Stronki na blogu

piątek, 14 marca 2025

„Blackwater Lane” (2024)

 
W deszczowy wieczór wracająca do swojej odizolowanej rezydencji nauczycielka Cassandra Anderson wybiera krótszą i mniej bezpieczną trasę, nieruchliwą Blackwater Lane. Zwalnia, gdy zauważa samochód stojący przy drodze. W środku widzi kobietę, której nie jest w stanie rozpoznać przez warunki pogodowe. Zatrzymuje się i próbuje ustalić, czy nieznajoma, która nie zwraca na nią uwagi, potrzebuje pomocy. Rano maż Matthew przekazuje Cass przerażającą wiadomość o odnalezieniu ludzkich zwłok na Blackwater Lane. Policja wszczęła śledztwo w sprawie zabójstwa i prosi ewentualnych świadków o niezwłoczny kontakt. Cass nie przyznaje się mężowi, że przejeżdżała obok ofiary i nie odpowiada na apel organów ścigania. Milczy także po ujawnieniu znanego jej nazwiska zamordowanej kobiety. Powoli traci poczucie bezpieczeństwa... i zaufanie do własnej pamięci. Ma powody przypuszczać, że stała się calem zabójcy i ma twarde podstawy do kwestionowania świadectwa własnych zmysłów.

Plakat filmu. „Blackwater Lane” 2024, Lionsgate, Grindstone Entertainment Group,13 Films

Filmowa adaptacja drugiej powieści B.A. Paris (właściwie Bernadette Anne MacDougall), francusko-brytyjskiej pisarki specjalizującej się w thrillerze psychologicznym, pierwotnie wydanej w 2017 roku „The Breakdown” (pol. „Na skraju załamania”). Zainspirowała ją historia przekazana przez przyjaciela, syna kobiety cierpiącej na demencję, która po powrocie ze szpitala z przerażaniem odkryła, że nie potrafi już obsługiwać kuchenki mikrofalowej. Założyła, że to przez chorobę, ale okazało się, że partner kupił nową; bardziej skomplikowany model. Projekt „Blackwater Lane” ujawniono w drugiej połowie 2022 roku – reżyser Jeff Celentano (w kinie grozy bardziej znany jako aktor Jeff Weston; pod tym nazwiskiem wystąpił chociażby we „Władcy lalek 2” Davida Allena i w „Szatańskich zabawkach” Petera Manoogiana) zapowiadał „inteligentny, wielowarstwowy thriller z nowoczesnym akcentem, którego akcja rozgrywa się na brytyjskiej wsi”. W tym samym miesiącu ogłoszono, że zdjęcia główne ruszyły w hrabstwie Suffolk we wschodniej Anglii. Autorką scenariusza jest debiutująca w tej roli Elizabeth Fowler, współproducentka między innymi „Diabelskiej przełęczy” Atoma Egoyana i „Brudnej gry” Gavina Hooda. Światowa premiera „Blackwater Lane” odbyła się w czerwcu 2024 roku (VOD, wybrane kina w Stanach Zjednoczonych i na Tajwanie).

Amerykańsko-brytyjski thriller psychologiczny z elementami horroru nadprzyrodzonego ze stajni Lionsgate i Grindstone Entertainment Group. W roli głównej gwiazda „Współlokatorki” Christiana E. Christiansena, Minka Kelly, a partneruje jej Dermot Mulroney (m.in. „Psychopata” Jona Amiela, „Zodiak” Davida Finchera, „Stoker” Parka Chan-wooka, „Naznaczony: rozdział 3” Leigh Whannella, „Lavender” Eda Gassa-Donnelly'ego, „Umma” Iris K. Shim, „Mroczny lokator” Jerrena Laudera, „Krzyk VI” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, „Zabijasz mnie” Beth Hanny i Jerrena Laudera). Kryminalna i psychologiczna zagadka w „iście” gotyckiej scenerii. Prawdę mówiąc mocno przewidywalna intryga, ale miejsce akcji faktycznie pachnie gotycyzmem. Stara rezydencja na angielskiej prowincji powszechnie znana jako The Crawford House (w rzeczywistości średniowieczny dwór - zbudowany około 1470 roku - Elsing Hall Gardens w Dereham w hrabstwie Norfolk), położona przy splamionej krwią przyleśnej drodze; nowocześnie urządzone (nie do końca wyremontowane) wiekowe domostwo w intymnym zakątku, malownicza posiadłość, o której krążą różne dziwne historie, zamieszkana przez małżeństwo planujące powiększenie rodziny, Cassandrę i Matthew Andersonów. Kobietę pokrótce poznajemy w jej miejscu pracy, robiącej wrażenie szkole (w rzeczywistości Culford School niedaleko Bury St Edmunds w hrabstwie Suffolk), w której właśnie kończą się zajęcia. Pupilkiem pani Anderson najwyraźniej jest piętnastoletni Andrew (Judah Cousin), zauroczony chłopak, który podobnie jak przedstawiony w tej scenie przyjaciel Cass, odegra jakąś rolę w zamieszaniu wokół Blackwater Lane. I głównej bohaterki filmu, „narratorki niewiarygodnej”, która najmocniej trzymała mnie przed ekranem – intensywna kreacja Minki Kelly, która w moich oczach przyćmiła resztę obsady. Nie dała szans nawet dużo bardziej doświadczonemu aktorowi Dermotowi Mulroneyowi:) W drodze do domu Cass odbiera telefon od czekającego na nią męża, który chce wiedzieć kiedy wróci i czy nie będzie mu miała za złe, jeśli wskoczy już do łóżka, bo jest strasznie zmęczony. Będę za jakieś czterdzieści minut, ale mogłabym skorzystać ze skrótu. O nie, nie, trzymaj się głównej drogi, bo tamta jest niebezpieczna (tym bardziej w taką pogodę). Dobrze, pojadę naokoło. Obiecaj mi to! I Cass składa uroczystą przysięgę, którą łamie zaraz po zakończeniu ostatniej tego dnia rozmowy z mężem. Popełnia klasyczny błąd (widać nie oglądała „Drogi bez powrotu” Roba Schmidta) i pozornie wychodzi z tego cało. Męczą ją wyrzuty sumienia, wstyd jej za swoje zachowanie, bo choć postąpiła rozsądnie nie opuszczając samochodu w feralny wieczór na Blackwater Lane, powinna była zadzwonić pod numer alarmowy po odzyskaniu zasięgu. Posłuchać intuicji, która przecież nigdy jej nie zawiodła. Ulewny deszcz rozmazał jej obraz, nie wiedziała, że ma przed sobą trupa – widziała tylko zamazaną twarz człowieka nieruchomo siedzącego na miejscu kierowcy w samochodzie krzywo zaparkowanym na błotnistym poboczu wąskiej drogi pod lasem – ale czuła, że coś jest nie tak. A przede wszystkim powinna była trzymać się z dala od tej przeklętej drogi. Zrobić to, co obiecała swojemu troskliwemu małżonkowi. Cass wstrzymuje się ze zreferowaniem swej nieprzyjemnej przygody na Blackwater Lane policji, bo nie chce zostać przyłapana na kłamstwie przez Matthew? Boi się jego reakcji – nie spodziewa się wybuchu wściekłości ani niczego w tym rodzaju, po prostu nie chce go zranić – więc minimalizuje ryzyko udawaniem, że nic nie wie o tragedii na tytułowej uliczce.

Plakat filmu. „Blackwater Lane” 2024, Lionsgate, Grindstone Entertainment Group,13 Films

Blackwater Lane” Jeffa Celentano to dreszczowiec uszyty z wyświechtanych tkanin; zbyt wielu tradycyjnych motywów, których nawet nie próbowano przedstawić po swojemu. Jakby po prostu przekopiowano wybrane sceny i ujęcia (najpospolitsze pomysły) z niezliczonych filmów gatunkowych. Upiorny szept w nocnych ciemnościach, intruz „rozpływający się w powietrzu”, uczeń z domniemaną obsesją na punkcie zamężnej nauczycielki, odziedziczona nieruchomość odstraszająca niektórych mieszkańców (ludzie gadają, że to miejsce nawiedzone przez najprawdziwsze duchy), potencjalne halucynacje i problemy z pamięcią, ewentualne zabójcze sekrety rodzinne (przemocowy mąż Jane Walters, ofiary zabójstwa przy zdradzieckiej drodze?), kolega z pracy „ze złym spojrzeniem” (beznadziejnie zakochany w głównej bohaterce filmu?) oraz takie „oryginalne” detale jak zakrwawiony nóż leżący na kuchennym blacie, ludzka sylwetka za plastikową folią ochronną, podtapianie w wannie przez niewidzialną postać (poltergeist?), samoczynnie otwierające się drzwi (i okno w kuchni?), migające żarówki (do tego trzaski i syki), alarmujący płacz dziecka (zainteresowanych tym motywem odsyłam do „Przepraszam, Charlie” Coltona Trana), martwe zwierzęta odnajdywane przed domem i dobrze znana biżuteria zupełnym przypadkiem odkryta na/w pobliżu miejsca zbrodni (dowód przegapiony przez zespół detektyw Lawson - w tej roli Natalie Simpson – który oczywiście nie mógł umknąć „przypadkowej spacerowiczce”) i wreszcie twarz na śnieżącym ekranie telewizora („They're Here!”). W tym piekle, na skraju załamania nerwowego, przewodnia postać „Blackwater Lane” najbardziej polega na swojej przyjaciółce Rachel (przyzwoite wcielenie Maggie Grace; m.in. „Mgła” Ruperta Wainwrighta, „Uprowadzona” Pierre'a Morela), która w odróżnieniu od najbliższej jej osoby, czyli Matthew, w dalszym ciągu deklaruje zaufanie do jej oceny sytuacji. UWAGA SPOILER Nie zwala wszystkiego na demencję rzekomo odziedziczoną po matce i skutki uboczne leków wybiórczo zażywanych przez Cass od wspominanego poprzedniego kryzysu psychicznego spowodowanego śmiercią rodzicielki; jakiś czas spędziła w szpitalu psychiatrycznym KONIEC SPOILERA. Rachel nigdy nie ukrywała przed Cass swojej niechęci do jej życiowego wybranka, niby spodziewała się po nim wszystkiego najgorszego, ale nie kryje oburzenia na wieść o postawie Matthew w stosunku do przerażonej żony. I nie jest to irracjonalny strach, bo cała lokalna społeczność wie - a Matt nie jest tu żadnym wyjątkiem - że człowiek, który zabił jedną z nich pozostaje na wolności. Co więcej Jane Walters została zamordowana rzut beretem od imponującej posiadłości Andersonów, a Cass mogła niechcący sprawić, że sprawca poczuł się zagrożony. Założenie najnowocześniejszego systemu alarmowego nie wystarczy – w zaistniałych okolicznościach Matt powinien zrobić więcej dla zapewnienia bezpieczeństwa „swojej kobiecie”. A już na pewno nie powinien „robić z niej wariatki”. Przeżyła traumę, ale żeby od razu faszerować ją lekami psychotropowymi i zamykać w domu? W zasadzie mąż próbuje nakłonić ją do „wyjścia z bezpiecznego kokonu” (nie możesz reszty życia spędzić na kanapie!), stosowania się do zaleceń lekarza o regularnym śnie i prowadzeniu takiego życia, jak przed poznaniem wstępnej diagnozy. Wypadałoby jednak nie zostawiać żony samej w „strasznym dworze” - wziąć urlop albo chociaż poprosić szefa o dzienne zmiany. A on co? Wybiera się w podróż służbową, czy co to tam jest i nawet nie zawraca sobie głowy zorganizowaniem jakiejś solidnej opiekunki. Bo chyba nie liczył na Rachel? Żona zapewniła go, że przyjaciółka dotrzyma jej towarzystwa, nie można więc winić go za... Noc duchów? Podążanie za „tajemniczym” szeptem („Cass”, „Cass”, „Cass”, i tak w kółko), nudnawy spacer po mrocznym domostwie. Typowe zachowanie bohaterki horroru - najpierw uparcie chodzi za głosem, szuka nieproszonego gościa (nieżyjącej matki?), a gdy coś tam/kogoś tam wreszcie znajduje, wskakuje do łóżka (ups, o czymś zapomniała, wszak każde dziecko wie, że najbezpieczniej pod kołderką) i bezsennie wyczekuje świtu, bo jak wiadomo w świetle dziennym poltergeisty nie harcują. Pewnie bardziej by się to przeżywało, gdyby intryga nie była aż tak przejrzysta (nie czytałam „Na skraju załamania” B.A. Paris) UWAGA SPOILER – nie wyłączając fortelu w ostatnim „rozdziale” (jest jeszcze epilog z „motywującą/pocieszającą sentencją”), zasadzki na głupiutką parkę, gotowych na wszystko łowców posagów - KONIEC SPOILERA, bo nie da się ukryć, że składnik mystery w tej filmowej potrawce jest kluczowy. „Blackwater Lane” w ogromnym stopniu polega na zagadkowości, niemal całkowicie się na nią zdaje, jest od niej silnie uzależniony, więc jeśli nie udaje się zwieść odbiorcy, ukryć prawdy, to co zostaje? Sugestywny krajobraz i rewelacyjny warsztat Minki Kelly.

Flaki z olejem, ale zjadalne. Pierwszy pełnometrażowy film oparty na twórczości bestsellerowej powieściopisarki podpisującej się jako B.A. Paris, w którym drzemał niemały potencjał. Według mnie nie udało się go obudzić, wygenerować jakichś szalenie emocjonujących sytuacji w chwytliwym świecie przedstawionym. „Blackwater Lane” Jeffa Celentano to dowód na to, że wielowątkowość też może szkodzić - jeśli nie ma się pomysłu na przetworzenie sprawdzonych motywów? Mnie wystarczyłoby starannie wyważone przedstawienie wyeksploatowanych tematów – tak żeby trzymało w napięciu, a nie nużyło. Da się wytrzymać... i to by było na tyle.

środa, 12 marca 2025

„Dzikie ulice” (1984)

 
Grupa zaprzyjaźnionych licealistek z Los Angeles znana jako The Satins spędza wieczór na mieście. Towarzyszy im głuchoniema młodsza siostra nieformalnej liderki bandy, gniewnej Brendy, która w pewnym momencie inicjuje zabawę kosztem ulicznego gangu The Scars, czterech dilerów narkotykowych i lichwiarzy siejących postrach na dzikich ulicach. Okazję do zemsty młodzi kryminaliści znajdują już następnego dnia na terenie szkoły, do której uczęszcza jeden z członków The Scars i grupa The Satins. Atakują ukochaną siostrę Brendy, która z powodu swojej niepełnosprawności nie może wzywać pomocy w teoretycznie publicznym miejscu. Kilkukrotnie zgwałcona i ciężko pobita dziewczyna trafia do szpitala w stanie krytycznym, a Brenda przysięga, że osobiście dopilnuje, by sprawiedliwość dopadła oprawców.

Plakat filmu. „Savage Streets” 1984, Ginso Investments, Savage Streets Partnership

Po wydaniu exploitation film „Chained Heat” (pol. „Więzienie kobiet”) w reżyserii Paula Nicholasa, nieżyjący już amerykański producent Billy Fine rozpoczął kolejny projekt eksploatacyjny – teen thriller/action movie spod znaku rape and revenge ostatecznie zatytułowany „Savage Streets” (pol „Dzikie ulice”). Na reżysera wybrano Toma DeSimone'a, twórcę między innymi „Piekielnej nocy” (1981) i wyprodukowanej przez Fine'a „Betonowej dżungli” (1982), natomiast w roli głównej obsadzono Cherie Currie (m.in. „Pasożyt” Charlesa Banda, antologia „Strefa mroku” 1983). Zdjęcia zaplanowano na czerwiec 1983 roku, ale termin przesunięto o parę miesięcy. Currie zastąpiła Linda Blair (m.in. „Egzorcysta” Williama Friedkina, „Egzorcysta II: Heretyk” Johna Boormana, „Obcy w naszym domu” Wesa Cravena), która pracowała już z Fine'em przy „Chained Heat”. A z DeSimone'em przy „Piekielnej nocy”, tyle że on sam zrezygnował z funkcji reżysera „Dzikich ulic” albo został zwolniony przez Billy'ego Fine'a (różne informacje na ten temat krążą), który następnie zwrócił się do swojego dobrego kolegi Danny'ego Steinmanna, który ostatnio pochwalił się minimalistycznym horrorem „The Unseen”, a w nieodległej przyszłości miał stworzyć „Piątek trzynastego V: Nowy początek” (zmarł w 2012 roku). Steinmann akurat pracował dla Playboy Television - nad miniserialem z Britt Ekland – firma wykazała się jednak dużą wyrozumiałością: pozwolono Danny'emu wskoczyć na inny pokład. Zastąpić Toma DeSimone'a, jak się okazało, w operacji finansowanej przez gangsterów, co jak się wydaje, było głównym (albo jedynym) powodem kłótni producenta z nowym reżyserem. Tak czy inaczej, Billy Fine opuścił pokład, a jego miejsce zajął John Strong (zmarł w 2024 roku), w zespole producentów wykonawczych pozostał jednak związany z Rodziną Colombo (Colombo crime family), były caporegime Michael Franzese.

Scenariusz „Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna pisano i zmieniano w trakcie produkcji. Wiadomo, że jednym z jego autorów był niewymieniony w czołówce John Strong, główny producent filmu, nieutrzymujący przyjacielskich stosunków z reżyserem. Steinmann postrzegał Stronga jako potencjalnie szkodliwego dla wartości jego dzieła agenta inwestorów – miał chronić ich interesy i na bieżąco informować o wszystkim, co dzieje się na planie w Los Angeles. A w razie potrzeby przejmować kontrolę nad produkcją? Tak czy owak, Steinmann musiał znosić jego ciągłą obecność na planie „Dzikich ulic”, co ponoć łatwe nie było z powodu nadaktywności Stronga; bynajmniej bierny obserwator - wszędzie było go pełno i zawsze miał jakieś pytania do reżysera. Spięcia między nimi były nieuniknione, ale najbardziej zażarty spór wybuchł, gdy Steinmann nie zaakceptował pomysłu Stronga na ostatnią partię „Dzikich ulic”. UWAGA SPOILER Producent chciał zakończyć to przedstawienie zemstą Brendy, a reżyser twardo optował za dopięciem wszystkich wątków - niepozostawiający miejsca na wątpliwości finał opowieści o dwóch siostrach KONIEC SPOILERA. Zdjęcia główne do „Dzikich ulic” sfinalizowano w lutym (na realizację wydano od miliona do dwóch milionów dolarów), a światowa premiera odbyła się już w czerwcu 1984 roku, w Omaha w stanie Nebraska. W kolejnym miesiącu film trafił do wybranych kin w południowej części Michigan, gdzie w tygodniu otwarcia zarobił czterysta tysięcy dolarów. Bodaj największy komercyjny sukces odniósł w Ameryce Południowej – przebił (tj. więcej sprzedanych biletów) nawet takie gatunkowe sławy, jak „Pogromcy duchów” Ivana Reitmana i „Gliniarz z Beverly Hills” Martina Bresta – natomiast w Australii został zakazany z powodu nadmiernej przemocy. Motion Picture Association of America (MPAA) najpierw przyznało „Dzikim ulicom” Danny'ego Steinmanna kategorię wiekową X, ale po odwołaniu wniesionym przez twórców (i okrojeniu sceny zbiorowego gwałtu; film skrócono do dziewięćdziesięciu trzech minut, zdaniem reżysera fortunnie – Stainmann doszedł do wniosku, że pierwotna gehenna Heather była przesadzona) „łaskawie” klepnięto kategorię R. Inna rada cenzorów, British Board of Film Classification (BBFC) wpuściła na „swój” (brytyjski) rynek jeszcze krótszą (80-minutową) edycję filmu gorszącego ówczesnych krytyków. Z recenzji znawców kina: „wulgarny, seksistowski i wyzyskujący, podły, przesadnie graficzny, kreskówkowy, tandetny, pozbawiony elementarnej ciągłości między scenami, żenująco zły” i moje ulubione, z recenzji F.X. Feeneya dla LA Weekly, „cinematic herpes blister”. Linda Blair w 1986 roku została „okrzyknięta” najgorszą aktorką – Złota Malina za kreacje w „Dzikich ulicach” Danny'ego Steinmanna, „Nocnym patrolu” Jackie Kong i „Dzikich Wyspach” Nicholasa Beardsleya, a najoryginalniejszym ówczesnym „obrońcą honoru” gwiazdy „Egzorcysty” Williama Friedkina (honoru kobiet!) był krytyk Malcolm L. Johnson, który w Hartford Courant oskarżał Steinmanna o „wykorzystywanie pozbawionej talentu, pulchnej Blair jako przynęty na źle wykonany exploitation film. Więcej szacunku do kobiet, panie Steinmann – przyganiał kocioł garnkowi. Film bezlitośnie zmieszany z błotem, obrzucany najpaskudniejszym mięchem po latach stał się pozycją kultową, okazjonalnie prezentowaną także w XXI wieku (różne imprezy, festiwale dla fanów kina exploitation) i stawianą obok choćby takich dzieł, jak „Życzenie śmierci” Michaela Winnera, „Kaliber 45” Abla Ferrary oraz „Dowód tożsamości” Andy'ego Andersona. Mnie natomiast po głowie chodził „A Gun for Jennifer” Todda Morrisa.

Plakat filmu. „Savage Streets” 1984, Ginso Investments, Savage Streets Partnership
W czołówce „Dzikich ulic” pominięto domniemany wkład w historię Billy'ego Fine'a i Johna Stronga – oczywiście nie uwzględniono też pierwszego reżysera, Toma DeSimone'a – Danny Steinmann i Norman Yonemoto (zmarły w 2014 roku) widnieją jako jedyni scenarzyści i w domyśle (przez opuszczanie tej sekcji) pomysłodawcy fabuły. Angażującej opowieści o nastoletnich wojowniczkach z Miasta Aniołów, zahartowanych nastolatkach niepoddających się terrorowi nieobliczalnego Jacka (odpowiednio odpychająca, diaboliczna kreacja Roberta Dryera) i jego trzech przydupasów: Fargo (Sal Landi), Reda (Scott Mayer), Vince'a (Johnny Venokur). Żeńska grupa The Satins kontra męski gang The Scars. W skład tej pierwszej wchodzą Rachel (Debra Blee), Stella (Ina Romeo), Stevie (Marcia Karr), Maria (Luisa Leschin), Francine (Lisa Freeman), a na czele stoi Brenda (według mnie bombowy występ Lindy Blair), troskliwa starsza siostra głuchoniemej Heather (jedna z najbardziej pracowitych aktorek związanych w kinem grozy, niezawodna Linnea Quigley). Lawina tragicznych zdarzeń zostaje uruchomiona już na początku filmu, wieczorem na słynnej ulicy w Los Angeles (Hollywood Boulevard). Jack i jego banda narażają się Brendzie kretyńskim manewrem na drodze. Chcąc zwrócić na siebie uwagę wystrzałowych panienek, omal nie potrącają najmniej rzucającej się w oczy siostry charyzmatycznej przywódczyni grupy. Niegryzącej się w język laski z morderczym błyskiem w oku. Nieuginającej karku przez samozwańczym królem LA, słynącym z okrutnego obchodzenia się z dłużnikami. Nikt, komu życie miłe - nikt poza Brendą – nie odważyłby się pyskować Jackowi, tym bardziej gdy wysila się na przeprosiny i zmusza do nich swego nieostrożnego kierowcę (nie tyle wyrażanie skruchy, ile wbijanie szpilek rozsierdzonym dziewczynom). To jeszcze by wybaczył, ale kradzieży i obrzucenia śmieciami bezcennego auta nie podaruje. Zemści się przy najbliższej okazji. Pożałują, że weszły mu w drogę. Nazajutrz The Scars mają robotę w szkole, do której uczęszcza nowy członek ich bandy, trzęsący portkami Vince – plany krzyżuje im dyrektor, ale nie chowają urazy, bo niechcący pomaga im w dokończeniu ważniejszej sprawy. Rozliczeniu się z The Satins. Zasadzka na najsłabsze ogniwo, na całkowicie bezbronną, łagodnie usposobioną, niewinną dziewczynę, która nie będzie krzyczeć, gdy tchórze będą się nad nią znęcać. Zbiorowy gwałt w obskurnej toalecie asekuracyjnie poprzetykany bitwą uczennic pod prysznicami. Męka Heather złagodzona w postprodukcji – całkiem mocna (ale nie aż tak jak choćby w „Ostatnim domu po lewej” Wesa Cravena, nie wspominają już o „Pluję na twój grób” Meira Zarchiego) pozostałość po cięciach przeprowadzonych w ramach walki o obniżenie kategorii wiekowej w amerykańskich kinach – i być może największe wyzwanie w karierze aktorskiej Linnei Quigley, według naocznych świadków najbardziej opanowanej osoby z występujących w tej trudnej scenie. Odtwórczyni bestialsko potraktowanej głuchoniemej nastolatki różnie wspominała to doświadczenie. W jednym wywiadzie przyznała, że nagość na planie filmowym (tym i każdym innym) zawsze była dla niej problemem, że rozbieranie się przed tłumem ludzi i przed kamerami niezmiennie sprawiało jej trudności – w magazynie Femme Fatales ukazała się prawdopodobnie najbardziej alarmująca wypowiedź Quigley na temat pracy na rzecz „Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna; aktorka zwierzyła się ze swojego przerażanie na widok nazbyt wczuwających się w rolę kolegów po fachu, mężczyzn wcielających się w gwałcicieli UWAGA SPOILER (czterech, bo tylu ich było przed podlizywaniem się do MPAA, tj. odwołaniem od pierwszej decyzji strażników moralności publicznej) KONIEC SPOILERA – a w innych wypowiedziach bardzo lekko traktowała całą tę nagość w branży aktorskiej, wręcz dziwiąc się, że ludzie tak panikują z jej powodu. Wracając do świata przedstawionego w „Dzikich ulicach, istnej kwintesencji szalonych lat 80. (cudny nadmiar) - neonowe ulice z brudnymi zaułkami, ortalionowe kurtki w krzykliwych kolorach, czarne skóry, nażelowane i natapirowane włosy, wszechobecny rock and roll. Po odnalezieniu i niezwłocznym przetransportowaniu do szpitala nieludzko sponiewieranej małoletniej dziewczyny dowiadujemy się, że policja wszczęła poszukiwania sprawców (tego wątku nie prześledzimy), którym Brenda najwyraźniej nie kibicuje. W każdym razie nie wierzy, że gliniarze cokolwiek wskórają w sprawie tajemniczych (nie dla widzów) zwyrodnialców. Zgaduję, że Brenda straciła wiarę w system w tym samym momencie, w którym przestała wierzyć w Boga – trauma, która mogła mieć większy wpływ na jej zachowanie niż stary, niedobry okres dojrzewania. Awans:) kujonki na czołową szkolną łobuziarę. Prawdę powiedziawszy gorsza jest świętoszkowata Cindy (Rebecca Perle), prowokatorka, która ubzdurała sobie, że Brenda próbuje odbić jej chłopaka. Ważniejszym wątkiem jest zbliżający się ślub najlepszej przyjaciółki Brendy, spodziewającej się dziecka Francine. I wewnętrzne zmagania nie do końca(?) straconego chłopca. UWAGA SPOILER Muszę przyznać, że największy wstrząs przeżyłam na dziwnie pustawym moście – kolejny upiorny dzień z The Scars – może dlatego, że w przeciwieństwie do zbrodni w szkolnej łazience tego uderzenia w ogóle się nie spodziewałam. Założyłam, że jestem w drugim „akcie”, że została już tylko mniej czy bardziej krwawa zemsta dziewczyn. Znowu niespodzianka: samotna mścicielka z kuszą i pułapką na niedźwiedzie. Niezły show, że tak sobie nieelegancko podsumuję polowanie na ludzi w wykonaniu nieulękłej Brendy KONIEC SPOILERA. Nieszczególnie makabryczny - wyróżnić mogę tylko „ludzkie mięsko” dyndające na strzałach - ale buty z nóg i tak spadają:)

Jeden z grzeczniejszych, bardziej ucywilizowanych exploitation films i jeden z najbardziej zjechanych przez znawców kina. Nie wiem, czy powinnam być im wdzięczna za zachętę do „odgrzebania” tej perły lat 80. XX wieku, czy pogniewać się za czcze obietnice. Gdzie ten obrzydliwy, prymitywny, wstrętny, brutalny, opryszczkowy potwór? Gdzie ten drań nienawidzący kobiet? Ostrzegali przed mizoginem, a to feminista zawsze był, a przynajmniej co odważniejsi zaczęli wygłaszać takie „śmiałe tezy” lata po premierze „Dzikich ulic” Danny'ego Steinmanna, twardo stawać w obronie tego pomawianego stworzenia. Nie wszyscy muszą go lubić, ale żeby sugerować naśmiewanie się z ofiar gwałtów? Sami sprawdźcie, ile w tym prawdy. Namawiam, bo to świetny film. Na moje laickie oko.

poniedziałek, 10 marca 2025

Zakupy

 
Ostatnie zaopatrzenie książkowe. Między innymi skrzyżowanie „Królewny Śnieżki” i „Oczu szeroko zamkniętych” Stanleya Kubricka, zamknięcie fairy tale trilogy, nieoficjalnego cyklu (historie niepowiązane) Mony Awad, w skład którego wchodzą jeszcze przebojowy „Króliczek” (na rok 2025 zapowiedziano powieść „We Love You, Bunny”, mającą być zarówno sequelem, jak prequelem najsłynniejszej publikacji Awad) i „Wszystko dobrze”.
Laureatka Shirley Jackson Award 2016, debiutancka powieść amerykańskiej autorki Emmy Cline, inspirowana głośną sprawą Charlesa Mansona i jego tak zwanej Rodziny.
Autobiografia najbardziej wpływowej kobiety w historii Federalnego Biura Śledczego (FBI), profilerki Jany Monroe, która poza wszystkim innym pomagała Jodie Foster w przygotowaniach do oscarowej roli Clarice Starling w kultowym „Milczeniu owiec” Jonathana Demme'a, ekranizacji bestsellerowej powieści Thomasa Harrisa.
 

 
Mona Awad „Rouge”
Emma Cline „Dziewczyny”
Bill Schutt i J.R. Finch „Brama piekieł”
Jana Monroe „Serca ciemności. Seryjni mordercy, przerażające śledztwa, legendarna agentka FBI”
Herbert George Wells „Syrena. Księżycowa opowieść”, „Jajo kryształowe”, „Człowiek, który mógł robić cuda”, „Kuszenie Harringaya”, „W otchłani”, „Jabłko”
Amy Harmon „Pierwsza dziewczynka”
 

 
Seanan McGuire „Gra środkowa”
P. Djèlí Clark „Władca dżinnów”
Christopher Priest „Odwrócony świat”
Christopher Buehlman „Czarny Język”
Richard Swan „Sprawiedliwość królów”
Zoe Sugg, Amy McCulloch „Stowarzyszenie Srok: Jedna to smutek...”
 

 
Jerzy Żuławski „Trylogia księżycowa”: „Na srebrnym globie”, „Zwycięzca”, „Stara Ziemia”

sobota, 8 marca 2025

„Heart Eyes” (2025)

 
W Stanach Zjednoczonych od lat grasuje niebezpieczny maniak zwany Heart Eyes Killer, który w każdy Dzień Świętego Walentego poluje na zakochane pary. W związku z tą głośną sprawą mieszkająca w Seattle Ally McCabe, autorka kampanii reklamowej dla firmy jubilerskiej o tragicznej miłości mająca za sobą bolesne rozstanie, obawia się utraty pracy. Tym bardziej, gdy szefowa przedstawia nowego kierownika marketingu, wolnego strzelca Jaya Simmondsa. Tymczasem detektywi z wydziału zabójstw w Seattle, Jeanine Shaw i Zeke Hobbs, zostają wezwani na miejsce zaręczynowej masakry, gdzie znajdują dowody świadczące o pojawieniu się w mieście walentynkowego seryjnego mordercy, osławionego Heart Eyes Killer.

Plakat filmu. „Heart Eyes” 2025, Spyglass Media Group, Screen Gems, Divide/Conquer, Ground Control

Pytanie: Co by było, gdyby ktoś taki, jak Jason Voorhees, Michael Myers lub Ghostface wtrącił się w komedię romantyczną?. Odpowiedź: „Heart Eyes” Josha Rubena, twórcy „Scare Me” (2020) i „Wilkołaki są wśród nas” (2021). Nieformalną propozycję wyreżyserowania tego komediowego slashera walentynkowego Ruben otrzymał na etapie pisania scenariusza od jednego z jego autorów, Michaela Kennedy'ego („Piękna i rzeźnik” Christophera Landona, „Nóż w nocnej ciszy” Tylera MacIntyre'a, „Przeciąć czas” Hannah Macpherson). Po przeczytaniu pierwszych stron scenariusza, nad którym jego przyjaciel pracował z Phillipem Murphym i Christopherem Landonem, twórcą „Burning Palms” (2010), „Paranormal Activity: Naznaczeni” (2014), „Łowców zombie” (2015”, „Śmierć nadejdzie dziś” (2017), „Śmierć nadejdzie dziś 2” (2019), „Pięknej i rzeźnika” (2020) oraz „Mamy tu ducha” (2023), Josh Ruben wyraził swoje wątpliwości – poinformował Kennedy'ego, że chciałby zrobić coś bardziej krwawego i mrocznego. Kolega poradził mu przeczytać to jeszcze raz, ale wszystko wskazuje na to, że przekonała go żona, stwierdzając, że spokojnie mógłby zrobić z tego (z tej humorystycznej opowiastki) coś bardziej odpowiadającego swoim aktualnym potrzebom. 14 lutego 2024 roku Josh Ruben zgłosił swoją kandydaturę na stanowisko reżysera „Heart Eyes”, a parę dni później miał już pracę.

Nakręcona w Auckland w Nowej Zelandii w czerwcu 2024 roku pod szyldem Spyglass Media Group, nowa wersja szóstej odsłony słynnej slasherowej serii zapoczątkowanej w 1980 roku przez Seana S. Cunninghama. Jason Voorhees w połączonym uniwersum Nory Ephron, Penny Marshall i Roba Reinera, komedia romantyczna w stylu Wesa Cravena, „Mój chłopak się żeni” P.J. Hogana i „Dziennik Bridget Jones” Sharon Maguire z efektami z „Martwego zła” Sama Raimiego i „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Marcusa Nispela (charakterystyczne ujęcie w vanie miłości, po wprawieniu w ruch klucza krzyżakowego). Tak Josh Ruben zapowiadał zrealizowany za około osiemnaście milionów dolarów pełnometrażowy obraz świadomie wpisujący się w tradycję takich filmów, jak „Moja krwawa walentynka” George'a Mihalki, jego luźny remake „Krwawe walentynki” Patricka Lussiera, „Walentynki” Jamiego Blanksa i „Cupid” Scotta Jeffreya. Uwolnioną w lutym 2025 roku romantyczną rąbankę w wielkim mieście. Black romantic comedy and slash. Zwariowane polowanie na Olivię Holt (m.in. „Zatrzymać morderstwo” Nahnatchki Khan) i Masona Goodinga (m.in. „Krzyk” i „Krzyk VI” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, „Nie patrz w dół” Scotta Manna, „Y2K” Kyle'a Mooneya) - „Meg Ryan i Tom Hanks w królestwie Jasona Voorhessa w nowym kostiumie”, zaprojektowanym przez ikonę horroru Tony'ego Gardnera (m.in. „Powrót żywych trupów” Dana O'Bannona, „Obcy – decydujące starcie” Jamesa Camerona, „Straceni chłopcy” Joela Schumachera, „Plazma” Chucka Russella, „Lunatycy” Micka Garrisa, „Armia ciemności” Sama Raimiego, „Szkoła czarownic” Andrew Fleminga, „Laleczka Chucky: Następne pokolenie” Dona Manciniego, „Zombieland” Rubena Fleischera, „Klaun” Jona Wattsa, „Piękna i rzeźnik” Christophera Landona) i Bryana Christensena (m.in. „Rany” Babaki Anvariego, „Zombieland: Kulki w łeb” Rubena Fleischera, „Piękna i rzeźnik” Christophera Landona, „Old” M. Nighta Shyamalana, „Studio 666” BJ McDonnella, „They/Them” Johna Logana). Ocieplenie wizerunku niezniszczalnego mordercy z maczetą walentynkową maską:) Oczy w kształcie serduszek w ciemności opcjonalnie świecące na czerwono (funkcja latarki czy raczej noktowizora). Ruchy Jasona Voorheesa i jego ulubiona broń w osobistym przenośnym arsenale; inny okres aktywności, inne cele i oczywiście inne przebranie. Od razu widać, że w tym projekcie maczał palce Christopher Landon (współautor scenariusza i jeden z głównych producentów „Heart Eyes”) - facet od szalonych pomysłów próbuje pogodzić „dwa zwaśnione rody”: miłośników kina romantycznego i makabrycznego:) Specyfika opowieści przed planszą tytułową; jaki prolog, taka całość. Oświadczyny jak z bajki Disneya – starannie wyreżyserowany spektakl na malowniczym odludziu z nieprofesjonalnym fotografem siedzącym w krzakach. Powtórka oświadczyn jak z bajki Disneya, ale... Teraz to już na pewno nie jest wina kolesia z aparatem - w kadr wchodzi jakiś intruz, który jednym ciosem niszczy sprzęt i głowę fotografa. Równie sprawnie, ale już mniej kreatywnie rozprawia się z jeszcze dwoma mężczyznami i kończy tę niepotrzebnie przedłużoną akcję (wbrew intencjom autorów nietrzymającą w napięciu) najwymyślniejszą sceną mordu w „Heart Eyes”. To może być prawdziwa innowacja w kinie slash. Tak czy inaczej, ja takiego wykorzystania prasy do wina dotąd nie widziałam.

Plakat filmu. „Heart Eyes” 2025, Spyglass Media Group, Screen Gems, Divide/Conquer, Ground Control

Szum medialny – typowe przewidywanie przyszłości w studiach telewizyjnych; redaktorzy i ich eksperci grzmiący o zbliżającym się święcie nieuchwytnego seryjnego mordercy, krwawych obchodach Dnia Świętego Walentego od lat urządzanych w różnych amerykańskich miejscowościach przez zamaskowanego osobnika nazwanego Heart Eyes Killer (HEK) – i przenosimy się do kawiarni w Seattle (w rzeczywistości Auckland), żeby obejrzeć pierwsze spotkanie Ally McCabe (od Ally McBeal?) i Jaya Simmondsa (przyzwoite, intencjonalnie przesłodzone - karykatury typowych bohaterów komedii romantycznych - kreacje Olivii Holt i Masona Goodinga). Kobieta nie może przeboleć faktu, że jej były układa sobie życie z inną. Jej najlepsza przyjaciółka Monica (przebojowy występ Gigi Zumbado, który mógłby być dłuższy) przypomina, że to ona rzuciła jego – skąd więc ta obsesja na punkcie przeglądania social mediów ex codziennie chwalącego się aktualną partnerką? Czyżby Ally żałowała, że go rzuciła? Nie, nic z tych rzeczy. Po prostu boli ją, że tak szybko pogodził się z jej decyzją. Powinien dłużej rozpaczać i zacieklej walczyć o odzyskanie względów Ally. Pewnie by przegrał, ale chodzi o sam fakt! Monica nigdy tego nie zrozumie, bo preferuje sponsorów. Co innego taki niepoprawny romantyk jak Jay, poturbowany klient uroczej kawiarenki. Biała kobieta z metalową słomką (kąśliwy komentarz do zielonej strategii politycznej) w biały dzień w miejscu publicznym tłucze niebiałego mężczyznę. Nic dziwnego, że Ally ucieka w popłochu, ale dlaczego nikt nie krzyczy „łapać rasistkę”? W prawdziwym świecie na pewno nie odbyłoby się to tak spokojnie. Zlinczowaliby w mediach społecznościowych. W pracy Ally się już nie upiecze – upokorzona na forum publicznym przez Cruellę De Mon za skrajnie nieprzemyślaną, atakowaną przez ludzi z twardym kręgosłupem moralnym, mocno kontrowersyjną (przynajmniej w czasach Heart Eyes Killer) kampanię reklamową i dobita wejściem świeżo zatrudnionego kierownika zespołu, cóż za zbieg okoliczności, uśmiechniętego Jaya Simmondsa. Okropnie naciągane? Bo jesteśmy w konwencji komedii romantycznej;) Ally najchętniej znowu by uciekła – lęk przed utratą pracy w sekundę zwalczony samym widokiem przystojniaka, przed którym tak strasznie się skompromitowała – ale szefowa sprowadza ją na ziemię. Mam ptaszka w garści i nie zamierzam go wypuścić przed wyciśnięciem zeń ostatniej kropli krwi. Ally zostaje zmuszona do współpracy z Jayem, który ewidentnie coś kombinuje. Upewnia się, że panna McCabe nie ma żadnych planów na walentynkowy wieczór i zaprasza ją do eleganckiej restauracji. Twierdzi, że to nie jest randka, ale daje jej do myślenia. Musi zasięgnąć porady u ekspertki od związków damsko-męskich. Monica, łebska dziewczyna, od razu przejrzy ten „chytry plan” i niezwłocznie zaciągnie psiapsiółę do sklepu z „wystrzałowymi” ciuchami. Nie jakąś tanizną, bo nie po to ma się sponsora, żeby oszczędzać. No dobrze, pobawiły się jak Cameron Diaz i Christina Applegate w „Ostrożnie z dziewczynami” Rogera Kumble'a, ale pośmiewiska z siebie Ally robić nie będzie. Parlamentarny strój, dyskretny makijaż, a na wypadek, gdyby to jednak była randka, mocna mowa w kieszeni... W głowie! Ally nie jest jakąś amatorką, działa w marketingu, a nie w polityce – nie czyta z kartki. Biedny Jay, przyjdzie mu wysłuchać jedynej w swoim rodzaju opowieści o miłości. Wyjdzie obrażony, ale nie dajcie się zwieść, wszak w komediach romantycznych też są zwroty akcji. Nie żeby ktoś rzucał różowym wibratorem w Boogeymana, ale zdarzają się niekumaci gliniarze. Nazwiska detektywów z wydziału zabójstw w Seattle, którym trafia się sprawa Heart Eyes Killer podobno zostały wybrane przed obsadzeniem tych ról – wiadomo, z jakim filmowym tytułem Ally kojarzą się Hobbs i Shaw, ale rzecz jasna aktorki związanej z chodzącą jej po głowie serią, główna bohaterka zidentyfikować już nie może. Jordany Brewster (m.in. „Oni” Roberta Rodrigueza, „Teksańska masakra piłą mechaniczną: Początek” Jonathana Liebesmana, „Nie otwieraj!” Vaughna Steina), bo to ona, w widowiskowym stylu, wcieliła się w postać „wyposzczonej” Jeanine Shaw, a partneruje jej Devon Sawa (m.in. „Oszukać przeznaczenie” Jamesa Wonga, „Egzorcyzmy Molly Hartley” Stevena R. Monroe'a, „Hunter Hunter” Shawna Lindena), czyli prorok Zeke Hobbs UWAGA SPOILER Właściwie oboje zapowiadają swoją śmierć – Zeke żartuje, że obetną mu jądra, a Jeanine przyznaję, że ma słabość do historii o świętym Walentym, który dosłownie stracił głowę. Wskazówką jest też zatrzymanie prawie-chłopaka final girl: wyraźny ukłon w stronę „Krzyku” Wesa Cravena, ale już bardziej zawoalowana sugestia, że morderca nie jest tylko jeden. I oczywiście uwaga detektyw Shaw jakby mimochodem rzucona w obskurnej winiarni: Heart Eyes Killer może być kobietą KONIEC SPOILERA. Z porównaniami do „Martwego zła” Sama Raimiego bym nie przesadzała, ale jak na współczesny slasher, tym bardziej zmiksowany z komedią romantyczną, gore-tragedii nie ma. Trochę mięska, więcej krwi, zero napięcia. Doceniam sprytne zabiegi tekstualne, podstępną narrację, zmyślne wtrącenia w prześmiewczą formułę, ale nie mogę oprzeć się poczuciu, że „Heart Eyes” Josha Rubena zjada własny ogon. Naśmiewa się z czegoś, czym sam się staje. Przewidywalną, naiwną, patetyczną opowieścią o wielkich uczuciach. W trakcie napisów końcowych jeszcze jedna zabawna scenka.

Tandetne romansidło i perfidny slasher. Cukierkowa siekanina w święto zakochanych, walentynka Josha Rubena dla „Piątku trzynastego VI: Jason żyje” Toma McLoughlina. A mnie bardziej to przypominało „Piątek trzynastego VIII: Jason zdobywa Manhattan” Roba Heddena. Perypetie miłosne w mieście sterroryzowanym przez „maszynę do zabijania”. Irytująca parka na serduszkowym celowniku. Śmiech przez krew. Nie jazda po bandzie, tylko szaleństwo kontrolowane, dziwnie układny mezalians gatunkowy. Czyli wieje nudą. W każdym razie ja jestem tylko w pięćdziesięciu procentach przekonana do „Heart Eyes”.

czwartek, 6 marca 2025

Gregory Maguire „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu”

 
W prowincjonalnym rejonie Krainy Oz na świat przychodzi panicznie bojąca się wody zielonoskóra Elfaba, pierworodna rozwiązłej kobiety pochodzącej z królewskiego rodu Meleny Thropp i skompromitowanego pastora unionistycznego Frexspara Pobożnego. Dziewczynka jest odmieńcem zarówno w oczach społeczeństwa, jak i własnych rodziców, ale przydaje się ojcu do nawracania prostych ludzi na wiarę w Nienazwanego Boga. W siedemnastym roku życia Elfaba rozpoczyna edukację w szkole z internatem zarządzanej przez madame Dokropną, Uniwersytecie Shiz. Jej współlokatorką zostaje pochodząca ze szlacheckiej rodziny Galinda Arduenna, płytka piękność w modnych strojach, która zawiązuje sojusz z podobnymi sobie studentkami. Ich ulubionym celem jest Elfaba, niepodzielająca ich marzenia o prowadzeniu salonowego życia, niestarająca się dopasować, strasząca wyglądem młoda obrończyni praw Zwierząt, konsekwentnie odbieranych przez nowego władcę Oz, Wspaniałego Czarnoksiężnika. Z czasem Elfaba zjednuje sobie rówieśników, ale poświęca cenne przyjaźnie na rzecz walki z bezwzględnym dyktatorem rezydującym w Szmaragdowym Mieście.

Okładka książki. „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu”, Zysk i S-ka 2024

Gregory Maguire urodził się i wychował w Albany w stanie Nowy Jork. Po przyjściu na świat został oddany przez owdowiałego ojca pod opiekę ciotki, a w szóstym miesiącu życia trafił do lokalnego sierocińca, gdzie spędził półtora roku – wrócił do domu po ponownym ślubie rodziciela. Najpierw kształcił się w szkołach katolickich (jest praktykującym katolikiem), potem rozpoczął studia na State University of New York at Albany, gdzie w 1976 roku uzyskał tytuł licencjata z języka angielskiego. Dwa lata później został magistrem literatury dziecięcej (Simmons University w Bostonie w stanie Massachusetts), a w 1990 roku zrobił doktorat z literatury angielskiej i amerykańskiej na Tufts University w Massachusetts. Jego debiutancka książka, powieść fantasy „The Lightning Time”, ukazała się już w 1978 roku. W latach 1979-1986 był wykładowcą i współdyrektorem Simmons College Center for the Study of Children's Literature. Jest jednym z założycieli organizacji non-profit Children's Literature New England, a obecnie mieszka w Concord w Massachusetts. W 2004 roku, niedługo po zalegalizowaniu jednopłciowych małżeństw w stanie Massachusetts poślubił malarza Andy'ego Newmana, z którym adoptował trójkę dzieci.

Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” (oryg. „Wicked: the Life and Times of the Wicked Witch of the West”) to pierwsza powieść dla dorosłych Gregory'ego Maguire'a; pierwotnie opublikowana w 1995 roku przez ReganBooks (edycja z ilustracjami Douglasa Smitha). Zalążek pomysłu na fabułę wykluł się na początku lat 90. XX wieku w Londynie, gdy umysł Maguire'a zaprzątnęła natura zła. Amerykański powieściopisarz zastanawiał się, czy brzydkie etykiety społeczne działają jak samospełniająca się przepowiednia. Czy osoba uznawana za złą w końcu dopasuje się do wizerunku narzucanego przez społeczeństwo? Stanie taka, jaką widzą ją inni? Te rozważania początkowo do niczego konkretnego go nie doprowadziły, ale wrócił do tematu w 1993 roku, gdy Anglią wstrząsnęły doniesienia medialne o przerażającym losie niespełna trzyletniego Jamesa Patricka Bulgera, porwanego, torturowanego i zamordowanego przez dziesięciolatków, Roberta Thompsona i Jona Venablesa. W kółko zadawał sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego dzieci zabiły dziecko? Zło wrodzone czy nabyte? Identyczne pytania swego czasu zadał sobie inny amerykański pisarz, autor kultowego „Złego nasiona” (oryg. „The Bad Seed”) William March (urodzony jako William Edward Campbell), pierwotnie wydanego w roku urodzenia Maguire'a (1954), ale najwyraźniej doszedł do innych wniosków. A przynajmniej na potrzeby swojej książki wybrał inną odpowiedź, niż urodzony w roku światowej premiery „Złego nasiona” Gregory Maguire, który przy okazji zauważył, że jego wnioski nie znajdują zastosowania w literaturze dziecięcej, w której dotąd się realizował. Uświadomił sobie, i było to prawdziwe objawianie, że wszystkie czarne charaktery w bajkach i baśniach są pozbawione odcieni szarości. Sami jednowymiarowi złoczyńcy. W każdym razie nie mógł sobie przypomnieć ani jednej negatywnej postaci z książek dla dzieci z choćby pojedynczą zaletą. W pewnym momencie wyobraził sobie Złą Czarownicę z Zachodu wypowiadającą swoją słynną kwestię „"I'll get you, my pretty, and your little dog too!" - właściwie kreację aktorską Margaret Hamilton z ponadczasowej produkcji Metro-Goldwyn-Mayer (MGM) pt. „Czarnoksiężnik z Oz” (oryg. „The Wizard of Oz”) Victora Fleminga i w mniejszym zakresie niewymienionego w czołówce Kinga Vidora, na podstawie wiecznie popularnej powieści Lymana Franka Bauma z 1900 roku (otwarcie serii) „The Wonderful Wizard of Oz” (pol. „Czarnoksiężnik z Krainy Oz” aka „Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Grodu” aka „Czarodziej z Krainy Oz” aka „Czarownik z Krainy Oz”). Maguire, wieloletni fan zarówno oryginalnej przygody Dorotki z Kansas, jak filmowej adaptacji z 1939 roku, w końcu uległ namowom Złej Czarownicy z Zachodu i uczynił ją główną (anty?)bohaterką swojej rewizjonistycznej publikacji porównywanej między innymi do „Wide Sargasso Sea” Jean Rhys i „Wild Wood” Jana Needle'a (skuteczne osadzenie akcji w świecie stworzonym przez innego literata, staranne rozbudowanie cudzego uniwersum) oraz „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla, „Hobbit, czyli tam i z powrotem” J.R.R. Tolkiena i prozatorskiej twórczości Charlesa Dickensa, do której podobno autor „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” świadomie się odnosił (odcienie moralności). Pierwszy człon tytułu nie jest przypadkowy – wybrany przez skojarzenia Gregory'ego Maguire'a z nazwiskiem Hitler. Polityka nieświętej pamięci Adolfa Hitlera (i Saddama Husajna) była jego główną inspiracją w tworzeniu ustroju Czarnoksiężnika Wspaniałego/Okropnego. Powieść przez dwadzieścia sześć tygodni utrzymała się na liście bestsellerów The New York Times, a pół miliona egzemplarzy sprzedano jeszcze przed głośną adaptacją teatralną, broadwayowskim musicalem nominowanym do Nagrody Tony w dziesięciu kategoriach, „Wicked: The Untold Story of the Witches of Oz” aka „Wicked” w reżyserii Joe Mantello (autor piosenek: Stephen Schwartz, libretto: Winnie Holzman), który premierę miał w październiku 2003 roku. Natomiast w 2024 roku wypuszczono filmową adaptację Universal Pictures pierwszego aktu przebojowej sztuki Mantello (ciąg dalszy zapowiedziano na rok 2025), obsypany nagrodami (w tym dwa Oscary i Złoty Glob) wysokobudżetowy obraz wyreżyserowany przez Jonathana Murraya Chu.

Okładka książki. „Wicked: the Life and Times of the Wicked Witch of the West”, William Morrow 2009

Nigdy nie używam słów humanista ani humanitarny, gdyż mam wrażenie, że bycie człowiekiem pozwala na popełnianie najohydniejszych czynów.”

Z okazji wejścia do kin „Wicked” Jona M. Chu wydawnictwo Zysk i S-ka przygotowało wznowienie (trzecia polska edycja, druga tej oficyny) najpoczytniejszej powieści Gregory'ego Maguire'a, bez której nie byłoby tego kasowego widowiska Universal Pictures. Edycja w filmowej okładce (opracowanie graficzne i techniczne: Barbara i Przemysław Kida) - miękkiej ze skrzydełkami - i boskim tłumaczeniu Moniki Wyrwas-Wiśniewskiej; moim zdaniem pokaźna premia tej pani się należy. „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” Gregory'ego Maguire'a to reinterpretacja mitu Lymana Franka Bauma o zielonoskórej wiedźmie, czy jak kto woli inne spojrzenie na antagonistkę jednej z ulubionych powieści „wszystkich dzieci na całym świecie”. Ten śmiały eksperyment zachwycił znakomitą większość amerykańskich krytyków, ale jak można się było tego spodziewać, pojawiły się też głosy o nieposzanowaniu oryginalnej (nietykalnej) historii L. Franka Bauma i (to szczególnie mnie rozbawiło) relatywizacji zła. Bardziej zaskakujący mógł być przepis wprowadzony w 2024 roku w Katy Independent School District (KISD) w Teksasie – niniejszym zakazujemy czytania tej książki, ponieważ wspiera/promuje płynność płciową. „Wicked” Gregory'ego Maguire'a to połączenie dark fantasy i political „fiction”, które jak dotąd doczekało się trzech kontynuacji (Land of Oz według Maguire'a): „Son of a Witch” (2005), „A Lion Among Men” (2008), „Out of Oz” (2011), powiązanej trylogii Another Day, w skład której wchodzą powieści „The Brides of Maracoor” (2014), „The Oracle of Maracoor” (2022) i „The Witch of Maracoor” (2023) oraz krótkiego zbioru bajek ludowych z krainy Oz: „Tales Told in Oz” (2012). W marcu 2025 roku na światowym rynku wydawniczym ma zadebiutować prequel biografii fikcyjnej Czarownicy z Zachodu, który ma nosić tytuł „Elphie: A Wicked Childhood”. „Wicked” otwiera ukradkowa obserwacja cudownej dziewczynki w czerwonych pantofelkach, tchórzliwego Lwa, Blaszanego Drwala i Stracha na Wróble prowadzona przez postać „unoszącą się na wietrze niczym zielony, poderwany z ziemi liść”. Scena z przyszłość pierwszego dziecka Meleny Thropp i Frexpara Pobożnego, zielonego szkaradzieństwa z ostrymi zębiskami. Przekleństwa zesłanego na nieefektywnego sługę Nienazwanego Boga, niezachwianie wierzącego w Inne Światy, ewentualnie jego nieobyczajnie zachowującą się małżonkę. Potwora w oczach własnych rodziców, nie wspominając już o sąsiadach. Elfaba (oryg. Elphaba) Thropp - imię jest hołdem dla stwórcy Krainy Oz; od inicjałów Bauma, LFB - we wczesnym dzieciństwie najwięcej miłości zaznała od przybysza z dzikich stron, gdzie później na jakiś czas osiadła jej rodzina. A Elfaba stała się bezwolną bronią ortodoksyjnego wyznawcy Nienazwanego Boga, przesadnie oddanego swej świętej misji pastora Frexa. Ale tego dowiemy się później. Przed emigracją tej nieszczęsnej rodziny usłyszymy niejasną przepowiednię o dwóch siostrach, powtórzoną przez Nianię Meleny i jej dzieci, po czym akcja przeskoczy o kilkanaście lat do przodu. W tym momencie „na magiczną scenę” wkracza Galinda z Arduennów, próżna siedemnastolatka zmierzająca na prestiżowy Uniwersytet Shiz, która w pociągu poznaje niezłomnego Kozła, doktora Dillamonda, należącego do najbardziej uciskanej i dyskryminowanej grupy społecznej pod rządami nowego wodza, Czarnoksiężnika Wielkiego i Potężnego. W Krainie Oz żyją zwierzęta i Zwierzęta – ci drudzy od niepamiętnych czasów mają takie same prawa jak ludzie, wszystko wskazuje jednak na to, że dyktator ze Szmaragdowego Miasta (gdzie czułam się jak w Panem, wyczarowanym później przez Suzanne Collins) uwzględnił ich w swojej politycznej strategii. Daj społeczeństwu jakiegoś wroga (chłopców i dziewczynki do bicia), a będziesz mógł/będziesz mogła robić, co dusza zapragnie. Kampania nienawiści zapewne podpatrzona w InnymŚwiecie, świecie Doroty i nieznośnego Toto. Przypadkową towarzyszkę podróży doktora Dillamonda nic a nic nie obchodzą skargi tego naprzykrzającego się stworzenia. To nie jej problem – to sprawa między Czarnoksiężnikiem i Zwierzętami. Drastyczna zmiana ustroju politycznego, początek totalitaryzmu? Nawet gdyby, to co z tego? Polityka jest dla nudziarzy - Galinda ma ważniejsze i „nieporównanie ciekawsze” rzeczy na głowie. Musi skupić się na gromadzeniu wokół siebie odpowiednich ludzi. Niestety, los okrutnie sobie z niej zadrwił – została zmuszona do dzielenia pokoju z Elfabą Thropp, największym dziwolągiem (Wednesday Addams z wydanego parę dekad później hitowego serialu Alfreda Gougha i Milesa Millara trochę ją przypomina: niezabieganie o atencję, ostentacyjne lekceważenie kretyńskich zasad towarzyskich, imponująca siła wewnętrzna, bycie sobą jakby – pozornie – na złość innym) w długiej i barwnej historii Uniwersytetu Shiz, zielonym molem książkowym z nieakceptowalną garderobą (zbrodnie modowe!), który po długim okresie upartego milczenia zaczyna coś pleść o zagadkowych korzeniach zła. W pewnym momencie słusznie zauważając, że „nie można oddzielić własnych losów od polityki”. Ojciec niechcący zaszczepił w Elfabie ateizm, matka nonkonformizm, a madame Dokropna świadomość obywatelską. Osoba, która zapisze się w historii Krainy Oz jako Zła Czarownica z Zachodu, starsza i brzydsza siostra Złej Czarownicy ze Wschodu, świątobliwej „połamanej laki” Nessarozy Thropp, na Uniwersytecie Shiz nabędzie odporności na polityczną propagandę. Przejrzy Władcę Marionetek... i tym zasłuży sobie na wieczne potępienie? Elfaba to bohaterka dynamiczna - jak się wydaje zmieniająca się co siedem lat – która nawet w najlepszym okresie ma jakieś nieprzyjemne cechy, a w najgorszym jakieś zalety. Nigdy nie jest całkiem białym ani całkiem czarnym charakterem. I za to przede wszystkim cenię niniejsze dokonanie Gregory'ego Maguire'a – za pełnokrwistą czołową przewodniczkę po, trzeba to zaznaczyć, niesamowicie plastycznym, autentycznie zachwycającym, genialnie rozbudowanym świecie L. Franka Bauma. Prawdziwie czarodziejska powieść!

Niepusta rozrywka i zawsze aktualna przestroga. Uskrzydlająca opowieść fantastyczno-realistyczna. Orwellowska przepowiednia spełniająca się w Krainie Oz. Epickie przeżycie zgotowane przez niewątpliwego miłośnika opus magnum Lymana Franka Bauma. Hipnotyczna kronika z niezapomnianego (nieco zmienionego, lekko przemeblowanego i rozszerzonego) świata nie aż takiej złej czarownicy, jak ją malują. Fenomenalny pierwszy tom (jak na razie jedyny wydany w Polsce, co zakrawa na skandal) szlagierowej serii literackiej Gregory'ego Maguire'a. Mroczna, drastyczna, pikantna, depresyjna, figlarna. Urzekająca historia pokrzywdzonej(?) wiedźmy. „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” to propozycja nie tylko dla obytych w fikcyjnym uniwersum Czarnoksiężnika ze Szmaragdowego Grodu i nie tylko dla miłośników i miłośniczek fantasy. Gorąco polecam niezależnie od preferencji gatunkowych.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

środa, 5 marca 2025

Zapowiedź: „Screamboat. Krwawa mysz”

 
Screamboat. Krwawa mysz” – zobacz nowy zwiastun horroru producentów serii „Terrifier”. W roli krwiożerczej myszki David Howard Thornton!

W kinach od 4 kwietnia 2025

Plakat filmu. „ScreamBoat” 2025, Fuzz on the Lens Productions, Kali Pictures, Reckless Content

Przedstawiamy horror „Screamboat. Krwawa mysz” najnowsze dzieło producentów hitów „Terrifier 2. Masakra w Święta” i „Terrifier 3”. Film opowiada o pasażerach nocnego promu na Staten Island, którzy walczą o życie z krwiożerczą bestią, która do złudzenia przypomina… animowaną myszkę znaną im z dzieciństwa. W potwornego gryzonia na dużym ekranie wcielił się sam David Howard Thornton, odtwórca postaci klauna Arta. Szykuje się bezlitosna jazda po bandzie tylko dla widzów o stalowych nerwach.

Zobacz zwiastun: 

O fabule filmu:

Pasażerowie nocnego promu na Staten Island szykują się na niedługą, spokojną podróż do domu, nie podejrzewając, że większość z nich nie dobije do portu. Na skutek tajemniczej anomalii zwykła szara mysz przybiera postać łudząco podobną do pewnej gwiazdy dziecięcych kreskówek. Zamiast jednak emanować ciepłem i bawić najmłodszych, pulsuje nienawiścią i morduje niewinnych. Gdy krew zalewa pokład, a ilość trupów grozi zatonięciem, grupa pozostałych przy życiu pasażerów musi stoczyć krwawy bój o życie z bestią, której pysk wygląda tak znajomo.

Reżyseria: Steven LaMorte

Obsada: David Howard Thornton („Terrifier 2: Masakra w Święta”, „Terrifier 3”, „Gotham” - serial), Tyler Posey („Krzyk” - serial, „Szybcy i wściekli: Wyścigowi agenci” - serial, „Nastoletni wilkołak”), Brian Quinn („Jay i Cichy Bob powracają”, „Dogma”, „12 małp” – serial, „Star Trek: Picard” - serial)
Gatunek: horror
Produkcja: USA 2025
Dystrybucja w Polsce: Monolith Films

Źródło: wszystkie materiały od Monolith Films

wtorek, 4 marca 2025

„Jakaś inna kobieta” (2023)

 
Eve Simmons od dwóch lat mieszka ze swoim mężem Peterem na tropikalnej wyspie, bezskutecznie próbując zajść w ciążę i tęskniąc za poprzednim życiem. Pewnego wieczora zauważa jakąś obcą kobietę wynurzającą się z morza i nieodpowiadającą na jej nawoływania. Nieznajoma w upiornym milczeniu podąża za Eve pod jej dom i znika, gdy zjawia się Peter. W kolejnych dniach Eve nabiera pewności, że jest obserwowana przez tajemniczą kobietę, na domiar złego jej wspomnienia coraz bardziej różnią się od wspomnień Petera i ich znajomych, a wszystkie materialne dowody dobitnie przemawiają przeciwko pamięci zdesperowanej żony. Ofiary legendarnej istoty czy jednostki w nietypowy sposób przechodzącej załamanie nerwowe?

Plakat filmu. „Some Other Woman” 2023, Balcony 9 Productions, Productivity Media

Supernatural psychological thriller twórcy „Spiral” (2007), „Młodości w Oregonie” (2016) oraz „Hide and Seek” (2021), amerykańskiego reżysera i aktora (m.in. „Topór” Adama Greena, „Avatar”i „Avatar: Istota wody” Jamesa Camerona, „Zaginiona” Heitora Dhalii, „Gość” Adama Wingarda, „Grace: Opętanie” Jeffa Chana) Joela Davida Moore'a. Scenariusz „Some Other Woman” (pol. „Jakaś inna kobieta”) opracowali Josh Long, Yuri Baranovsky i Angela Gulner, twórczyni wydanego później horroru „The Beldham” (2024). Film nakręcono na Kajmanach w 2021 roku, a światowa premiera odbyła się w marcu 2023 na Mammoth Film Festival. W pierwszym tygodniu stycznia 2024 roku obraz został wpuszczony do wybranych amerykańskich kin (wyłącznie Regal Cinemas), a w lutym na platformy streamingowe w Wielkiej Brytanii. Dystrybucja internetowa w Stanach Zjednoczonych ruszyła dopiero w styczniu, a w Polsce (HBO Max) w lutym 2025.

Amanda Crew, fanom kina grozy znana chociażby z „Oszukać przeznaczenie 3” Jamesa Wonga, „Udręczonych” Petera Cornwella i „Coś jest nie tak z dzieciakami” Roxanne Benjamin, jako tak zwana narratorka niewiarygodna, rozczarowana życiem na rajskiej wyspie i w swoim przekonaniu okradana przez zagadkowe stworzenie, Eve Simmons. Aktorka mocno utożsamiająca się z fikcyjną postacią, mająca za sobą podobne przeżycia (hipotetyczna realizacja cudzych pragnień, dręczące myśli o życiu pod dyktando, o przekonaniu samej siebie, że cele wytyczone przez innych, zawsze były jej marzeniami) i choćby z tego powodu publicznie deklarująca, że przygoda z „Jakąś inną kobietą” była jednym z najbardziej oczyszczających, odświeżających doświadczeń w jej karierze. I przyznająca, że nigdy nie widziała najsłynniejszej kreacji (Draco Malfoy) wzorowo partnerującego jej na planie słonecznego dreszczowca Joela Davida Moore'a, Toma Feltona (m.in. „Zniknięcia” Johnny'ego Kevorkiana, „Nocna bestia” Jonathana Glendeninga), który na tym filmowym pokładzie spotkał koleżankę ze „Zjaw” Todda Lincolna, niezawodną Ashley Greene - tutaj jako Ashley Greene Khoury – która poza tym wystąpiła choćby w takich produkcjach, jak „Pogrzebać byłą” Joe Dantego, „Impuls” Aarona Kaufmana, „Gorący temat” Jaya Roacha, „Dom z koszmarów” Petera Winthera i oczywiście pseudowampiryczna seria „Zmierzch” oparta na bestsellerowych powieściach Stephenie Meyer. Greene przyznała, że musiała kilkukrotnie przeczytać scenariusz „Jakiejś innej kobiety”, żeby go zrozumieć. Na swój sposób, bo jak słusznie zauważyła, to historia mocno uzależniona od odbiorcy – odczyt determinują osobiste przeżycia widza, jak to ujęła, „zmuszanego do pracy przy tym [włączającym myślenie] filmie”. Pierwszą przewodniczkę po pozornie bajecznym świecie przedstawionym w „Jakiejś innej kobiecie” Joela Davida Moore'a, malowniczej wyspie obleganej przez turystów, poznajemy jako niezupełnie szczęśliwą żonę marzącą o założeniu rodziny w „bardziej rzeczywistym miejscu”. Najlepiej w mieście, w którym się wychowała, gdzie wciąż mieszkają jej rodzice, ewentualna pomoc w godzeniu obowiązków domowych z zawodowymi w razie spełnienia największego marzenia Simmonsów: przyjścia na świat wytęsknionego dziecka. Eve wierzy – albo chce wierzyć – że macierzyństwo przywróci jej radość istnienia, uwolni od wątpliwości dotyczących „zabawy w dom”. Ma nadzieję, że dziecko sprawi, że przestanie wyrzucać sobie, że porzuciła pierwotny plan na życie; przestanie żałować, że poświęciła własny rozwój zawodowy na rzecz rozwoju małżonka. Zawsze marzyła o zostaniu sławną piosenkarką, ale podejrzewa, że byłaby zadowolona nawet z dalszych regularnych niedarmowych występów w nocnych knajpach „z lepiącym się podłogami”. Wolałaby marnować swój talent w jakichś spelunach, niż umierać z nudów we właśnie budującym się wyspiarskim imperium, gdzie jej mąż jest „drugim po bogu”. Peter wiceprezesem, a Eve szeregową sekretarką w już całkiem dochodowym biznesie Salvadora Ranzy (Rick Fox, m.in. serial „iZombie” Diane Ruggiero-Wright i Roba Thomasa), męża najlepszej przyjaciółki rozgoryczonej pani Simmons, świeżo upieczonej matki imieniem Chelsea (Brooke Lyons; i znowu między innymi serial „iZombie” Diane Ruggiero-Wright i Roba Thomasa). Peter stara się wspierać ukochaną w tym niewątpliwie trudnym dla niej okresie – pociesza, rozśmiesza i po prostu spędza z nią każdą wolną chwilę. Prawie każdą, bo wieczorna tradycja ich paczki najwidoczniej jest ważniejsza od dotrzymywania towarzystwa przygnębionej małżonce. Może Peter chce dać jej trochę prywatności, przestrzeni w jego mniemaniu koniecznej do poukładania sobie wszystkiego w głowie, dojścia do ładu z samą sobą? Może nie chce dawać jej kolejnego powodu do czucia się więźniarką, nie chce umacniać jej w przeświadczeniu, że utknęła na wyspie niemającej jej wiele do zaoferowania? A może Peterowi kończy się już cierpliwość do ciągle narzekającej, wiecznie nieusatysfakcjonowanej żony i jej obsesji na punkcie urodzenia dziecka? Życie pod podwójną presją (kariera, spłodzenie potomka).

Plakat filmu © Radiant Films International. „Some Other Woman” 2023, Balcony 9 Productions, Productivity Media

Na wstępie „Jakiejś innej kobiety” Joela Davida Moore'a chwilowo niewidzialna narratorka (głos z offu) przedstawia legendę o żonie rybaka porwanej przez Morze Karaibskie i wieloletnich poszukiwaniach ukochanej zakończonych identyczną śmiercią. Trudno nie łączyć tej opowieści z tytułową postacią, hipnotycznie wykreowaną przez Ashley Greene, której warto dodać, Amanda Crew bez widocznego trudu dotrzymywała kroku. Efektywny duet aktorski! Wzmocniony przez Toma Feltona, jak się wydaje, wcielającego się w podmiot sporu silnie zdeterminowanych kobiet. Nadnaturalna walka o mężczyznę lub wewnętrzne zmagania kobiety psychicznie złamanej. Nie bez znaczenia może być fakt, że tajemnicza niewiasta - później przedstawiająca się jako Renata Cordova - przybywa w momencie rozpaczy Evy Simmons. Opłakiwania niepierwszej „straconej szansy”, żegnania z fałszywą nadzieją, której kurczowo trzymała się w ostatnich tygodniach, upajającej myśli o zajściu w ciążę po długich staraniach. Cierpi w samotności, na mrocznej plaży tuż przed przytulnym domkiem, gdzie w tym czasie do snu szykuje się jej niedoinformowany mąż. Chcąc oszczędzić Peterowi kolejnego rozczarowania, zdecydowała się nie dzielić swoim podejrzeniem o cudownym poczęciu do upewnienia się, potwierdzenia przez specjalistę (jej zaufanego ginekologa). Dlatego jest zupełnie sama w studni rozpaczy, gdy z wody wyłania się „syrena”. Jej przybycie zapowiada rozdzierający lament/krzyk, ale gdy wreszcie pojawia się w polu widzenia naturalnie mocno zaskoczonej protagonistki, uparcie milczy. I powoli zbliża do w końcu lekko panikującej Eve. Uciekającej do domu, do męża. Trzymająca w napięciu scena z punktem kulminacyjnym, który spokojnie mógłby zostać wykorzystany w jakimś rasowym horrorze o duchach (ewentualnie slasherze, bo szczerze mówiąc niepokojący widok z okna Simmonsów przypomniał mi „Krzyk 3” Wesa Cravena). Powtórka – już mniej skuteczna – w pełnym świetle dziennym; nieukradkowa obserwacja obcej kobiety, która najwyraźniej polazła za Eve do pracy. Stalkerka z niezwykłymi mocami? Uwięziona między światami, od dawien dawna szukająca drogi powrotnej i niechcący przywołana przez zanoszącą się płaczem, ograbioną z resztki nadziei śmiertelniczkę, którą okradnie z innych dóbr? Ulubionego kubka, oprawionej fotografii i figurki wiatraka z Amsterdamu, nielubianej pracy, wystroju salonu... Para oddalająca się od siebie na skutek coraz większej rozbieżności wspomnień. Zaczyna się od małych rzeczy, ale każdy kolejny dzień w życiu Eve przynosi zmiany większe od poprzednich. Postępująca niezgodność wspomnień małżeńskich i towarzyskich. Stopniowe przearanżowanie małego świata Eve, „wylogowywanie jej z rzeczywistości”, sprawianie, że czuje się coraz bardziej obco wśród znajomych twarzy, a najgorsze, że nie może ufać nawet sobie. Jej podejrzenia oczywiście skupiają się na Renacie Cordovie, ale bardziej od istoty z nieziemską mocą boi się tego drugiego, przyziemnego wyjaśnienia jej strasznego stanu. Z najwyższym zainteresowaniem śledziłam perypetie wątpliwej bohaterki, która w pewnym momencie ustąpi miejsca wątpliwej antybohaterce. Która z nich jest złodziejką życia? Faktyczną ofiarą utonięcia, która doczekała się własnej legendy lub całkowicie fikcyjną postacią wcieloną do lokalnej „mitologii” (bajki i baśnie sprzedawane turystom). Która jest żoną ciemnoskórego rybaka cierpliwie czekającego na gotową pasażerkę? I, rozmyślnie lub przypadkiem, przywodzącego mi na myśl Charona z mitologii grackiej. Chronologia wydarzeń może być myląca; niewykluczone, że autorzy „Jakiejś innej kobiety” już na początku wrzucili nas w środek akcji, tym samym budując błędne przekonanie, że ofiarą jest Eve. UWAGA SPOILER Zakończenie zdecydowanie bardziej podoba mi się w drugiej interpretacji - wewnętrzna bitwa Eve Simmons - w której Renata Cordova albo nie istnieje (imaginacja osoby z zaburzeniem równowagi psychicznej), albo jest jej przyjaciółką, albo Renatą Simmons, idealną gospodynią domową, oddaną żoną i matką z (nie)skromnymi ambicjami zawodowymi, prześladowaną przez oszalałą z miłości (nieodwzajemnionej) Eve. W pierwszej interpretacji mamy happy end - Eve i Renata dostają swoje wymarzone życia i tylko Petera czasami ukuje tęsknota za kimś, kogo nie pamięta (figurka wiatraka w epilogu) - a druga, że tak to ujmę jest bardziej, elastyczna. Nie tylko opcja dla zwolenników szczęśliwych zakończeń (upragniony powrót Eve do poprzedniego życia), bo równie dobrze można to odczytać jako urządzenie się w „króliczej norze”, całkowite zerwanie kontaktu z rzeczywistością KONIEC SPOILERA.

Thriller może niedostatecznie mroczny, ale fabuła nielicho mnie zafrapowała. Bezsprzecznie wkręciłam się w niewiarygodne przejścia niespełnionej piosenkarki na rzekomo rajskiej wyspie. Ale nie wiem, czy poleciłabym „Jakąś inną kobietę” Joela Davida Moore'a znajomym, bo nie przychodzi mi do głowy nikt (z tego bliższego otoczenia), kto przepadałby za „taaakimi” niedopowiedzeniami. Pozostaje zarekomendować „jakimś innym osobom” - przychylnie nastawionym do filmów polegających na wyobraźni odbiorców.

niedziela, 2 marca 2025

„Born for Hell” (1976)

 
W 1972 roku, podczas konfliktu protestancko-katolickiego w Irlandii Północnej, do Belfastu przybywa amerykański żołnierz Cain Adamson, który uciekł z frontu w Wietnamie. Nocuje w schronisku, a dnie spędza głównie w podłym pubie sąsiadującym z lokalem wynajmowanym przez studentki pielęgniarstwa przygotowujące się do egzaminów dyplomowych. Z okazji urodzin jednej z nich organizują domową imprezę, na której nieoczekiwanie zjawia się głodny nieznajomy, Cain Adamson, z zamiarem dokonania ukradkowej drobnej kradzieży, ale zostaje przyłapany przez kobietę przypominającą mu jego zdradziecką żonę. Przyznaje, że przywiódł go głód, a studentka chętnie dzieli się jedzeniem, po czym razem ze swoją ciężarną przyjaciółką wdaje w przyjacielską pogawędkę z nieproszonym gościem. Niedługo po tej krótkiej wizycie, pod osłoną nocy, zdesperowany Adamson ponownie zakrada się do dwupoziomowego lokalu w starej kamienicy zajmowanego przez adeptki sztuki pielęgniarskiej, które tym razem zamierza okraść ze wszystkich pieniędzy, niezbędnych do zrealizowania jego planu powrotu do ojczyzny. Włamywacz zarzeka się, że nie chce nikogo skrzywdzić, jego czyny przeczą jednak słowom.

Plakat filmu. „Born for Hell” 1976, Cinévidéo, Les Productions Mutuelles Ltée, Studio Film

Oprotestowany przez organizacje feministyczne - największe protesty uliczne odbyły się w Austin w Teksasie w związku z zapowiedzianą na grudzień 1976 roku lokalną premierą – luźno oparty na sprawie amerykańskiego masowego mordercy Richarda Benjamina Specka (1941-1991), vetsploitation film w reżyserii Denisa Héroux, nieżyjącego już kanadyjskiego filmowca, między innymi współproducenta „Małej dziewczynki, która mieszka na końcu drogi” Nicolasa Gessnera, „Więzów krwi” Claude'a Chabrola oraz późniejszej „Walki o ogień”Jeana-Jacquesa Annauda. Kariera Héroux nabrała rozpędu na przełomie lat 60. i 70. XX wieku (entuzjastyczne przyjęcie erotycznego melodramatu/maple syrup porno „Valérie” 1968 i jego sequela „L'Initiation”, ang. „Here and Now” 1970). Był członkiem jury 31. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie (rok 1981), otrzymał jedną nominację do Oscara w kategorii najlepszy film, za „Atlantic City” Louisa Malle'a, którego był głównym producentem, a jego ostatnim reżyserskim przedsięwzięciem był antologiczny film grozy, czy jak kto woli zbiór krótkich opowieści pt. „The Uncanny” (pol. „Rzecz niesamowita”).

Pomysłodawcą „Born for Hell” aka „Naked Massacre” (niem. „Die Hinrichtung”, franc. „Né pour l'enfer”, wł. „...E la notte si tinse di sangue”) był węgierski producent filmowy, reżyser i scenarzysta zmarły w 1986 roku Géza von Radványi, który według odtwórcy roli głównej, sławnego niemieckiego aktora najbardziej związanego z kinem francuskim, Mathieu Carrière, podczas zdjęć odegrał większą rolę od Denisa Héroux, jedynego reżysera uwzględnionego w czołówce tego nihilistycznego obrazu. Za to obaj (tj. Géza von Radványi i Denis Héroux) w produkcie finalnym zostali wymienieni jako współautorzy scenariusza – pozostali to debiutant (właściwie jedyny jego wkład w kinematografię) Clenn Wood i stosunkowo doświadczony, dość prężnie działający w branży filmowej już w latach 60. XX wieku, niemiecki fabularzysta, nieżyjący już Fred Denger. „Born for Hell” jest koprodukcją kanadyjsko-francusko-włosko-zachodnioniemiecką w większości nakręconą w Dublinie – pozostałe lokalizacje w Belfaście w Irlandii Północnej i niedaleko Hamburga (konkretnie w studiu filmowym w Bendestorf) w ówczesnych Niemczech Zachodnich. Światowa premiera filmu odbyła się w Montrealu w drugim tygodniu marca 1976 roku, amerykańska (Las Vegas) i włoska w grudniu tego samego roku (start regularnej dystrybucji kinowej), a do zachodnioniemieckich kin obraz wszedł w 1977 roku. „Pierwsze życie tego taniego stworzenia” - szacunkowy budżet produkcji wyniósł dziewięćset tysięcy dolarów kanadyjskich - przebiegło w atmosferze skandalu: burza rozpętana przez radykalne amerykańskie feministki, którym wtórowali poważni recenzenci (krytycy filmowi) zniesmaczeni „wykorzystywaniem przemocy wobec kobiet” w calach komercyjnych. „Drugie życie” (rynek DVD; przedtem była jeszcze skromna edycja VHS), tego rzekomo mizoginistycznego utworu filmowego, które zaczęło się na początku XXI wieku, było już dużo spokojniejsze. Gdy emocje opadły, dostrzeżono w „Born for Hell” to, co zapewne od początku było oczywiste dla nieuprzedzonych do kina exploitation, a przynajmniej największych fanów tego nurtu - twarde osadzenie w rzeczywistości, boleśnie prawdziwy obraz moralnego upadku gatunku aktualnie dominującego na biednej Ziemi. Degrengolada bynajmniej podziwiana przez twórców tego, notabene wciąż z najwyższą surowością traktowanego przez poważnych recenzentów filmowych (tych najodważniejszych; zdecydowana większość dzisiejszych znawców kina nie przyznaje się do znajomości szkarady Denisa Héroux i Gézy von Radványi), przedstawiciela podgatunku vetsploitation - filmy klasy B (ściślej: odłam exploitation, jak zresztą sama nazwa wskazuje) poruszające częste problemy weteranów wojennych i dezerterów, na przykład zespół stresu pourazowego (PTSD). Zwykła publiczność w końcu spojrzała na teoretycznie fikcyjną historię amerykańskiego żołnierza Caina Adamsona (stosownie przerażająca kreacja Mathieu Carrière) łaskawszym okiem, ale uznania krytyków „Born for Hell” nigdy nie zyskał. „Teoretycznie fikcyjną”, bo kontrowersyjny „akt tej tragicznej sztuki” dość wiernie naśladuje życie. Autorów scenariusza wyobraźnia ewidentnie nie poniosła - wręcz przeciwnie! Jak to się mówi: sztuka złagodziła rzeczywistość. A i tak się jej oberwało za drastyczne treści. Więcej lukru, mniej prawdy i byłoby OK.

Plakat filmu. „Born for Hell” 1976, Cinévidéo, Les Productions Mutuelles Ltée, Studio Film

Born for Hell” Denisa Héroux i (nieoficjalnie) Gézy von Radványi otwiera przybycie odznaczonego członka armii Stanów Zjednoczonych, straumatyzowanego Caina Adamsona, do stolicy i największego miasta Irlandii Północnej, pogrążonej w krwawym konflikcie o podłożu etniczno-politycznym (w uproszczeniu: nacjonaliści, republikanie i w większości katolicy kontra unioniści głównie wyznania protestanckiego). Ucieczka z wietnamsko-amerykańskiego piekła do piekła północnoirlandzkiego. W nadziei na rychły powrót do domu, gdzie (nie)czekają na niego żona i dziecko. Na dalszą podróż Adamsonowi brakło funduszy, ale nawet gdyby posiadał wystarczającą ilość gotówki prawdopodobnie i tak zdecydowałby się na ten przystanek. Adamson jest tykającą bombą, ale nie jest kompletnym głupcem – wie, że dopuścił się czynu karalnego (dezercja) i że sprawa wciąż jest bardzo świeża. Poczeka sobie w Belfaście aż wszyscy o nim zapomną (wszyscy przypuszczalnie zainteresowani pociągnięciem go do odpowiedzialności za porzucenie towarzyszy broni), czyli tydzień albo dwa, i w tym czasie zdobędzie trochę gotówki. Nie będzie rozglądał się za pracą - co to to nie! - tylko okazją do kradzieży. Udaje mu się znaleźć wolne legowisko w jakimś przytułku dla bezdomnych, obskurnej izbie pełnej „niedomytych mężczyzn w łachmanach”, gdzie pozna Wietnamczyka, któremu bezczelnie pochwali się medalem przyznanym za wybitne mordowanie jego rodaków, czy tam bohaterskie ratowanie „tych dobrych”... i tak się zakumplują. Nic konkretnego z tego wątku nie wyniknie, podobnie jak z lekko napiętej relacji skrajnie niebezpiecznego przybysza z właścicielem podrzędnego baru. Ciasnej świątyni pijaństwa naprzeciwko nieokazałej kamienicy, w której zakwaterowanie znalazła zaprzyjaźniona grupa młodych kobiet. Parę studentek ostatniego roku pielęgniarstwa wspólnie wynajmuje dwupoziomowe mieszkanie w alarmująco bliskim sąsiedztwie ulubionego lokalu nieobliczalnego Amerykanina z nożem sprężynowym. Jest suspens. W pierwszej partii „Born for Hell” naprzemiennie przyglądamy się schizofrenicznemu żywotowi Caina Adamsona (pomaga i szkodzi, ratuje i wykorzystuje, obdarowuje i kradnie) oraz powierzchownie przedstawionym młodym kobietom (i ich opiekunce, doświadczonej pielęgniarce nieuznającej twardej dyscypliny; utrzymującej czysto przyjacielskie stosunki ze studentkami): Bridget, Pam, Catherine, Eileen, nieśmiałej Jenny, podkochującej się w niej Christine, ciężarnej Leili i urodzonej liderce Amy, która niechcący zwabia drapieżnika. Tragiczny ciąg zdarzeń uruchamia przypadkowy widok na ulicy, zakończenie randki z brodatym gościem, którego Adamson w nieelegancki sposób poprosi o ogień. Natomiast doskonała okazja do zamienienia słowa z jego nader interesującą dziewczyną (rzekomy sobowtór „kochanej” małżonki Caina) nadarzy się już niebawem, podczas hucznej imprezy urodzinowej. Przyjdzie głodny, zostanie nakarmiony i wróci po więcej. Daj człowiekowi palec... Wchodzi po pieniądze, ale widok bezbronnych, trzęsących się ze strachu, związanych kobiet budzi bestię, którą w Belfaście Adamson okiełznał przynajmniej raz – w mieszkaniu podstarzałej prostytutki, która na swoje nieszczęście zapragnęła odwdzięczyć się rycerzowi w cuchnącej zbroi – i może wygrałby tę wewnętrzną walkę ponownie, gdyby Amy tak bardzo nie przypominała mu niewiernej żony. Tak czy inaczej, wybuchowa mieszanka traumy wojennej, podwójnej zdrady i może osobowości dyssocjalnej. Trujący koktajl w mieście przyzwyczajonym do bezrozumnej agresji. Uliczne strzelaniny są tutaj na porządku dziennym, mali chłopcy najchętniej bawią się w wojnę, a dziewczynki nic tylko płaczą nad utraconymi skarbami – zwrot ich własności w tym bezdusznym świecie jest równie niecodziennym zjawiskiem, co nawet najdrobniejszy podarek od nieznajomego. Dzieci, niezależnie od płci, nie wiedzą jak się zachować w takich sytuacjach; nie rozumieją, co się dzieje, są autentycznie zaszokowane najmniejszym przejawem ludzkiej życzliwości i szczodrości. W „Born for Hell” krew nie leje się strumieniami (i dobrze, bo jest różowa), ale widoki do przyjemnych na pewno nie należą. Film zdecydowanie emanuje okrucieństwem, przygniata ogólną beznadzieją, ogromem cierpienia, wszechobecną destrukcją, niszczeniem wszystkiego, co szlachetna (niesadystyczna, nieegoistyczna, nieobojętna) mniejszość w pocie czoła zbuduje. Moralna zgnilizna w odpychającym krajobrazie miejskim (brudne zdjęcia Heinza Hölschera) i całkowity upadek człowieka w klaustrofobicznym „domu studenckim”, gdzie napięcie sięgnie zenitu. Home invasion hard version. Coś dla fanów późniejszych „Funny Games” Michaela Hanekego - „Born for Hell” w moim poczuciu nie jest aż tak mocnym trunkiem, ale też potrafi skrzywdzić, „zgwałcić psychikę” - i „Domu na skraju parku” Ruggero Deodato oraz wcześniejszego (jedna scena, ta najbardziej niesmaczna, a przynajmniej swego czasu budząca największe emocje) „Ostatniego domu po lewej” Wesa Cravena.

Dzieło odsądzane od czci i wiary. Amoralne widowisko Denisa Héroux i Gézy von Radvá. Epatujące przemocą fizyczną, psychiczną i seksualną, żerujące na krzywdzie autentycznych osób. Zmora samozwańczych strażników moralności, wróg radykalnych feministek i feministów, jakościowy rynsztok w oczach najwytrwalszych ekspertów (nielicznych krytyków, którzy pochylili się nad tą paskudą i nie odpadli w trakcie seansu, jakoś dotrwali do czarno-białych zdjęć zamykających to wyjątkowo ponure przedstawienie). Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, obrzydliwa opowieść o przeróżnych potwornościach. Wojny, rozboje, gwałty, mordy. Terror polityczny i kryminalny. Dotkliwy głód, ciągła niepewność, paraliżujący strach. Bezpieczny egoizm, szalenie ryzykowny altruizm. „Born for Hell” to utwór niewskazany, bo prawdomówny. Polecam zatem wszystkim wywrotowcom:)