Wegetarianka
Justine zaczyna studia na wydziale weterynarii, gdzie kształci się
również jej starsza siostra Alexia. Wraz z innymi
pierwszoroczniakami Justine musi przejść przez różnego rodzaju
próby przygotowane przez starszych studentów. W pierwszych dniach
otrzęsin dostają między innymi zadanie skonsumowania surowej nerki
królika. Justine mocno się przed tym wzdraga, ale Alexia wymusza na
niej przejście przez tę próbę. Parę godzin po spożyciu mięsa
Justine zauważa na swoim ciele paskudną wysypkę. Pokazuje ją
lekarce, która twierdzi, że to jakaś reakcja alergiczna. Uspokaja
dziewczynę mówiąc, że nie będzie się rozprzestrzeniać i
wkrótce sama zniknie. U Justine pojawia się również silny apetyt
na mięso, pragnienie, którego nie jest w stanie zwalczyć.
Francusko-belgijsko-włoska
produkcja w reżyserii debiutującej w kinie grozy Julii Ducournau i
na podstawie jej własnego scenariusza była reklamowana, jako coś
skrajnie szokującego, przeznaczonego dla widzów ze stalowymi
żołądkami. W parze z tego rodzaju zapewnieniami szły doniesienia
prasowe mówiące o omdleniach paru widzów podczas pokazu na
Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Ponadto ponoć w Nuart
Theatre w Los Angeles oprócz zasłabnięć pojawiły się również
wymioty u co najmniej jednego widza, co jakoby zmusiło pracowników
kina do dołączania papierowych torebek do biletów na kolejne
pokazy horroru Julii Ducournau. Z dużą rezerwą podchodzę do tych
informacji, skłaniając się raczej w stronę zwykłych zagrywek
marketingowych – wierzę, że w Nuart Theatre rozdawano widzom
torebki na wymioty, ale wątpię żeby zostało to wymuszone przez
torsje jednego z oglądających, opowiadam się raczej za zaplanowaną
akcją reklamową. Pierwszy horror Francuzki Julii Ducournau w jej
rodzimym kraju jest rozpowszechniany pod tytułem „Grave”, za
tytuł międzynarodowy uważa się natomiast „Raw”.
Zrealizowany
za trzy i pół miliona euro „Raw” wbrew szumnym zapowiedziom nie
jest horrorem epatującym szokującymi, odstręczającymi obrazami.
Oczywiście pojawia się kilka wizualnych krwawych dodatków, ale ich
liczba jest mocno ograniczona. Zresztą wyłączając jedną
sekwencję ich długość również. Jeśli mam być szczera to
płaszczyzna tekstowa także niczym mnie nie zaszokowała, dobrze
więc, że nie przywiązywałam większej wagi do tych wszystkich
obietnic, bo gdybym nastawiła się na kawałek skrajnie drastycznego
kina najpewniej skończyłoby się na głębokim rozczarowaniu.
Dziełko Julii Ducournau to obraz ukierunkowany na pewną niszę,
który podobnie jak to miało miejsce chociażby w przypadku „Coś za mną chodzi” trafił na ekrany kin, wcześniej zbierając kilka
nagród na różnych festiwalach filmowych. Innymi słowy „Raw”
niczym nie upodabnia się do horrorów najczęściej wyświetlanych w
kinach: ani płaszczyzną tekstową, ani tym bardziej warstwą
techniczną. Julia Ducournau postawiła na przybrudzone, duszące
kadry, które jednocześnie emanowały przeraźliwym zimnem,
wprawiającą w dyskomfort surowością, która chyba najsilniej
potęgowała realizm. W dzisiejszych czasach takim klimatem
zdecydowanie częściej raczą nas horrory niskobudżetowe, które
nie trafiają na ekrany kin, te niszówki, w których próżno szukać
plastiku znamionującego jak się wydaje większość tworów
wpisujących się do głównego nurtu. Zresztą nie tylko atmosfera
spowijająca dosłownie każde zdjęcie „Raw” utwierdza nas w
przekonaniu, że obcujemy z filmem odżegnującym się od standardów
współczesnego mainstreamu - nierzadko niepłynny montaż owocujący
w pewnym zakresie rwaną narracją również znacznie odstaje od
tego, do czego przyzwyczaili nas współcześni przedstawiciele
głównonurtowego kina grozy. Julia Ducournau przeprowadza nas przez
ułamek życia głównej bohaterki, Justine, za pośrednictwem wielu
krótkich scen, nierzadko przeplatanych z obrazami nacechowanymi
różnego rodzaju symboliką, co jak się o tym pisze może wskazywać
na swoistą denerwującą wyrywkowość, która w domyśle może
wpływać negatywnie na sferę psychologiczną. Nic bardziej mylnego,
francuska reżyserka bowiem z takim wyczuciem podeszła do tego bądź
co bądź ryzykownego zabiegu, że ani przez chwilę nie miało się
poczucia zaniedbania, moim zdaniem najważniejszej, warstwy
psychologicznej. Wyglądało to tak, jakby doskonale zdawała sobie
sprawę z niebezpieczeństwa i bez zauważalnej rozpaczliwości, z
zachwycającą naturalnością uniknęła osunięcia się w otchłań
nijakości. Właściwie to nawet nie zbliżyła się do owej
metaforycznej przepaści, niezmiennie wydobywając maksimum korzyści
z w pewnym sensie eksperymentalnej narracji, co zważywszy na jej
charakter stanowi nie lada osiągnięcie.
Fabuła
obraca się wokół świeżo upieczonej studentki weterynarii,
Justine, wywodzącej się z rodziny zdeklarowanych wegetarian. Młoda
kobieta nigdy nie skonsumowała mięsa przejmując zwyczaje rodziców,
ku zadowoleniu zwłaszcza jej matki, której bardzo zależy na
utrzymywaniu wegetariańskiej diety przez jej córki. Starsza siostra
Justine, Alexia, studiująca na tym samym wydziale weterynarii w
przeciwieństwie do tej pierwszej nie zamierza dostosowywać się do
wymagań ich rodzicielki. Przebojowa Alexia jest osobą przekorną,
niezależną, co sprawia, że nie cieszy się taką sympatią matki,
jak Justine. „Cicha myszka”, całkowicie podporządkowana woli
rodziców, starająca się sprostać ich oczekiwaniom, która
niedługo po przybyciu na uczelnię zaczyna się zmieniać.
Konsumpcja surowej nerki królika zapoczątkowuje metamorfozę
Justine, sprawia, że dziewczyna zaczyna łaknąć mięsa tym samym
wkraczając na drogę niepochwalaną zwłaszcza przez jej matkę.
Widać w tym alegorię procesu dojrzewania, młodzieńczego buntu
dyktowanego przez szalejące hormony. Justine wyrywa się spod jarzma
apodyktycznej matki i „spoczywającego pod jej pantoflem” ojca,
zaczyna łamać wpojone przez nich zasady, upodobniając się do
swojej niezależnej siostry. Owa niezależność, jak można się
tego spodziewać, bynajmniej nie okaże się dla niej wybawieniem,
prędzej doprowadzi ją do zguby. Wydaje się jednak, że nie ma
innego wyjścia, że tkwi w szponach strasznego nałogu, którego nie
jest w stanie zwalczyć. Nieoparte pragnienie konsumpcji mięsa staje
się jej nowym panem, przez co wcześniej tak wyraźne wrażenie
wkraczania Justine na ścieżkę niezależności z czasem okazuje się
fałszywe. Młoda kobieta nadal tkwi w niewoli, zmienił się jedynie
jej charakter i autorytet, któremu się podporządkowuje. Znakomitą
kreację Garance Marillier wcielającą się w niełatwą rolę
Justine znacznie uatrakcyjnia podejście Julii Ducournau do tej
postaci. Na pierwszy rzut oka zdystansowane, ale gdy już wsiąknie
się w tę opowieść (a wierzcie mi trudno się w nią nie
zaangażować) zmuszające widza do opierania się coraz głębszemu
zanurzaniu się w jej psychikę. Paradoksalnie chłodne podejście
francuskiej reżyserki do pierwszoplanowej postaci owocuje
wytworzeniem swoistej intymności, z czasem unaocznia się dogłębna
analiza psychologiczna, która może i nie procentuje
sympatyzowaniem, czy utożsamianiem się z Justine, ale na pewno
wprowadza poczucie doskonałej znajomości jej osoby. Znajomości,
której zapewne wolelibyśmy uniknąć. W „Raw” bardzo wyraźnie
wybrzmiewa coś jeszcze, element charakterystyczny dla tzw. „chorych
filmowych horrorów” i literatury ekstremalnej, czyli kult
brzydoty. Turpizm, przedstawiony w tak poruszający wyobraźnię
sposób, że wrażenie dyskomfortu jest właściwie gwarantowane. Jak
już wspomniałam Julii Ducournau nie udało się mnie zaszokować,
ale sukcesywnie narastający dyskomfort owszem czułam. Podejrzewam
natomiast, że niejeden odbiorca nie będzie mógł oprzeć się
nieporównanie bardziej nieprzyjemnym emocjom. Na miejscu
scenarzystki zrezygnowałabym jednak z epilogu, krótkiej scenki
wyjaśniającej przypadłość Justine, ponieważ już dużo
wcześniej tak ją sobie wytłumaczyłam UWAGA SPOILER nie
domyśliłam się jedynie roli ojca w tym wszystkim KONIEC
SPOILERA, a więc te nachalne objaśnienie uważam za niemalże
całkowicie zbędne, w pewnym stopniu może nawet będące wyrazem
powątpiewania w inteligencję widza.
Julia
Ducournau swoim „Raw” udowodniła, że posiada rzadko spotykany
zmysł artystyczny i pomimo braku doświadczenia w tym gatunku bardzo
dobrze orientuje się w tradycji tzw. „chorych horrorów”. Ze
swojej pierwszej konfrontacji z tą stylistyką moim zdaniem wyszła
obronną ręką, co wcale nie oznacza, że doszła do kresu swoich
możliwości. Wydaje mi się, że nie pokazała jeszcze wszystkiego
na co ją stać, że drzemią w niej dodatkowe pokłady ogromnego
talentu, które podczas pracy nad „Raw” zdecydowała się
poskromić. Mam nadzieję, że w przyszłości uraczy nas kolejnymi
tego rodzaju obrazami, że zadomowi się w światku horroru, bo
wówczas może nabierze większej śmiałości, a co za tym idzie
zdoła mnie czymś zaszokować. Chociaż z drugiej strony nie mogę
powiedzieć, żeby brak wspomnianej reakcji mocno rzutował na moją
ocenę „Raw”. Zadowalającą rekompensatą były wszak inne
emocje, wypływające zarówno z intrygującego scenariusza, jak i
mocno klimatycznej warstwy audiowizualnej.
Twoja recenzja ostudziła mój zapał co do tego filmu, jednak w dalszym ciągu wydaje mi się być wystarczająco intrygujący abym go obejrzała.
OdpowiedzUsuńOczy strasznie się męczy przy czytaniu Twoich recenzji, dlatego nie czytam jej w całości, a szkoda, bo masz dobry i ciekawy warsztat. Czy nie mogłoby ulec to zmianie?
Próbowałam powiększyć czcionkę, ale wprowadzona zmiana w szablonie powiększyła czcionkę tylko w niektórych starszych postach, w tych nowych zostało tak samo. Próbowałam też przez CSS, ale efekt był taki sam. Sprawdzałam jeszcze jak by to wyglądało, gdyby publikować każdy post czcionką dużą zamiast normalną jak dotychczas, ale wtedy czytałoby się to jeszcze gorzej:/
Usuń