Plakat filmu © Kino Świat. „Longlegs” 2024, C2 Motion Picture Group, Neon, Québec Production Services Tax Credit |
Zobacz zwiastun:
Oryginalny tytuł: Longlegs
Źródło: https://kinoswiat.pl
Plakat filmu © Kino Świat. „Longlegs” 2024, C2 Motion Picture Group, Neon, Québec Production Services Tax Credit |
Zobacz zwiastun:
Oryginalny tytuł: Longlegs
Źródło: https://kinoswiat.pl
Plakat filmu. „In a Violent Nature” 2024, Shudder, Low Sky Productions, Zygote Pictures
Po raz pierwszy zaprezentowany w styczniu 2024 roku na Sundance Film Festival, do wybranych amerykańskich i kanadyjskich kin wprowadzony w maju tego samego roku przez IFC Films, a już w następnym miesiącu udostępniony w internecie, brutalny obraz, na który wpływ miały choćby takie pozycje, jak „Gerry” (2002), „Słoń” (2003) i „Last Days” (2005) Gusa Van Santa oraz twórczość Panosa Cosmatosa i Terrence'a Malicka. Najbardziej inspirująca dla Chrisa Nasha jest jednak muzyka, nie tylko filmowa, a wśród jego kinematograficznych ulubieńców „Eklipsa” Conora McPhersona, która przede wszystkim ujęła go nietradycyjną formą: sprytnym połączeniem ghost story z romansem i satyrą, nie wydaje mu się jednak, by to dokonanie wpłynęło na jego eksperyment (pod)gatunkowy. W zasadzie zamierzenie konwencjonalną historyjkę o zamaskowanym i zdeformowanym mordercy grasującym w kanadyjskim lesie, w tempie praktycznie niespotykanym w tym nurcie horroru. Slow burn backwood slasher podążający także za czarnych charakterem. Rzekomo nowatorska perspektywa w tym podgatunku – w istocie zabieg zastosowany chociażby w dogłębniejszej analizie jednej rasy w ogromnie zróżnicowanym gatunku horroru, swego rodzaju podręczniku dla adeptów/znawców sztuki slasherowej pt. „Behind the Mask: The Rise of Leslie Vernon” Scotta Glossermana; coś podobnego (powiedzmy, że bardziej przewrotnego) mieliśmy w „I ty możesz być mordercą” Bretta Simmonsa – i sztampowa fabuła przez widzów powiązana z popularną serią zapoczątkowaną w 1980 roku przez Seana S. Cunninghama, a zwłaszcza odsłoną z roku 1981 („Piątek trzynastego II” w reżyserii Steve'a Minera), co mogło być podyktowane udziałem Laurie Marie-Taylor w „In a Violent Nature” - Vickie z franczyzy o zabójcach znad Crystal Lake. Według mnie najbardziej wymowna scenka pierwszego długometrażowego dokonania reżyserskiego Chrisa Nasha to atak w jeziorze, przypominający akcję Jasona Voorheesa z „Piątku trzynastego IV: Ostatniego rozdziału” Josepha Zito, ewentualnie „Piątku trzynastego VI: Jason żyje” Toma McLoughlina czy „Piątku 13-go”, rebootu Marcusa Nispela. Przypadkowe podobieństwo? Nie sądzę. Z kolei maska Johnny'ego, żywego trupa, jak to podsumowała moja babcia, na grzybobraniu;) ożywiła wspomnienia „Mojej krwawej walentynki” George'a Mihalki. Stara maska strażacka przechowywana w szklanej gablocie w siedzibie straży leśnej podobna do maski górniczej z kultowego slashera luźno zrimejkowanego w 2009 roku: „Krwawe walentynki” Patricka Lussiera. Przypadkowe podobieństwo? Tak sądzę. Muzykę do „In a Violent Nature” skomponowała... Matka Natura. Meloman Chris Nash nie chciał, by „niewidzialni towarzysze” przypadkiem ożywionej „maszyny do zabijania” ulegali jakiejkolwiek sile sugestii, a w sztuce filmowej chyba nie potrafiłby wskazać elementu sugestywniejszego od typowej (stworzonej przez człowieka) ścieżki dźwiękowej. Można powiedzieć, że reżyser tego naturalistycznego widowiska nie zamierzał mówić ludziom, jak mają się czuć w jego nawiedzonym lesie. A zaczynamy od długich zbliżeń na pozostałości wieży widokowej i rozmowy zza kadru (głosy z offu) – wymiany zdań turystów, którzy jak zwykle narobią problemów... Niestety, tym razem nie ograniczą się do zwyczajowego śmiecenia, straszenia fauny i niszczenia flory. Tym razem okradną trupa (e tam, znalezione nie kradzione). A właściwie zrobi to Troy (w tej roli Liam Leone, równie nieprzekonujący, jak pozostali odtwórcy teoretycznie pozytywnych ról, co mogło być działaniem celowym), arogancki młodzieniec, który może nie zasłużył sobie na miano hieny cmentarnej, ale faktem jest, że niezupełnie świadomie przywłaszczył sobie złoty medalion należący do nielitościwego Johnny'ego, który następnie podarował swojej dziewczynie, domniemanej final girl o imieniu Kris (Andrea Pavlovic), co też może zostać odczytane jako (nie)wyraźne nawiązanie do cyklu „Piątek trzynastego” - Chris (postać Dany Kimmell w „Piątku trzynastego III” Steve'a Minera) czy Kris, co za różnica?
Plakat filmu. „In a Violent Nature” 2024, Shudder, Low Sky Productions, Zygote Pictures
Nieokiełznana natura. Bezlitosna siekanina w filharmonii leśnej pod batutą Chrisa Nasha. Ostry debiut reżyserski (w pełnym metrażu) kanadyjskiego filmowca, który najwyraźniej niejeden „leciwy” slasher z najwyższym zainteresowaniem obejrzał. Osadzony w czasach współczesnych, ale pachnący brutalnymi latami 70. i 80. XX wieku, niskobudżetowy slow burn horror o niezniszczalnym(?) mordercy oprowadzającym po lesie, w którym nie mogło zabraknąć drewnianej chatki i młodych przybyszy z miasta. Intruzów zakłócających spokój zmarłego. Momentami mocno wiało nudą, ale myślę, że miłośnicy kina slash nie takie niedogodności znosili. Przetrwali tyle nijakich rąbanek, że z otwartymi ramionami mogą przyjąć taką niepozbawioną charakteru paskudę, jak „In a Violent Nature”. Docenić ten makabryczny gest artystyczny.
Okładka książki. „Statek widmo”, Vesper 2024
Uznawany za pioniera nautical fiction angielski prozaik podziwiany przez choćby takich Wielkich Literatów, jak Joseph Conrad, Mark Twain i Ernest Hemingway i obracający się w tych samych artystycznych kręgach, co Charles Dickens, zainspirowany legendą o Latającym Holendrze (De Vliegende Hollander) w latach 30. XIX wieku zainaugurował, a przynajmniej spopularyzował nurt gotycki w literaturze marynistycznej. Od marca 1837 do sierpnia 1839 na łamach „The New Monthly Magazine” - założonego przez Henry'ego Colburna brytyjskiego miesięcznika wydawanego od 1814 do 1884 roku – w odcinkach ukazywała się jedna z najpoczytniejszych powieści Fredericka Marryata, „The Phantom Ship” (pol. „Statek widmo” aka „Okręt widmo”). Pierwsze wydanie książkowe pojawiło się w roku 1839, a fragment tego klimatycznego dzieła niektórym może być znany jako opowiadanie pt. „The White Wolf of the Hartz Mountains” (fenomenalny tekst!) - prawdopodobnie pierwszy utwór literacki o wilkołaku płci żeńskiej, publikowany także w oderwaniu od „macierzystej skały”, od opowieści spisanej pod natchnieniem żeglarskiej legendy, przypuszczalnie pochodzącej z XVII wieku, przy czym najstarszy z zachowanych zapisów, jedna z wielu wersji mitu o Latającym Holendrze, który rzekomo zaginął u wybrzeży Przylądka Dobrej Nadziei, został sporządzony pod koniec XVIII wieku. Jeszcze w XX wieku donoszono o nadnaturalnych obserwacjach podczas oceanicznych podróży, o widywanym widmowym statku towarowym (domniemany żaglowiec typu fluyt) emanującym upiornym blaskiem. Pisali o nim John MacDonald, Thomas Moore, sir Walter Scott, Samuel Taylor Coleridge i wielu innych prozaików, poetów i dramatopisarzy, ale szczególnie mocno w temat zagłębił się emerytowany wojskowy Frederick Marryat w wielokrotnie wydawanej (także w Polsce) gotyckiej powieści marynistycznej, która prawie na pewno stanowiła źródło inspiracji dla twórców głośnego cyklu filmowego z ekscentrycznym Jackiem Sparrowem, a ściślej pierwszej odsłony w reżyserii Gore Verbinskiego: „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły” (2003). Klasycznej powieści grozy w 2024 roku wznowionej przez wydawnictwo Vesper, w kreatywnej szacie graficznej (oprawa twarda) i czarno-białymi ilustracjami Krzysztofa Wrońskiego, w porządnym tłumaczeniu Marka Króla, z obszernym posłowiem Rafała Nawrockiego i notą Reginalda Brimleya Johnsona (1867-1932). „Statek widmo” Fredericka Marryata w swoich czasach zbierał głównie negatywne recenzje, a później do jego największych krytyków dołączył Sunand Tryambak Joshi, jeden z najbardziej znanych i zasłużonych badaczy życia i twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta oraz pisarzy z nim związanych. Pan Joshi fikcyjne dzieje Filipa Vanderdeckena podsumował jako: „katastrofę estetyczną - przerażająco rozwlekłą i napisaną sztywnym, nieporęcznym stylem, który czyta się jak kiepskie tłumaczenie z języka obcego”. Co ciekawe w czerwcu 1839 roku w „Burton's Gentleman's Magazine” pojawiła się niepodpisana recenzja, o napisanie której podejrzewa się Edgara Allana Poego – niepochlebna i zarazem rekomendowana czytelnikom analiza poczytnego utworu Marryata o Latającym Holendrze. Melodramatycznej „biografii” jedynego potomka Holendra Hendrika Van der Deckena, mitycznego wilka morskiego, Kapitana Wiecznego Tułacza. W wersji Fredericka Marryata skazanego przez Istotę Wszechmocną za złożenie fatalnej przysięgi na świętą relikwię i za splamienie swych rąk krwią towarzysza podróży, ukochanego małżonka Katarzyny, którą poznajemy jako żegnającą się z życiem ubogą wdowę mieszkającą w Terneuzen w Holandii z impulsywnym synem Filipem. „Mocno zbudowanym, jasnowłosym, rumianym młodzieńcem w wieku dziewiętnastu lub dwudziestu lat”, który wkrótce otworzy „siódmą komnatę Sinobrodego”. Sekretne skrzydło skromnego domu Vanderdeckenów. Tajemnica, której nie udźwignęła wątła psychika poczciwej Katarzyny. Mroczne przeznaczenie jej bogobojnego dziecka, żarliwego katolika, który poślubi heretyczkę. „I to są chrześcijanie! A ci starzy księża... […] Miłosierdzie... dobra wola... Dużo o tym mówią, ale nigdy nie widziałam, żeby stosowali to w życiu. Wzajemna miłość i przebaczenie! Prędzej się nienawidzą i nastają na siebie nawzajem. Jaką wartość ma religia, której nikt nie praktykuje? Każda inna byłaby lepsza”. Aż dziw, że „Statek widmo” nie został wciągnięty do Indeksu Ksiąg Zakazanych (Index librorum prohibitorum lub Index Expurgatorius), tym bardziej, że autor tej pozycji wykazywał zainteresowanie demonologią. A jego bohaterka posunęła się nawet do stwierdzenia, że „gardzi wiarą, która każe robić takie widowiska”. Widowiska, które Frederick Marryat dość szczegółowo przedstawił w zbeletryzowanej relacji morskich podróżników z wieków minionych. Podobno autentycznych opowieści, dzisiaj tłumaczonych tak zwanym mirażem morskim (fatamorgana).
Okładka książki. „The Phantom Ship”, Independently published 2021
Żeglarska mitologia przepuszczona przez płodną wyobraźnię angielskiego pisarza i wynalazcy z epoki georgiańskiej i wiktoriańskiej, oficera Royal Navy z niemałym doświadczeniem bojowym. Mocna reprezentantka literatury gotyckiej, praktycznie niestarzejąca się powieść marynistyczna w gęstej atmosferze niesamowitości skąpana. Dzielny „Statek widmo” Fredericka Marryata, magiczna maszyna do podróżowania w czasie. Wellsowski środek lokomocji, w którym wszelkie wygody od niemal dwustu lat znajdują miłośnicy gatunków różnych (od horroru po romans). Epickie osiągnięcie jednego z ojców nautical fiction. Spektakularna powieść!
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu