Stronki na blogu

wtorek, 16 maja 2023

Top 10. Nowa fala horroru

 
Subiektywny ranking horrorów z tak zwanej nowej fali, pod którą zwykle podciąga się filmy spod znaku arthouse horror i utrzymane w formule slow burn – często idące w parze, ale zdarzają się wyjątki. Pozwoliłam sobie uwzględnić także te produkcje, których przynależność do nowej fali może być kwestią co najmniej dyskusyjną; obrazy teoretycznie stojące w swego rodzaju rozkroku, balansujące na granicy nowej i popcornowej fali. Wybierając filmy do niniejszego zestawienia kierowałam się własnymi odczuciami. Jak to mówią: poszłam za głosem serca, a jak „powszechnie wiadomo”, ile ludzkich serc, tyle opinii:) W każdym razie wybranie tylko dziesięciu pozycji nie było łatwe. Kusiło żeby zamieszczać ex aequo i dodać jeszcze z pięć tytułów, ale tak jakoś się uparłam, żeby sobie utrudnić. Najbardziej ubolewam, że nie zmieściły się takie obrazy jak „Koko-di Koko-da” Johannesa Nyholma, „Domek w górach" Severina Fialy i Veroniki Franz, „Mięso” Julii Ducournau oraz „Musimy coś zrobić” Seana Kinga O'Grady'ego, więc uznajcie że to moje miejsca od jedenaście do czternaście.
 

10. „Dziedzictwo. Hereditary” (oryg. „Hereditary”)

Reżyseria: Ari Aster
Scenariusz: Ari Aster
Światowa premiera: 2018
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „Hereditary" 2018, A24, PalmStar Media, Finch Entertainment, Windy Hill Pictures

Pełnometrażowy debiut reżyserski Ariego Astera, spod markowego szyldu A24, potencjalnie nadnaturalny horror psychologiczny, mrożąca krew w żyłach saga rodzinna, utrzymana w atmosferze tajemniczości opowieść o głębokiej traumie i nieutulonym żalu. Najbardziej dochodowy „podopieczny” firmy A24 do fenomenu Dana Kwana i Daniela Scheinerta, obsypanego Oscarami obrazu „Wszystko wszędzie naraz” z 2022 roku. Z filmowych wpływów na „Dziedzictwo. Hereditary” jego główny twórca i pomysłodawca wymienił choćby „Kucharza, złodzieja, jego żonę i jej kochanka” Petera Greenawaya oraz „Carrie” Briana De Palmy, pierwszą ekranizację/adaptację debiutanckiej powieści Stephena Kinga. Aster opisywał swojego długometrażowego pierworodnego jako film zakorzeniony w dynamice rodziny, dwie połówki nierozerwalnie ze sobą związane. W scenariuszu dopatrywano się ewentualnej inspiracji autentyczną historią, makabrycznym zdarzeniem z 2004 roku w mieście Marietta w stanie Georgia z niejakim Johnem Kemperem Hutchersonem w roli głównej, ale Ari Aster, sprawca tego wspaniałego zamieszania, nie odniósł się do rzeczonych podejrzeń.
 

9. „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” (oryg. „The VVitch: A New England Folktale”)

Reżyseria: Robert Eggers
Scenariusz: Robert Eggers
Światowa premiera: 2015
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „The VVitch: A New England Folktale" 2015, Parts and Labor, RT Features, Rooks Nest Entertainment

Głośne wejście Roberta Eggersa - późniejszego twórcy nominowanego do Oscara za zdjęcia czarno-białego obrazu pt. „Lighthouse” - do bezkresnego królestwa filmu pełnometrażowego. Osadzony w latach 30. XVII wieku kasowy folk horror, zrodzony z dziecięcej fascynacji Eggersa czarownicami. Kluczowe słowo w oryginalnym tytule („The VVitch”) swój fantazyjny zapis zawdzięcza broszurze o czarach z czasów jakobińskich, która szczęśliwie wpadła na ogromny stos materiałów historycznych, z najwyższym zainteresowaniem przeglądanych (tj. czytanych) przez człowieka, w głowie którego koniec końców wykluła się prawdopodobnie najsłynniejsza współczesna filmowa opowieść o faktycznej czy nietrafnie domniemanej wiedźmie, do czego w jakimś stopniu na pewno przyczyniło się mocne postanowienie Eggersa, by zachować możliwie największą wierność historyczną. W czym, poza wspomnianymi tekstami z epoki, ale i nowszymi publikacjami opisującymi tamte niespokojne czasy (jakby któreś były spokojne...), diabelskie wieki ciemne, niezmiernie pomocne okazały się konsultacje z pracownikami wybranych muzeów brytyjskich i amerykańskich oraz innymi ekspertami ds. choćby XVII-wiecznego rolnictwa. Na plan sprowadzono nawet strzechę i stolarza z doświadczeniem w stylizowaniu współczesnych budowli na podobieństwo dawno, dawno temu.
 

8. „Chłopcy z drzew” (oryg. „Boys in the Trees”)

Reżyseria: Nicholas Verso
Scenariusz: Nicholas Verso
Światowa premiera: 2016
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „Boys in the Trees" 2016, Mushroom Pictures, Best FX Adelaide, White Hot Productions
Australijska podróż po świecie czarodziejskiej wyobraźni. Surrealistyczna, niepokojąca przygoda dwóch chłopców w Halloween 1997. Dawnych kolegów, których ścieżki z jakiegoś powodu się rozeszły. Chłopców odnawiających znajomość w alarmistycznych okolicznościach, w niecodziennym stylu. Dark fantasy, dramat psychologiczny, ale i (nie)tradycyjna opowieść z dreszczykiem: pełnokrwisty horror jądrem magicznej planety. Obraz, który niestety nie zrobił oszałamiającej kariery, mimo gorących rekomendacji krytyków – większość z tej garstki, która rzecz nie tylko obejrzała, ale i zrecenzowała stanowczo opowiedziała się za niniejszym osiągnięciem Nicholasa Verso. Porównywanym między innymi do „Stań przy mnie” Roba Reinera, produkcji opartej na minipowieści Stephena Kinga pt. „Ciało”, zamieszczonej w zbiorku „Cztery pory roku”. Kojarzony też z twórczością Stanleya Kubricka i Joe Dantego, a przez odtwórcę roli głównej, Toby'ego Wallace'a nazwany spotkaniem „Straconych chłopców” Joela Schumachera z „Donniem Darko” Richarda Kelly'ego.

 

7. „Ostatniej nocy w Soho” (oryg. „Last Night in Soho”)

Reżyseria: Edgar Wright
Scenariusz: Edgar Wright, Krysty Wilson-Cairns
Światowa premiera: 2021
Recenzja tutaj

Plakat filmu. Last Night in Soho" 2021, Film4, Perfect World Pictures, Focus Features International
Artystyczny brytyjski horror psychologiczny, nadprzyrodzonym potencjalnie wspomagany, przez jego głównego twórcę Edgara Wrighta zapowiadany jako „mroczna walentynka do Londynu i okolic Soho”. Wyraz niesłabnącej miłości filmowca, można powiedzieć, wyniesionej z domu – słodki owoc fascynujących opowieści rodziców. Niegroźnej obsesji na punkcie Londynu lat 60. XX wieku, którą podzielił się z główną bohaterką „Ostatniej nocy w Soho”. Wysublimowanego, oszałamiającego widowiska, w którym, bynajmniej nieprzypadkowo, odzywają się echa „Wstrętu” Romana Polańskiego oraz „Czarnego narcyza” Michaela Powella i Emerica Pressburgera. Wright wyraził też silne przypuszczenie, że podczas prac nad tą pozycją, że tak to ujmę, utrzymywał jakiś kontakt z twórczością Dario Argento. Podświadomie mógł „podkraść” co nieco z jednego czy dwóch obrazów z nurtu giallo tego bodaj niekwestionowanego mistrza włoskiego kina grozy. Scenariusz najpierw nosił tytuł „Red Light Area”, potem „The Night Has a Thousand Eyes”, aż w końcu zdecydowano się na „Last Night in Soho”, pochodzące ze szlagiera z drugiej połowy lat 60. XX wieku, utworu z repertuaru brytyjskiej formacji pop-rockowej Dave Dee, Dozy, Beaky, Mick & Tich i cennej rozmowy Edgara Wrighta z Quentinem Tarantino.

 

6. „Kolor z przestworzy” (oryg. „Color Out of Space”)

Reżyseria: Richard Stanley
Scenariusz: Richard Stanley, Scarlett Amaris
Światowa premiera: 2019
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „Color Out of Space" 2019, SpectreVision, ACE Pictures Entertainment, XYZ Films
Filmowa adaptacja opowiadania nieśmiertelnego Howarda Phillipsa Lovecrafta. Bardzo swobodne – niektórzy mogą uznać, że nazbyt swobodne – urocze spotkanko współczesnych filmowców z niewspółczesnym, ale w pewnym sensie wiecznie żywym Literatem z Providence, mistrzem weird fiction, ojcem mitologii Cthulhu. Richard Stanley w opowieści papy Howarda wsłuchiwał się już we wczesnej młodości; czytanki jego mamy, miłośniczki przerażających opowieści Lovecrafta. Po latach role się odwróciły – kiedy jego ukochana rodzicielka poważnie zachorowała, Stanley dodawał jej otuchy między innymi lekturami jej ulubionych dzieł. „Kolor z przestworzy” H.P. Lovecrafta odkrył w wieku dwunastu lub trzynastu lat, którego z czasem zaczął traktować jako część swojego charakteru. I w końcu postanowił coś z tym zrobić. Wykorzystać ową cudną część swojej osobowości do stworzenia... czegoś dziwnego, szalonego, gorączkowego, nerwowego. Do pięknie zaróżowionego body horroru. Chore wizje w rytmie schizofreniczno-kosmicznym. Od człowieka nieukrywającego, że chciałby zrobić coś na kształt tryptyku z rogu obfitości Samotnika z Providence, czyli nakręcić jeszcze dwie adaptacje, czy jak kto woli wariacje na temat jego niestarzejących się utworów. A na drugi ogień planuje wziąć „Zgrozę w Dunwich”.

 

5. „Huesera” (aka „Huesera: The Bone Woman”)

Reżyseria: Michelle Garza Cervera
Scenariusz: Michelle Garza Cervera, Abia Castillo
Światowa premiera: 2022
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „Huesera" 2022, Maligno Gorehouse, Machete Producciones, Disruptiva Films
Meksykański horror macierzyński, będący pierwszym reżyserskim dokonaniem Michelle Garzy Cervery w pełnym metrażu. Historia pod natchnieniem meksykańskiej legendy o kościanej kobiecie spisana. I sagi rodziny czołowej twórczyni tego kameralna dziełka, które napędziło mi niebagatelnego stracha. Z filmowych wpływów to na pewno Trylogia Apartamentowa Romana Polańskiego, w skład której wchodzą „Wstręt” (1965), „Dziecko Rosemary” (1968) i cieszący się specjalnymi względami reżyserki i zarazem współscenarzystki tego nadnaturalnego horroru psychologicznego body horrorem okraszonym, „Lokator” (1976). Doceniony przez amerykańską krytykę obraz ponadto wyróżniony na Tribeca Film Festival, gdzie miał swój premierowy pokaz: laureat Nora Ephron Award i zwycięzca (właściwie to zwyciężczyni Michelle Garza Cervera) w konkursie Best New Narrative Director. Slow burn horror o domniemanej mrocznej prześladowczyni. Potworzycy kościanej, przypuszczalnie mającej chrapkę na wyczekiwane dzieciątko pierwszoplanowej pary.

 

4. „Babadook” (oryg. „The Babadook”)

Reżyseria: Jennifer Kent
Scenariusz: Jennifer Kent
Światowa premiera: 2014
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „The Babadook" 2014, Screen Australia, Causeway Films, The South Australian Corporation
Kinowy przebój piekielnie zdolnej kobiety, która cztery lata później spłodziła kolejne godne pozazdroszczenia - zobaczenia! - „dziecko”; głęboko poruszający, nawet wstrząsający thriller pt. „The Nightingale”. Korzenie „Babadooka” sięgają jej około dziesięciominutowego obrazu z 2005 roku o nazwie „Monster”, przez Jennifer Kent później zwanym „baby Babadook”. Australijski horror psychologiczny z niepokojącą postacią niby żywcem wyjętą z kina ekspresjonistycznego, którym Kent rozpoczęła swoją przygodę z długim metrażem, korzystając z doświadczeń, umiejętności nabytych/podpatrzonych na planie „Dogville” Larsa von Triera, który przychylił się do jej prośby o możliwość asystowania przy tym projekcie - przyuczenia do zawodu reżysera. Swoje zrobiły też dokonania innych, tacy czarodzieje jak „Nosferatu - symfonia grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua, „Wampir” Carla Theodora Dreyera, „Oczy bez twarzy” Georgesa Franju, „Karnawał dusz” Herka Harveya, „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera, „Lśnienie” Stanleya Kubricka, „Coś” Johna Carpentera i „Pozwól mi wejść” Tomasa Alfredsona. Pomysłodawczyni i czołowa twórczyni tej relatywnie niedrogiej produkcji opisywała ją jako opowieść o stawianiu czoła ciemności w nas samych, o strachu przed szaleństwem i próbie zbadania rodzicielstwa z perspektywy kobiet samotnie walczących. Tych kobiet, o którym zwykle się nie mówi, pomijanych postaci tragicznych, jednostek „wkładanych do akt tabu”, bądź co bądź, ryzykownie omijanych wzrokiem. Bolesne prawdy o twardej rzeczywistości pod niepospolitą kołderką w horrorowym mocarstwie utkaną.

 

3. „Gwiazdy w oczach” (oryg. „Starry Eyes”)

Reżyseria: Kevin Kölsch, Dennis Widmyer
Scenariusz: Kevin Kölsch, Dennis Widmyer
Światowa premiera: 2014
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „Starry Eyes" 2014, Dark Sky Films, Snowfort Pictures, Parallactic Pictures
Śmiała opowieść późniejszych twórców drugiej filmowej wersji „Smętarza dla zwierzaków” aka „Cmętarza zwieżąt” Stephena Kinga, która swój początek znajduje lata wcześniej, podczas zorganizowanego przez Kevina Kölscha i Dennisa Widmyera przesłuchania do filmu, który nigdy nie powstał. Poruszył ich widok aspirujących aktorek i aktorów, ludzi dających z siebie wszystko, całkowicie się odsłaniających, obnażających swoje dusze, przez te parę minut, które przewidziano dla każdego z nich, a potem jak gdyby nigdy nic idących w swoją stronę, najpewniej (przynajmniej w większości przypadków) bez biletu powrotnego. Robią swoje, a potem jakby nieodwracalnie rozpływają się w powietrzu. Znikają w tumie. Kölsch i Widmyer nie mogli pozbyć się tego przykrego wspomnienia, wyrzucić z głów smutnych wniosków do jakich doprowadził ich ten pamiętny casting. A jeśli nie możesz się od czegoś uwolnić, to spróbuj do cna to wykorzystać, przekuć klątwę w cenny dar, zamienić mrocznego prześladowcę w... mrocznego sojusznika. Tak narodził się scenariusz „Starry Eyes”, jednego z najgłośniejszych body horrorów pierwszych dwóch-trzech dekad XXI wieku, przez jakąś część fanów (pod)gatunku stawianego w jednym rzędzie z taktownie:) paskudnym dorobkiem mistrza Davida Cronenberga. Szokowanie nie dla samego szokowania. Niepłytka opowieść o desperackim gonieniu za marzeniami, o straszliwej cenie sukcesu. O nadzwyczaj żarłocznych ambicjach, o całkowitym rozpadzie ciała i duszy. Pysznie wstrętna, zdrowo chora, efektownie brzydka, wykwintnie zepsuta, artystycznie zarobaczywiona historia z morałem.

 

2. „Coś za mną chodzi” (oryg. „It Follows”)

Reżyseria: David Robert Mitchell
Scenariusz: David Robert Mitchell
Światowa premiera: 2014
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „It Follows" 2014, Northern Lights Films, Animal Kingdom, Two Flints
A gdyby tak coś za tobą chodziło? Za Davidem Robertem Mitchellem w pewnym sensie chodziło. W młodości zmagał się z takim niepokojących wrażeniem. Irracjonalnym lękiem, uporczywie nękającym go na jawie i w krainie marzeń sennych, według niego mogącym mieć jakiś związek z rozwodem jego rodziców. Pracę nad scenariuszem „Coś za mną chodzi”, genialnego w swojego prostocie horroru nadprzyrodzonego zainspirowanego jego nieprzyjemnymi przeżyciami z dzieciństwa - rozliczenie z dziecięcymi lękami? - rozpoczął w 2011 roku, kiedy pełnometrażowy debiut reżyserski miał już „odgwizdany” (komediodramat „Legendarne amerykańskie pidżama party” 2010) i bardzo możliwe, że obracał już w głowie składniki późniejszych osobliwych „Tajemnic Silver Lake”. Interesujący motyw klątwy przenoszonej drogą płciową został dodany później, kiedy uznał, że warto poszukać jakiegoś, w domyśle niegłupiego, pomysłu na transmisję hiper egzotycznego „wirusa”. Głębiej przemyśleć tę jakże ważką sprawę. Ironia? A gdzie tam! „Coś za mną chodzi” osobiście uważam za jedną z najpoważniejszych spraw w XXI wiecznej kinetografii grozy. Zdecydowanie rozbił Mitchell bank tym elektryzująco kameralnym, niesamowicie intensywnym, duszącym, miażdżącym napięciem, zrealizowanym niewielkim kosztem (przynajmniej jeśli chodzi o kwestie stricte materialne, bo umysłowy wysiłek przy przelewaniu tej historii na papier do najmniejszych z pewnością nie należał) nieodkrytym cudzie świata:) Wznosząc go David Robert Mitchell poniekąd opierał się na mocarnych ramionach George'a Romero i Johna Carpentera, wędrował wzrokiem do ich zacnych filmografii. Kierunek dla kompozycji tego obrazu (ogólna estetyka filmu) wyznaczył artystyczny dorobek fotografa Gregory'ego Crewdsona, to znaczy w sferze wizualnej celowano w ducha podpatrzonego w jego zdjęciach.

 

1. „Midsommar. W biały dzień” (oryg. „Midsommar”)

Reżyseria: Ari Aster
Scenariusz: Ari Aster
Światowa premiera: 2019
Recenzja tutaj

Plakat filmu. „Midsommar" 2019, A24, Nordisk Film, B-Reel Films
Amerykańsko-szwedzka wystawna uczta dla zmysłów z prestiżową pieczątką A24. Odpowiedź Ariego Astera na prośbę stworzenia slashera rozgrywającego się w Szwecji. To ostatnie się zgadza, ale zamiast typowej siekaniny ta specyficznie artystyczna dusza wysmażyła „Czarnoksiężnika z Krainy Oz dla zboczeńców”, jak to nazwał sam Aster. Jedyny w swoim rodzaju folk horror zainspirowany „Nowoczesnym romansem” Alberta Brooksa. Poza tym Aster uważnie przestudiował nie tylko szwedzki, ale też niemiecki i angielski folklor w zakresie obchodów przesilenia letniego, zawczasu zwiedził Hälsingland, historyczną prowincję w środkowej części Szwecji, do której miał zamiar ściągnąć bohaterów swojego drugiego horroru i gdzie dokładnie obejrzał malowidła na ścianach wielowiekowych budowli. Mówił, że to film o rozstaniu ubrany w stroje horroru ludowego, co jest prawdą, ale wydaje się nader, wręcz obraźliwie, skromną recenzją tej perły współczesnej kinematografii. Z drugiej strony, czy w ogóle da się w zwykłych ludzkich słowach oddać to tak niezwykłe, że aż nieludzkie widowisko? Znajomego nieznajomego. Szatańsko charyzmatycznego kaznodzieję, wytrawnego hipnotyzera, dystyngowanego jegomościa w tradycyjnym wdzianku i z nieodłącznym drapieżnym uśmieszkiem na twarzy. Z zabójczym błyskiem w oku. Niezapomniany koszmar w biały dzień. Mocny drink bynajmniej na poprawę nastroju. Brutalny, zimny, ale nie bezduszny. Moim zdaniem horror z najwyższej półki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz