Seryjny morderca sieje postrach w mieście, zabijając nocami całe rodziny.
Policja jest bezsilna do czasu ataku na bliskich porucznika Dona Parkera. Jego adoptowany
syn, gwiazda szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego, Jonathan, we śnie widzi
zbrodnię, nawiązując również kontakt z ofiarami i napastnikiem. Niesamowita
więź z oprawcą pozwala mu doprowadzić policję do mordercy. Jest nim Horace
Pinker, mężczyzna trudniący się naprawą telewizorów. Zanim udaje się go
schwytać zabija w odwecie dziewczynę Jonathana, Alison. Wkrótce potem zostaje
zatrzymany i skazany na śmierć na krześle elektrycznym. Jego ciało wówczas
umiera, ale Pinker nie zostaje unicestwiony. Jego dusza zawłaszcza ciała osób
żyjących, pozwalając mu kontynuować krwawy proceder. Głównym celem Pinkera
staje się Jonathan, który dzięki osobliwemu połączeniu z mordercą zdaje sobie
sprawę z jego nadludzkich zdolności.
Pod koniec lat 80-tych XX wieku Wes Craven pomny sukcesu swojego „Koszmaru
z ulicy Wiązów” postanowił stworzyć kolejny horror o seryjnym mordercy
posiadającym niezwykłe zdolności. Miał nadzieję, że produkcja zyska
porównywalną popularność i również doczeka się kilku kontynuacji. Spisał więc
scenariusz „Shockera” (w Polsce film znany jest też pod tytułem „Zbrodnia ze
snu”), zgromadził pięć milionów dolarów na realizację filmu i wziął na siebie
reżyserię. Reakcje opinii publicznej były jednak dalekie od oczekiwań Cravena,
a i zyski nie były na tyle zadowalające, żeby zachęcić go do wdrożenia w życie
planów dokręcania sequeli. Choć pisząc scenariusz Craven wyraźnie miał w
pamięci fabułę „Koszmaru z ulicy Wiązów”, choć pokusił się o kilka wyraźnych
nawiązań do tego kultowego slashera,
Horace Pinker nie porwał publiki tak jak Freddy Krueger. Zresztą nie tylko
postać mordercy bladła w porównaniu z sylwetką poparzonego zabójcy ze snów – mniej
entuzjastycznie przyjęto również realizację i fabułę „Shockera”, choć jak
zawsze kilku fanów niniejszego projektu też się znalazło.
„Shockerowi” najbliżej do slashera,
aczkolwiek ewidentnie brakuje mu prostoty obrazu, któremu, jak wiele na to
wskazuje, zawdzięcza swoje powstanie. Podczas, gdy fabuła „Koszmaru z ulicy
Wiązów” obracała się wokół jednego pomysłowego motywu, akcję „Shockera” napędza
kilka różnych wątków. Elementem najsilniej kojarzącym się z „Koszmarem z ulicy
Wiązów” jest uwidaczniająca się już na początku filmu tendencja głównego
bohatera, Jonathana Parkera (zadowalająco wykreowanego przez Petera Berga), do
przenoszenia się we śnie w miejsca „nawiedzane” przez seryjnego mordercę i
brania czynnego udziału w tych wydarzeniach. Motyw oczywiście nie jest idealnym
odzwierciedleniem tego poruszonego przez Cravena w „Koszmarze z ulicy Wiązów”,
ale zapewne zgodnie z zamysłem twórcy, skojarzania i tak się nasuwają. Do
momentu stracenia Pinkera (zgrabny popis aktorski Mitcha Pileggi) na krześle
elektrycznym Craven z zadowalającym efektem wykorzystuje wątki snów będących
odzwierciedleniem prawdziwych wydarzeń, dbając o odpowiednio złowieszczą oprawę
wizualną, co szczególnie widać podczas pierwszego zetknięcia się Jonathana z
tym zjawiskiem. Pełna napięcia senna wędrówka chłopaka wewnątrz domu
zajmowanego przez jego przybraną rodzinę, sfinalizowana odkryciem porażającej
prawdy daje nadzieję na iście klimatyczne widowisko również w kolejnych
partiach filmu. Po makabrycznym morderstwie bliskich głównego bohatera Craven
wzbogaca fabułę motywem swoistego mentalnego połączenia chłopaka z Pinkerem,
daje tej postaci możliwość wyczuwania obecności zabójcy. Nic nadzwyczaj
odkrywczego, ale ciekawie uzupełniającego motyw niezwykłych snów. Nadzwyczajna
zdolność Jonathana nie przyczynia się jednak do ocalenia jego ukochanej,
Alison, której śmierć nadaje akcji swoistego dramatycznego posmaczku. Ponadto
ujęcia obrazujące wejście głównego bohatera do mieszkania zbryzganego krwią
dziewczyny wypadają całkiem realistycznie i co ważniejsze każą spodziewać się
całkiem krwawego spektaklu w kolejnych sekwencjach. Jednak po sfinalizowaniu
pierwszej partii „Shockera” kładącej największy nacisk na niezwykłe sny głównego
bohatera i okrutny proceder nieuchwytnego mordercy (notabene kolejną
wizualizacją nastrojowego podążania we śnie śladami Pinkera) Craven skłania się
w stronę innych motywów. Eksperymenty mordercy z elektrycznością pozwalają mu
wygrać ze śmiercią – niczym w późniejszym „W sieci zła” (którego twórcy być
może inspirowali się „Shockerem”) dusza Pinkera po straceniu jego ciała na
krześle elektrycznym może wejść w ciało wybranej osoby znajdującej się w
pobliżu. Od tego momentu Craven największy nacisk kładzie na konfrontacje Jonathana
z ludźmi, których ciała zostały przejęte przez mordercę. Zamiast raczyć widza
kolejnymi klimatycznymi sekwencjami na miarę tych pojawiających się w pierwszej
partii filmu, zamiast pokusić się o kilka umiarkowanie krwawych scen (na uwagę
zasługuje jedynie chwycenie zębami wargi mężczyzny), Craven uderza w
dynamiczną, chwilami nieco komediową sensację z elementami nadprzyrodzonymi. Multum
mordobicia i strzelanek niszczy zalążki klimatu wypracowanego we wcześniejszych
sekwencjach, ale nie doszczętnie, bo na odrobinę mrocznej aury możemy liczyć w
trakcie manifestacji ducha Alison (tak, miejsce na ducha w tym miszmaszu
również się znalazło) – szczególnie udanie prezentuje się jej zakrwawiona
postać wyrastająca nagle w pokoju Jonathana i późniejsze spotkanie nad
jeziorem.
Starcia Jonathana z ludźmi nawiedzanymi przez Pinkera szybko wywołują
znużenie, chyba że ktoś lubi tanie sensacje, ale pojawiające się miejscami urokliwie
kiczowate efekty specjalne i akompaniujące niektórym scenom wpadające w ucho utwory
muzyczne sporadycznie przysłaniają niedostatki fabularne, albo raczej
przerosty, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że Craven przekombinował. Chciał
wykorzystać w jednym scenariuszu kilka różnych motywów, nie bacząc na ryzyko
powstania ciężkostrawnego chaosu. Chwilami miało się wręcz wrażenie, że każda
kolejna partia stanowi odrębny segment, niebędący pochodną wcześniejszych
wydarzeń. A szczytem niepotrzebnych kombinacji okazały się ostatnie sekwencje,
w których Pinker i Jonathan wniknęli w telewizyjne realia, stając się częścią
różnych programów, co w podtekście miało chyba stanowić satyryczne spojrzenie
na prawidła, jakimi rządzi się światek telewizji. O ile ciekawiej wypadłoby to
przedsięwzięcie, gdyby Wes Craven w swoim scenariuszu ograniczył się do
portretowania niezwykłych snów głównego bohatera i jego mentalnego połączenia z
mordercą, konsekwentnie rozbudowując klimat zarysowany na początku i miejscami
ożywiając akcję krwawymi mordami nieuchwytnego Pinkera. Warstwa techniczna jest
bez zarzutu, szczególnie cieszy nieustannie wyczuwalna magiczna aura
kinematografii grozy lat 80-tych, uwidaczniana między innymi poprzez urokliwe
efekty specjalne i znakomitą ścieżkę dźwiękową, ale płaszczyzna fabularna
pozostawia wiele do życzenia. Nietypowe dla twórczości Wesa Cravena
przekombinowanie, uparte wciskanie coraz to nowych i w sumie bardziej
komicznych wątków sprawia, że z minuty na minutę radość z oglądania tego
dziełka maleje, choć nie wyparowuje całkowicie. Jeśli porównać emocje, jakich dostarczyła
mi pierwsza partia filmu z wrażeniami na widok ostatnich sekwencji to nie
pozostaje mi nic innego, jak konstatacja, że Craven zaprzepaścił dobry materiał,
na własne życzenie przekuwając coś naprawdę godnego uwagi w zwykłą średniawkę.
W miarę przyjemną w odbiorze, ale jeśli pomyśli się, co mogło się z tego
wykluć, gdyby nie zupełnie dla mnie niezrozumiałe kombinacje fabularne, aż
przykro się robi, że Craven nie pozostał wierny prostocie tak charakterystycznej
dla jego twórczości.
Podejrzewam, że niejeden widz odbierze „Shockera” w kategoriach swoistej
wpadki Wesa Cravena, nieskładnego, bzdurnego miszmaszu, który nie wnosi niczego
wartościowego do gatunku, ale ja jestem daleka od takich skrajnych osądów. Owszem,
z całą pewnością nie jest to żadne arcydzieło, bez wątpienia uwidacznia się
tutaj ewidentny spadek formy jednego z najpopularniejszych twórców kina grozy,
ale w moim pojęciu nie na tyle drastyczny, żebym z czystym sumieniem mogła
określić go mianem gniota. Nic nadzwyczaj widowiskowego, czy diablo
interesującego, ale swój urok ma, choć najprawdopodobniej wielu go nie
dostrzeże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz