We
Flint City zostają odnalezione bestialsko okaleczone zwłoki
jedenastoletniego chłopca, Franka Petersona. Sprawę prowadzi
detektyw Ralph Anderson, któremu nie zajmuje dużo czasu wytypowanie
jedynego podejrzanego. Wszystkie zebrane dowody jednoznacznie
wskazują na szanowanego w mieście trenera sportowych drużyn
młodzieżowych Terry'ego Maitlanda. Ralph postanawia dokonać
aresztowania zatrzymanego w obecności wielu obywateli Flint City,
bez uprzedniego przeprowadzenia przesłuchania wstępnego, a
prokurator okręgowy, Bill Samuels, wspiera go w tej decyzji. Terry
Maitland zostaje zatrzymany w trakcie meczu i przewieziony na
posterunek policji, gdzie wkrótce przybywa jego adwokat Howard Gold.
Jego rozmowa z klientem przynosi nowe, niespodziewane informacje,
które stawiają pod dużym znakiem zapytania wyniki dotychczasowego
śledztwa Ralpha Andersona. Okazuje się bowiem, że Maitland ma
mocne alibi. Tak mocne, że jego obrońca nie ma najmniejszych
wątpliwości, iż żadna ława przysięgłych nie uzna go winnym
zabójstwa Franka Petersona. Anderson i Samuels nie zamierzą jednak
się wycofać, są przekonani, że trener Maitland jest winny, nie
wiedzą tylko jak dokonał tego, co mu zarzucają. Czyżby znalazł
sposób na przebywanie w dwóch miejscach naraz? A może miał
wspólnika? Kim tak naprawdę jest trener Terry Maitland i do czego
jeszcze może być zdolny?
Stephen
King jeszcze nie rozstał się z kryminałem, bo oto jego trylogia
detektywistyczna z Billem Hodgesem, w skład której wchodzą „Pan Mercedes”, „Znalezione nie kradzione” i „Koniec warty”
doczekała się duchowego następcy w formie „Outsidera”.
Najnowszej powieści Stephena Kinga, w fabule której odnajdujemy
wyraźne nawiązania do wyżej wspomnianej trylogii. Stylem i
klimatem „Outsider” również przypomina tamto trzytomowe
dokonanie Kinga, przy czym tutaj mistrz współczesnej literatury
grozy zdecydował się wykrzesać z tego trochę więcej mroku.
Pierwsza zapowiedź „Outsidera” wyszła z ust samego Kinga w
sierpniu 2017 roku (wywiad dla USA Today), a pierwsze (zagraniczne)
wydanie książki pojawiło się w maju 2018 roku.
Z
roku na rok coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Stephen
King nie napisze już pełnokrwistego horroru - czyściutkiego
reprezentanta tego gatunku, któremu nie brakowałoby nic albo
przynajmniej niewiele do najlepszych jego dokonań na tym polu. Nie
chcę przez to powiedzieć, że nie sprawdza się w innych gatunkach
literackich, bo że tak nie jest udowodniła mi już jego
wcześniejsza twórczość (z XX wieku), ale i w bieżącym stuleciu
zdążył już wypuścić kilka dobrych i bardzo dobrych powieści,
których nie da się wtłoczyć do szufladki z napisem „rasowy
horror” („Pod kopułą”, „Dallas '63”, „Pan Mercedes”,
„Znalezione nie kradzione”, „Koniec warty”). Ale moim zdaniem
ostatnim jego arcydziełem była „Ręka mistrza”, utwór z
gatunku, w którym King czuje się najlepiej. Albo przynajmniej
kiedyś tak się czuł. Od tego czasu wszak nie wydał żadnego
horroru, który uznawałabym za dzieło bezbłędne. Zapowiedzi
„Outsidera” kazały mi przygotować się na kryminał, który co
najwyżej może być podlany jedynie odrobinką horroru.
Przygotowałam się na coś w stylu trylogii o Billu Hodgesie, ale
nawet przez myśl mi nie przeszło, że fabuła będzie nawiązywać
do tamtych utworów. Choćby tylko w małym stopniu. A przecież te
powiązania małe na pewno nie są. Ale King nie wprowadza ich od
razu. Właściwie to zaczynają pojawiać się dosyć późno, od
momentu „wejścia na scenę” pewnej dobrze znanej czytelnikom
„Pana Mercedesa”, „Znalezionego nie kradzionego” i „Końca
warty” postaci. I w mojej ocenie bynajmniej nie jest to chwila, w
której „Outsider” zaczyna zyskiwać na atrakcyjności. Uważam,
że najlepiej Kingowi wychodziło tutaj budowanie tajemnicy, że
największa moc tego utworu uwidacznia się w jego pierwszych
partiach i jest ona na tyle potężna, że nawet gdy siłą rzeczy
zaczyna zanikać, to pozostaje na tyle duże zainteresowanie, żeby
nie miało się ochoty na bezpowrotne przerwanie lektury. Ale jak to
często z zagadkami bywa, rozwiązanie okazuje się dużo mniej
emocjonujące od samego dochodzenia do prawdy. Żeby nie rzec
rozczarowujące. Wydaje mi się, że King poszedł na łatwiznę, że
akurat w tym przypadku większym wyzwaniem byłoby UWAGA SPOILER
podjęcie próby wyjaśnienia całej intrygi bez uciekania się do
sfery nadprzyrodzonej, bez wspomagania się aspektem nadnaturalnym. Z
drugiej jednak strony wynika też z tego niemała korzyść dla
wielbicieli literatury grozy, bo oto początkowo czyściutki kryminał
(no dobrze, z dodatkiem dramatu/powieści obyczajowej, jak to
zazwyczaj u tego pisarza bywa) z czasem zaczyna zahaczać o horror,
aczkolwiek bez wątpienia nie jest to najlepsza forma Stephena Kinga,
z jaką dotychczas się zetknęłam KONIEC SPOILERA. Głównym
miejscem akcji „Outsidera” King uczynił fikcyjne Flint City w
Stanach Zjednoczonych, nie kłopocząc się powolnym wprowadzaniem we
właściwą akcję. Czytelnik został wrzucony niejako w sam jej
środek, a ściślej to dla niego ta historia zaczęła się wówczas,
gdy policjanci z Flint City mieli już pewność, że rozwiązali
sprawę brutalnego, wynaturzonego morderstwa jedenastoletniego
chłopca, Franka Petersona. Autor będzie oczywiście streszczał nam
wydarzenia, które doprowadziły do zatrzymania szanowanego obywatela
Flint City, trenera młodzieżowych drużyn sportowych Terry'ego
Maitlanda, czy to w formie przemyśleń bohaterów książki i ich
konwersacji, czy zapisów z przesłuchań świadków oraz wyników
badań, ekspertyz. Ale w umownej teraźniejszości wszystko już
wiadomo. To znaczy detektyw Ralph Anderson i pozostali policjanci
pracujący nad tą sprawą myślą, że dopadli człowieka
odpowiedzialnego za śmierć niewinnego dziecka, która to śmierć
wstrząsnęła tutejszą społecznością. I jak się wydaje nie
mniej zszokowała ją wiadomość, że za tę zbrodnię już niedługo
przed sądem odpowie cieszący się ogólnie dużą sympatią trener
Maitland.
Nie
sądzę, żeby jakikolwiek odbiorca „Outsidera” był tak
przekonany do winy Terry'ego Maitlanda, jak detektyw Ralph Anderson,
prokurator okręgowy Bill Samuels, pozostali policjanci z Flint City
i od momentu jego szumnego zatrzymania niemalże wszyscy inni
mieszańcy tego miasta. Co nie znaczy, że absolutnie każdy będzie
płynął przez te początkowe wątki z niezachwianym przekonaniem co
do jego niewinności. Stephen King żongluje nastawieniem czytelnika
do trenera Maitlanda i robi to z tak niezachwianą konsekwencją, z
wykorzystaniem tylu coraz to bardziej zagadkowych rewelacji, że z
czasem chyba każdemu odbiorcy „Outsidera” przyjdzie się poddać.
Przestać dociekać prawdy i zaniechać wszelkich prób wyrobienia
sobie oceny aresztanta i z „otwartym umysłem” cierpliwie
poczekać na wyjaśnienie tej jakże frapującej zagadki. Dowody
wskazują bowiem na to, że Terry Maitland przebywał w dwóch
miejscach naraz. On sam utrzymuje, i istnieją na to jak się wydaje
niepodważalne dowody, że w dniu zabójstwa Franka Petersona
przebywał poza miastem, ale policja ma świadków, którzy widzieli
go we Flint City i co ważniejsze jego odciski palców zostawione w
miejscach bezpośrednio związanych z tą makabryczną zbrodnią.
Początkowo nie mogłam oprzeć się skojarzeniom z „Mroczną połową” tego samego autora. W sumie to wcale bym się nie
zdziwiła, gdyby okazało się, że King świadomie co nieco
zaczerpnął z tamtego swojego dokonania, ale z biegiem trwania tej
historii coraz bardziej oddalałam się myślą od „Mrocznej
połowy”. Nie zdradzę, czy to stopniowe wyrzucanie z głowy
tamtego utworu Kinga było posunięciem właściwym, czy aby na pewno
nie powinno się szukać odpowiedzi na zadane przez Kinga pytania
właśnie w tym dziele (oczywiście pod warunkiem, że się je zna),
ale bezpiecznie mogę wyjawić, że samo dochodzenie do prawdy było
dla mnie nie lada przyjemnością. Skakałam od „Mrocznej połowy”,
do nierzadko wzmiankowanego na kartach „Outsidera”, „Williama
Wilsona” pióra Edgara Allana Poego i do dużo bardziej pospolitych
teorii typu: podrzucenie dowodów przez osobę bardzo podobną do
Maitlanda, zwyczajny, niemający żadnego związku ze sferą
nadprzyrodzoną brat bliźniak, z którym to trener albo działał w
zmowie, albo w ogóle nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia oraz
seria pomyłek świadków i kryminalistyków (naciągane, wiem). Jaką
teorię bym nie wybrała czegoś cały czas mi brakowało. Tak jakbym
miała przed oczami jedynie niewielką część jakiejś mrocznej
całości. Prawda ciągle mi się wymykała i to najczęściej tuż
przy zwieńczeniu danej tezy – to dopiero wówczas zauważałam, że
nie wszystko do siebie pasuje, że niektóre części tej układanki
siłą wepchnęłam w niewłaściwe miejsca. I musiałam zaczynać
wszystko od początku. Poskładałam to dopiero podczas pobytu tak
dobrze mi znanej postaci w Dayton, ale powiedzmy sobie szczerze: to
stanowczo za późno. Autor sporo wówczas rozjaśnił (trochę
wcześniej też), chociaż nie wprost - to zrobił po dotarciu tej
postaci do Flint City. Ale zdradził wystarczająco, żebym po długim
błądzeniu weszła na właściwą ścieżkę. Późniejsze
wydarzenia śledziłam już niejako z rozpędu, z w miarę dużym
zainteresowaniem, ale bez nadziei na doścignięcie poziomu
zaprezentowanego wcześniej. UWAGA SPOILER Swoją drogą fani
literatury Stephena Kinga w tych dalszych partiach „Outsidera”
mogą dopatrzeć się podobieństwa do „Miasteczka Salem” (które
z kolei King zaczerpnął z „Draculi” Brama Stokera). Tutaj też
formuje się grupka osób wypowiadających wojnę złu, przy czym w
„Outsiderze” będziemy mieli do czynienia z czymś rzadziej w
horrorze spotykanym i moim zdaniem dużo mniej atrakcyjnie (dla oka
wielbiciela horroru) wykreowanym KONIEC SPOILERA. Poza tym
tamta powieść dała mi dużo żywsze postacie protagonistów –
choć karty tamtego utworu zaludniało więcej postaci, King
scharakteryzował je dogłębniej, przedstawił bardziej szczegółowo.
Bo tak na dobrą sprawę nawet główny bohater „Outsidera”,
Ralph Anderson, wydawał mi się niepełny. Nawet w tym przypadku
dostrzegałam pewną powierzchowność, choć faktem jest, że ze
wszystkich nowych, dotychczas nieznanych mi bohaterów ten szczycił
się największą uwagą autora.
„Outsider”
porusza się przede wszystkim w ramach kryminału (podlanego
dramatem/powieścią obyczajową), ale bardzo wyraźnie zahacza także
o horror. Grono czytelników, w które Stephen King tutaj celuje jest
więc dosyć szerokie i w sumie nie mam żadnych wątpliwości, że
większość z nich będzie zadowolona ze swojego spotkania z tym
utworem. Niektórym, tak jak mnie, pewnie zostanie pewien niedosyt,
ale nie sądzę, żeby był on aż tak duży, żeby głęboko
pożałowali oni czasu (i pieniędzy) poświęconego na lekturę
najnowszej powieści Kinga. Od trylogii o Billu Hodgesie moim zdaniem
„Outsider” wcale nie jest gorszy. Pewnie będą tacy, co
powiedzą, że nawet dużo lepszy, ale chociaż istotnie jest
utrzymany w mroczniejszym klimacie to ja nie miałam z tego aż
takich korzyści, żeby z czystym sumieniem móc stwierdzić, że
przebił wspomniane trzytomowe dokonanie Stephena Kinga. Kogo jak
kogo, ale akurat tego pisarza stać na stworzenie nieporównanie
bardziej elektryzującej atmosfery grozy. Tak wysoko zawiesił sobie
poprzeczkę, że coś takiego zwyczajnie mi nie wystarcza. Ale myślę,
że przeczytać i tak warto, więc mimo wszystko polecam zwłaszcza
tym osobom, którym nieobce są przygody Billa Hodgesa, bo choć
znajomość tej trylogii absolutną koniecznością nie jest (i bez
niej da się wszystko zrozumieć) to według mnie istnieje duże
prawdopodobieństwo, że to uprzyjemni obcowanie z dalszymi partiami
„Outsidera”.
nie pasuje mi ta książka chce klasycznego horroru który nie wychodzi po za ramy. Mam nadzieje że King wrócić póki co czekam
OdpowiedzUsuń