Plakat filmu. „Dwie minuty do piekła” 2023, Canal+, Ciné+, Studio Babelsberg
Niemiecko-brytyjski horror nadprzyrodzony inspirowany filmami ekspresjonistycznymi, japońskimi horrorami, reżyserską twórczością Guillermo del Toro, „Mamą” Andresa Muschiettiego i stylistyką Sama Raimiego (prolog z Owenem Larkiem), którego Alberto Corredor postrzega jako mistrza łączenia niesamowitości z komizmem: zabawne klimaty upiorne. Reżyser „Dwóch minut do piekła” duże nadzieje pokładał w niepospolitym założeniu fabularnym – liczył na efekt nowości – ale na etapie postprodukcji przeprowadził rozmowę z nowo poznanym aktorem, która uświadomiła mu, że ktoś wpadł na podobny pomysł. Uznał, że to jeden z tych, nie tak znowu rzadkich w branży filmowej, niefortunnych przypadków, kiedy filmowcy niezależnie od siebie i praktycznie równolegle tworzą „bliźniacze produkty”. W każdym razie przygotował się Corredor na potencjalny negatywny wpływ „Mów do mnie!” Danny'ego i Michaela Philippou na odbiór jego nadnaturalnej opowieści, nie spodziewał się jednak oskarżeń o kopiowanie przebojowego horroru australijskiego. Przecież pomysł ujawnił pięć lat przed światową premierą „Mów do mnie!”. Niesprawiedliwość jeszcze większa niż w przypadku „The Jester” Colina Krawchuka (krytykowany za nadmierną inspirację „Masakrą w Halloween” Damiena Leone'a uwolnioną w tym samym miesiącu – pokaz na festiwalu - co krótkometrażowe otwarcie slasherowego cyklu Krawchuka; bardziej prawdopodobny wydaje się wpływ wypuszczonych wcześniej shortów z klaunem Artem, część widzów nie ma jednak wątpliwości, że Błazen wyrósł z pierwszego dłuższego występu sławniejszego morderczego mima). Morał z tego taki: nie polegaj nawet na najtwardszych dowodach, ponieważ możesz się sromotnie rozczarować. Bo jak słusznie zauważył niemiecki filozof Georg Wilhelm Friedrich Hegel „jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów”. A teoria jest taka, że „Dwie minuty do piekła” to nieudolna kopia „Mów do mnie!”. Perfidna kradzież posiadaczy najprawdziwszego wehikułu czasu. Yhm, short „Baghead” z 2017 roku powstał pod wpływem seansu z przyszłości, na który Alberto Corredor i Lorcan Reilly wybrali się dzięki swojej wellsowskiej machinie;) Wzmiankowane już otwarcie „Dwóch minut do piekła” skupia się na długoletnim właścicielu niegdyś znakomicie prosperującego pubu w Berlinie. Doprowadzony do ostateczności strażnik damy z jutowym workiem na głowie. Ostatnia szarża Owena Larka (przyzwoity występ Petera Mullana), biologicznego ojca głównej bohaterki osiadłej w Londynie, cienko przędącej młodej kobiety imieniem Iris (bodaj najbardziej znana z serialu „Wiedźmin” Lauren Schmidt Hissrich na podstawie literackiego opus magnum Andrzeja Sapkowskiego, charyzmatyczna Freya Allan). Porzucona córka, która w pojedynkę opiekowała się śmiertelnie chorą matką. Marząca o niezależności, ale wbrew staraniom ciągle zdana na pomoc zaradniejszej rówieśniczki. Katie (przekonująca kreacja Ruby Barker) to najważniejsza osoba w dorosłym życiu jednostki, której wiecznie wiatr w oczy. Najlepsza przyjaciółka nieszczęsnej dziedziczki, nowej właścicielki nawiedzonego budynku o niemałej wartości historycznej. Strażniczki zła, chodzącej katastrofy przed wiekami zamurowanej przez bogobojnych ludzi.
Plakat filmu. „Dwie minuty do piekła” 2023, Canal+, Ciné+, Studio Babelsberg
Nietradycyjne przywoływanie duchów z intrygującą mistrzynią ceremonii, charakterną strażniczką niezamierzenie zabawnej sekutnicy, Martwego Zła, zgodnie z utartym zwyczajem, urzędującego w podziemiu. Nietypowe założenie fabularne wcześniej wykorzystane w krótkim metrażu przez tego samego reżysera, typowa struktura techniczna. Tworzywo sztuczne popełnione pod dyrekcją debiutującego w dłuższej formie filmowej Alberto Corredora. Mainstreamowe straszydełko idealne do poduszki. Niekoszmarogenne „Dwie minuty do piekła”, ale z dziećmi lepiej nie oglądać;)