Trzyosobowa rodzina Porterów pada ofiarą niezidentyfikowanego napastnika
biwakując we Francji. Dzięki zeznaniom znajdującej się w ciężkim stanie Claire
Porter policji udaje się schwytać podejrzanego: mieszkającego z matką, Talana Gwyneka. Ogólnokrajowe zainteresowanie
opinii publicznej tą sprawą zachęca prawniczkę, Kate Moore, do podjęcia się
obrony oskarżonego. Wraz ze swoim małym zespołem, złożonym z Erica Sarina i
Gavina Flemynga, próbuje znaleźć dowody na niemożność tak brutalnego potraktowania
ludzi przez człowieka. Wkrótce Kate odkrywa, że rodzina Gwyneków ma rumuńskie
korzenie, a rosły, borykający się z nadmiernym owłosieniem i okresowymi stanami
nieświadomości Talan wykazuje objawy porfirii.
Horror Williama Brenta Bella, twórcy „Stay Alive” i „Demonów”, do którego
scenariusz, jak w dwóch poprzednich filmach grozy napisał wspólnie z Matthew Petermanem.
Pierwszy pokaz „Zwierza” miał miejsce w Japonii w 2013 roku. W Stanach
Zjednoczonych był dystrybuowany rok później za pośrednictwem systemu VOD (tzw.
wideo na żądanie). „Zwierza” na tle innych współczesnych horrorów wyróżnia
kuriozalna praca kamery. Bell dopasował realizację do panującej obecnie mody na
tzw. kręcenie z ręki, zapominając jednakże o najważniejszym elemencie owej
stylizacji. Otóż, w found footage
rozchwiana praca kamery jest efektem uczynienia jednego z bohaterów filmu
jednoczesnym operatorem, co ma za zadanie głównie potęgować realizm
przedstawianych wydarzeń. Bell decydując się na tzw. kręcenie z ręki zrezygnował
z subiektywnego filmowania – operator nie jest bohaterem filmu. Stylizacja na horror verite połączona z tradycyjną
narracją zamiast wzmagać realizm wywoływała wrażenie taniości, wręcz amatorki
(tyko w przypadku pracy operatora), tym silniej, że nie można jej było
usprawiedliwić paniką postaci dzierżącej kamerę. Bell tym zabiegiem zauważalnie
eksperymentował z dwoma stylami narracyjnymi, ale oryginalność nie zawsze jest
tożsama z sukcesem. Takie kuriozum męczyło mnie jeszcze bardziej niż typowe found footage.
Wielbiciele kina grozy powinni rozszyfrować naturę zagrożenia już podczas
pierwszej sceny, kiedy to za pośrednictwem kamery rodziny Porterów naszym oczom
ukazuje się księżyc w pełni, dlatego też chyba nie będzie spoilerem wiadomość,
że „Zwierz” wpisuje się w konwencję horrorów o wilkołakach. Pewnym novum jest
wtłoczenie fabuły w schemat filmów prawniczych oraz odniesienia do porfirii,
uważanej za główną przyczynę powstania legend o wampirach. Choroba dotychczas
kojarzona z krwiopijcami tym razem wykorzystana przy charakterystyce wilkołaka
była ciekawym zabiegiem, w zamyśle pewnie mającym nieco zdezorientować widzów
(z miernym skutkiem). Śledztwo prowadzone przez Kate Moore, mającą korzenie
amerykańskie i francuskie, zuchwałą prawniczkę, mieszkającą i pracującą we
Francji pomimo swojej przewidywalności zaangażowało moją uwagę. Głównie za
sprawą odtwórczyni roli głównej, A.J. Cook, idealnie wcielającą się w intrygującą
postać ambitnej mecenas niepotrafiącej się zdecydować, którego ze swoich dwóch
partnerów, Gavina czy Erica (kolejno Simon Quarterman i Vik Sahay, którzy
bardzo dobrze oddali swoje role na ekranie), darzy większą sympatią i walczącą
ze zdemoralizowanym policjantem, Klausem Pistorem (również przekonujący
Sebastian Roche). W pierwszej połowie seansu Bell ściśle trzymał się typowo
prawniczego schematu i generowania aury tajemnicy nie tyle, co do natury
Gwyneka (bo ona od początku będzie dla widzów oczywista), ile jego
spodziewanego wybuchu. Wiemy, że Talan w końcu zacznie siać zniszczenie, nie
wiadomo jedynie kiedy i jak. Ten rozciągnięty w czasie, w kontekście filmu
grozy stateczny wstęp Bell, poza początkowym zaatakowaniem rodziny, urozmaicił tylko raz elementami stricte horrorowymi
tj. podczas oględzin dosłownie rozszarpanych zwłok Henry’ego Portera i jego
siedmioletniego syna Petera. Widząc przekonujące rekwizyty, „bez choćby grama”
CGI, zaczęłam zastanawiać się nad motywami twórców odnośnie tej nieszczęsnej realizacji.
Biorąc pod uwagę dopracowane efekty specjalne (poza nieprzekonującą charakteryzacją wilkołaków) i oczywiście profesjonalną obsadę nie można tego niepotrzebnego kręcenia z ręki usprawiedliwić niskimi nakładami pieniężnymi, czym początkowo sobie to tłumaczyłam. Taki scenariusz, niebędący jakimś wielkim odkryciem, ale równocześnie niepozwalający na nadmierną nudę, zdecydowanie lepiej zaprezentowałby się przy tradycyjnej realizacji. Wstawki z kamery Porterów, spoty informacyjne i późniejsze sporadyczne wtłaczanie obrazów z monitoringu nie przeszkadzało mi zanadto, ale subiektywne filmowanie bez jednoczesnego uczynienia operatora jednym z bohaterów filmu znacząco zaniżyło poziom tej produkcji. Szczególnie zasmuciło mnie to w drugiej, dynamicznej połowie projekcji, podczas częstych rzezi. Przez chaotyczne filmowanie dane mi było zobaczyć tylko ogół demolki – szczegóły rzezi zostały skutecznie ukryte przed moim wzrokiem. Co gorsza podczas obławy w ciemnym lesie częste uciekanie obrazu poza główny plan wyjałowiały poszczególne sceny z wszelkiego napięcia i aury zagrożenia oraz uniemożliwiły licznym jump scenom spełnienie swojego zadania, polegającego na chwilowym poderwaniu widza z fotela przez zaskoczenie.
Biorąc pod uwagę dopracowane efekty specjalne (poza nieprzekonującą charakteryzacją wilkołaków) i oczywiście profesjonalną obsadę nie można tego niepotrzebnego kręcenia z ręki usprawiedliwić niskimi nakładami pieniężnymi, czym początkowo sobie to tłumaczyłam. Taki scenariusz, niebędący jakimś wielkim odkryciem, ale równocześnie niepozwalający na nadmierną nudę, zdecydowanie lepiej zaprezentowałby się przy tradycyjnej realizacji. Wstawki z kamery Porterów, spoty informacyjne i późniejsze sporadyczne wtłaczanie obrazów z monitoringu nie przeszkadzało mi zanadto, ale subiektywne filmowanie bez jednoczesnego uczynienia operatora jednym z bohaterów filmu znacząco zaniżyło poziom tej produkcji. Szczególnie zasmuciło mnie to w drugiej, dynamicznej połowie projekcji, podczas częstych rzezi. Przez chaotyczne filmowanie dane mi było zobaczyć tylko ogół demolki – szczegóły rzezi zostały skutecznie ukryte przed moim wzrokiem. Co gorsza podczas obławy w ciemnym lesie częste uciekanie obrazu poza główny plan wyjałowiały poszczególne sceny z wszelkiego napięcia i aury zagrożenia oraz uniemożliwiły licznym jump scenom spełnienie swojego zadania, polegającego na chwilowym poderwaniu widza z fotela przez zaskoczenie.
Mnie film kompletnie nie przypadł do gustu. Napięcia mało, bohaterowie mało ciekawi i bardzo naiwni. Film rozczarował mnie na całej linii.
OdpowiedzUsuńNormalnie zmuszasz mnie do dokształcania się. Aż musiałam doczytać co to takiego ta porfiria. ;p
OdpowiedzUsuń