Rok
1971. Do Rzymu przybywa nowicjatka z Pittsfield w stanie
Massachusetts Margaret Daino, aby rozpocząć służbę w prowadzonym
przez siostry zakonne sierocińcu Vizzardeli. W targanym niepokojami
społecznymi kraju wita ją zaufany opiekun, kardynał Lawrence,
który przedstawia jej przeoryszę Silvę, a po zapadnięciu zmroku
Amerykanka poznaje swoją współlokatorkę, Włoszkę imieniem Luz.
Stałą bywalczynię nocnych klubów, mającą złożyć śluby
zakonne razem z Margaret, pobożną młodą kobietą, która w
przeciwieństwie do niej, najwyraźniej nie zna rzeczywistej rangi
poświęcenia w służbie Bogu. Nie zdaje sobie sprawy z ewentualnych
wyrzeczeń, nie zaznała drobnych życiowych przyjemności, Luz
uznaje więc, że warto zawczasu uświadomić nową koleżankę,
która tymczasem nawiązuje więź z zamkniętą w sobie wychowanką
domu dziecka zarządzanego przez nieprzejednaną siostrę Silvę,
częstą zamykaną w tak zwanym Złym Pokoju Carlitą. I poznaje
księdza Brennana, opowiadającego o diabelskim spisku zawiązanym
wewnątrz Kościoła. Człowieka zabiegającego o sojusz ze
świątobliwą kandydatką do zakonu, coraz mniej sceptycznie
nastawioną do jego przerażających przepowiedni oddaną
chrześcijanką ze Stanów Zjednoczonych.
|
Plakat filmu. „The First Omen” 2024, 20th Century Studios, Phantom Four Films, TSG Entertainment
|
O
pracach nad prequelem „Omenu” z 1976 roku, kultowego horroru
satanistycznego w reżyserii Richarda Donnera i na podstawia
scenariusza Davida Seltzera, który w ramach promocji filmu
przygotował też powieść pod tym samym tytułem – obraz doczekał
się trzech sequeli i remake'u, powstał też wpisujący się w tę
franczyzę serial wyprodukowany przez 20th Century Fox – opinia
publiczna została poinformowana już w 2016 roku. Napisanie
scenariusza w tamtym czasie zlecono Benowi Jacoby'emu, a w sprawie
reżyserii negocjowano z Antonio Camposem. Potem zapadła cisza.
Dopiero w kwietniu 2022 roku gruchnęła wiadomość o wznowieniu
tegoż projektu przez firmę 20th Century Studios, która wciągnęła
na pokład mającą zadebiutować w pełnym metrażu amerykańską
reżyserkę Arkashę Stevenson. Scenariusz „The First Omen” (pol.
„Omen: Początek”) - oparty na historii Bena Jacoby'ego -
opracowała wspólnie z Timem Smithem i Keithem Thomasem, twórcą
między innymi „Nocnego czuwania” (2019) i „Podpalaczki”
(2022), readaptacji powieści Stephena Kinga. Produkcja ruszyła we
wrześniu 2022 roku we Włoszech – wśród głównych lokalizacji
znalazła się stolica kraju, farma w miejscowości Procoio i sławna
Villa Parisi w mieście i gminie Frascatii, gdzie kręcono też
uwolnioną w zbliżonym czasie „Niepokalaną” Michaela Mohana,
tak zwaną bliźniaczkę nowego „Omenu”. Budżet pierwszego
długometrażowego obrazu Arkashy Stevenson wyniósł około
trzydziestu milionów dolarów, a dotychczasowe wpływy z całego
świata przekroczyły pięćdziesiąt milionów dolarów. Dystrybucja
(kinowa) prequela ponadczasowego horroru Richarda Donnera ruszyła w
pierwszym tygodniu kwietnia 2024 roku.
Entuzjastycznie
przyjęta przez krytyków produkcja
amerykańsko-włosko-serbsko-kanadyjska, którą od strony
artystycznej pokierowała zdeklarowana miłośniczka kina grozy z lat
70. XX wieku, w tym oczywiście oryginalnego „Omenu” Richarda
Donnera. Arkasha Stevenson dokładała starań, by przywołać
specyficznych klimat panujący w jej ulubionych filmowych pozycjach z
tamtego okresu; chciała, by „Omen: Początek” wyglądał jak
gatunkowy przedstawiciel lat 70. Zamierzała całkowicie zrezygnować
z nowoczesnych technik filmowania, na którymś etapie prac doszła
jednak do wniosku, że warto połączyć stare z młodym. Sprawić,
by jej oferta była atrakcyjna także dla zwolenników współczesnych
straszaków. Porozumienie pokoleń:) W roli głównej pani Stevenson
obsadziła wschodzącą gwiazdę kina z niezgorszym warsztatem,
pochodzącą z Anglii Nell Tiger Free, podzielającą jej miłość
do „Omenu” z 1976 roku – aktorka po raz pierwszy obejrzała to
cudeńko w jedenastym roku życia – i w ogóle całego gatunku
najmroczniejszego. Czyli spotkały się dwie fanki horrorów w
burzliwej przeszłości Włoch. Years of Lead (Anni di piombo):
terror polityczny, masowe rozruchy społeczne, niszczycielska fala
incydentów z udziałem ugrupowań skrajnie lewicowych i prawicowych
przetaczająca się przez kraj od końca lat 60. do końca 80. XX
wieku. W tym okresie do Rzymu przybywa główna bohaterka nun
horroru Arkashy Stevenson, która ma nadzieję na dalszą
rozbudowę - choćby przez innych filmowców – franczyzy o
spełniającej się przepowiedni z Nowego Testamentu Pisma Świętego
(Apokalipsa według Świętego Jana). Zostawiła nawet furtkę do
czegoś w rodzaju historii równoległej. W każdym razie
ortodoksyjni miłośnicy oryginalnej serii o Antychryście dopatrzyli
się poważnych nieścisłości w mitologiach. Zarzucana niespoistość
światów przedstawionych, objawiająca się głównie UWAGA
SPOILER legendarnym szakalem. Zamiana płci według niektórych
(inni bez trudu uporali się z tym problemem: mniej czy bardziej
przekonujące kontrargumenty orędowników zgodności z pierwotnym
założeniem fabularnym) absolutnie niekorespondująca choćby z
cmentarnym odkryciem dwóch bohaterów „Omenu” z 1976 roku.
Pomijając już potwierdzenia sensacyjnej wiadomości o potomku
Szatana i samicy szakala w ciągu dalszym (sequele) opowieści o
zbliżającym się biblijnym końcu świata. W „Omenie” z 2024
roku to Szatan jest Szakalem i wbrew wcześniejszym doniesieniom
(albo późniejszym, jeśli trzymać się chronologii wewnątrz
uniwersum) jego ludzka matka, czy jak kto woli owoc eksperymentu
niezupełnie satanistycznej sekty wyrosłej wewnątrz Kościoła -
przeżyła poród. Zwrócono też uwagę na przedwczesne tytułowanie
Roberta Thorna amerykańskim ambasadorem w Wielkiej Brytanii oraz
nazbyt zagadkową sprawę ze znamieniem 666 księdza Brennana. Jeśli
ów znak mają wszystkie istoty powstałe w wyniku haniebnej
działalności pseudomedycznej, to dlaczego nie wspomniano, że w
drużynie Margaret Daino jest jeszcze jeden naznaczony (patrz: „Omen”
Richarda Donnera) KONIEC SPOILERA. W prologu „Omenu”
Arkashy Stevenson podsłuchamy rozmowę naszego starego znajomego,
ojca Brennana (Patricka Troughtona całkiem godnie zastąpił Ralph
Ineson; m.in. „Intruzi” Juana Carlosa Fresnadillo, „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” Roberta Eggersa, „Egzorcysta
papieża” Juliusa Avery'ego) z wielce zaniepokojonym ojcem
Harrisem. Rozmowa o okropnym spisku, fotografia z podpisem Scianna
oraz iście artystyczne zdarzenie makabryczne: Śmierć w zwolnionym
tempie. I przenosimy się do Margaret Daino, amerykańskiej
nowicjatki, podobno ulubionej wychowanki wielebnego Lawrence'a,
obecnie kardynała (Viktor z „Underworld” -
wampiryczno-wilkołacza saga zapoczątkowana w 2003 roku przez Lena
Wisemana – czyli niezastąpiony Bill Nighy), która w roku 1971
zostaje wysłana do Rzymu, gdzie ma złożyć śluby zakonne i pomóc
w prowadzeniu zakonnego sierocińca Vizzardeli, w którym aktualnie
(tj. w chwili przybycia Margaret do tego niewystawnego przybytku)
mieszka przeszło sześćdziesiąt dziewczynek w różnym wieku: od
noworodków po niespełna osiemnastoletnich osób. A tym ponurym
obiektem zarządza zwolenniczka twardej dyscypliny, przeorysza Sylvia
(stosownie niepokojące wcielenie Sonii Bragi). Bezlitosna opiekunka
małoletnich, za to dość pobłażliwa przełożona. Tańce,
hulanki, swawole pań w habitach, zdaje się z przewagą namiętnych
palaczek, które miały o tyle lżej od dzisiejszych nałogowców, że
nie musiały obawiać się mandatów za raczenie się dymkiem w
miejscach niedozwolonych, bo moda na strefy wolne od dymu tytoniowego
wejdzie później.
|
Plakat filmu. „The First Omen” 2024, 20th Century Studios, Phantom Four Films, TSG Entertainment |
Stylizacja
„Omenu: Początku” Arkashy Stevenson na produkt z lat 70. XX
wieku (stylizacja według mnie udana, niemniej uważam że już
choćby wypuszczony w zbliżonym czasie „Late Night with the Devil”
Camerona i Colina Cairnesów dobitnie pokazuje, że da się to zrobić
lepiej) poza kolorystyką zdjęć, obejmowała kostiumy
zaprojektowane przez Paco Delgado (m.in. „Skóra, w której żyję”
Pedro Almodóvara, „Split” i „Glass” M. Nighta Shyamalana),
który stwierdził, że w całość idealnie wkomponuje się szyk
gotycki, a i częściowa (stroje wychowanek sierocińca pod dyrekcją
siostry przełożonej Silvy) inspiracja latami 40. i 50. XX wieku
doda charakteru rzeczywistości Margaret Daino, aspirującej
zakonnicy noszącej kreacje z domu mody założonego przez sławnego
francuskiego projektanta Yvesa Saint Laurenta – właściwie
kolekcja Delgado natchniona odzieżą tej marki wypuszczaną w latach
70. Stylowe zdjęcia powstałe pod dyrekcją Aarona Mortona (m.in.
„Martwe zło” Fede Alvareza, „Coś. Potwór z głębin”
Scotta Walkera, „Nie ocali cię nikt” Briana Duffielda, „Abigail”
Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta) perfekcyjnie współgrają
z niebanalnym wkładem Marka Korvena („Cube” i „W wysokiej trawie” Vincenzo Nataliego, „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej
Anglii” i „Lighthouse” Roberta Eggersa, „Czarny telefon”
Scotta Derricksona, „Przeklęta woda” Bryce'a McGuire'a, żeby
wymienić tylko kilka tytułów z grozowej działalności tego
zdolnego kompozytora), niebiańską, czy jak kto woli szatańską,
partyturą w duchu bezcennych melodii Jerry'ego Goldsmitha
przypomnianych też w wymowniejszy sposób: oscarowe „Ave Satani”.
Mówi się, że jeden z moich ulubionych momentów „Omenu:
Początku”, widmowa zakonnica przyuważona w tymczasowym lokum
bogobojnej dziewczyny z Pittsfield w stanie Massachusetts - która za
chwilę pozna swoją nową współlokatorkę, przeciętnie wykreowaną
przez Marię Caballero nowicjatkę imieniem Luz; relacja uparcie
pchająca moje myśli w kierunku „Czarnego łabędzia” Darrena
Aronofsky'ego; ciekawe, że podobne skojarzenie naszło mnie podczas
seansu „Niepokalanej” Michaela Mohana - miał nawiązywać do
„Zakonnicy” Corina Hardy'ego i „Zakonnicy II” Michaela
Chavesa, ja jednak z całą pewnością mogą jedynie stwierdzić, że
twórcy w dalszej partii ukłonili się genialnemu „Opętaniu”
Andrzeja Żuławskiego: niezamierzenie zabawny „wypadek” na
chodniku. A najbardziej charakterystyczna scenka... Poród, który
prawdopodobnie przejdzie do historii - myślę, że to będzie scena
kultowa. Zdumiewająca obserwacja „narratorki niewiarygodnej”,
nieufającej własnym zmysłom, oddanej Bogu przewodniczki po świecie
przedstawionym w prequelu jednego z najważniejszych horrorów
religijnych/okultystycznych/satanistycznych w historii
kinematografii, liczącej się z nawrotem faktycznej bądź rzekomej
choroby psychicznej (potencjalne halucynacje panny Daino, abstrahując
już od częstych koszmarów sennych). Zdarzenie wpisujące się w
„cronenbergowską warstwę tego mrocznego tortu”. Body horror
w tradycyjnym wypieku paranormalnym. Potencjalnie szokująca
sekwencja na prowizorycznym oddziale ginekologiczno-położniczym, w
jednym z obskurnych izb w Vizzardeli Orphanage, która w pierwszej
edycji sprowadziła na debiutancki obraz Arkashy Stevenson
potencjalne zagrożenie natury komercyjnej. W zasadzie tylko jedno
ujęcie skłoniło Motion Picture Association do klepnięcia
kategorii NC-19. Bitwa (tzn. kulturalne negocjacje) o ostatecznie
przyznaną kategorię R podobno zaowocowała intensywniejszą scenką
z nieszczęsną rodzącą, przypuszczalnie efektywniejszym kadrem
paskudnym – ryzykowna uwaga jednej z postaci, imponująca szczerość
albo szarganie świętości narodzin. Na dwoje babka wróżyła w
epoce politycznej poprawności. I nie, osadzenie akcji w dalece mniej
kurtuazyjnych czasach nie jest tutaj żadnym usprawiedliwieniem, bo
historię też należy przekazywać tak, by nikogo nie urazić;) Chcę
przez to powiedzieć, że w moich oczach autorzy „Omenu: Początku”
dodatkowo zapunktowali łamaniem reguł, nieważeniem słów (i
obrazów) w nadzwyczaj delikatnej epoce kina. Horror nieugrzeczniony,
ale też nieprzesadnie rozbrykany. Nieodżegnujący się od
współczesnych trendów – zabawa w „buu!”, miejscowa obróbka
cyfrowa – jednakże w moim odczuciu wierniejszy tak zwanej starej
szkole straszenia. Potrafiący budować się samą atmosferą i
niegardzący praktycznymi ozdobami (hipotetycznie) upiornymi.
Standardowa treść, niebagatelna forma.
Ogromne
zaskoczenie niejednego wielbiciela kina grozy. Niespecjalnie
wyczekiwany prequel członka Bractwa Trójcy (Nie)Świętej z drugiej
połowy XX wieku (kamienie milowe w horrorze
religijnym/demonicznym/satanistycznym) - „Dziecko Rosemary”
Romana Polańskiego, „Egzorcysta” Williama Friedkina i wreszcie
„Omen” Richarda Donnera – który zrobił furorę. Fenomen jak z
„Mów do mnie!” Danny'ego i Michaela Philippou: chór zachwytów,
do którego jakoś nie mam wielkiej ochoty się przyłączyć.
Rezultat pierwszego doświadczenia reżyserskiego Arkashy Stevenson w
długim metrażu, operacji pod kryptonimem „The First Omen” (pol.
„Omen: Początek”), nun horror z domieszką body
horroru w stylu retro, zrobił na mnie pozytywne wrażenie, ale w
permanentny podziw nie wpadłam. Smakowicie klimatyczne widowisko z
jedną nokautującą scenką i schematyczną fabułą, w dodatku
niezbyt przekonująco (kwestia dyskusyjna) połączoną z prymarną
(pod tym filmowo-literackim szyldem) mitologią 666 Davida Seltzera;
wariacją na temat biblijnego proroctwa apokaliptycznego.
ale omeno
OdpowiedzUsuń