Kay
i jej dorosła córka Sam przyjeżdżają do zmagającej się z
postępującą demencją Edny, mieszkającej w jednorodzinnym domu w
małym australijskim miasteczku w stanie Victoria, matki Kay. W całym
domu zapobiegliwa staruszka porozklejała karteczki mające
przypominać jej o najprostszych zajęciach dnia codziennego. Stan
Edny bardzo niepokoi jej córkę. Kobieta nie ma wątpliwości, że
jej rodzicielka wymaga całodobowej opieki, której ta nie jest w
stanie jej zapewnić. Znajduje więc inne rozwiązanie, które jednak
nie podoba się Sam. Dziewczyna początkowo lepiej dogaduje się z
babcią niż matką, ale z biegiem czasu zachowanie Edny staje się
dla niej coraz bardziej alarmujące. Staruszka najwidoczniej wierzy,
że w jej domu zagnieździła się jakaś siła, która ma na nią
niszczący wpływ.
„Relic”,
australijsko-amerykański horror nastrojowy, to entuzjastycznie
przyjęty przez krytyków pełnometrażowy debiut reżyserski Natalie
Eriki James, oparty na scenariuszu, który napisała wspólnie z
Christianem White'em, również debiutującym w długim metrażu. I
nie licząc shortów, też jest to pierwszy przeniesiony na ekran
scenariusz James. Inspirację przyniosła jej wizyta w 2014 roku u
jej mieszkającej w Japonii babci, zmagającej się wówczas z
chorobą Alzheimera. James zdradziła, że wtedy po raz pierwszy
babcia jej nie poznała. Wtedy też dopadły ją wyrzuty sumienia, że
nie odwiedzała babci częściej. Wpływ na jej pierwszy
pełnometrażowy obraz miał też dom jej babci, który przerażał
James w dzieciństwie. Reżyserka powiedziała, że „Relic” to
swego rodzaju opowieść o jej rodzinie, tutaj zbudowana na
szkielecie potencjalnie nawiedzonego domu. Natalie Erika James jest
fanką filmowego horroru, zwłaszcza azjatyckiego, i wiąże swoją
artystyczną przyszłość z tym gatunkiem. Światowa premiera
„Relic” odbyła się w styczniu 2020 roku na Sundance Film
Festival, a główna dystrybucja rozpoczęła się latem tego samego
roku na platformach streamingowych. Producencką pieczę nad filmem
objęła między innymi firma założona przez Jake'a Gyllenhaala i
Rivę Marker, Nine Stories Productions.
Trzy
kobiety. Trzy pokolenia. I jeden potencjalnie nawiedzony dom w
niewielkiej australijskiej miejscowości. Emily Mortimer jako Kay,
Bella Heathcote jako jej córka Sam i fenomenalna Robyn Nevin jako
Edna. Starsza kobieta z demencją, która rozpaczliwie potrzebuje
pomocy swoich bliskich. „Relic” traktuje o jednym z
najsilniejszych lęków człowieka – lęku przed chorobą. O
poczuciu winy wywołanym nieobecnością u boku bliskiej osoby
wymagające opieki. Oraz sposobach radzenia sobie w takiej sytuacji w
ujęciu pokoleniowym. To znaczy w „Relic” mamy dwa rozbieżne
zdania na temat tego, co dla osoby w podeszłym wieku dotkniętej
poważną przypadłością będzie najlepsze. Kay, córka Edny,
uważa, że najlepszym rozwiązaniem będzie umieszczenie rodzicielki
w domu opieki. Natomiast jej córka, Sam, jest zdania, że Edna
powinna zostać z rodziną. Można powiedzieć, że najmłodsza
członkini owej familii wychodzi z założenia, że to na bliskich
spoczywa obowiązek opieki nad posuniętą w latach, schorowaną
krewniaczką. Kay tymczasem podchodzi do tego bardziej realistycznie,
choć niektórzy mogą powiedzieć, że egoistycznie. Jakoś przecież
trzeba się utrzymać, pieniądza z nieba nie spadają, a pobyt w
domu Edny coraz bardziej utwierdza Kay w przekonaniu, że jej matka
wymaga całodobowej opieki. Wspólnymi siłami jakoś z całą
pewnością dałoby się to pogodzić, Sam ma w tym względzie
słuszność, ale wiele wskazuje na to, że jest jeszcze jeden
problem. Możliwe że nierozwiązywalny. Chyba że z pomocą
egzorcysty... Nie, „Relic” nie jest kolejnym horrorem o opętaniu
człowieka przez jakąś demoniczną istotę. A w każdym razie nie
tej maści, do jakiej zdążyliśmy się przyzwyczaić. Bo
przypuszcza się, że coś bierze we władanie ciało i umysł Edny.
Kobieta podlega procesowi rozpadu tak w sferze fizycznej, jak
psychicznej, duchowej. Zupełnie, jakby coś przeżuwało ją całą.
Toczyło od środka. Trawiło. I wypluwało w zmienionej w formie.
Degradacja. Rozpad cielesny na modłę klasycznych body horrorów
– praktyczne efekty specjalne, ale muszę zaznaczyć, że
niecechujące się jakąś wielką śmiałością. Nie na tle całego
tego wspaniałego nurtu kina grozy. Bardziej absorbująca dla mnie
okazała się jednak wewnętrzna przemiana zachodząca w godnej
najwyższego współczucia Ednie. Ale żeby być całkowicie uczciwą
muszę dodać, że także budzącej pewien dyskomfort emocjonalny.
Coś w rodzaju atawistycznego, acz delikatnego lęku. Odwieczny
strach przed chorobą, który może, ale nie musi, okazać się czymś
więcej. Zagrożenie bowiem może przychodzić z zewnątrz. A
konkretniej z najbliższego otoczenia Edny. Gnieździć się w jej
przepastnym, mrocznym domu, w którym czas niejako się zatrzymał.
Wystrój jest dość anachroniczny, co zresztą nie jest nietypowe
dla mieszkań osób w podeszłym wieku (naturalnie nie jest to stała,
niezbywalna cecha). Atmosfera panująca w tym miejscu to nic innego
jak odbicie tak zwanej jesieni życia, w jakiej teraz znajduje się
nasza Edna. Słabowita kobiecina, której coraz trudniej odnaleźć w
sobie determinację niezbędną do wydaje się niekończącej się
walki z... czymś. Natalie Erika James i Christian White wprawdzie
oparli swoją historię na sprawdzonym motywie faktycznie czy tylko
rzekomo nawiedzonego domu, ale ich spojrzenie nie przypomina niczego,
z czym dotychczas w horrorze zdążyłam się spotkać. W znanych
ramach umieścili własną koncepcję. Nie mniej, a może nawet
bardziej przerażającą od duchów, demonów i innego tałatajstwa,
które zwykle gnieździ się w podobnych miejscach. W kinie i
literaturze grozy.
„Relic”
Natalie Eriki James może nasuwać skojarzenia z „Wizytą” M.
Night Shyamalana. Bo obie te produkcje starają się „straszyć
starością”. Mówią nam, że proces starzenia się, któremu
wszyscy ulegamy, bywa przerażający, że tak zwana jesień życia
wielu upływa w samotności, mękach i niepamięci. Edna zapomina.
Coraz częściej i coraz więcej. Gdyby nie karteczki, które
zapobiegliwe porozklejała w całym domu to nie zawsze pamiętałaby
na przykład o zakręceniu kranu, czy zażyciu lekarstw. Gorzej, że
zdarza jej się zapominać kim jest i kim są osoby, które
przebywają w jej domu. Są chwile, w których nie tylko nie
rozpoznaje własnej córki i wnuczki, ale wyraźnie jest nastawiona
do nich agresywnie. Upatruje w Kay i Ednie zagrożenia. I zdaje się,
że coś stara się przed nimi ukryć. Toczy ukradkowe rozmowy z
kimś, kogo tylko ona jest w stanie dostrzec. A wynika z nich, że
knuje przeciwko swoim ukochanym krewniaczkom. Bo w tych momentach, w
których Edna zachowuje trzeźwość umysłu jest wspaniałą babcią
i co prawda nieprzejednaną matką, ale nie ma wątpliwości, że
szczerze kochającą swoją córkę. Podejrzewam, że niektórzy
odbiorcy „Relic” będą czuli pokusę piętnowania postawy tej
ostatniej. Osądzania Kay na jej niekorzyść. Mimo tego, że Natalie
Erika James i Christian White w swoim scenariuszu obrali trochę
innych punkt widzenia. Nie starali się na siłę usprawiedliwiać
Kay, ale co w przestrzeni publicznej niezbyt często się zdarza,
akceptowali też jej racje. Rozumieli trudne położenie Kay. Chyba
nawet jej współczuli. Tej kobiecie w średnim wieku, w której
odbywało się swoiste przeciąganie liny. Z jednej z strony czuła,
że najlepsze dla jej matki będzie zamieszkanie z nią. Pragnęła
tego, to dyktowało jej serce. Ale rozum mówił, że nie zdoła
pogodzić życia zawodowego z wymagającą opieką nad schorowaną
rodzicielką. Sam w swoim młodzieńczym entuzjazmie nie potrafi
przewidzieć negatywnych konsekwencji wzięcia pod swoje opiekuńcze
skrzydła starszej kobiety z demencją. Kay wręcz przeciwnie –
uważa to za wyzwanie ponad jej siły. A prawda pewnie tkwiłaby
gdzieś pośrodku. Opieka nad Edną najprawdopodobniej ani nie
okazałaby się zadaniem niewykonalnym dla tych dwóch młodszych
kobiet, ani nie niewymagającym większych wyrzeczeń i/lub trosk.
Pod warunkiem, że w tym ludzkim dramacie nie uczestniczy ktoś
jeszcze. Coś nieludzkiego. Jakaś obecność tkwiąca w tym wypranym
z żywych kolorów, zdominowanym przez sepiowe odcienie i pełnym
ciemnym kątów domu z tajemniczymi, szczelnie zamkniętymi drzwiami
i dźwiękami pomysłowo naśladującymi ulatywanie pamięci
relacjonowane przez niektórych pacjentów z demencją. Z
oszczędniejszych efektów wizualnych wyróżnić muszę subiektywną
technikę filmowania – jeden moment, w którym patrzymy przez
mrugające oczęta kogoś, kto wrócił do domu – oraz oniryczne
wstawki, w których znajdziemy przekonująco oddane elementy body
horroru. Nie tylko tam, bo degradacja ciała w umownej
rzeczywistości cały czas postępuje. A wraz z nią nasilają się
zagadkowe zjawiska w otoczeniu trzech blisko spokrewnionych ze sobą
kobiet. Problemem dla niektórych może być jednak to, że
przynajmniej te ostatnie są mało spektakularne. Odgłosy i
zachowanie Edny wskazujące na jakąś nie do końca tajemną
obecność w jej domu, co wziąwszy pod uwagę jej stan zdrowotny
trudno bezkrytycznie przyjmować na wiarę. Ale w połączeniu ze
wszystkim innym...? Tak, coś w tym zdecydowanie jest. I raczej
nietrudno domyślić się co konkretnie. Właściwie to nie jestem
pewna, czy twórcom zależało na ukryciu tego faktu. Ale na wszelki
wypadek: UWAGA SPOILER. Dom
Edny faktycznie jest nawiedzony. I rzeczywiście mamy tutaj do
czynienia z opętaniem jej ciała i umysłu. Tyle że nie przez
demona czy złego ducha, jak to zwykle bywa w horrorze, tylko swoistą
personifikację demencji. Tutaj ta przerażająca przypadłość
przybiera formę. Duchową, ale i materialną. Na marginesie:
końcówka przypomniała mi „Martyrs. Skazanych na strach”
Pascala Laugiera, aczkolwiek w zdecydowanie delikatniejszym wydaniu
i, trochę wstyd się przyznać, historie o reptilianach KONIEC
SPOILERA. Powolna narracja skoncentrowana na budowaniu emocji i
graniu bardziej klimatem niźli efektami specjalnymi, choć tych (na
szczęście dla mnie praktycznych) jak już wspomniałam troszkę się
tutaj przewija. W przeciwieństwie do jump scenek – nie
odnotowałam ani jednej. Taki w skrócie jest „Relic”. Mroczny
film nakręcony trochę w starym stylu, za czym obok wyżej
wymienionych świadczy nieskomplikowana fabuła. Jednowątkowa
opowieść o radzeniu sobie z chorobą w rodzinie, w potencjalnie
nawiedzonym domu. Z perspektywy kobiet z trzech kolejnych pokoleń.
Babki, matki i córki, które oprócz więzów krwi być może złączy
przerażające przekleństwo albo spotka bolesna śmierć w ponurym
małomiasteczkowym domu pod lasem. Szczerze mówiąc czegoś mi w tej
historii zabrakło. Prostota jest dobra, ale przecież dodanie
jakiegoś niekoniecznie odkrywczego wątku do miejscami zastoinowej
środkowej partii „Relic” niekoniecznie tę prostotę by
pogwałciło. Jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że za długo
krążono wokół rzeczy już oczywistych, za mało obszarów tej
pomysłowej przecież koncepcji zbadano. Dałam się w to wciągnąć,
a jakże, ale weszłabym w ten nadprzyrodzony (przynajmniej pozornie)
psychologiczny film grozy z elementami body horroru jeszcze
głębiej, gdyby coś do tej fabuły doklejono. Choćby tylko w
warstwie obyczajowej, w coraz bardziej uciążliwej codzienność
troszczących się o siebie nawzajem kobiet. Nawet jeśli na pierwszy
rzut oka prawda wydaje się inna.
Sympatycy
tak zwanej nowej fali filmowego horroru australijsko-amerykański
pełnometrażowy debiut Natalie Eriki James zobaczyć moim zdaniem
powinni. I to nie zwlekając. Bo choć nie uważam, żeby był to
jeden z najlepszych reprezentantów tego jakże uwielbianego przeze
mnie prądu, urastający do poziomu między innymi takich perełek,
jak „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella czy
„Midsommar. W biały dzień” Ariego Astera, to na tle tego, myślę,
wymagającego czystego talentu, czy chociaż większego doświadczenia,
trendu, wypada całkiem dobrze. Doświadczenia Natalie Erika James
jeszcze nie posiada, co mam nadzieję szybko się zmieni, a więc
podejrzewam, ma naturalne predyspozycje do tworzenia dzieł może nie
od razu wielkich, ale na pewno godnych uwagi przynajmniej tej części
fanów gatunku, która stawia klimat i efekty praktyczne ponad jump
scenkami i obrazami generowanymi komputerowo. „Relic” jest
przede wszystkim dla tych, którzy potrafią odnaleźć się w
prostych, oszczędnych w środkach, wolno rozsnuwanych opowieściach
z dreszczykiem. Ale też dla tych, którzy tęsknią za świeżością
w filmowym horrorze, bo i tej, przynajmniej ja, odmówić tej
produkcji nie mogę.
Muszę koniecznie obejrzeć, bo to zdecydowanie moje klimaty. Kocham nawiedzone domy i atmosferę tajemniczego zagrożenia.
OdpowiedzUsuńNuda jakich mało!
OdpowiedzUsuń