środa, 15 marca 2023

„Krzyk VI” (2023)

 

Po masakrze w Woodsboro w Kalifornii w 2021 roku czworo ocalałych, siostry Sam i Tara Carpenter oraz rodzeństwo Mindy i Chad Meeks-Martin, przenosi się do Nowego Jorku. W związku z przeżytą traumą i oskarżeniami części opinii publicznej, Sam uczęszcza na terapię, z kolei Tara, wbrew życzeniom swojej irytująco opiekuńczej siostry, zamiast przepracowywać koszmarne wspomnienia, koncentruje się na studenckim życiu. Dziewczyna nie chce, żeby potworne wydarzenia z Woodsboro określały cały jej żywot, woli patrzeć w przyszłość niż ciągle oglądać się wstecz, a Sam obawia się, że taka postawa prędzej czy później brutalnie zemści się na jej ukochanej siostrze. Te przepychanki z wewnętrznymi demonami przerywa wstrząsająca informacja o morderstwie jednej z ich wykładowczyń na Uniwersytecie Blackmore. Kiedy staje się jasne, że Ghostface powrócił, a jego głównym celem są siostry Carpenter, ekipa z Woodsboro i ich nowi znajomi, siłą rzeczy muszą skupić się na walce z zewnętrznym demonem lub demonami w boleśnie znajomym stroju.

Druga cegiełka Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, twórców między innymi „Diabelskiego nasienia” (2014) i „Zabawy w pochowanego” (2019), w szlagierowej slasherowej budowli nieodżałowanego Wesa Cravena, z niebagatelnym udziałem Kevina Williamsona. Sequel ich requela z 2022 roku i zarazem szósta odsłona serii, też na podstawie scenariusza Jamesa Vanderbilta i Guya Busicka. Zrealizowana za mniej więcej trzydzieści pięć milionów dolarów, najbardziej dochodowa w weekend otwarcia część franczyzy, gdzie największą nieobecną jest Sidney Prescott, kultowa final girl wykreowana przez Neve Campbell. Gwiazda serii odmówiła udziału w „Krzyku VI” (oryg. „Scream VI”), tłumacząc to skrajnie niezachęcającą ofertą od Paramount Pictures, „wytwórni matki” niniejszej superprodukcji. Campbell nie kryła rozgoryczenia takim potraktowaniem jej osoby – poczuła się mocno niedoceniona i dała do zrozumienia, że gdyby była mężczyzną taka przykra dla niej sytuacja najpewniej by nie zaistniała. Słowa wsparcia dla Campbell popłynęły między innymi od koleżanek i kolegów z planów poprzednich „Krzyków”: Emmy Roberts, Matthew Lillarda, Sarah Michelle Gellar i Jamiego Kennedy'ego. „Krzyk VI” kręcono w Montrealu w Kanadzie – główne zdjęcia ruszyły 9 czerwca 2022 roku, a zakończyły się pod koniec sierpnia tego samego roku. W drugim tygodniu marca 2023 roku ruszyła szeroko zakrojona dystrybucja kinowa.

Żegnaj Woodsboro, witaj Nowy Jorku! Ghostface idzie śladami „niedobrego wujaszka Jasona Voorheesa, z czego doskonale zdawali sobie sprawę „spadkobiercy” przebojowego slash pastiszowego cyklu Wesa Cravena (tak zwane meta slashery), o czym w ich świecie przedstawionym najdobitniej zaświadczył fragment „Piątku trzynastego VIII: Jason zdobywa Manhattan” Roba Heddena (w tym miejscu wypada też wspomnieć, że w taki sam sposób twórcy „Krzyku VI” wyróżnili „Inwazję porywaczy ciał” Dona Siegela, pierwszą i najwierniejszą filmową wersję bodaj najpopularniejszej powieści Jacka Finneya). Nieprzypadkowa jest też akcja z lodówką – kolejne oczko do fanów umiarkowanie krwawych opowieści o maniakalnym mordercy znad Crystal Lake. Według Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta już prolog zdradza ich tutejsze zamiary; nadaje ton nowojorskiej przeprawie znanych miłośnikom serii przedstawicieli aż trzech pokoleń z fikcyjnego miasteczka Woodsboro i zupełnie nowych postaci. Wybornie przebiegłe preludium – każdy „Krzyk” musi mieć swój efektywny wstęp, to już chyba jedna z twardych wizytówek rzeczonego cyklu (z perspektywy czasu najwyżej oceniam przygrywkę z „Krzyku 4” Wesa Cravena, zresztą to samo tyczy się (nie)ostatecznej, właściwie przedostatniej konfrontacji) – w centrum którego twórcy, praktycznie bez proszenia, postawili Samarę Weaving, niezawodną wspólniczkę w ich makabrycznie wesołej „Zabawie w pochowanego”. Zaskakujący epizod z nauczycielką akademicką na niedoszłej randce praktycznie w ciemno. Niekwestionowaną ekspertką od XX-wiecznych slasherów w dostojnych murach Uniwersytetu Blackmore w Wielkim Jabłku, która teraz poczuje się jak jeden z podmiotów swoich wykładów. Jedna z bohaterek... Właściwie to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że twórcy kłaniali się tutaj konkretnej pannie z konkretnej filmowej siekaniny. UWAGA SPOILER Pamiętnej, cudownie frustrującej śmierci Helen Shivers z „Koszmaru minionego lata” Jima Gillespie'ego KONIEC SPOILERA. Potem niemałe przetasowanie, trzymające w napięciu domknięcie tego „aktu”, i już wskakujemy na główny tor fabularny, reprezentowany przez Sam i Tarę Carpenter, którym moim zdaniem nieobecność Sidney Prescott mocno się przysłużyła. Z publicznych wypowiedzi głównych architektów „Krzyku VI” wnioskuję, że oni również są zdania, iż zniknięcie (niezagadkowe; jak dla mnie przekonująco wyjaśnione) pierwszej damy w Scream Universe, pozwoliło nowemu pokoleniu bardziej rozwinąć skrzydła. Siostry Carpenter mogły wreszcie wyjść z cienia starszej koleżanki, chwilowo(?) bardziej doświadczonej final girl. Odważę się zauważyć, że dla Sid los był nieco łaskawszy, bo jak by nie patrzeć swoją legendę budowała w prostszej epoce. Oczywiście nie mam tutaj na myśli rozdziałów cztery i pięć, bo wtedy już zasady można było, a właściwie trzeba było łamać. Niezawodna recepta na przetrwanie w slasherze w gruncie rzeczy spłonęła w ogniu nowoczesności. Gdyby to jeszcze był samodzielny twór, a nie część franczyzy (rozprawa o filmowych franczyzach), to może Ghostface'a (w liczbie mnogiej jak zwykle?) jakieś reguły mimo wszystko by obowiązywały. A nie! Jeden punkt na pewno nie podlega negocjacjom, kategoryczny warunek dla „szanujących się” slasherowych zabójców w tych naszych na maksa rozpędzonych czasach. Pamiętaj, niedrogi morderco, o zagęszczaniu ruchów – niezachwianie odmawiaj dostępu do scenariusza tak zwanym nużącym przestojom. Podchody dozwolone, ale uważaj, by nie przeciągnąć struny, bo wprawna żonglerka napięciem niezwykle łatwo może przeobrazić się w żonglerkę nudą. Rozmowy też jak najbardziej wskazane, nie trać jednak czujności, nie pozwól, by „twoje pięć minut w Nowym Jorku” dostało etykietkę „horroru przegadanego”. Krótko: musi się dziać. Musi być power – w końcu nie jesteśmy już w sennym(!) Woodsboro. To jest Nowy Jorku, a nie jakaś zabita dechami amerykańska pipidówa, której niepodobna wypatrzyć na mapie. I, co ważniejsze, jest wiek XXI – dajcie już spokój biednej Sid, dziewczyna swoje już przeżyła (aż nadto!), i doceńcie wreszcie następne pokolenie final girls. „Leśne dziadki” czas najwyższy żyć tu i teraz, wspominając przeszłość bez obrażania się na teraźniejszość. Bez kija w czterech literach:)

Jenna 'Wednesday' Ortega (m.in. „X” Ti Westa) i Melissa Barrera (m.in. „Obłąkana” Lori Evans Taylor) przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Wprost nie mogłam się napatrzeć na te dziewczyny, co nie znaczy, że nie tęskniło mi się za Neve Campbell, ale... nie tak mocno, jak się obawiałam (przepraszam Sidney). Siostry Carpenter w moim poczuciu godnie poniosły tę niemiłosiernie gorącą pałeczkę. Charyzmatyczne „księżniczki” z niekłamanym szacunkiem wspominające „królową” (która może być tyko jedna? Hmm) i przede wszystkim zacieśniające albo luzujące siostrzane więzi w wielkomiejskiej dżungli. Wciągająca, dość burzliwa, na swój sposób poruszająca relacja w oparach hejtu i przerażających podejrzeń także względem siebie, wdrukowana w „igrzyska śmierci”, w których główną nagrodą mają być właśnie siostry Carpenter (sam środek haniebnej tarczy chyba najbardziej nadpobudliwego/nadpobudliwych z Ghostface'ów). Polowanie „na dwa wieloryby w morzu płotek”. Z drugiej strony, ktoś taki za większy wyczyn mógłby uznać już wyeliminowanie takiej graczki jak Gale Weathers (Courteney Cox nadal w formie. Aktorka w przestrzeni medialnej na poły żartobliwie wyznała, że w tę postać gotowa wcielać się nawet za darmo, pro publico bono), w „Krzyku VI” jedynej członkini starej gwardii. Że tak to ujmę honoru następnego pokolenia (z „Krzyku 4”) broni Kirby Reed (w tej roli znowu Hayden Panettiere, którą Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett byli gotowi obsadzić już w „Krzyku” 2022, ale wtedy nie udało im się ustalić jej miejsca pobytu – Panettiere praktycznie zniknęła z radaru, ale, jak widać, poszukiwania reżyserów-detektywów w końcu przyniosły owoce), jedna z moim ulubionych mieszkanek Scream Universe, o przywrócenie której podobno głośno dopominali się inni fani serii. Zdeklarowana miłośniczka kina grozy, zdaje się, że ze wskazaniem na horrorowe rąbanki, wraca jako... Tego się nie spodziewałam, choć może powinnam, nie wiem. Szykuje się ciekawa pogawędka z młodszą fanką gatunku. Ten łańcuszek zapoczątkował Randy Meeks, a najnowszym ogniwem jest jego siostrzenica Mindy Meeks-Martin (przyzwoity występ Jasmin Savoy Brown). Ta ostatnia, tak samo jej jej brat bliźniak Chad (też niezgorsza kreacja Masona Goodinga), razem z siostrami Carpenter swój debiut na tej franczyzowej scenie zaliczyła w requelu z 2022 roku. „Krzyk VI” stawiam w tym samym, całkiem wysokim, ale oczywiście nie najwyższym, rzędzie (taka ze mnie zatwardziała leśna babcia, co przyspawała do tronu „anachroniczne oryginały”), co nowe otwarcie tych samych reżyserów. Na gruncie meta ta odsłona trochę mnie zawiodła – jakby filmowcom brakowało już pomysłów (może warto byłoby pociągnąć wątek włoski; wrzucić pod mikroskop nurt, o którym coś tam pod nosem twórcy przebąkiwali, tak nieśmiało, że nie nazwałbym tego nawet liźnięciem tematu, a cóż dopiero błyskotliwą analizą) na ciągnięcie tej chyba najbardziej charakterystycznej, nietuzinkowej cechy, uważam, najbardziej wyrównanej ze wszystkich znanych mi filmowych serii w szufladce szeroko pojętego horroru. Z większych atrakcji na tej płaszczyźnie to na pewno „podwójny zamach”, akcja z niemile widzianą dziennikarką inspirowana inną akcją z niemile widzianą dziennikarką. Nie pogardziłam też całą plejadą niskich ukłonów w metrze – armia przebierańców, głównie czarnych charakterów, ale w tym gronie znalazło się też miejsce dla pozytywnej postaci innego pełnometrażowego filmu Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta. Uwagi zespołu ds. „Krzyku VI” nie umknęła też bodajże najgłośniejsza rola Jenny Ortegi. Głupio byłoby zmarnować taką okazję do ugoszczenia nieprawdziwej Wednesday Addams – pełny kostium w kolorowym tłumie i może też pasiasta czarno-biała bluzeczka Tary. „Więcej krwi!”: taki okrzyk podobno często wybrzmiewał na planie „Krzyku VI”. I myślę, że jest więcej krwi, więcej niż we wcześniejszych odsłonach, a i trochę świeżego mięska da się przyuważyć. Takie tam przelotne widoki w całej serii naprawdę emocjonujących starć z prawdziwą maszyną do zabijania – ultra zwinnym, ultra odpornym i hiper brutalnym oprawcą Czworo z Woodsboro, ich znajomych oraz przypadkowych przechodniów. Nie udało mi się przedwcześnie zajrzeć pod maskę, tj. rozpracować tożsamości mordercy/morderczyni/morderców, co rzecz jasna zapisuje na plus sprytnym filmowcom, jednakże jakimś potężnym wstrząsem to na pewno nie było. Niespodzianka, ale bez efektu WOW. Chodziła mi po głowie taka podłość, coś tak okropnego... O ja niedobra, naprawdę liczyłam na taki diabelski piorun, a złudzeń pozbawił mnie sam Ghostface'a, w scenie, która chyba najbardziej zszargała mi nerwy. To też historyczny moment. UWAGA SPOILER, pierwsza taka rozmowa w serii. Jak to się stało, że wcześniej się nie zgadali? A skoro już jesteśmy w spoilerze, to czy tylko mnie wydaje się, że kontynuatorzy Wielkiego Przedsięwzięcia Wesa Cravena aż nieprzyzwoicie łagodnie – ejże, to w końcu slasher – obchodzą się z bliższym otoczeniem najbardziej wyeksponowanych postaci? Jakoś mało dobrych przyjaciół sióstr Carpenter kończy marnie. Ach, i podpisuję się pod nieoficjalną petycją zatytułowaną „Precz ze scenami po napisach!” KONIEC SPOILERA.

Jest moc, ale jednak wolałabym, żeby ekipa z Woodsboro nie zadomawiała się w Nowym Jorku, by prędko wróciła do fikcyjnej mieściny, gdzie Ghostface mówi dobranoc. Sequel requela, coś w rodzaju przetworzenia sequela z 1997 roku i o franczyzach słów kilka od szczęśliwych i zdolnych „sukcesorów” hitowego tytułu Wesa Cravena. Szósta odsłona serii i drugi tom nowej edycji (dwie, a nawet trzy – no tak, nie zapominajmy o części czwartej - splatające się gałęzie), od dobrze, jeśli już nie doskonale zorientowanych w temacie Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta. Czują kochane cholery ten podgatunek. Czarodziejskie slasherowe melodie. Meta slasherowe? W „Krzyku VI” w mojej ocenie mniej zapamiętale, nie tak namiętnie jak poprzednio, filmowcy uderzają w tę ostatnią strunę. Mniej meta, więcej slashera. Spektakularna demolka, soczysta rąbanina i strzelanina, elektryzujące polowanie na ludzie w wielkomiejskim zgiełku. Przypowieść o destrukcyjnej mocy hejtu i budującej potędze siostrzeństwa w perfidnym parku rozrywki Ghostface'a, ewentualnie Ghostface'ów. Fajnie było.

2 komentarze:

  1. Jako wielki fan serii jestem zawiedziony. Slashery to prosty schemat - kille i wszystko co pomiędzy nimi aka fabuła, która jest zapychaczem. Sceny śmierci dostaliśmy całkiem fajne, Ghostface najbrutalniejszy w całej serii, ale co z tego jeśli fabularnie wszystko leży? Niby fajnie się oglądało, ale większość czasu to była niezbyt dobra teen drama pomiędzy dwiema siostrami i ich przyjaciółmi, którzy zaliczyli regres w tej części. Do tego dziwny opening i niezbyt udany finał. Za bardzo rozreklamowali ten film i za szybko go zrobili przez co był to krok wstecz w stosunku do dobrej części piątej. Nie zrozumcie mnie źle - dalej okej film (oceniłem 6,5/10), ale jest to zdecydowanie najsłabszy Krzyk... jak dla mnie rozczarowanie roku.
    Była jakaś scena po napisach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja odwrotnie: przekonała mnie ta "teen drama". Odebrałam to jako wzbogacenie postaci, zamiast typowo slasherowego tzw. mięsa armatniego dostałam osoby z wyraźniej zarysowanymi charakterami. I tak, jest scena po napisach. Pozdrawiam!

      Usuń