poniedziałek, 29 listopada 2021

„Ostatniej nocy w Soho” (2021)

 

Mieszkająca z babcią w niewielkiej angielskiej miejscowości, mająca obsesję na punkcie lat 60-tych XX wieku i regularnie widująca swoją dawno zmarłą matkę, Eloise 'Ellie' Turner zostaje przyjęta na London College of Fashion. W akademiku nie czuje się dobrze, więc odpowiada na ogłoszenie starszej kobiety nazwiskiem Collins, która szuka najemcy. Po ustaleniu warunków Ellie zajmuje jeden z pokoi w wielkim domu staruszki, gdzie już pierwszej nocy doznaje niewytłumaczalnego zjawiska. Dziewczyna przenosi się do Londynu lat 60-tych i towarzyszy aspirującej piosenkarce Alexandrze 'Sandie', która jest przekonana, że nowo poznany Jack utoruje jej drogę do wymarzonej kariery. Odtąd Ellie dni będzie spędzać w swoim świecie, a noce w starych i według niej nieporównywalnie lepszych czasach. Początkowo dziewczyna z niecierpliwością wyczekuje każdego kolejnego spotkania z Sandie, ale to się zmieni, gdy odkryje mroczne oblicze dawnego Soho.

Ponad dekadę temu brytyjski reżyser, scenarzysta, producent i aktor Edgar Wright dostał w prezencie książkę Marcusa Hearna pod tytułem „Hammer Glamour”, której lektura uświadomiła mu, jak wiele kobiet związanych z wytwórnią Hammer skończyło tragicznie. Twórca między innymi „Wysypu żywych trupów” (2004) wychował się w domu, w którym zwykle z rozrzewnieniem wspominało się lata 60-te XX wieku - matka zrelacjonowała mu też dość przykry incydent, jaki spotkał ją wówczas w Soho. Fascynację tą niby magiczną epoką zaszczepili w nim rodzice. Z czasem przerodziło się to w lekką i zupełnie niegroźną obsesję. Wright zgromadził na przykład pokaźną kolekcję płyt z muzyką z tamtego okresu. Z tej małej obsesji zrodziło się „Ostatniej nocy w Soho” (oryg. „Last Night in Soho”), brytyjski horror psychologiczny i nadnaturalny, którego scenariusz Wright stworzył we współpracy z Krysty Wilson-Cairns. Na który jakiś wpływ miały „Wstręt” Romana Polańskiego oraz „Czarny narcyz” Michaela Powella i Emerica Pressburgera. Wright przyznaje również, że mógł co nieco podpatrzeć w nurcie giallo – już mniej świadomie czerpać z takich źródeł jak choćby „Głęboka czerwień” czy „Ptak o kryształowym upierzeniu” Dario Argento. Mówi się również o „Nie oglądaj się teraz” Nicolasa Roega, filmowej adaptacji opowiadania Daphne du Maurier. Budżet „Ostatniej nocy w Soho” oszacowano na czterdzieści trzy miliony dolarów, a pierwszy pokaz odbył się we wrześniu 2021 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Szeroko zakrojoną dystrybucję kinową rozpoczęto już w następnym miesiącu.

Na ostatniej prostej tego wyjątkowo niezadowalającego filmowo roku 2021 w moje ręce, bynajmniej nie przypadkiem, wpada szlachetny kamień. „Ostatniej nocy w Soho” Edgara Wrighta zwróciło moją uwagę mniej więcej rok temu. Można powiedzieć, że to najbardziej wyczekiwany przeze mnie tegoroczny obraz. Swoim zwyczajem starałam się studzić ten entuzjazm – tak na wszelki wypadek, żeby się nie rozczarować – niemniej nie dopuszczałam do siebie myśli, że nasze drogi się nie przetną. Dla mnie była to po prostu pozycja obowiązkowa. Te olśniewające noce w Soho... Główną bohaterką filmu jest dziewczyna, której inicjator tego ekstatycznego doświadczenia, Edgar Wright, przekazał swoją obsesję na punkcie lat 60-tych XX wieku. Dziewczyna, która nigdy nie poznała swojego ojca, a matkę straciła już w dzieciństwie. Dziewczyna mieszkająca z babcią w starym domu gdzieś pod miastem Redruth w Kornwalii. Babcią, która bardzo się o nią martwi. Nie jest przekonana, czy jej wnuczka jest gotowa na wyfrunięcie z wygodnego gniazda, które wspólnie sobie uwiły. Eloise 'Ellie' Turner miewa bowiem halucynacje - widuje swoją dawno zmarłą matkę w lustrze stojącym w jej pokoju wprost krzyczącym o największej miłości swojej właścicielki. Poza tym nigdy nie była w takiej metropolii jak Londyn, a przynajmniej nie w pojedynkę. Nigdy nie była zdana wyłączanie na siebie. Ta na pierwszy rzut oka delikatna, mająca swój świat i swoje zabawki, dumna studentka London College of Fashion. Dostanie się na tę prestiżową uczelnię to dla Ellie pierwszy i być może decydujący krok ku wymarzonej przyszłości. Czołowa postać „Ostatniej nocy w Soho” chce zostać projektantką mody. I w przeciwieństwie do babci uważa, że jest gotowa na wyprowadzkę do Londynu. Usamodzielnienie się, otwarcie na świat, na towarzystwo... w którym jednak nie potrafić się odnaleźć. Pokój w akademiku ma dzielić z Jocastą, dziewczyną, która zdecydowanie uwielbia być w centrum uwagi. Rozkapryszona pannica uważająca się za pępek wszechświata. A jej stosunek do Ellie, tej szarej myszki... Powiedzmy, że Ellie ma powody, by poszukać innego lokum. Właściwie to nie musi szukać, bo ogłoszenie niejakiej pani Collins rzuca się jej w oczy jeszcze przed postanowieniem o wyprowadzce od wrednej Jocasty. W panią Collins w bardzo dobrym stylu wcieliła się Diana Rigg, która zmarła niedługo po zakończeniu zdjęć do „Ostatniej nocy w Soho” i pamięci której poświęcono tę produkcję. Rola Eloise przypadła zaś w udziale Thomasin McKenzie, do której też nie mam żadnych zastrzeżeń, ale największe wrażenie zrobiła na mnie Anya Taylor-Joy w roli Alexandry, lepiej znanej jako Sandie. Nowej przyjaciółki Ellie, choć ta pierwsza nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia tej drugiej. Staroświecki pokój w wiekowej przestronnej nieruchomości w Soho będącej własnością dość zasadniczej starszej pani, to wprost idealne miejsce dla takiej dziewczyny, jak Ellie. Towarzystwo leciwej kobiety i trącące myszką, archaiczne wnętrza (prawie czułam zapach stęchlizny w tym ponurym, zakurzonym domiszczu) – nasza bohaterka czuje się tu jak ryba w wodzie. Nie dla niej wypady z rówieśnikami do klubów po brzegi wypełnionych nietrzeźwymi młodymi ludźmi skaczącymi w rytm dudniącej tak zwanej muzyki. Nie dla niej hałaśliwy akademik z XXI wieku. Ona woli Londyn z poprzedniego wieku. Ściślej ukochanych lat 60-tych, gdzie jakimś cudem przenosi się już pierwszej nocy spędzonej w domu pani Collins. I każdej kolejnej. Czy to sen, czy jawa? A może zaostrzenie choroby psychicznej, która dotąd objawiała się rzadszymi i zdecydowanie mniej rozbudowanymi halucynacjami? Imaginacjami jej matki, która przed laty popełniła samobójstwo. Twórcy szybko zaczynają jednak przekonywać nas, że to wszystko dzieje się naprawdę. Pokój wynajęty przez Ellie, gdzie zwykle zasypia przy swojej ukochanej muzyce z dawnych lat (winyle), oczywiście przepięknie współgrającej z wystrojem tego miejsca, najwyraźniej jest czymś w rodzaju portalu, wehikułu czasu, który tak się składa, umożliwia podróż do akurat tej dekady, w której ta młoda i niewątpliwie nieznająca jeszcze życia kobieta chciałaby spędzić swoją młodość. Ot, minęła się z epoką... której nie było.

Ostatniej nocy w Soho” Edgara Wrighta to opowieść o tęsknocie za czasami, w których się nie żyło. Które zna się ze zdjęć, filmów, opowieści ludzi starszych od nas, ale nie z doświadczenia. „Ostatniej nocy w Soho” to opowieść o idealizowaniu przeszłości, często fałszywym wyobrażeniu jakie mamy na temat tej czy innej epoki, w której nas nie było. Ellie Turner już jakiś czas temu wyrobiła w sobie przekonanie, że szczęśliwi ci, którzy żyli w latach 60-tych XX wieku. W jej wyobrażeniach ten okres jawi się jako prawdziwa idylla. Kolorowo, szykownie, stylowo i przede wszystkim bezproblemowo. Wtedy to dopiero się żyło... Marzy więc „Alicja” o swojej Krainie Czarów, aż nagle, ot tak, przenosi się tam, gdzie od dawna być chciała. Uważaj dziewczynko czego sobie życzysz, bo może się spełnić. Rzeczywistość, w którą jakimś niepojętym sposobem, wkracza Ellie już pierwszej nocy spędzonej pod dachem pani Collins, nie odstaje od jej wyobrażeń. W każdym razie widok jaki się przed nią rozpościera na samym początku tej niezwyczajnej wyprawy w przeszłość na pewno nie jest gorszy od tego, który zdążyła zbudować w swojej „różowej głowie”. Niewykluczone jednak, że Soho z lat 60-tych przy pierwszym wejrzeniu wygląda piękniej od wszystkiego, co w swoich marzeniach, snach także na jawie, dotychczas ta dopiero poznająca świat młoda kobieta, oglądała. I ja zachłysnęłam się tą scenerią. Weź jakikolwiek film nakręcony w latach 60-tych w technicolorze i wyobraź sobie, że wszystkie elementy świata przedstawionego dostają coś w rodzaju turbodoładowania. Jakby ktoś dolewał do tego kotła nitrogliceryny. Więcej kolorów, wyrazistsze kontury. Jaskrawo, krzykliwie, ale moim zdaniem ze smakiem. Stroje, makijaż, fryzury, taniec, a nawet mimika i sposób wysławiania się: wszystko dopięte na ostatni guzik, w każdym razie przywodzące na myśl kino z okresu, który tak ukochała sobie Ellie. Bo ubzdurała sobie, że wtedy wszystko było piękniejsze. Wszystko dosłownie się błyszczało, ludzie garściami czerpali z życia, nie zaznając większych trosk. Szykownie się noszono, obracano w kulturalnym, a już na pewno w dobrze wychowanym środowisku, bo innego nie było. Prawdziwi dżentelmeni i damy, o względy, których ci pierwsi grzecznie zabiegali. Nieświadomą przewodniczką Ellie po dawnym Londynie jest młoda kobieta posługująca się imieniem Sandie, którą do Soho przywiodło marzenie o zostaniu gwiazdą. Chce być piosenkarką, a pomóc jej w tym może rozchwytywany menadżer o imieniu Jack. Ellie jest niewidzialna w tym świecie, nawet dla Sandie, w której skórę czasami ta domniemana podróżniczka w czasie wchodzi – tak jakby staje się nią. Poniekąd także w swoim świecie. Ellie upodabnia się wszak (fryzura, ubiór) do... obiektu swojej nowej obsesji? Wygląda na to, że fascynacja szóstą dekadą XX wieku powoli odchodzi w zapomnienie. A w jej miejsce wchodzi Sandie, dziewczyna, która chyba pod każdym możliwym względem jest jej całkowitym przeciwieństwem (inne osobowości – to mogłoby być alter ego Ellie, albo nawiązując do obrazków podpatrzonych w omawianym filmie, Ellie mieszkająca po drugiej stronie lustra). „Ostatniej nocy w Soho” to horror z teatralnym zacięciem. Musical w klimacie „Odgłosów” Dario Argento. Oczywiście, to niezupełnie to samo. Edgar Wright i jego ekipa nie zamykali się jedynie w tej specyficznej oprawie, którą chyba już zawsze będę wiązała głównie z „Odgłosami”. Żeby było śmieszniej, produkcją, która mojego serca nie podbiła. Głęboka czerwień, błękit i biel nocą w kółko rozświetlają nowy pokój Ellie (neon). Proste, co? A jak cieszy. Kraina Czarów Freddy'ego Kruegera: taka myśl zrodziła się z moich obserwacji tego magicznego pokoju. Tak się wydaje, ale oczywiście pozory mogą mylić. Może się okazać, że scenarzyści praktycznie od początku nas zwodzili. No przecież, mówili, że Ellie miewa halucynacje, że widuje swoją od dawna nieżyjącą matkę. UWAGA SPOILER Stąd prosta już droga do ghost story. Załóżmy, że Ellie widuje duchy... Tak, tak, „Ostatniej nocy w Soho” nie tylko teoretycznie, ale faktycznie przejdzie w raczej nieklasyczną ghost story – ciekawe podejście, naprawdę interesujące – ale tak się zastanawiam, czy Ellie już w Kornwalii nie widywała się aby z najprawdziwszym duchem. Czy scenarzyści już na wstępie nie zasiali w nas fałszywego przekonania na temat Ellie? Choroba czy niezwykły dar/przekleństwo? KONIEC SPOILERA. Spacerowym krokiem przez zgniły światek kryjący się pod grubą warstwą lukru. Show-biznes w całej krasie. Sława, pieniądze, życie w przepychu w doborowym towarzystwie: dla osób postronnych, niewtajemniczonych. Ale gdy już wejdziesz do tego świata, gdy tak jak Sandie uprzesz się przy zostaniu wielką gwiazdą, najpewniej na własnej skórze przekonasz się, że to jeden wielki teatr. Widzisz blaski? Oni chcą, żebyś je widziała. Żebyś z całego serca pragnęła dołączyć do największych sław, do śmietanki towarzyskiej wiecznie jasnego, kipiącego życiem, buzującego... odrażającego Soho. Największa niespodzianka przewidziana przez twórców zaskoczyła mnie tylko w połowie, niemniej w pierwszym odruchu przyklasnęłam temu ruchowi. UWAGA SPOILER Swego rodzaju podpięcie się pod kampanię MeToo KONIEC SPOILERA. Kontrowersyjne, bezkompromisowe podejście do tematu? Powiedziałabym raczej, że dostosowane do gatunku (horroru, co zaznaczam, bo odzywają się tu też echa romansu, celowo przesłodzonego, kina noir i psychothrillera trochę w stylu Alfreda Hitchcocka i Michaela Powella: „Psychoza” i „Podglądacz” do głowy mi się chwilami zakradały). Po przeczytaniu paru opinii na temat „Ostatniej nocy w Soho” odkryłam, że interpretacje są różne. Z reguły pozostawienie pola na domysły widza przyjmuję z otwartymi ramiona, ale nie jestem przekonana, czy taki był zamiar twórców. Z tych wypowiedzi Edgara Wrighta, z którymi miałam okazję się zapoznać wywnioskowałam co innego. Przydałoby się doprecyzować, żeby jego przesłanie się tak nie zacierało. Na koniec ciekawostka: zdjęcia wyludnionego Soho wyświetlane w trakcie napisów końcowych powstały podczas lockdownu tłumaczonego pandemią COVID-19. Akcja zostań w domu, widok z zewnątrz.

Prawdziwa uczta dla zmysłów, polecana między innymi przez Stephena Kinga. Wyborny posiłek przygotowany pod kierownictwem Edgara Wrighta. Jak na razie mój najpoważniejszy kandydat na horror roku 2021. Właściwie to jedno z najciekawszy, najbardziej oszałamiających występów na współczesnej scenie filmowego horroru, jakie miałam przyjemność pooglądać w ostatnich latach. Wizualnie miażdży, fabularnie też moim zdaniem bardzo dobrze się spisuje. Ten artystyczny wieczorek, to „Ostatniej nocy w Soho”. Noc raczej specyficzna, niekoniecznie jedyna w swoim rodzaju, ale może jedna na milion? Tak czy inaczej, skaczę z radości po pierwszym i na pewno nie ostatnim kontakcie z tym obiektem zachwycającym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz