Mike i Midge przeprowadzają się z miasta do ładnego domku na wsi, z dala od ludzi, blisko lasu. Początkowo nowe lokum zdaje się mieć na nich zbawienny wpływ – muzyk Mike komponuje tutaj znakomite utwory, a jego dziewczyna, plastyczka zyskuje natchnienie do malowania. Kiedy już wydaje im się, że znaleźli się w raju na ziemi, gdzie czeka ich szczęśliwa egzystencja poznają swoich „sąsiadów”, którzy zamieniają tę sielankę w prawdziwe piekło.
Zapoznając się z opisem książki Jamesa Herberta, wydanej po raz pierwszy w 1986 roku każdy wielbiciel horroru z pewnością dostrzeże kilka doskonale mu znanych, czy to z literatury, czy filmów grozy, wątków. Herbert ściśle trzyma się tutaj konwencji, wypracowanej przez lata przez twórców grozy, a co więcej za pośrednictwem narratora, którym jest Mike, kilka razy otwarcie się do tego przyznaje. Zamierzeniem autora było napisanie książki, której fabuła przez cały czas będzie posuwać się znanym entuzjastom horrorów schematem, ale równocześnie będzie nacechowana elementami, które przyciągną uwagę czytelnika. Herbert zrobił wszystko, żeby ta jego zabawa konwencją nie znużyła odbiorców jego literatury i myślę, że całkiem zgrabnie mu się to udało.
Jak wspomniałam wyżej narratorem jest Mike, bohater, który z pewnością zdobędzie serca czytelników. Jego dowcipny sposób opowiadania znakomicie współgra z nadnaturalnymi wydarzeniami, które mają miejsce w jego nowym domu. Choć Mike jest postacią całkowicie pozytywną Herbert postanowił pozbawić go stereotypowych cech walecznego bohatera – Mike bez przerwy przypomina nam, że jest zwykłym tchórzem i daleko mu do herosów, jakich oglądamy na ekranach telewizorów. Tymczasem Midge od początku wzbudza w czytelniku podejrzenia. Oczarowana nowym domem udaje, że nie dostrzega dziwnych zjawisk, mających miejsce w jego otoczeniu, a jej zachowanie z każdą kolejną przeczytaną stroną każe odbiorcy podejrzewać, że dziewczynę zwyczajnie coś opętało. Odnośnie owych dziwnych zjawisk początkowo zaobserwujemy magiczną regenerację zniszczonego domu, nienaturalne zachowania zwierząt, które niczym domowe psy koegzystują z nowymi lokatorami, błyskawiczny wzrost roślin w ogrodzie oraz tajemnicze ozdrowienie ptaszka ze złamanym skrzydłem. Brzmi jak bajka? Oczywiście, że tak, tyle, że autor już na pierwszej stronie ostrzega nas, że wbrew pozorom nie mamy do czynienia z bajką. Pamiętając o tym ostrzeżeniu cierpliwy czytelnik, po magicznym wstępie, zostanie skonfrontowany z elementami typowymi dla horroru. Wątki baśniowe usuną się na plan dalszy, zastąpione przez przerażające wydarzenia, w centrum których znajdą się właśnie Mike i Midge. Na scenie pojawia się trójka przyjaznych sąsiadów naszych bohaterów, zamieszkująca wraz z mnóstwem innych osób posępny dom po drugiej stronie lasu. Obeznanemu z grozą czytelnikowi z pewnością w tym momencie zapalą się w głowie przysłowiowe lampki alarmowe – jeśli o mnie chodzi, z miejsca pomyślałam o satanistach z „Dziecka Rosemary”, którzy również na pierwszy rzut oka sprawiali tak pozytywne wrażenie. Kiedy już Mike i Midge przekonają się do swoich nowych sąsiadów przyjdzie pora na obowiązkowe w tego typu historiach ostrzeżenia mieszkańców wioski, którzy uparcie twierdzą, że nowi przyjaciele naszych protagonistów należą do groźnej sekty. Oczywiście Mike i Midge zignorują te zabobonne przestrogi, zrzucając je na karb małomiasteczkowych uprzedzeń. Jak można się tego spodziewać szybko pożałują swojego spoufalania się z nowymi sąsiadami.
Powieścią „Dom czarów” James Herbert dobitnie udowodnił, że brak oryginalności fabularnej, podążanie utartym schematem typowej ghost story ma szansę zainteresować czytelnika, nawet doskonale obeznanego z konwencją. I choć książka bardziej traktuje o magii, aniżeli zjawach zza światów schemat jest podobny do tych, jakie widzieliśmy już w m.in. „Duchu” czy „Horrorze Amityville”. Pozycja ta nie przeraża w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale kilka sugestywnie opisanych momentów, wkroczenia nieznanego w doskonale znaną nam rzeczywistość ma sporą szansę wzbudzenia w czytelniku lekkiego niepokoju. Dla wielbicieli klasycznych opowieści parapsychologicznych, którzy odnajdują się w ich konwencji lektura „Domu czarów” może okazać się nie lada przygodą, ale osoby gustujące w dobrze opowiedzianych historiach z wyrazistymi, wiarygodnymi bohaterami również mają szansę zakochać się w tej powieści.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Właśnie za tę schematyczność i zwyczajnie dobre, sprawdzone ghost story Herberta uwielbiam :) "Dom czarów" czytałam już dość dawno temu, ale z tego co pamiętam lektura bardzo fajna. Ostatnio wróciłam do jego powieści, teraz czytam "Crickley Hall" i zapowiada się świetnie - niezbyt oryginalna historia, podana w świetnej oprawie warsztatowej, czyta się samo ^^
OdpowiedzUsuńOsobiście bardzo przepadam za lekturami Herberta. I choć słyszałam wiele niepochlebnych opinii o Domu czarów to i tak z chęcią przeczytam. Muszę się tylko do niej dopchać. A czytałaś może "Nawiedzony" tego autora? Jestem bardzo ciekawa i tej pozycji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Jeszcze nie czytałam, ale będę muaiała nadrobić zaległości:)
Usuń