sobota, 4 maja 2024

„Omen: Początek” (2024)

 
Rok 1971. Do Rzymu przybywa nowicjatka z Pittsfield w stanie Massachusetts Margaret Daino, aby rozpocząć służbę w prowadzonym przez siostry zakonne sierocińcu Vizzardeli. W targanym niepokojami społecznymi kraju wita ją zaufany opiekun, kardynał Lawrence, który przedstawia jej przeoryszę Silvę, a po zapadnięciu zmroku Amerykanka poznaje swoją współlokatorkę, Włoszkę imieniem Luz. Stałą bywalczynię nocnych klubów, mającą złożyć śluby zakonne razem z Margaret, pobożną młodą kobietą, która w przeciwieństwie do niej, najwyraźniej nie zna rzeczywistej rangi poświęcenia w służbie Bogu. Nie zdaje sobie sprawy z ewentualnych wyrzeczeń, nie zaznała drobnych życiowych przyjemności, Luz uznaje więc, że warto zawczasu uświadomić nową koleżankę, która tymczasem nawiązuje więź z zamkniętą w sobie wychowanką domu dziecka zarządzanego przez nieprzejednaną siostrę Silvę, częstą zamykaną w tak zwanym Złym Pokoju Carlitą. I poznaje księdza Brennana, opowiadającego o diabelskim spisku zawiązanym wewnątrz Kościoła. Człowieka zabiegającego o sojusz ze świątobliwą kandydatką do zakonu, coraz mniej sceptycznie nastawioną do jego przerażających przepowiedni oddaną chrześcijanką ze Stanów Zjednoczonych.

Plakat filmu. „The First Omen” 2024, 20th Century Studios, Phantom Four Films, TSG Entertainment

O pracach nad prequelem „Omenu” z 1976 roku, kultowego horroru satanistycznego w reżyserii Richarda Donnera i na podstawia scenariusza Davida Seltzera, który w ramach promocji filmu przygotował też powieść pod tym samym tytułem – obraz doczekał się trzech sequeli i remake'u, powstał też wpisujący się w tę franczyzę serial wyprodukowany przez 20th Century Fox – opinia publiczna została poinformowana już w 2016 roku. Napisanie scenariusza w tamtym czasie zlecono Benowi Jacoby'emu, a w sprawie reżyserii negocjowano z Antonio Camposem. Potem zapadła cisza. Dopiero w kwietniu 2022 roku gruchnęła wiadomość o wznowieniu tegoż projektu przez firmę 20th Century Studios, która wciągnęła na pokład mającą zadebiutować w pełnym metrażu amerykańską reżyserkę Arkashę Stevenson. Scenariusz „The First Omen” (pol. „Omen: Początek”) - oparty na historii Bena Jacoby'ego - opracowała wspólnie z Timem Smithem i Keithem Thomasem, twórcą między innymi „Nocnego czuwania” (2019) i „Podpalaczki” (2022), readaptacji powieści Stephena Kinga. Produkcja ruszyła we wrześniu 2022 roku we Włoszech – wśród głównych lokalizacji znalazła się stolica kraju, farma w miejscowości Procoio i sławna Villa Parisi w mieście i gminie Frascatii, gdzie kręcono też uwolnioną w zbliżonym czasie „Niepokalaną” Michaela Mohana, tak zwaną bliźniaczkę nowego „Omenu”. Budżet pierwszego długometrażowego obrazu Arkashy Stevenson wyniósł około trzydziestu milionów dolarów, a dotychczasowe wpływy z całego świata przekroczyły pięćdziesiąt milionów dolarów. Dystrybucja (kinowa) prequela ponadczasowego horroru Richarda Donnera ruszyła w pierwszym tygodniu kwietnia 2024 roku.

Entuzjastycznie przyjęta przez krytyków produkcja amerykańsko-włosko-serbsko-kanadyjska, którą od strony artystycznej pokierowała zdeklarowana miłośniczka kina grozy z lat 70. XX wieku, w tym oczywiście oryginalnego „Omenu” Richarda Donnera. Arkasha Stevenson dokładała starań, by przywołać specyficznych klimat panujący w jej ulubionych filmowych pozycjach z tamtego okresu; chciała, by „Omen: Początek” wyglądał jak gatunkowy przedstawiciel lat 70. Zamierzała całkowicie zrezygnować z nowoczesnych technik filmowania, na którymś etapie prac doszła jednak do wniosku, że warto połączyć stare z młodym. Sprawić, by jej oferta była atrakcyjna także dla zwolenników współczesnych straszaków. Porozumienie pokoleń:) W roli głównej pani Stevenson obsadziła wschodzącą gwiazdę kina z niezgorszym warsztatem, pochodzącą z Anglii Nell Tiger Free, podzielającą jej miłość do „Omenu” z 1976 roku – aktorka po raz pierwszy obejrzała to cudeńko w jedenastym roku życia – i w ogóle całego gatunku najmroczniejszego. Czyli spotkały się dwie fanki horrorów w burzliwej przeszłości Włoch. Years of Lead (Anni di piombo): terror polityczny, masowe rozruchy społeczne, niszczycielska fala incydentów z udziałem ugrupowań skrajnie lewicowych i prawicowych przetaczająca się przez kraj od końca lat 60. do końca 80. XX wieku. W tym okresie do Rzymu przybywa główna bohaterka nun horroru Arkashy Stevenson, która ma nadzieję na dalszą rozbudowę - choćby przez innych filmowców – franczyzy o spełniającej się przepowiedni z Nowego Testamentu Pisma Świętego (Apokalipsa według Świętego Jana). Zostawiła nawet furtkę do czegoś w rodzaju historii równoległej. W każdym razie ortodoksyjni miłośnicy oryginalnej serii o Antychryście dopatrzyli się poważnych nieścisłości w mitologiach. Zarzucana niespoistość światów przedstawionych, objawiająca się głównie UWAGA SPOILER legendarnym szakalem. Zamiana płci według niektórych (inni bez trudu uporali się z tym problemem: mniej czy bardziej przekonujące kontrargumenty orędowników zgodności z pierwotnym założeniem fabularnym) absolutnie niekorespondująca choćby z cmentarnym odkryciem dwóch bohaterów „Omenu” z 1976 roku. Pomijając już potwierdzenia sensacyjnej wiadomości o potomku Szatana i samicy szakala w ciągu dalszym (sequele) opowieści o zbliżającym się biblijnym końcu świata. W „Omenie” z 2024 roku to Szatan jest Szakalem i wbrew wcześniejszym doniesieniom (albo późniejszym, jeśli trzymać się chronologii wewnątrz uniwersum) jego ludzka matka, czy jak kto woli owoc eksperymentu niezupełnie satanistycznej sekty wyrosłej wewnątrz Kościoła - przeżyła poród. Zwrócono też uwagę na przedwczesne tytułowanie Roberta Thorna amerykańskim ambasadorem w Wielkiej Brytanii oraz nazbyt zagadkową sprawę ze znamieniem 666 księdza Brennana. Jeśli ów znak mają wszystkie istoty powstałe w wyniku haniebnej działalności pseudomedycznej, to dlaczego nie wspomniano, że w drużynie Margaret Daino jest jeszcze jeden naznaczony (patrz: „Omen” Richarda Donnera) KONIEC SPOILERA. W prologu „Omenu” Arkashy Stevenson podsłuchamy rozmowę naszego starego znajomego, ojca Brennana (Patricka Troughtona całkiem godnie zastąpił Ralph Ineson; m.in. „Intruzi” Juana Carlosa Fresnadillo, „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” Roberta Eggersa, „Egzorcysta papieża” Juliusa Avery'ego) z wielce zaniepokojonym ojcem Harrisem. Rozmowa o okropnym spisku, fotografia z podpisem Scianna oraz iście artystyczne zdarzenie makabryczne: Śmierć w zwolnionym tempie. I przenosimy się do Margaret Daino, amerykańskiej nowicjatki, podobno ulubionej wychowanki wielebnego Lawrence'a, obecnie kardynała (Viktor z „Underworld” - wampiryczno-wilkołacza saga zapoczątkowana w 2003 roku przez Lena Wisemana – czyli niezastąpiony Bill Nighy), która w roku 1971 zostaje wysłana do Rzymu, gdzie ma złożyć śluby zakonne i pomóc w prowadzeniu zakonnego sierocińca Vizzardeli, w którym aktualnie (tj. w chwili przybycia Margaret do tego niewystawnego przybytku) mieszka przeszło sześćdziesiąt dziewczynek w różnym wieku: od noworodków po niespełna osiemnastoletnich osób. A tym ponurym obiektem zarządza zwolenniczka twardej dyscypliny, przeorysza Sylvia (stosownie niepokojące wcielenie Sonii Bragi). Bezlitosna opiekunka małoletnich, za to dość pobłażliwa przełożona. Tańce, hulanki, swawole pań w habitach, zdaje się z przewagą namiętnych palaczek, które miały o tyle lżej od dzisiejszych nałogowców, że nie musiały obawiać się mandatów za raczenie się dymkiem w miejscach niedozwolonych, bo moda na strefy wolne od dymu tytoniowego wejdzie później.

Plakat filmu. „The First Omen” 2024, 20th Century Studios, Phantom Four Films, TSG Entertainment

Stylizacja „Omenu: Początku” Arkashy Stevenson na produkt z lat 70. XX wieku (stylizacja według mnie udana, niemniej uważam że już choćby wypuszczony w zbliżonym czasie „Late Night with the Devil” Camerona i Colina Cairnesów dobitnie pokazuje, że da się to zrobić lepiej) poza kolorystyką zdjęć, obejmowała kostiumy zaprojektowane przez Paco Delgado (m.in. „Skóra, w której żyję” Pedro Almodóvara, „Split” i „Glass” M. Nighta Shyamalana), który stwierdził, że w całość idealnie wkomponuje się szyk gotycki, a i częściowa (stroje wychowanek sierocińca pod dyrekcją siostry przełożonej Silvy) inspiracja latami 40. i 50. XX wieku doda charakteru rzeczywistości Margaret Daino, aspirującej zakonnicy noszącej kreacje z domu mody założonego przez sławnego francuskiego projektanta Yvesa Saint Laurenta – właściwie kolekcja Delgado natchniona odzieżą tej marki wypuszczaną w latach 70. Stylowe zdjęcia powstałe pod dyrekcją Aarona Mortona (m.in. „Martwe zło” Fede Alvareza, „Coś. Potwór z głębin” Scotta Walkera, „Nie ocali cię nikt” Briana Duffielda, „Abigail” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta) perfekcyjnie współgrają z niebanalnym wkładem Marka Korvena („Cube” i „W wysokiej trawie” Vincenzo Nataliego, „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” i „Lighthouse” Roberta Eggersa, „Czarny telefon” Scotta Derricksona, „Przeklęta woda” Bryce'a McGuire'a, żeby wymienić tylko kilka tytułów z grozowej działalności tego zdolnego kompozytora), niebiańską, czy jak kto woli szatańską, partyturą w duchu bezcennych melodii Jerry'ego Goldsmitha przypomnianych też w wymowniejszy sposób: oscarowe „Ave Satani”. Mówi się, że jeden z moich ulubionych momentów „Omenu: Początku”, widmowa zakonnica przyuważona w tymczasowym lokum bogobojnej dziewczyny z Pittsfield w stanie Massachusetts - która za chwilę pozna swoją nową współlokatorkę, przeciętnie wykreowaną przez Marię Caballero nowicjatkę imieniem Luz; relacja uparcie pchająca moje myśli w kierunku „Czarnego łabędzia” Darrena Aronofsky'ego; ciekawe, że podobne skojarzenie naszło mnie podczas seansu „Niepokalanej” Michaela Mohana - miał nawiązywać do „Zakonnicy” Corina Hardy'ego i „Zakonnicy II” Michaela Chavesa, ja jednak z całą pewnością mogą jedynie stwierdzić, że twórcy w dalszej partii ukłonili się genialnemu „Opętaniu” Andrzeja Żuławskiego: niezamierzenie zabawny „wypadek” na chodniku. A najbardziej charakterystyczna scenka... Poród, który prawdopodobnie przejdzie do historii - myślę, że to będzie scena kultowa. Zdumiewająca obserwacja „narratorki niewiarygodnej”, nieufającej własnym zmysłom, oddanej Bogu przewodniczki po świecie przedstawionym w prequelu jednego z najważniejszych horrorów religijnych/okultystycznych/satanistycznych w historii kinematografii, liczącej się z nawrotem faktycznej bądź rzekomej choroby psychicznej (potencjalne halucynacje panny Daino, abstrahując już od częstych koszmarów sennych). Zdarzenie wpisujące się w „cronenbergowską warstwę tego mrocznego tortu”. Body horror w tradycyjnym wypieku paranormalnym. Potencjalnie szokująca sekwencja na prowizorycznym oddziale ginekologiczno-położniczym, w jednym z obskurnych izb w Vizzardeli Orphanage, która w pierwszej edycji sprowadziła na debiutancki obraz Arkashy Stevenson potencjalne zagrożenie natury komercyjnej. W zasadzie tylko jedno ujęcie skłoniło Motion Picture Association do klepnięcia kategorii NC-19. Bitwa (tzn. kulturalne negocjacje) o ostatecznie przyznaną kategorię R podobno zaowocowała intensywniejszą scenką z nieszczęsną rodzącą, przypuszczalnie efektywniejszym kadrem paskudnym – ryzykowna uwaga jednej z postaci, imponująca szczerość albo szarganie świętości narodzin. Na dwoje babka wróżyła w epoce politycznej poprawności. I nie, osadzenie akcji w dalece mniej kurtuazyjnych czasach nie jest tutaj żadnym usprawiedliwieniem, bo historię też należy przekazywać tak, by nikogo nie urazić;) Chcę przez to powiedzieć, że w moich oczach autorzy „Omenu: Początku” dodatkowo zapunktowali łamaniem reguł, nieważeniem słów (i obrazów) w nadzwyczaj delikatnej epoce kina. Horror nieugrzeczniony, ale też nieprzesadnie rozbrykany. Nieodżegnujący się od współczesnych trendów – zabawa w „buu!”, miejscowa obróbka cyfrowa – jednakże w moim odczuciu wierniejszy tak zwanej starej szkole straszenia. Potrafiący budować się samą atmosferą i niegardzący praktycznymi ozdobami (hipotetycznie) upiornymi. Standardowa treść, niebagatelna forma.

Ogromne zaskoczenie niejednego wielbiciela kina grozy. Niespecjalnie wyczekiwany prequel członka Bractwa Trójcy (Nie)Świętej z drugiej połowy XX wieku (kamienie milowe w horrorze religijnym/demonicznym/satanistycznym) - „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego, „Egzorcysta” Williama Friedkina i wreszcie „Omen” Richarda Donnera – który zrobił furorę. Fenomen jak z „Mów do mnie!” Danny'ego i Michaela Philippou: chór zachwytów, do którego jakoś nie mam wielkiej ochoty się przyłączyć. Rezultat pierwszego doświadczenia reżyserskiego Arkashy Stevenson w długim metrażu, operacji pod kryptonimem „The First Omen” (pol. „Omen: Początek”), nun horror z domieszką body horroru w stylu retro, zrobił na mnie pozytywne wrażenie, ale w permanentny podziw nie wpadłam. Smakowicie klimatyczne widowisko z jedną nokautującą scenką i schematyczną fabułą, w dodatku niezbyt przekonująco (kwestia dyskusyjna) połączoną z prymarną (pod tym filmowo-literackim szyldem) mitologią 666 Davida Seltzera; wariacją na temat biblijnego proroctwa apokaliptycznego.

1 komentarz: