Lata
po apokalipsie niektórzy spośród ocalałych zostali zmuszeni do
wyrzeczenia się grzechu mowy. W głębi lasu mieszka oczekująca
przyjścia Zbawcy uzbrojona sekta porozumiewająca się za pomocą
gestów, ekspresji mimicznych, postawy ciała i gwizdania, którą
nękają spalone humanoidalne istoty. Po ucieczce zakochanej pary
żołnierze kultu ruszają w pościg, który kończy się schwytaniem
zbiegów. Kochankowie zostają rozdzieleni, a kobieta przeznaczona
Spalonemu. Radykalni wyznawcy tajemniczego boga niezwłocznie oddają
ją na pożarcie bezwzględnemu stworzeniu, ale ceremonia ofiarna nie
układa się po ich myśli. Wola przetrwania w wyklętej członkini
sekty jest niezwykle silna. A pragnienie zemsty jeszcze silniejsze.
|
Plakat filmu. „Azrael” 2024, C2 Motion Picture Group, Homeless Bob Production, Traffic.
|
We
wrześniu 2022 roku ogłoszono, że trwają prace nad horrorem akcji
z gwiazdą „Zabawy w pochowanego” Matta Bettinelliego-Olpina i
Tylera Gilletta w roli głównej. Scenariusz przygotował dobrze
znany miłośnikom kina grozy Simon Barrett - m.in. twórca „Ty jesteś następna” (2021), scenarzysta „Martwych ptaków”
(2004), „Czerwonych piasków” (2009), „Następny jesteś ty”
(2011), „Gościa” (2014) i „Blair Witch” (2016), „Temple” (2017) – który
bazował na wyśnionej wizji przyszłości. Koszmarze nawiedzającym
go dwie noce z rzędu. Pierwsze 30-40 minut „Azrael” to
praktycznie kompletna rekonstrukcja snu Barretta, a rezygnacja z
dialogów była wyjściem z własnej strefy komfortu. Dotąd Barrett
bardzo polegał na komunikacji werbalnej postaci ze swoich światów
przedstawionych, miał jednak świadomość, że kino to nie tylko
inteligentne, sarkastyczne dialogi i zwyczajnie chciał się
sprawdzić w innych formach ekspresji. Reżyserię powierzono
długoletniemu koledze Barretta, E.L. Katzowi, współproducentowi
„Kostnicy” Tobe'ego Hoopera, „Home Sick” Adama Wingarda
(ulubionego zawodowego partnera Simona Barretta) i „Agresji”
Stevena C. Millera – bardziej twórczo realizującego się w
(mini)serialach (m.in. „Krzyk” 2015-2019, „Potwór z bagien”
2019, „Nawiedzony dwór w Bly” 2020) – który po ponad dwóch
latach siedzenia w domu i oglądania „szalonych filmów”
marzył o jakimś wymagającym zajęciu, najlepiej z dala od miasta,
w którym - wedle oficjalnego przekazu - uwięził go covid.
Film
prawie niemy producentów uwolnionego w tym samym roku głośnego
„Kodu zła” Osgooda Perkinsa, z których jeden, Dan Kagan,
odegrał kluczową rolę w znalezieniu reżysera dla nader wymownie
zatytułowanej opowieści Simona Barretta, czołowego producenta
survival horroru porównywanego do „Cichego miejsca” Johna
Krasinskiego. Zdjęcia główne do „Azrael” ruszyły w
październiku 2022 roku na półwyspie Pärispea w Harju maakond
(Harjumaa, Harju County) w Estonii, a ekipę techniczną w większości
skompletowano na miejscu – paru rodowitych Estończyków dołączyło
też do obsady aktorskiej. W 2023 roku produkt został zaprezentowany
na European Film Market, corocznym spotkaniu branżowym organizowanym
na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie, z nadzieją na
znalezienie dystrybutora. A parę tygodni później opinia publiczna
została poinformowana o nabyciu prawa do dystrybucji „Azrael”
E.L. Katza na terenie Ameryki Północnej przez firmę Republic
Pictures. W marcu 2024 roku film pokazał się na South by Southwest
w Teksasie, niecały miesiąc później na Overlook Film Festival w
Luizjanie, a to był zaledwie początek festiwalowego tournée
„Azrael”. W lipcu 2024 roku amerykańskie marki IFC Films i
Shudder odkupiły od Republic Pictures uprawnienia do dystrybucji
postapokaliptycznego (hipotetycznie) horroru z Samarą Weaving – we
wrześniu 2024 wprowadzili go do wybranych amerykańskich kin, a
mniej więcej miesiąc później film został udostępniony w
internecie, na platformie streamingowej Shudder. Opowieść, którą
samemu trzeba sobie wymyślić:) Reżyser miał swoją mitologię,
scenarzysta swoją, a odtwórczyni roli głównej swoją. Złośliwi
będą upierać się przy braku pomysłu na rozwinięcie motywów
podsuniętych przez Morfeusza, przerzucaniu obecnie najtrudniejszego
zadania na publiczność. A przynajmniej ja nie mogę oprzeć się
wrażeniu, że dla wielu współczesnych filmowców największym
wyzwaniem jest obmyślanie najprostszych fabuł, powielanie
korzystnych schematów, nie mówiąc już o pobudzaniu kreatywności.
Doszliśmy do punktu, w którym kino gatunkowe nazbyt mocno ogranicza
wyobraźnia twórców? Tak czy owak, takie propozycje jak „Azrael”
nie nastrajają mnie optymistycznie. To już wolę remaki, rebooty,
sequele, prequele, requele, spin-offy i inne „odgrzewane kotlety”.
Celowo pominęłam adaptacje i ekranizacje utworów literackich, bo
niezanikająca wyobraźnia w środowisku powieściopisarskim według
mnie jest najlepszym „lekarstwem na epidemię braku weny” od lat
szerzącą się w przemyśle filmowym. Zazwyczaj cieszy mnie
pozostawianie miejsca na interpretację odbiorców, ale „pisanie”
niemal całej historii to już lekka przesada. „Azrael” E.L.
Katza wymagała stworzenia uniwersum prawie od podstaw – tak to
odczuwałam, gdy już porzuciłam wszelką nadzieję na
skonkretyzowanie tego świata podobno postapokaliptycznego. Tego
dowiadujemy się z pierwszej planszy tekstowej (niestety nie w stylu
retro) i jeszcze tego, że mowa została uznana za grzech. Rzeczone
plansze można nazwać największym ustępstwem na rzecz komunikacji
werbalnej, ale niejedynym. Komunikację pisemną po przeszło
trzydziestu minutach łażenia po lesie jednorazowo wesprze
komunikacja ustna (jak w cudownym body horrorze
„Thanatomorphose” w reżyserii i na podstawie scenariusza Érica
Falardeau, ale na tym kończą się podobieństwa między tymi
pozycjami). Monolog w Esperanto.
|
Materiał promocyjny. „Azrael” 2024, C2 Motion Picture Group, Homeless Bob Production, Traffic. |
Świeżo
po seansie „Azrael” obiecałam sobie, że nie będę wyręczać
scenarzysty, wypełniać luk w fabule. Przysięgałam, że opiszę to
tak, jak zostało mi przedstawione. Próbowałam - nie wyszło
(patrz: pierwszy akapit). To teraz sobie zaszaleję:) Wymyślę kult
oparty na Porwaniu Kościoła (inne nazwy: Pochwycenie Kościoła,
Pochwycenie), doktrynie pochodzącej z lat 30. XIX wieku, a
ostatecznie uformowanej w drugiej połowie rzeczonego stulecia przez
przywódców pozakościelnych wspólnot o charakterze
chrześcijańskim, a obecnie wyznawanej choćby przez ewangelicznych
chrześcijan. Wiarę w ponowne przyjście Jezusa Chrystusa, który
połączy zmarłych i żyjących wiernych i wszyscy zostaną „porwani
w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana” (1 Tes 4,17). Ów
fikcyjny kult to taka Świątynia Ludu (Jamesa Warrena 'Jima' Jonesa)
z przyszłości - uzbrojone po zęby niewielkie społeczeństwo
ukrywające się w lesie i modlące do dziury w ścianie (co mi
przypomniało Nibydziurę z debiutanckiej powieści Kathe Koji;
skojarzenie może trochę nie na miejscu, ale uprzedzałam, że będę
szaleć). Radykalna sekta bez wyjątku złożona z ludzi z
chirurgicznie usuniętymi strunami głosowymi. W „Dzieciach
kukurydzy” Stephena Kinga prorokiem być Isaac, ale w „mojej”
sekcie Isaac (Sebastian Bull) będzie tępym osiłkiem będącym w
uświęconym związku, a Wybraną wskaże zasuszona staruszka,
spokrewniona z dowódczynią oddziału, który wyruszy na
poszukiwanie Romea i Julii (spektakularny występ Samary Weaving –
nieludzko sponiewierana wojownicza księżniczka Xena; kobieta
absolutnie nie do zdarcia – w skromna rola Nathana
Stewarta-Jarretta, którego miłośnicy gatunku mogą kojarzyć
chociażby z „Candymana” Nii DaCosty). Za mieszanie ras skazani
na śmierć przez pożarcie. Nieuświęceni kochankowie zostaną
złożeni w ofierze demonom, zesłanym na Ziemię, by udaremnić
narodziny Pomazańca. Najpierw Anielica Śmierci - posadzą ją na
ołtarzu ofiarnym, skrępują i upuszczą trochę krwi, żeby
zachęcić wroga. Następnie odsuną się na bezpieczną odległość,
odwrócą plecami do suto zastawionego stołu, to znaczy drewnianego
fotela, i rozpoczną chóralne dyszenie. Pieśń rytualna i zarazem
naganianie drapieżników. Spalonych dwunożnych. A gdy czarne
„zombie” wreszcie dokuśtyka do smacznego obiadku, sprawa się
rypnie. Niezamierzenie komiczna scena z makabryczną puentą. Widok
konsumującego stworzenia z niespecjalnie paskudnymi poparzeniami
całego ciała przywołał, niezbyt apetyczne w tym kontekście,
wspomnienie (jeden ze smaków dzieciństwa – krówki ciągutki).
Uciekamy do ruin nad rzeczką, robimy opatrunek z dwóch zielonych
liści jakiejś leczniczej rośliny i kawałka brudnego bandaża.
Ledwo siądziemy, znów trzeba zerwać się do biegu (albo rozejrzeć
za niepewną kryjówką w pobliżu). Spalony przylazł za zapachem
krwi, czyli jednak potrafi szybko się poruszać? Trudno powiedzieć,
czy to ten sam osobnik, ale możecie być pewni, że ewentualne
wątpliwości, co do tej zdolności motorycznej „zombie” ze
świata niezniszczalnej blondynki, wkrótce zostaną rozwiane.
Przynajmniej tyle. Resztę trzeba sobie dopowiedzieć. Te mięsożerne
istoty równie dobrze mogą być ludźmi spalonymi lub „tylko”
poparzonymi na stosach, jak i ofiarami globalnej lub lokalnej
apokalipsy. Mogą być demonami albo grzesznikami ukaranymi lub
nagrodzonymi (za dobre sprawowanie w Piekle) tajną misją mającą
jakiś związek ze wspólnotą pseudoreligijną, z której wykopano
czołową postać filmu. UWAGA SPOILER Tego [Tą!],
któremu pomaga Bóg. W islamie Azrael bywa utożsamiany z
archaniołem Rafałem i podejrzewany o dokonanie ostatecznej zagłady
na ziemi w nieokreślonej przyszłości, a w mistyce żydowskiej jest
wcieleniem zła. W apokalipsie według Simona Barretta to upadła
anielica (postać Samary Weaving), która zaopiekuje się
dzieciątkiem Damien. Fałszywym mesjaszem, Antychrystem, którego
wyrzekła się własna matka (Rosemary Woodhouse byłaby w ciężkim
szoku); wolała poderżnąć sobie gardło, niż przytulić takiego –
uwaga, bluźnierstwo (nie moja wina, że tak wygląda) – słodziaka
KONIEC SPOILERA. Nie ukrywam, że przed ekranem utrzymała
mnie tylko Samara Weaving („Zabawa w pochowanego” to była tylko
rozgrzewka; tutaj dopiero się utalentowana dziewczyna wybawiła),
ale dla spokoju sumienia pochwalę jeszcze nieuciekanie od gore
i wkład dwóch Europejczyków - klimatyczne zdjęcia Marta Taniela i
sugestywną ścieżkę dźwiękową Tótiego Guðnasona (m.in. „Lamb”
Valdimara Jóhannssona, „Wybaw nas” Cru Ennisa i Lee Roya Kunza).
Ciche
miejsce z hipnotyczną dziurą w ścianie. Tajemnicze stworzenia
żywiące się ludzkim mięsem. Uzbrojeni sekciarze i ścigana
przezeń kobieta, która za nic się nie podda. Spokojnie dałoby się
złożyć z tego jakąś historię; coś więcej od leśnych bitew i
morderczych pogoni. „Azrael” E.L. Katza może się okazać lepszą
opcją dla fanów kina akcji niż horroru. Nie poleciłabym nawet
największym entuzjastom (umiarkowanie) krwawych survivali, mimo
silnego przeczucia, że w tej grupie znajdzie się paru zachwyconych
(nie)proroczą wizją przyszłości Simona Barretta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz