Sarah,
rozwiedziona lekarka specjalizująca się w leczeniu bezpłodności,
organizuje skromne przyjęcie urodzinowe dla swojej jedynej córki
Mii, właśnie kończącej siedem lat. Przed imprezą dziewczynka
przygarnia białego królika znalezionego na ich posesji, a po
imprezie przyłapuje matkę na próbie pozbycia się go. Odtąd Sarah
z narastającym niepokojem będzie się przyglądać drastycznym
zmianom w zachowaniu córki. Dziewczynka zacznie ukrywać swoją
twarz pod własnoręcznie zrobioną maską królika i stanowczo
dopraszać spotkania z kobietą, której nigdy nie poznała,
tłumacząc to tęsknotą. Co gorsza Mia będzie się upierać, że
jest kimś innym, postacią z przeszłości straumatyzowanej Sarah.
|
Plakat filmu. „Run Rabbit Run” 2023, Carver Films, XYZ Films, VicScreen
|
Australijski
horror/thriller psychologiczny będący drugim pełnometrażowym
osiągnięciem reżyserskim (po komedii z 2010 roku pt. „I Love You
Too”) Dainy Reid, realizującej się głównie w branży serialowej
– między innymi „Opowieść podręcznej” na motywach powieści
Margaret Atwood, „Lśniące dziewczyny” na podstawie książki
Lauren Beukes i mały wkład w „Outsidera”, adaptację utworu
Stephena Kinga. Scenariusz napisała debiutująca w tej roli Hannah
Kent, powieściopisarka, której sławę przyniosła zbeletryzowana
wersja autentycznej historii Agnes Magnúsdóttir, ostatniej osoby
straconej (kara śmierci) w Islandii; obsypana nagrodami powieść
„Burial Rites” (pol. „Skazana”), którą zainteresowali się
już filmowcy. W 2017 roku do publicznej wiadomości podano
informację, że rozpoczęciu prac nad filmową adaptacją, którą
ma wyreżyserować Luca Guadagnino - twórca między innymi
„Suspirii” (2018), remake'u horroru Dario Argento z 1977 roku,
oraz „Do ostatniej kości”, obrazu kanibalistycznego opartego na
powieści Camille DeAngelis – a w roli głównej ma wystąpić
Jennifer Lawrence. Pomysł na scenariusz „Run Rabbit Run” Hannah
Kent podsunął film dokumentalny o chłopcu z Glasgow z przekonaniem
opowiadającym o swoim poprzednim życiu. Główne zdjęcia
powstawały w Waikerie w Australii Południowej oraz Melbourne,
stolicy australijskiego stanu Wiktoria, pod producenckimi szyldami
Carver Films i XYZ Films (projekt współfinansowany przez VicScreen,
Screen Australia, South Australian Film Corporation i Filmology
Finance). Światowa premiera „Run Rabbit Run” odbyła się w
styczniu 2023 na Sundance Film Festival, a szeroka dystrybucja
(Netflix) ruszyła w czerwcu tego samego roku.
Pierwszym
wyborem - ujawnionym w czerwcu 2020 roku - na odtwórczynię
pierwszoplanowej postaci „Run Rabbit Run” była Elisabeth Moss
(m.in. „Strych” Mary Lambert, „To my” Jordana Peele'a,
„Niewidzialny człowiek” Leigh Whannella na motywach kultowej
minipowieści Herberta George'a Wellsa), która wcześniej pracowała
z Dainą Reid przy „Opowieści podręcznej”. W grudniu 2021 roku
ogłoszono, że pani Moss wycofała się z niniejszego projektu z
uwagi na inne zobowiązania, a zastąpiła ją Sarah Snook, którą
fani kina grozy mogą pamiętać z „Klątwy Jessabelle” Kevina
Greuterta czy „Winchester. Domu duchów” Michaela i Petera
Spierigów. Projektu wszczętego przez Annę McLeish i Sarah Shaw,
producentki filmowe związane z firmą Carver Films, które zapytały
poczytną powieściopisarkę Hannah Kent, czy ma jakiś pomysł na
scenariusz. Tak się złożyło, że miała – pomysł na dramat
psychologiczny o odtrąconej matce, zdesperowanej kobiecie, od której
zawzięcie opędza się jej jedyne dziecko. Ostatecznie z dramatu
wykluła się opowieść grozy, której obejrzenie dla pani Kent było
pewnym wyzwaniem. Normalnie jak ognia unika strasznych historii,
ponieważ bardzo silnie na nią działają. Niemile wspomina swoje
nieliczne spotkania z horrorami i choć na premierze „Run Rabbit
Run” też czuła się mocno niekomfortowo, po wszystkim publicznie
wyrażała swoje zadowolenie z finalnego kształtu jej dramatycznej
opowieści. Zarzekała się też, że wszelkie podobieństwa do
postaci i zdarzeń z innych filmów grozy są zupełnie przypadkowe,
a przynajmniej ona nie czerpała z gatunkowego źródełka, które
jak by nie patrzeć jest jej praktycznie obce. Ale już sam sposób
snucia tej historii niektórym odbiorcom „Run Rabbit Run”
przywiódł na myśl inny australijski horror, a mianowicie
przebojowego „Babadooka” Jennifer Kent. W pierwszych recenzjach
omawianej mrocznej sagi rodzinnej przewinęły się też między
innymi takie tytuły (skojarzenia), jak „Dziedzictwo. Hereditary”
Ariego Astera, „Czarny łabędź” Darrena Aronofsky'ego, „Relikt”
Natalie Eriki James, a nawet „Wstręt” Romana Polańskiego. UWAGA
SPOILER Na gruncie fabularnym „Run Rabbit Run” też wykazuje
pewne podobieństwa do „Babadooka”, który obok „Siły strachu”
Johna Polsona, był moim głównych „duchowym towarzyszem” KONIEC
SPOILERA w hermetycznych światku zdetronizowanej matki
niebędącej sobą dziewczynki. Siedmioletnia Mia (zachwycający
występ Lily LaTorre) twierdzi, że nie jest Mią tylko Alice. Jak w
„Inwazji porywaczy ciał” Jacka Finneya tylko bez obcych. Twórcy
„Run Rabbit Run” podsuwają inne nieprzyziemne wyjaśnienie
przypadku Mii-Alice. Sugerują kradzież powłoki cielesnej przez
ducha - klasyczne opętanie i nieklasyczna reinkarnacja. Sarah
(widowiskowa kreacja Sarah Snook: intrygująco zimna, alarmująco
szorstka; raz posągowa, innymi razy ekstrawertyczna) oczywiście
opędza się od tego wyjaśnienia, najpierw źródła problemu
wypatrując w ewentualnym prześladowaniu Mii w szkole, samotnym
zmaganiu z jakimś małym łobuziakiem. Na ten trop kobietę
naprowadza atak paniki Mii na szkolnym placu zabaw oraz nagła
potrzeba córki do chowania się za własnoręcznie wykonaną maską,
którą mógł zainspirować jej nowy pupil albo ulubiony
pieszczotliwy zwrot jej matki. Z czasem jednak Sarah zacznie
podejrzliwie przyglądać się samej dziewczynce. Posądzać ją o
okrutne zabawianie się jej kosztem?
|
Plakat filmu. „Run Rabbit Run” 2023, Carver Films, XYZ Films, VicScreen |
Daina
Reid łapie nową falę kina grozy. Wychodzi więc naprzeciw
oczekiwaniom entuzjastów niehałaśliwych opowieści z dreszczykiem,
nieśpiesznie rozwijanych filmowych tkanin fabularnych utrzymanych w
mrocznej kolorystyce. Ponurych historii, które z założenia mają
wchodzić głębiej pod skórę odbiorców, mościć sobie niewygodne
gniazdka w organizmach oglądających, z zamiarem zostania w nich na
dłużej. Myślę, że określenie „kameralny arthouse horror”
nie będzie tutaj na wyrost, obawiam się jednak, że historia okaże
się rażąco przewidywalna przynajmniej dla namiętnych zjadaczy
grozowego chleba. W końcu to miała być opowieść tajemnicza,
budująca się na frapujących i niepokojących zagadkach z umownej
teraźniejszości i przeszłości postaci prowadzącej. Utrzymującej
przyjazne stosunki ze swoim byłym mężem i ledwie tolerującej jego
aktualną partnerkę, która zdaniem Sarah nazbyt pobłażliwie
traktuje swojego kilkuletniego syna. Rozwydrzony bachor –
obstawiam, że mama Mii tak w myślach nazywa Toby'ego. A później
własne dziecko? Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości czy próba
ukarania rodzicielki? Wstrętne przedstawienie siedmiolatki?
Wykorzystanie sprawdzonego motywu upiornego dziecka i tajemnych
rysunków (patrz: powieść Jasona Rekulaka)? Małoletnia sadystka
bądź „syndrom Audrey Rose” (Robert Wise, 1977). Dziewczynka
rozpaczliwie próbująca zwrócić na siebie uwagę zabieganej matki
czy podmieniec/odmieniec z bajek ludowych?Opętana przez dziewczynkę
ze starych fotografii rodzinnych? Ducha, który znalazł sposób na
powrót do świata żywych? Zwierzątko przygarnięte przez Mię w
dniu jej siódmych urodzin symbolizuje między innymi wsparcie w
podróży duchowej, ale czy pomogło Alice odnaleźć drogę do domu?
