Pięćdziesięciodwuletnia Cathy sprowadza się wraz z rodziną do odbudowanego Foxworth Hall. Jej młodszy syn, Bart, zgodnie z testamentem jej matki ma stać się głównym spadkobiercą majątku po ukończeniu dwudziestego piątego roku życia. Relacje rodzinne wkrótce zaczną się komplikować, za sprawą zaginionego przed laty brata matki Cathy i Chrisa, Joela, który wrócił do Foxworth Hall, aby przypomnieć im o konsekwencjach życia w grzechu. Czy więzy rodzinne będą w stanie przezwyciężyć nieustannie piętrzące się problemy?
„Życie w Foxworth Hall podobne jest do jakiejś ponurej, mrocznej i tajemniczej powieści. Najgorsze, że to rzeczywistość.”
Czwarta część sagi o rodzinie Dollangangerów/Foxworth’ów, która łączy pokolenia – czytają młodzi, czytają matki i babki:) Tym razem Andrews postanowiła w głównej mierze skupić się na destrukcyjnym fanatyzmie religijnym wnikliwie poruszanym w części pierwszej i w mniejszym („Płatki na wietrze”) lub większym stopniu („A jeśli ciernie”) kontynuowanym w następnych tomach. Głównym katalizatorem tego wątku będzie Joel Foxworth, który nieustannie będzie przypominał Cathy, iż żyjąc w kazirodczym związku ze swoim bratem skazuje i siebie, i jego na wieczny ogień piekielny. Choć chwilami fanatyzm mężczyzny wydaje się, aż nadto wymuszony to nie zmienia to faktu, że Andrews za sprawą tej postaci udało się znakomicie ująć w słowa sedno problemu – destrukcyjny wpływ na psychikę ludzką nadmiernej wiary w Boga, która negatywnie wpłynie przede wszystkim na umysł Barta, przyszłego dziedzica majątku, coraz bardziej przypominającego swojego bezwzględnego pradziadka, Malcolma.
„Spadające liście są jak łzy, które skrywam w sobie, wiatr gwiżdżący po nocach jest moim krzykiem boleści, ptaki odlatujące na południe mówią mi, że lato mojego życia przyszło i odeszło, i nigdy, nigdy już nie będę czuł się szczęśliwy.”
Narratorką ponownie jest Cathy, już pięćdziesięciodwuletnia, która pragnie w spokoju przeżyć jesień swojego życia u boku kochającej rodziny. Jednak miejsce, w którym obecnie mieszka nie sprzyja temu postanowieniu, bowiem ciemne korytarze Foxworth Hall nieustannie przypominają jej o piekle zgotowanym jej i jej rodzeństwu w dzieciństwie przez własną matkę. Ponadto cień Malcolma zdaje się nadal snuć po pomieszczeniach wielkiego domostwa, przeklinając całą rodzinę za grzeszną egzystencję. Nastoletnia, adoptowana córka Cathy i Chrisa, Cindy, pomimo swojej beztroski i infantylności zaczyna odkrywać swoją kobiecość, tym samym narażając ród Foxworth’ów na nieprzyjemne plotki mieszkańców okolicznego miasteczka. Najstarszy syn, Jory, zostaje pozbawiony swoich baletowych marzeń i zmuszony do stawienia czoła kalectwu u boku ciężarnej żony, Melodie, która bynajmniej nie zamierza mu w tym pomóc. Moim zdaniem Melodie jest zdecydowanie najbarwniejszą postacią tej powieści – niby czarny charakter, ale autorka postarała się o przekonujące motywy jej godnego potępienia zachowania, tym samym oferując czytelnikom bohaterkę, do której będą mieć ambiwalentny stosunek: znienawidzą ją, ale równocześnie zmuszą się do głębokiego współczucia nad jej zaprzepaszczoną egzystencją, która miała przypominać piękną bajkę, a stała się prawdziwym koszmarem. Tak na dobrą sprawę „Kto wiatr sieje” jest zwyczajnym dramatem pewnej rodziny, zmagającej się z trudami dnia codziennego. Jedynymi elementami odróżniającymi Foxworth’ów od innych familii jest ich ogromne bogactwo, kazirodczy związek, mroczna przeszłość i fanatyzm religijny, który od najmłodszych lat rzutuje na całe ich życie. To opowieść o zmaganiach z problemami i więzach rodzinnych, które są w stanie przetrwać prawie wszystko. Dzięki znakomitemu, kwiecistemu, często wyegzaltowanemu stylowi autorki czytelnik powinien całkowicie zatopić się w tej posiadającej wszelkie znamiona literatury gotyckiej lekturze.
„Kto wiatr sieje” z pewnością przebiło „Płatki na wietrze”, tym samym zrównując się poziomem z „A jeśli ciernie”, jednakże podobnie, jak pozostałe części serii nawet o milimetr nie przybliżyło się do szokujących „Kwiatów na poddaszu”. Zakończenie zdaje się być idealnym ukoronowaniem całej sagi (ostatnia część, „Ogród cieni” będzie prequelem), bowiem lepszego finału rozdzierającej serce historii Cathy i Chrisa wprost nie mogłam sobie wymarzyć. Fanom całej sagi z pewnością nie muszę polecać tej pozycji, natomiast osobom, którzy jeszcze się z tą opowieścią nie zetknęli radzę zacząć od początku, bowiem nieznajomość poprzednich części może wpłynąć na niezrozumienie niektórych wątków niniejszej powieści.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu