sobota, 21 marca 2020

„Brahms: The Boy II” (2020)


Na skutek traumatycznego przeżycia mały Jude przestaje mówić. Jego rodzice, Liza i Sean, uznają, że dobrze im wszystkim zrobi zmiana scenerii. Wynajmują więc domek w leśnej okolicy, leżący na terenie dawnej posiadłości rodu Heelshire'ów. Tuż po przyjeździe Jude wygrzebuje spod ziemi porcelanową lalkę, którą postanawia zatrzymać. Chłopiec mocno się do niej przywiązuje, a jego zachowanie stopniowo zmienia się na gorsze. Jude upiera się, żeby w domu obowiązywały zasady jakoby wyznaczone przez lalkę, która jak twierdzi przedstawiła mu się imieniem Brahms. Jego rodzice początkowo stosują się do niewygórowanych życzeń chłopca, ale z czasem Liza zaczyna tracić cierpliwość. I z lękiem patrzeć na nowego przyjaciela swojego syna.

W 2016 roku William Brent Bell, twórca takich filmów grozy, jak „Zostań żywy” (2006), „Demony” (2012) i „Zwierz” (2013), nakręcił dość głośny horror nastrojowy pt. „The Boy”. Dwa lata później poinformowano opinię publiczną o rozpoczęciu prac nad jego sequelem w reżyserii tego samego artysty i na podstawie scenariusza Staceya Meneara, tego samego, który odpowiadał za scenariusz części pierwszej. Zrealizowany za (szacunkowo) dziesięć milionów dolarów amerykański horror nastrojowy „Brahms: The Boy II” na ekrany kin wszedł w 2020 roku, zbierając głównie negatywne recenzje.

William Brent Bell przypuszczał, że wiele osób mógł zdziwić pomysł stworzenia kontynuacji jego „The Boy”. To w końcu jedna z tych historii, która zdaje się nie wymagać ciągu dalszego. Jednakże twórcy „Brahmsa: The Boy II” wybrnęli z tego impasu w banalnie prosty sposób - modyfikując, jak ją nazywa Bell, mitologię Brahmsa i Heelshire Mansion tak, by można było spiąć ze sobą oba te obrazy. W sumie dosyć autonomiczne. Jako że „Brahms: The Boy II” koncentruje się na innych postaciach i generalnie bazuje na innej konwencji, można po tę produkcję sięgnąć bez znajomości części pierwszej. Tylko po co? Może dla obsady? Tak, moim zdaniem odtwórcy ważniejszych ról - Katie Holmes (Liza), Owain Yeoman (Sean), Ralph Ineson (Joseph) i przede wszystkim Christopher Convery (Jude) - dobrze się spisali, ale trzeba zaznaczyć, że nie były to zbyt wymagające role. No może poza małym Jude'em. Dla Bella równie ważny (albo nawet ważniejszy) co aktorski warsztat Christophera Convery'ego był jego wygląd zewnętrzny. Porcelanowa uroda chłopca, doskonale wpasowująca się w tematykę „Brahmsa: The Boy II”. Schematyczny scenariusz Steceya Meneara. Sztampową opowiastkę o rodzinie, która na swojego nieszczęście postanawia na jakiś czas opuścić gwarne miasto i osiąść w głuszy. Ich decyzja jest podyktowana przede wszystkim dobrem najmłodszego członka rodziny, który od czasu włamania do ich domu cierpi na mutyzm wybiórczy. Chłopiec przestał mówić po tym, jak na jego oczach pobito jego matkę, na psychice której też się to odbiło. Lizę od tego czasu dręczą koszmary senny, podczas których na nowo przeżywa te straszne chwile. Jej mąż, Sean, jest przekonany, że szczera rozmowa na ten temat bardzo by jej pomogła, ale kobieta nie chce z nikim, nawet z nim, dzielić się swoimi bolesnymi przeżyciami. Woli skupić się na Judzie. Starać się zniwelować skutki tamtego traumatycznego dla nich obojga wydarzenia u swojego syna. Własne dobro odsuwając na bok. Albo w troskliwej opiece nad synem znajdując swoiste koło ratunkowe dla siebie. Nieświadomie go wykorzystując? Chciałabym móc napisać, że „Brahms: The Boy II” wprowadza jakieś wątpliwości odnośnie charakteru zjawisk zachodzących w niegdysiejszym domku dla gości leżącym na terenie nieżyjącej już rodziny Heelshire'ów. Główna posiadłość, gotyckie domiszcze, od lat stoi puste, ale ów niewielki domek jest wynajmowany chętnym przez jego nowego właściciela. Obecnie Lizie, Seanowi i Jude'owi, którzy będą musieli zmierzyć się z niszczącą mocą Brahmsa. Porcelanowej lalki, wygrzebanej przez chłopca dosłownie spod ziemi, w lesie leżącym w sąsiedztwie ich tymczasowego lokum. Na początku Bell wprawdzie wysyła subtelne sygnały, dające nadzieję na nieoczywisty rozwój akcji. Sygnały, które dobrze by było potraktować jako zaczątek potencjalnego szaleństwa głównej bohaterki. Wprowadzić możliwość rozwijania się w kobiecie choroby psychicznej, która egzystowałaby obok ewentualnego motywu przeklętej laleczki. Ale nie. Twórcy sequela „The Boy” z 2016 roku najwyraźniej uznali, że lepiej nie zachęcać publiczności do tworzenia więcej niż jednej teorii odnośnie natury niecodziennych zjawisk zachodzących na ekranie. Niezwyczajnych, jeśli idzie o rzeczywistość, ale w kinie... Trudno się oprzeć skojarzeniom choćby z najbardziej zasłużonym dla gatunku horrorem o przeklętej lalce: „Laleczką Chucky” Toma Hollanda. Jude, tak jak Andy Barclay, utrzymuje, że jego nowa zabawka jest żywą istotą (kontaktuje się z rodzicami poprzez wiadomości tekstowe). A właściwie to przyjaciel, bo tak Jude traktuje Brahmsa, swoje drogocenne znalezisko, z którym... nawiązuje werbalną komunikację. Jego rodzice oczywiście zakładają, że syn tylko wyobraża sobie, że lalka do niego mówi. I naturalnie cieszy ich, że wreszcie się odezwał, nawet jeśli tylko do nieożywionego przedmiotu. Odbiorcy „Brahmsa: The Boy II” prawdopodobnie inaczej będę się na to zapatrywać. A już na pewno wieloletni wielbiciele gatunku, bo oni musieli się już spotkać (możliwe, że więcej niż raz) z tą konwencją. A że większych niespodzianek nie przewidziano... Wiadomo, jak to się potoczy.

W horrorze najczęściej to kobieta jest tą osobą, która jako pierwsza właściwie ocenia sytuację. Nie inaczej jest w przypadku „Brahmsa: The Boy II” Williama Brenta Bella. Oczywiście, to mały Jude z całej tej trójki pierwszoplanowych bohaterów (on i jego rodzice) od początku jest najlepiej poinformowany. Ale to Liza jako pierwsza dostrzega w Brahmsie zagrożenie. Najpierw dopadają ją lekkie przeczucia, których jednak nie traktuje zbyt poważnie, stara się je tłumić, bo żeby dorosła kobieta wierzyła w nawiedzone lalki...? Niemniej i tak narasta w niej pewność, że Brahms ma zły wpływ na jej dziecko, że ten, ku czemu początkowo się skłania, nieożywiony przedmiot w jakiś sposób wyzwala w Judzie niepokojące cechy, w pewnym, niedosłownym, sensie zachęca go do złych zachowań. I znowu – dlaczego nie próbowano przekonać widza do teorii powoli wykluwającej się w głowie Lizy? Dlaczego nie starano się skierować podejrzeń odbiorcy także na chłopca? Nie dążono do tego, by widz przynajmniej dopuszczał do siebie możliwość, że źródłem wszelakich nieszczęść zachodzących na ekranie jest chory psychicznie chłopiec, a nie jego lalka? Może po to, żeby zaskoczyć nas w finale? Ale nawet jeśli w końcowej partii czeka nas zwrot w tym kierunku, to co to za niespodzianka, skoro już wcześniej można utyskiwać na brak tej możliwości? A przynajmniej niedostatecznie silne potęgowanie przeczucia, że za wszystko może odpowiadać osoba z krwi i kości. Czy to Jude, czy jego matka. William Brent Bell powiedział, że podczas gdy pierwsza część „The Boy” to horror gotycki przypominający sen o młodej kobiecie uwięzionej w zamku, „Brahms: The Boy II” bardziej zwraca się ku rzeczywistości. Określił to jako opowieść o prawdziwej rodzinie, zmagającej się z bardziej przyziemną traumą – umownie, bo oczywiście nie jest to film oparty na faktach. Przypuszczam, że tą wypowiedzią chciał zasugerować, że bohaterowie omawianej produkcji są poniekąd bliżsi współczesnemu odbiorcy, że takich ludzi po prostu łatwiej będzie mu zrozumieć, lepiej będzie mu się przyswajało ich problemy. Może i tak by w moim przypadku było, gdyby nie porażająca wręcz przewidywalność i potworna nijakość tego przedsięwzięcia. Efektów komputerowych, na moje szczęście, jest tutaj zaskakująco mało, wziąwszy pod uwagę niemały budżet i szeroką dystrybucję „Brahmsa: The Boy II” (no, zważywszy na to, że to członek współczesnego mainstreamu i to w dodatku hollywoodzki...), ale już prymitywnych efektów buuu! jest dość sporo. Żadna zamierzonej reakcji na mnie nie wymusiła i co więcej myślę, że nikomu w pamięci choćby tylko jedna z nich się nie ostanie. Bo niczego charakterystycznego, o upiorności już nie wspominając, w jump scenkach twórcy nie pokazują. Co nie znaczy, że „Brahms: The Boy II” jest całkowicie pozbawiony elementów wyróżniających. Maska (sekwencja z wyłanianiem się zamaskowanego chłopca zza rogu z tego wszystkiego najsilniej przykuła moją uwagę) oraz nie najgorzej wygenerowana komputerowo krwista twarzyczka unaoczniona w finalnej konfrontacji. I to byłoby na tyle. Klimatu do udanych elementów horrorowych nie zaliczam. Bo mieniące się żywymi barwami obrazki, przeplatane z płaską ponurością (bez wyczuwalnego zagrożenia) i metalicznymi, nie tak znowu czarnymi, mrokami od czasu do czasu zalegającymi w domku wynajmowanym przez głównych bohaterów, w niszczejącym zamku stojącym w pobliżu i na zalesionym podwórzu – jakoś takie wydelikacone, bezpieczne, grzeczniutkie zdjątka w horrorze do mnie nie przemawiają. Żeby jednak być całkowicie uczciwą muszę dodać, że plastikowego posmaczku mi to nie niosło. Tego moim zdaniem przekleństwa współczesnych horrorów głównego nurtu (nie całego, rzecz jasna). Aha, i ważna informacja, może nawet przestroga, dla fanów kina grozy. W „Brahms: The Boy II” występuje jedno zwierzę, a konkretnie pies. Resztę sobie dopowiedzcie, pamiętając o tym, że owo przedsięwzięcie Wiliama Brenta Bella bazuje na najbanalniejszych, najbardziej ogranych, najoczywistszych zagraniach wykorzystywanych w horrorze. Że ma parcie na twardą konwencję i nie zawaha się pokazać Wam wszystkiego, czego... się spodziewacie. Czego już zdążyliście się domyślić, może nawet już po lekturze samego skrótowego opisu fabuły. Historii chłopca zaprzyjaźnionego z porcelanową lalką, która, jak wiemy z pierwszej części, ma mroczną historię. Tutaj rozbudowaną, ale według mnie równie nieciekawą, jak prawie cała pozostała zawartość tej nieszczęsnej kontynuacji „The Boy” z 2016 roku.

Już poprzedni „The Boy” Brenta Williama Bella nie przedstawiał dla mnie większej wartości. Ot, typowy średniaczek na szczególnie nudny wieczorek. Do zaliczenia i zapomnienia. Ale jego dość luźna kontynuacja, modyfikująca mitologię lalki imieniem Brahms i historię rodu Heelshire'ów, przeformułowująca ją na coś nieporównanie mniej wyszukanego, a właściwie to na wskroś banalnego, to już zupełnie inna sytuacja. Tutaj już z większym trudem brnęłam ku upragnionym napisom końcowym. Nie wiadomo po co. Bo przecież wiedziałam, jak to się potoczy i nie miałam powodów, by zakładać, że coś ciekawego na tej konwencjonalnej dróżce przede mną wyrośnie. Co nieco się tam wprawdzie w oczy rzuciło, ale czy było warto tyle czasu siłować się z opadającymi powiekami dla tych paru trochę lepszych momentów? Teraz wiem, że nie, ale jak to mówią mądry Polak po szkodzie. Mleko już się rozlało. Obejrzałam, pożałowałam i jedyne co mi pozostaje, to przestrzec wszystkich tych miłośników horrorów, którzy nie mieli jeszcze wątpliwej przyjemności zobaczenia „Brahmsa: The Boy II” przed tą „przyjemnością”. Zrobicie, jak chcecie, ale jakby co, pamiętajcie, że ja tego filmu nikomu nie polecałam. Żeby była jasność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz