Rodzeństwo
DeMuth, Cal i będąca w szóstym miesiącu ciąży Becky, w drodze
do San Diego zatrzymują się w wyludnionej okolicy, w pobliżu
starego kościoła i rozległego pola obrośniętego wysoką trawą.
W pewnym momencie ich uszu dociera krzyk małego chłopca wzywającego
pomocy. Chłopca, który zgubił się w trawie. Cal i Becky słyszą
też jego matkę, która w ich odczuciu zachowuje się dosyć
dziwnie. Cal rusza na ratunek, a jego siostra podąża w ślad za
nim. Oboje szybko gubią się w trawie. Nie mogą odnaleźć ani
chłopca, ani jego matki, ani siebie nawzajem. Ku swojemu przerażeniu
zauważają anormalne, sprzeczne z prawami fizyki, właściwości
tego miejsca. Położenie Cala i Becky na trawiastym terenie
nieustannie się zmienia. Wbrew wszelkiej logice, w sposób
kompletnie dla nich niezrozumiały. Młodzi ludzie oddalają się od
siebie i przybliżają do siebie nawet wówczas, gdy żadne z nich
nie znajduje się w ruchu. Ale na tym ich problemy się nie kończą.
W niezwykłej trawie czai się groźny osobnik, który bez trudu
porusza się po tym niebezpiecznym polu.
Twórca
między innymi „Cube'a” (1997), „Istoty” (2009) i „Istnienia”
(2013), Vincenzo Natali, w projekt przeniesienia na ekran noweli
Stephena Kinga i Joego Hilla pt. „In the Tall Grass” („W
wysokiej trawie”) zaangażował się poprzez osobę zaznajomioną z
jednym z producentów filmu. Pomysł go zaintrygował, potrzebował
jednak czasu na zastanowienie. „Czy powinienem nakręcić kolejny
film [pierwszym był „Cube”] o ludziach uwięzionych w
metafizycznym środowisku?” - takie pytanie sobie zadawał. Jego
wątpliwości potęgował fakt, że trawiaste pole o niezwykłych
właściwościach wymyślone przez Kinga i Hilla na potrzeby ich
krótkiego utworu literackiego nie przypomina niczego, nad czym
dotychczas pracował. Nazwał to miejsce akcji unikalnym. Mimo
wątpliwości opracował szkic scenariusza i... zajął się czymś
innym. Wrócił do niego jakieś pięć lat później. W maju 2018
roku ogłoszono, że Netflix objął pieczę nad tym projektem.
Zdjęcia do horroru „W wysokiej trawie” w reżyserii i na
podstawie scenariusza Vincenzo Nataliego ruszyły jeszcze w tym samym
roku w Kanadzie, a pierwszy pokaz filmu odbył się we wrześniu 2019
roku na Fantastic Fest, a w październiku (tego samego roku) został
udostępniony na platformie Netflix.
Filmowa
wersja „W wysokiej trawie” początkowo wiernie podąża za
oryginałem. Towarzyszymy Calowi i jego brzemiennej siostrze Becky
(zadowalające kreacje Avery'ego Whitteda i Laysli De Oliveiry).
Młodym ludziom, którzy podczas postoju w długiej samochodowej
podróży zostają zaalarmowani przez nieznajomego chłopca Tobina
(niezły Will Buie Jr.), zabłąkanego w wysokiej trawie w zacisznym
zakątku Stanów Zjednoczonych (umownie, bo film nagrywano w
Kanadzie). Słoneczne popołudnie. Rzadko uczęszczana droga, po
jednej stronie której stoi mały kościółek wyglądający na od
dawna nieużytkowany i kilka porzuconych samochodów, a po drugiej
rozciąga się obszerne pole obrośnięte bardzo wysoką trawą. Taka
sceneria rozpościera się przed oczami widzów już we wstępnej
fazie tej opowieści. Opowieści, która idzie tym samym torem, co
nowela Stephena Kinga i Joego Hilla... do pewnego momentu. Najpierw
wygląda to na ekranizację, ale wiadomym było, że Vincenzo Natali
musi tę historię rozszerzyć. Robiąc pełnometrażowy film z tak
nieobszernego utworu, jak „W wysokiej trawie” pióra Kinga i
Hilla, jest się praktycznie skazanym na adaptację. O ekranizacji
można zapomnieć. W omawianej produkcji Nataliego doskonale widać,
jak niewystarczający dla długiego metrażu jest to materiał.
Zaledwie dwadzieścia minut wystarczyło, by dosyć dokładnie
zobrazować prawie całą historię stworzoną przez Stephena Kinga i
jego syna Joego Hilla. Prawie, bo reszta potem. Po osobistym wkładzie
Vincenzo Nataliego. Ten zajmuje najwięcej miejsca. Jego propozycja
oczywiście wyrasta z koncepcji Kinga i Hilla, ale odbiorcy ich
noweli mogą liczyć na niespodzianki. W niepomierne zdumienie ich to
raczej nie wprawi. A przynajmniej tych z nich, którzy mają jakieś
rozeznanie w kinie grozy. I science fiction, bo motyw, po który
sięgnął Natali z tym gatunkiem jest bodaj najbardziej kojarzony.
Ja jednak śledząc wątek obmyślony przez scenarzystę i zarazem
reżysera „W wysokiej trawie” miałam przed oczami głównie
UWAGA SPOILER „Piąty
wymiar” Christophera Smitha KONIEC SPOILERA. Tak jakoś mi
się nasuwało, chociaż przykłady tego rodzaju historii można
mnożyć. Ale czy w takiej lokacji? Absolutnie nie. Rozległemu polu
obrośniętemu wysoką trawą o nadnaturalnych właściwościach
wymyślonemu przez Kinga i Hilla pospolitości zarzucić nie można.
Intrygujące, tchnące dosyć dużą świeżością miejsce akcji nie
jest jeszcze gwarantem sukcesu. To sporo, ale żeby podtrzymać
zainteresowanie widza potrzeba czegoś więcej. Przede wszystkim
zajmującej historii, co w takiej scenerii łatwe nie jest. Myślę,
że Natali znacznie by sobie sprawę ułatwił, gdyby nie zaczął w
tym samym punkcie, co Hill i King w swojej noweli. Gdyby pozwolił
nam potowarzyszyć Calowi i jego ciężarnej siostrze Becky w
samochodowej podróży do San Diego. Dzięki temu moglibyśmy lepiej
ich poznać i co równie ważne takie podejście dawałoby
scenarzyście możliwość skrócenia tego, co „W wysokiej trawie”
najbardziej mnie męczyło. Błądzenie bohaterów po niezwykłym
polu, przedzieranie się przez bardzo wysoką trawę o
nadprzyrodzonych właściwościach, bieganie, chodzenie – to
naprawdę nużące. A przecież z czegoś takiego też można było
sporo wycisnąć. Wystarczyłoby jedynie (a raczej aż) wypracować
zdecydowanie bardziej przytłaczający klimat i więcej uwagi
poświęcić stopniowaniu napięcia. Bo z tym jest dosyć płasko.
Niektórzy mogą w to nie uwierzyć, ale w moim odczuciu sceny
nakręcone w świetle dziennym, w palących promieniach słonecznych,
są bardziej nastrojowe od sekwencji nocnych. Za zdjęcia
odpowiedzialny był Craig Wroblewski, który niczym nadzwyczajnym się
tutaj wprawdzie nie popisał, ale dopóki na ekranie panował dzień
z lekka udzielało mi się zagubienie bohaterów w jako tako
klaustrofobicznej przestrzeni i odbierałam złowrogie wibracje
wysyłane z oprawy wizualnej. Także, bo oczywistym jest, że ścieżka
fabularna takowe wibracje wysyła. Wszystko to niestety jest
ugrzecznione. Dlatego doceniłam to dopiero po zapadnięciu zmroku,
po nastaniu nocy w świecie przedstawionym przez Vincenzo Nataliego i
resztę ekipy pracującej nad adaptacją znakomitej noweli Stephena
Kinga i Joego Hilla. Kolorowe obrazki okazały się bardziej
złowieszcze od metalicznej czerni, która „bierze w posiadanie”
dalszą partię przedmiotowego obrazu. Paradoksalnie to sceny nocne
na moje oko są bardziej plastikowe od dziennych. Pewnie dlatego, że
za dnia barwy są z lekka przygaszone. A w nocy? No cóż, jest
ciemno, ale nie aż tak, żeby miało się trudności z rejestracją
szczegółów i... nic poza tym. A przecież dysponując takim
miejscem akcji spokojnie można było podduszać widza atmosferą.
Aż
trudno uwierzyć, że twórca kultowego thrillera pod tytułem „Cube”
stworzył coś tak mało klimatycznego, jak „W wysokiej trawie”.
Tym bardziej, że materiał, na którym oparł swój scenariusz wiele
mu oferował. Wystarczyło jedynie przełożyć na język filmu
klimat, w którym Stephen King i Joe Hill utrzymali swoją nowelę i
albo skrócić nużące wędrówki bohaterów po trawiastym polu,
albo tchnąć w to chociaż trochę silniejszych emocji. Jedynie...
dobre. Budowanie odpowiedniej atmosfery dla horroru, wielu obecnym
twórcom nie tyle przychodzi z dużym trudem, ile praktycznie się
nie udaje. Ale Vincenzo Natali już w latach 90-tych pokazał, że to
potrafi. Więc co się stało? Cóż, albo Natali nie umiał
odpowiednio pokierować tą ekipą techniczną, z którą pracował
nad omawianą produkcją, albo jego wizja była nietrafiona. To
znaczy nie przemówiła do mnie, bo trzeba zaznaczyć, że „W
wysokiej trawie” jakością nie odstaje od wielu współczesnych
mainstreamowych horrorów (aczkolwiek jump scenek
nie odnotowałam). Właściwie to gdybym miała wybierać
pomiędzy „W wysokiej trawie”, a „Smętarzem dla zwierzaków”
też z 2019 roku (filmem opartym na powieści współautora noweli „W
wysokiej trawie”, Stephena Kinga), to postawiłabym na ten
pierwszy. Wkład Nataliego w znaną mi już historię Kinga i Hilla,
pewnie rozczaruje poszukiwaczy oryginalnych rozwiązań fabularnych,
ale ja do nich nie przynależę. I no, mam sporo sympatii dla motywu,
którym to Natali zdecydował się ożywić swój scenariusz. Albo
inaczej: który pchnął tę opowieść na ścieżkę, jakiej nie
znajdujemy w pierwowzorze. Ale zanim to nastąpi „na scenę”
wkroczy Travis McKean (przekonująca kreacja Harrisona Gilbertsona),
ojciec dziecka, które jeszcze nosi w sobie Becky. Młody człowiek,
który wyruszył na poszukiwanie rodzeństwa zmierzającego do San
Diego, które przywiodły go, oczywiście, na przeklęte trawiaste
pole. Tego w wersji Kinga i Hilla nie ma. To nowy rozdział, którego
rozwój nie wydaje się być kompletnie oderwany od oryginalnej
koncepcji. Wciśnięty na siłę, niepasujący do zamysłu Kinga i
Hilla. Bo po takim miejscu akcji można właśnie czegoś takiego się
spodziewać. Aż dziw, że autorzy pierwowzoru po ów motyw nie
sięgnęli.... Chociaż może i by to zrobili, gdyby zdecydowali się
na powieść. Vincenzo Natali w jednym z wywiadów zdradził, że
pracując nad scenariuszem „W wysokiej trawie” przyjmował taki
punkt widzenia, jaki mogliby przyjąć King i Hill, gdyby pisali
powieść, a nie nowelę. Mogliby, ale nie musieli. Bo takie miejsce
jak rozległe pole obrośnięte wysoką trawą o nadnaturalnych
właściwościach, może i nie daje bardzo dużego pola do popisu,
ale inne możliwości na rozbudowanie tej historii też by się
znalazły. Pierwszy zwrot akcji (pierwszy, jeśli zna się materiał
wyjściowy) pewnie zmusiłby mnie do zakrzyknięcia w myślach
„Witamy w Strefie Mroku”, ale to było wcześniej. Wzorem noweli
już na początku filmu. Odwzorowywanie wydarzeń rozpisanych przez
Kinga i Hilla przerwano w momencie, w którym już, już miało się
zrobić krwawo. Rozczarowanie niedługo potem zastąpił jednak nie
tak znowu zaskakujący, ale na pewno obiecujący zwrot akcji.
Właściwie to dający pewność, że w adaptacji „W wysokiej
trawie” Stephena Kinga i Joego Hilla rzecz potoczy się inaczej.
Nastąpi inny ciąg wydarzeń prowadzący do... Miałam nadzieję, że
zobaczę najmocniejszą scenkę adaptowanej historii. Nadzieja ta
jednak ciągle słabła, bo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że
twórcy „W wysokiej trawie” najzwyczajniej w świecie boją się
pójść na całość wzorem Kinga i Hilla. Że robią wszystko, co w
ich mocy, żeby przypadkiem kogoś nie zaszokować. Sugeruje to
przede wszystkim portret krwawej działalności Rossa Humboldta (ależ
Patrickowi Wilsonowi alias Edowi Warrenowi się rola trafiła!). A
gdzie tam krwawa. W miarę krwawa to jest w noweli, film natomiast
makabrycznych szczegół „litościwie nam oszczędza”. „Na
pocieszanie” dostaniemy efekty komputerowe. Na miarę XXI wieku,
czyli jest niemiłosiernie sztucznie. Do tego dynamiczny montaż i
voila: mamy obowiązkowe zlepki w zamyśle (tylko w zamyśle)
upiornych zdjęć, które nie bardzo wiadomo po co tam są, ale czy
to ważne? Ważne, że nas na to stać! Kiedy wszystkie te
sztuczności przebiegały przed moimi oczami, kiedy bohaterowie
biegali po polu traw, ja czekałam. Czekałam już tylko na
najmocniejsze uderzenie – bezkompromisową sekwencję opisaną
przez Kinga i Hilla. Bo na zagęszczenie klimatu już dawno
przestałam liczyć. I słusznie. Niesłusznie jednak wyczekiwałam
tej jednej konkretnej sceny. Ale z drugiej strony twórcy mogli
bardziej się cofnąć, podejść do tej historii jeszcze łagodniej.
I nie chodzi o jej zamknięcie. To już zupełnie inna sprawa.
Krótki
utwór Stephena Kinga i Joego Hilla zatytułowany „W wysokiej
trawie” może i najłatwiejszy do przełożenia na ekran nie jest,
ale nie sposób zaprzeczyć, że spore możliwości filmowcom
stwarza. Na pewno nieporównanie większe niż w przypadku powieści
Stephena Kinga pt. „Gra Geralda”, a wciąż pamiętam wyborne
widowisko filmowe, jakie Mike Flanagan wyczarował na jej kanwie.
Vincenzo Natali zaserwował mi zupełnie inną jakość. Dużo
słabszą, ale i nie spodziewałam się filmu tak dobrego, jak „Gra
Geralda”. Nie wiązałam z tym przedsięwzięciem ogromnych
nadziei, pomimo obiecującego materiału wyjściowego oraz nazwiska
reżysera i zarazem scenarzysty. Bardziej nastawiałam się na coś
poziomem zbliżonego do drugiej filmowej wersji „Smętarza dla
zwierzaków” Stephena Kinga. Bo w końcu w tym przypadku czołowi
twórcy i tym bardziej literacki fundament zniechęcające też nie
były. Bynajmniej. I proszę, „W wysokiej trawie” Vincenzo
Nataliego przyswajało mi się ciut lepiej. Ale to i tak nic
szczególnego. Taki sobie tworek na nudny wieczorek.
Jeśli chodzi o tego reżysera, to widziałam tylko "Cube" i pamiętam, że wywołał we mnie naprawdę dobre emocje, chętnie zobaczyłabym i tę produkcję z jego rąk, mimo że raczej nie zachwalasz (i prawda, to szokujące, że twórca wcześniej wspomnianego tytułu mógłby zrobić coś mało klimatycznego). Tak czy siak, zaangażuję siostrę w któryś weekend i trzeba się samemu przekonać, bo aż nie mogę uwierzyć, serio. A wcześniej o tym tytule nie słyszałam - dzięki wielkie! Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńŻe też bohaterowie na samym początku najpierw nie zajrzeli do kościoła. Ich uwagę powinny też przyciągnąć stojące tam samochody, mnie się skojarzyło z tymi, co weszli w trawę i już z niej nie wyszli. Ale generalnie seans bardzo na plus.
OdpowiedzUsuń