Tak czy inaczej, biały królik został tak wyeksponowany, by
zachęcić odbiorców do doszukiwania się drugiego dna w tym
nieoczekiwanym prezencie niekoniecznie od ślepego losu dla
dziewczynki szalenie tęskniącej za niejaką Joan. W zasadzie twórcy
szybko przybliżą nam tę postać, już wcześniej nie pozostawiając
wątpliwości, że Sarah jest niechętna budowaniu relacji Mii z tą
kobietą. Jest przekonana, że dziewczynka nigdy z nią nie
rozmawiała, ze zdziwieniem przyjmuje więc wyznanie dziewczynki, że
za nią tęskni. Jak można tęsknić za kimś, kogo się nie
poznało? Może to po prostu jej pomysł na wypełnienie okropnej
pustki po niedawno zmarłym ukochanych dziadku, może dziecko myli
poczucie straty z tęsknotą za kimś innym? Sarah mogłaby przysiąc,
że gorzej radzi sobie z żałobą, że podczas gdy ona wciąż
rozpacza po utracie ojca, Mia lekko przeszła nad tym do porządku
dziennego. Ale może była nadmierną optymistką? Może powinna była
uważniej przyglądać się swojej potencjalnie tłumiącej przykre
emocje bezcennej latorośli? I dopuścić ją do grona
wtajemniczonych? Uchylić rąbka tajemnicy nie tylko przez ojcem Mii,
ale także nią samą? Sekretny koszmar Sarah. Nieprzepracowana
trauma, potworne wspomnienia, które przez lata wytrwale trzymała w
niebezpiecznym zamknięciu. Wyparcie czy świadome odsuwanie od
siebie bolesnych akt z banku pamięci? Rany rozdrapywane przez jej
jedyne dziecko. Albo istotę, która przejęła jej biedne ciało.
Eteryczną dziewczynkę niedyskretnie spacerującą po skąpanej w
nocnych ciemnościach imponującej nieruchomości cenionej lekarki,
zamazaną sylwetkę z drugiego planu – na przykład znieruchomiałą
za plecami gospodyni zaalarmowanej dziwnymi odgłosami. Nieśmiało
zaznaczającą swoją obecność, nierobiącą nadmiernego hałasu,
nieskorą do zabawy w „buu!”, a więc skuteczniej wytrącającą
mnie ze strefy komfortu. Z idyllicznego przedmieścia niebawem
przeniesiemy się do ponurego zacisza; pustynnego zakątka
promieniującego naturalnym pięknem i nadnaturalną groźbą. Do
samotnego, zakurzonego domku na zdradzieckim wzniesieniu, nad
przepaścią... otchłanią szaleństwa całej rodziny? Udręczonej
matki, zniewolonej córki, (nie?)słodkiej Alicji i kobiety, która
poświęciła całe swoje życie na czekanie. Wydrążonej przez
nadzieję, być może jedyne, co trzymało ją przy tym padole łez.
Zakotwiczona w świecie doczesnym przez niesłabnącą wiarę w
powrót obiektu bezwarunkowej miłości. Smutna kronika rodzinna
wykazująca się dużym zrozumieniem dla podmiotów swoich rozważań
o trudach życia i nieprzewidywalności śmierci. O nieutulonym żalu,
niekończącej się żałobie, rozdzierającej tęsknocie,
gargantuicznym wstydzie i wreszcie wyobcowaniu rodzica oraz dziecka w
sytuacji nadzwyczajnej. Kiedy Mia wpada w króliczą norę, a Alicja
z Krainy Czarnoksięstwa zeń wypada. Mnie nie udało się zaskoczyć,
ale nie ukrywam, że trzymało w niepewności, że z rosnącym
napięciem przyglądałam się postępującemu rozkładowi małej
rodziny. Że zafrapowała mnie ta obliczalna opowieść, której
raczej nie poleciłabym poszukiwaczom oryginalnych straszydeł.
Empatyczna
rozprawa o rzeczach ważnych, choć może trochę za często
poruszanych we współczesnym kinie grozy? Mnie jeszcze się nie
przejadło, ale inni odbiorcy „Run Rabbit Run” Dainy Reid mogą
nie być w tym punkcie tak wyrozumiali. Jakaś część miłośników
gatunku najzwyczajniej zmęczyła się opowieściami o traumach i
domniemanych opętaniach, czy tam reinkarnacjach. To może chociaż
docenią klimat tego australijskiego potencjalnie nadprzyrodzonego
horroru/thrillera psychologicznego? Efektywną oprawę audiowizualną
dla przykuwających uwagę popisów aktorskich? Dla mnie całkiem
apetyczne powolne spalanie z posypką art.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz