Czarnoskóry
Chris Washington wybiera się ze swoja dziewczyną Rose Armitage do
domu jej rodziców, Deana i Missy. Trochę obawia się reakcji na
jego kolor skóry, wszyscy bowiem są biali, a mężczyzna z
doświadczenia wie, że dwurasowe pary nie są akceptowane przez
część społeczeństwa. Jak się jednak okazuje Dean i Missy
Armitage nie mają nic przeciwko związkowi córki z
Afroamerykaninem, wydają się nawet mocno entuzjastycznie nastawieni
do jej wyboru. Ich postawa i słowa sprawiają, że Chris czuje się
trochę nieswojo w tym położonym na ustroniu domu. Ale największy
niepokój wzbudza w nim zachowanie czarnoskórej służącej
Armitage'ów, które stara się tłumaczyć sobie jej niestabilnością
psychiczną. Z czasem jednak nabiera przekonania, że w tym miejscu
dzieje się coś niedobrego, że gospodarze skrywają przed światem
jakąś mroczną tajemnicę.
„Uciekaj!”
to bardzo dobrze przyjęty przez opinię publiczną, jak mówią
szacunki zrealizowany za pięć milionów dolarów, reżyserski
debiut Jordana Peele'a na podstawie jego własnego scenariusza.
Gatunkowo najbliżej mu do thrillera, ale pojawiają się w nim
również elementy charakterystyczne dla horroru - ze słów samego
Peele'a można wręcz wnioskować, że jego zamiarem było stworzenie
tego drugiego, nie typowego dreszczowca. W wywiadach zaznaczał
jednak, że starał się również (jak się okazało skutecznie)
donośnie zaakcentować satyryczny wymiar swojego filmu, nie bojąc
się sięgać po akcenty komediowe, podszyte swoistą histeryczną
nutą, czym dodatkowo potęgował aurę paranoi zalegającą w domu
Armitage'ów. Wielu widzów dopatruje się w „Uciekaj!”
inspiracji kultowym „Dzieckiem Rosemary” Romana Polańskiego,
widać wszakże dążenie twórców do wygenerowania klimatu
bazującego na podobnym pierwiastku, sam reżyser natomiast
najczęściej wymienia inny tytuł jako ten, pod którego wpływem
się znajdował pisząc scenariusz, a następnie przekładając go na
ekran.
Czytając
niektóre przychylne „Uciekaj!” recenzje, również autorstwa
paru amerykańskich krytyków, można odnieść wrażenie, że
debiutancka produkcja Jordana Peele'a uraczy nas atmosferą paranoi
na miarę ponadczasowego „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego,
że pod tym kątem niczym nie odstaje od owego arcydzieła kina
grozy. Zdziwiłabym się gdyby tak było, bo już dawno temu doszłam
do przekonania, że żadnemu współczesnemu twórcy nigdy nie uda
się powtórzyć tego geniuszu „Dziecka Rosemary”. Kierunek
„Uciekaj!” tj. próba zasiania w widzach podejrzliwości w
stosunku do Deana i Missy Armitage, która z biegiem trwania filmu
sukcesywnie wzrasta równocześnie rozciągając się na kolejne
postacie, był taki sam jak w „Dziecku Rosemary”, aczkolwiek
brakuje w tym siły na miarę arcydzieła Polańskiego. W porównaniu
do przynajmniej większości współczesnych filmów grozy
wyświetlanych na dużych ekranach „Uciekaj!” wypada nader
widowiskowo, choć radzę nie dopatrywać się w tym określeniu
obietnicy posiłkowania się przez twórców drogimi efektami
specjalnymi. Jak na standardy dzisiejszego kina głównego nurtu
„Uciekaj!” wypada nadzwyczaj skromnie – Jordan Peele nie
dysponował wygórowanym budżetem, ale wydaje mi się, że gdyby
nawet miał do wydania dużo więcej dolarów to i tak pozostałby
przy takiej minimalistycznej formie. Bo jego zamysł nie pozostawiał
dużego pola na szafowanie współczesną technologią. Peele pragnął
przede wszystkim wciągnąć widza w swoisty wir coraz to bardziej
fantastycznych domysłów i miejscowej konieczności podawania w
wątpliwość stabilności psychicznej głównego bohatera,
czarnoskórego Chrisa Washingtona. Smaczku temu zjawisku dodaje
biegłość, jaką wykazali się twórcy podczas portretowania
czołowej postaci, dzięki której widz zostaje siłą wciągnięty
czy to w szaleństwo, czy uzasadnione obawy głównego bohatera.
Daniel Kaluuya w tej roli wypadł całkiem przekonująco, ale moim
zdaniem to nie jego warsztat aktorski miał decydujący wpływ na tak
silne utożsamienie się z głównym bohaterem „Uciekaj!” tylko
sposób, w jaki go prowadzono. Nie bez znaczenia była również cała
otoczka zasadzająca się na niesprecyzowanym uwypuklaniu atmosfery
zagrożenia. Tuż po przyjeździe Chrisa i jego dziewczyny Rose do
położonego w zacisznej okolicy, uroczego domu zajmowanego przez
rodziców tej drugiej i ich czarnoskórą służącą staje się
jasne, że coś jest nie tak, jak być powinno. Malownicza okolica i
przyjaźnie nastawieni do Chrisa gospodarze paradoksalnie działają
alarmistycznie na oglądającego. Sielankowość została zarysowana
z taką przesadnością, że wprost nie sposób już podczas
pierwszych minut pobytu w domu Armitage'ów dopatrywać się w tym
jakiegoś fałszu. Zwłaszcza jeśli jest się długoletnim
wielbicielem kina grozy. Te osoby wszak są wyczulone na potencjalną
grę pozorów, podchodzą z dużą nieufnością do wszelkich
przejawów sielankowości. Coś co na pierwszy rzut oka wygląda
bardzo niewinnie przez ich wprawne oko jest traktowane jako zapowiedź
niebezpieczeństwa. Starają się więc przeniknąć wzrokiem ową
zasłonę utkaną z kłamstw i dotrzeć do samego jądra mrocznej
tajemnicy skrywanej przez najbardziej podejrzane jednostki jeszcze
zanim główny bohater uświadomi sobie, że jest się czego obawiać.
Jordan Peele nie ukrywa swojej inspiracji „Żonami ze Stepford”
Bryana Forbesa i dobrze, bo wątpię, żeby znalazło się wielu
fanów kina grozy, którym umkną podobieństwa pomiędzy tymi dwoma
obrazami. W końcu w „Uciekaj!” również starano się
zaalarmować odbiorców przesadnie sielankową otoczką, ale
wspomniany wpływ szczególnie mocno uwidacznia się w ugrzecznionej
postawie poznawanych przez Chrisa ludzi pojawiających się w domu
Armitage'ów z gospodarzami włącznie.
„Uciekaj!”
jest przez widzów wiązany przede wszystkim z „Dzieckiem Rosemary”
przez praktycznie nieustannie towarzyszące im poczucie paranoi, a
między innymi z tego słynie nadmienione arcydzieło Romana
Polańskiego. Wyraźnie wybrzmiewa ono również w „Żonach ze
Stepford”, najczęściej kojarzone jest jednak z „Dzieckiem
Rosemary”, dlatego też tak wielu odbiorców w pierwszej kolejności
dopatruje się w „Uciekaj!” podobieństw do tego drugiego obrazu.
Jakkolwiek byśmy jednak na debiutanckie dziełko Jordana Peele'a nie
patrzyli, czy to przez pryzmat „Żon ze Stepford”, czy „Dziecka
Rosemary” (ja obie te perspektywy traktowałam na równi) nie
odnajdziemy w nim takiego duszącego mroku, jak w którymkolwiek z
wymienionych obrazów. Zamiast ziarnistych, przybrudzonych zdjęć
dostajemy silnie skontrastowane, utrzymane w iście jaskrawych
barwach obrazki, z których nieoczekiwanie przebija potężny ładunek
zagrożenia. Nie tak porażający, jak w przypadku „Żon ze
Stepford” i „Dziecka Rosemary”, do tych obrazów „Uciekaj!”
jeszcze daleko, ale trudno nie zauważyć w tym obietnicy na
przyszłość – okazuje się bowiem, że można wykrzesać sporo
napięcia z takich wypieszczonych zdjęć i co ważniejsze
wygenerować aurę nieustannie narastającego szaleństwa pomimo
wyraźnego deficytu przygniatającej złowieszczości w warstwie
wizualnej. Żeby tego było mało Jordan Peele dodatkowo utrudnił
sobie zadanie poprzez wykorzystanie w większości skocznych utworów
muzycznych i akcentów komediowych, najdobitniej unaocznianych w
słowach i postawie najlepszego przyjaciela Chrisa, wprost znakomicie
wykreowanego przez LiRela Howery'ego. Peele z takim wyczuciem
żonglował nieprzesadnie dowcipnymi motywami (na ogół czarnym
humorem), że zamiast jak można by się tego spodziewać
rozładowywać napiętą atmosferę tylko ją podkręcał, co nie
jest łatwą sztuką. Humor przysłużył się również satyrycznemu
spojrzeniu na liberałów – w filmie Peele wszak to nie
konserwatyści zdają się stanowić największe zagrożenie dla
czarnoskórych obywateli Stanów Zjednoczonych tylko osoby szczycące
się swoją tolerancyjnością, albo nawet wręcz wynoszące
Afroamerykanów na piedestał. Początkowo wydaje się, że
„Uciekaj!” będzie poruszał problem rasizmu, że będzie kolejną
historią o białych nienawidzących czarnych widać bowiem, że
Chris jest przeczulony na tym punkcie (przy czym jego postawa na to
zjawisko charakteryzuje się nie tyle wściekłością, ile biernym,
zrezygnowanym „przyjmowaniem ciosów”), ale jak się okazuje
Jordan Peele nie był zainteresowany takim pospolitym ujęciem
tematu, dzięki czemu „Uciekaj!” przynajmniej w tym punkcie jawi
się niczym powiew świeżości, być może nawet nieco
kontrowersyjny, jeśli spojrzeć na to pod odpowiednim kątem. Debiut
Jordana Peele'a jest jednak przede wszystkim opowieścią o
mężczyźnie, który zaczyna podejrzewać, że w domu rodziców jego
dziewczyny (doskonale wykreowanej przez Allison Williams) źle się
dzieje. Rozeznanie w sytuacji utrudnia jednak fakt, że w zachowaniu
i gładkich słowach gospodarzy nie widać niczego, co świadczyłoby
o ich złych zamiarach, nie licząc oczywiście przesadnej układności
oraz hipnozy, jakiej został poddany główny bohater przez matkę
Rose (doskonała kreacja Catherine Keener, znanej między innymi z
„Amerykańskiej zbrodni”. A partneruje jej równie przekonujący
Bradley Whitford). Nie można wszak wykluczyć możliwości, że
podczas tego wymuszonego seansu przypadkowo zaszczepiono w umyśle
Chrisa coś, co skutkuje paranoicznym oglądem rzeczywistości. UWAGA
SPOILER Mnie twórcom nie udało się zwieść, cały czas
uparcie trwałam w przekonaniu, że Armitage'owie stanowią
zagrożenie dla Chrisa. Nie potrafiłam jednak rozsądzić, na czym
miałoby ono polegać. Wyjaśnienie zagadki okazało się nader
intrygujące, bodaj najdobitniej zahaczające o konwencję horroru.
Jeśli połączyć skręt w stronę eksperymentu zapewniającego
długowieczność z aurą paranoi na myśl nasuwa się „Żar”
Craiga R. Baxleya, ale jako że film ten zauważalnie był wzorowany
na „Dziecku Rosemary”, a i motyw dążenia do nieśmiertelności
nie jest żadnym novum w tym gatunku daleka jestem od podejrzenia, że
Peele rzeczywiście był pod wpływem wspomnianego obrazu podczas
pisania scenariusza „Uciekaj!” KONIEC SPOILERA.
„Uciekaj!”
to moim zdaniem jeden z ciekawszych mainstreamowych filmów grozy
ostatnich lat, swoisty ukłon w stronę tradycji podany w na wskroś
współczesnej formie, przy czym pozbawionej komputerowego
efekciarstwa. Thriller z elementami horroru wzbogacony o jakże
interesującą satyrę społeczną, w którym nie brak czarnego
humoru zaskakująco potęgującego i tak silnie trzymającą w
napięciu otoczkę. Obraz czerpiący z takich kultowych produkcji,
jak „Dziecko Rosemary” i „Żony ze Stepford”, co powinno
stanowić wystarczającą zachętę dla wielbicieli XX-wiecznego kina
grozy – pomimo mojego pozytywnego odbioru „Uciekaj!” radzę im
jednak nie spodziewać się jakości na miarę któregoś z tych
obrazów, bo do tychże w mojej ocenie jeszcze mu sporo brakuje.
nie pozostaje mi nic innego tylko sprawdzić osobiście i zobaczyć po takiej zachęcie. PS fajnie piszesz bede tu częściej jeśli można...
OdpowiedzUsuńPewnie, że można;)
UsuńWidziałem w ostatnich dniach, że sporo się pojawia plakatów do tego filmu i o nim pisze przyrównując do innych, dobrych dzieł, które wspomniałaś. Czekałem na konstruktywną recenzję i krytykę, żeby nie tracić czasu. Dzięki. W najbliższym czasie na pewno zobaczę. :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że spokojnie możesz ryzykować seans - najwyżej będzie na mnie:P
UsuńHehehe, najwyżej potem to ja Cię będę ścigał, a Ty będziesz "uciekać". ;)
UsuńNooo, strach się bać;)
UsuńWidziałem. Świetny film. Powiem świeżości do horroru i spodobał mi się bardzo. Jednak da się jeszcze w tym gatunku coś powiedzieć. Chociaż niestety już coraz mniej.
UsuńUfff, udało się;)
UsuńOglądaliśmy wczoraj i z zapartym tchem. Dobre połączenie sielankowości i poczucia zagrożenia, świetnie niekiedy przełamane humorem kumpla głównego bohatera. Oto jedna z nielicznych postaci przyjaciół, która naprawdę staje na głowie, by uratować kumpla, choć nikt dookoła mu nie wierzy. Dobry film.
OdpowiedzUsuń