógł zdziwić pomysł
stworzenia kontynuacji jego „The Boy”. To w końcu jedna z tych
historii, która zdaje się nie wymagać ciągu dalszego. Jednakże
twórcy „Brahmsa: The Boy II” wybrnęli z tego impasu w banalnie
prosty sposób - modyfikując, jak ją nazywa Bell, mitologię
Brahmsa i Heelshire Mansion tak, by można było spiąć ze sobą oba
te obrazy. W sumie dosyć autonomiczne. Jako że „Brahms: The Boy
II” koncentruje się na innych postaciach i generalnie bazuje na
innej konwencji, można po tę produkcję sięgnąć bez znajomości
części pierwszej. Tylko po co? Może dla obsady? Tak, moim zdaniem
odtwórcy ważniejszych ról - Katie Holmes (Liza), Owain Yeoman
(Sean), Ralph Ineson (Joseph) i przede wszystkim Christopher Convery
(Jude) - dobrze się spisali, ale trzeba zaznaczyć, że nie były to
zbyt wymagające role. No może poza małym Jude'em. Dla Bella równie
ważny (albo nawet ważniejszy) co aktorski warsztat Christophera
Convery'ego był jego wygląd zewnętrzny. Porcelanowa uroda chłopca,
doskonale wpasowująca się w tematykę „Brahmsa: The Boy II”.
Schematyczny scenariusz Steceya Meneara. Sztampową opowiastkę o
rodzinie, która na swojego nieszczęście postanawia na jakiś czas
opuścić gwarne miasto i osiąść w głuszy. Ich decyzja jest
podyktowana przede wszystkim dobrem najmłodszego członka rodziny,
który od czasu włamania do ich domu cierpi na mutyzm wybiórczy.
Chłopiec przestał mówić po tym, jak na jego oczach pobito jego
matkę, na psychice której też się to odbiło. Lizę od tego czasu
dręczą koszmary senny, podczas których na nowo przeżywa te
straszne chwile. Jej mąż, Sean, jest przekonany, że szczera
rozmowa na ten temat bardzo by jej pomogła, ale kobieta nie chce z
nikim, nawet z nim, dzielić się swoimi bolesnymi przeżyciami. Woli
skupić się na Judzie. Starać się zniwelować skutki tamtego
traumatycznego dla nich obojga wydarzenia u swojego syna. Własne
dobro odsuwając na bok. Albo w troskliwej opiece nad synem znajdując
swoiste koło ratunkowe dla siebie. Nieświadomie go wykorzystując?
Chciałabym móc napisać, że „Brahms: The Boy II” wprowadza
jakieś wątpliwości odnośnie charakteru zjawisk zachodzących w
niegdysiejszym domku dla gości leżącym na terenie nieżyjącej już
rodziny Heelshire'ów. Główna posiadłość, gotyckie domiszcze, od
lat stoi puste, ale ów niewielki domek jest wynajmowany chętnym
przez jego nowego właściciela. Obecnie Lizie, Seanowi i Jude'owi,
którzy będą musieli zmierzyć się z niszczącą mocą Brahmsa.
Porcelanowej lalki, wygrzebanej przez chłopca dosłownie spod ziemi,
w lesie leżącym w sąsiedztwie ich tymczasowego lokum. Na początku
Bell wprawdzie wysyła subtelne sygnały, dające nadzieję na
nieoczywisty rozwój akcji. Sygnały, które dobrze by było
potraktować jako zaczątek potencjalnego szaleństwa głównej
bohaterki. Wprowadzić możliwość rozwijania się w kobiecie
choroby psychicznej, która egzystowałaby obok ewentualnego motywu
przeklętej laleczki. Ale nie. Twórcy sequela „The Boy” z 2016
roku najwyraźniej uznali, że lepiej nie zachęcać publiczności do
tworzenia więcej niż jednej teorii odnośnie natury niecodziennych
zjawisk zachodzących na ekranie. Niezwyczajnych, jeśli idzie o
rzeczywistość, ale w kinie... Trudno się oprzeć skojarzeniom
choćby z najbardziej zasłużonym dla gatunku horrorem o przeklętej
lalce: „Laleczką Chucky” Toma Hollanda. Jude, tak jak Andy
Barclay, utrzymuje, że jego nowa zabawka jest żywą istotą
(kontaktuje się z rodzicami poprzez wiadomości tekstowe). A
właściwie to przyjaciel, bo tak Jude traktuje Brahmsa, swoje
drogocenne znalezisko, z którym... nawiązuje werbalną komunikację.
Jego rodzice oczywiście zakładają, że syn tylko wyobraża sobie,
że lalka do niego mówi. I naturalnie cieszy ich, że wreszcie się
odezwał, nawet jeśli tylko do nieożywionego przedmiotu. Odbiorcy
„Brahmsa: The Boy II” prawdopodobnie inaczej będę się na to
zapatrywać. A już na pewno wieloletni wielbiciele gatunku, bo oni
musieli się już spotkać (możliwe, że więcej niż raz) z tą
konwencją. A że większych niespodzianek nie przewidziano...
Wiadomo, jak to się potoczy.
W
horrorze najczęściej to kobieta jest tą osobą, która jako
pierwsza właściwie ocenia sytuację. Nie inaczej jest w przypadku
„Brahmsa: The Boy II” Williama Brenta Bella. Oczywiście, to mały
Jude z całej tej trójki pierwszoplanowych bohaterów (on i jego
rodzice) od początku jest najlepiej poinformowany. Ale to Liza jako
pierwsza dostrzega w Brahmsie zagrożenie. Najpierw dopadają ją
lekkie przeczucia, których jednak nie traktuje zbyt poważnie, stara
się je tłumić, bo żeby dorosła kobieta wierzyła w nawiedzone
lalki...? Niemniej i tak narasta w niej pewność, że Brahms ma zły
wpływ na jej dziecko, że ten, ku czemu początkowo się skłania,
nieożywiony przedmiot w jakiś sposób wyzwala w Judzie niepokojące
cechy, w pewnym, niedosłownym, sensie zachęca go do złych
zachowań. I znowu – dlaczego nie próbowano przekonać widza do
teorii powoli wykluwającej się w głowie Lizy? Dlaczego nie starano
się skierować podejrzeń odbiorcy także na chłopca? Nie dążono
do tego, by widz przynajmniej dopuszczał do siebie możliwość, że
źródłem wszelakich nieszczęść zachodzących na ekranie jest
chory psychicznie chłopiec, a nie jego lalka? Może po to, żeby
zaskoczyć nas w finale? Ale nawet jeśli w końcowej partii czeka
nas zwrot w tym kierunku, to co to za niespodzianka, skoro już
wcześniej można utyskiwać na brak tej możliwości? A przynajmniej
niedostatecznie silne potęgowanie przeczucia, że za wszystko może
odpowiadać osoba z krwi i kości. Czy to Jude, czy jego matka.
William Brent Bell powiedział, że podczas gdy pierwsza część
„The Boy” to horror gotycki przypominający sen o młodej
kobiecie uwięzionej w zamku, „Brahms: The Boy II” bardziej
zwraca się ku rzeczywistości. Określił to jako opowieść o
prawdziwej rodzinie, zmagającej się z bardziej przyziemną traumą
– umownie, bo oczywiście nie jest to film oparty na faktach.
Przypuszczam, że tą wypowiedzią chciał zasugerować, że
bohaterowie omawianej produkcji są poniekąd bliżsi współczesnemu
odbiorcy, że takich ludzi po prostu łatwiej będzie mu zrozumieć,
lepiej będzie mu się przyswajało ich problemy. Może i tak by w
moim przypadku było, gdyby nie porażająca wręcz przewidywalność
i potworna nijakość tego przedsięwzięcia. Efektów komputerowych,
na moje szczęście, jest tutaj zaskakująco mało, wziąwszy pod
uwagę niemały budżet i szeroką dystrybucję „Brahmsa: The Boy
II” (no, zważywszy na to, że to członek współczesnego
mainstreamu i to w dodatku hollywoodzki...), ale już prymitywnych
efektów buuu! jest dość sporo. Żadna zamierzonej reakcji na mnie
nie wymusiła i co więcej myślę, że nikomu w pamięci choćby
tylko jedna z nich się nie ostanie. Bo niczego charakterystycznego,
o upiorności już nie wspominając, w jump scenkach twórcy
nie pokazują. Co nie znaczy, że „Brahms: The Boy II” jest
całkowicie pozbawiony elementów wyróżniających. Maska (sekwencja
z wyłanianiem się zamaskowanego chłopca zza rogu z tego
wszystkiego najsilniej przykuła moją uwagę) oraz nie najgorzej
wygenerowana komputerowo krwista twarzyczka unaoczniona w finalnej
konfrontacji. I to byłoby na tyle. Klimatu do udanych elementów
horrorowych nie zaliczam. Bo mieniące się żywymi barwami obrazki,
przeplatane z płaską ponurością (bez wyczuwalnego zagrożenia) i
metalicznymi, nie tak znowu czarnymi, mrokami od czasu do czasu
zalegającymi w domku wynajmowanym przez głównych bohaterów, w
niszczejącym zamku stojącym w pobliżu i na zalesionym podwórzu –
jakoś takie wydelikacone, bezpieczne, grzeczniutkie zdjątka w
horrorze do mnie nie przemawiają. Żeby jednak być całkowicie
uczciwą muszę dodać, że plastikowego posmaczku mi to nie niosło.
Tego moim zdaniem przekleństwa współczesnych horrorów głównego
nurtu (nie całego, rzecz jasna). Aha, i ważna informacja, może
nawet przestroga, dla fanów kina grozy. W „Brahms: The Boy II”
występuje jedno zwierzę, a konkretnie pies. Resztę sobie
dopowiedzcie, pamiętając o tym, że owo przedsięwzięcie Wiliama
Brenta Bella bazuje na najbanalniejszych, najbardziej ogranych,
najoczywistszych zagraniach wykorzystywanych w horrorze. Że ma
parcie na twardą konwencję i nie zawaha się pokazać Wam
wszystkiego, czego... się spodziewacie. Czego już zdążyliście
się domyślić, może nawet już po lekturze samego skrótowego
opisu fabuły. Historii chłopca zaprzyjaźnionego z porcelanową
lalką, która, jak wiemy z pierwszej części, ma mroczną historię.
Tutaj rozbudowaną, ale według mnie równie nieciekawą, jak prawie
cała pozostała zawartość tej nieszczęsnej kontynuacji „The
Boy” z 2016 roku.
Już
poprzedni „The Boy” Brenta Williama Bella nie przedstawiał dla
mnie większej wartości. Ot, typowy średniaczek na szczególnie
nudny wieczorek. Do zaliczenia i zapomnienia. Ale jego dość luźna
kontynuacja, modyfikująca mitologię lalki imieniem Brahms i
historię rodu Heelshire'ów, przeformułowująca ją na coś
nieporównanie mniej wyszukanego, a właściwie to na wskroś
banalnego, to już zupełnie inna sytuacja. Tutaj już z większym
trudem brnęłam ku upragnionym napisom końcowym. Nie wiadomo po co.
Bo przecież wiedziałam, jak to się potoczy i nie miałam powodów,
by zakładać, że coś ciekawego na tej konwencjonalnej dróżce
przede mną wyrośnie. Co nieco się tam wprawdzie w oczy rzuciło,
ale czy było warto tyle czasu siłować się z opadającymi
powiekami dla tych paru trochę lepszych momentów? Teraz wiem, że
nie, ale jak to mówią mądry Polak po szkodzie. Mleko już się
rozlało. Obejrzałam, pożałowałam i jedyne co mi pozostaje, to
przestrzec wszystkich tych miłośników horrorów, którzy nie mieli
jeszcze wątpliwej przyjemności zobaczenia „Brahmsa: The Boy II”
przed tą „przyjemnością”. Zrobicie, jak chcecie, ale jakby co,
pamiętajcie, że ja tego filmu nikomu nie polecałam. Żeby była
jasność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz