poniedziałek, 31 marca 2025

„Nie rozłączaj się” (2025)

 
Summer wybiera się z koleżankami Vicky i Evą na ślub znajomej ze studiów w Tulsie w stanie Oklahoma. Dzięki aplikacji FaceTime niemal przez cały czas jest w kontakcie ze swoim chłopakiem Chrisem, z którym powoli odbudowuje stosunki po poważnym kryzysie w związku. Po weselu kobiety rozgaszczają się w starym domu wynajętym przez Airbnb. Wieczór upływa spokojnie, dopóki nieobliczalna Norweżka, Vicky, nie postanawia zaspokoić swojej ciekawości odnośnie zamkniętego na klucz pomieszczenia. Później uwagę wszystkich zaprzątną domniemane epizody somnambuliczne Evy, które będą miały nadzwyczaj drastyczny przebieg. Tymczasem Chris odkryje przerażającą historię tymczasowego lokum swojej ukochanej i jej koleżanek. Odtąd coraz bardziej będzie skłaniał się ku teorii o nawiedzeniu tego miejsca przez nieprzyjazne duchy, tym samym narażając się na dobrze znany mu już gniew Summer, sceptycznie nastawionej do zjawisk paranormalnych, ale to może się zmienić w każdej chwili. Bo wygląda na to, że nadprzyrodzona aktywność w wynajętym domostwie szybko się nasila.

Plakat filmu. „Don't Hang Up” 2025, Element Film, Frauhaus

Nowoczesne wykorzystanie techniki found footage przez Alexa Herrona, norweskiego reżysera, scenarzysty i producenta, którego najbardziej znanymi osiągnięciami są pełnometrażowe filmy grozy „Odejdź!” (2022) i „Dark Windows” (2023). Nakręcony w Newark w stanie New Jersey latem 2024 roku paranormal horror pt. „Don't Hang Up” (pol. „Nie rozłączaj się”) odnoszący się do UWAGA SPOILER masakry w Tulsie, pogromu czarnoskórych mieszkańców miasta z 1 czerwca 1921 roku zatuszowanego przez władze miejskie z pomocą Ku Klux Klanu. Sprawę nagłośniono dopiero w 2000 roku. Dokładna liczba ofiar śmiertelnych nadal nie jest znana – od trzydziestu sześciu nawet do trzystu bestialsko zamordowanych osób, których oprawcy nigdy nie zostali ukarani KONIEC SPOILERA. Światowa premiera „face-timowego straszaka” Alexa Herrona odbyła się 19 marca 2025 roku na Kosmorama Trondheim International Film Festival, a szeroka dystrybucja kinowa w Norwegii wystartowała dziewięć dni później. W tym samym miesiącu obraz został udostępniony w Polsce – na platformie CDA Premium. W krajach nordyckich za dystrybucję „Don't Hang Up” odpowiada SF Studios, natomiast sprzedażą międzynarodową zajmuje się firma REinvent.

Trzecie długometrażowe dokonanie Alexa Herrona w kinematografii grozy i według mnie najlepsze. Umowna transmisja live w popularnej aplikacji do rozmów wideo i audio, widok z kamer w smartfonie głównej bohaterki filmu. Telekonferencje zakochanej pary zmuszonej do kilkudniowej rozłąki. Zaczynamy od zabawy weselnej w Tulsie w stanie Oklahoma – krótka wycieczka przybyłej z daleka koleżanki panny młodej, dzielenie się wrażeniami z życiowym partnerem, który nie mógł skorzystać z zaproszenia na to huczne wydarzenie. Następnie zaglądamy do samochodu, w którym toczy się rozmowa na temat leciwego domu wynajętego przez internet – weekendowej przystani głównej kamerzystki, Amerykanki Summer (poprawna kreacja debiutującej w pełnym metrażu Claire McPartland), pochodzącej z Norwegii Vicky (zadowalający występ Siri Black Ndiaye, nie po raz pierwszy współpracującej z Alexem Herronem; patrz: „Odejdź!” z 2022 roku) i mającej koreańskie korzenie Evy (najbardziej widowiskowe wcielenie w „Nie rozłączaj się”, ładny popis kolejnej długometrażowej debiutantki, Jueun Kang). A u dołu ekranu widzimy siedzącego przy biurku Afroamerykanina Chrisa (w tej roli Brett Curtis, dotąd działający w serialach i filmach krótkometrażowych, który w moim poczuciu całkiem nieźle wywiązał się z tutejszego zadania: niecichy obserwator), życiowego partnera Summer, który, że tak to ujmę jest na okresie próbnym. Dostał drugą szansę i robi wszystko, co w jego mocy, by jej nie zmarnować. Wynajęta nieruchomość na całej czwórce robi dość upiorne wrażenie – budynek jakby żywcem wyjęty z XX-wiecznej ghost story; posępne domiszcze, w którym czas się zatrzymał (staroświecki wystrój wnętrz) – ale dziewczyny odbierają to bardziej jako obietnicę ekscytującej przygody, o której będą mogły opowiadać znajomym niż sygnał do odwrotu. Tylko Chris ma wątpliwości, ale nie dość, że jest daleko, to przede wszystkim ma na względzie swoją przyszłość u boku Summer. Woli ustąpić niż ryzykować kolejną kłótnię z miłością swojego życia. I wmawiać sobie, że wzrok płata mu figle. Bo przebywający setki mil od miejsca wydarzeń młody mężczyzna jest lepszym świadkiem od bezpośrednich uczestniczek „kolizji nadnaturalnej”. Odbiorcy „Nie rozłączaj się” Alexa Herrona dostają dokładnie ten sam obraz sytuacji, co Chris, ale mam podejrzenie graniczące z pewnością, że początkowo ich reakcje będą znacząco różnić się od reakcji „podglądacza” z tego klaustrofobicznego świata przedstawionego. Zaskakująco mrocznego piętrowego domu w zacisznym zakątku Tulsy, w którym w poprzednim wieku doszło do strasznej rzezi, a z czasem obiekt zyskał miano „nawiedzonego”. Międzynarodową (nie)sławę feralny budynek zyskał po premierze poświęconego mu odcinka w programie o zjawiskach nadprzyrodzonych, tak się jednak niefortunnie(?) złożyło, że Summer, Vicky i Eva przegapiły te wszystkie informacje. Chris udowodni, że wystarczyło wklepać adres w dowolną wyszukiwarkę internetową, żeby zawczasu poznać tragiczną historię domu pana Souliera - nowej oferty na Airbnb - ale jakoś nikt nie pomyślał o przeprowadzeniu tej prostej wersyfikacji. Sama opowieści o duchach najprawdopodobniej nie zniechęciłyby Summer i jej koleżanek do zorganizowania sobie poweselnego odpoczynku w tym samym miejscu, ale długo ukrywana przed opinią publiczną, skandalicznie zatuszowana masakra z lat 20. XX wieku, to już inna sprawa. Przynajmniej dwie z nich to zatwardziałe sceptyczki: odpowiedzialna Summer i skrajnie nieodpowiedzialna Vicky, „chodzące kłopoty” ze Skandynawii, patriotka z amerykofobią, nie wiedzieć czemu mieszkająca w znienawidzonym kraju. Komentarz do rażącej hipokryzji szerzącej się w globalnym społeczeństwie?

Plakat filmu. „Don't Hang Up” 2025, Element Film, Frauhaus
Amerykańsko-norweska produkcja, na którą wyraźny wpływ miały azjatyckie ghost stories (chociażby „The Ring – Krąg” Hideo Nakaty i „Klątwa Ju-on” Takashiego Shimizu) – współczesna opowieść z posmaczkiem retro o domu nawiedzonym przez ciemnowłosą dziewczynkę „ze studni”; kobietę, która mogła „umrzeć w silnym gniewie lub żalu, w ten sposób sprowadzając klątwę, jak plama gromadzącą się w miejscu śmierci” oraz potwornie okaleczonego mężczyznę z zagraconej piwnicy, do której wchodzi się przez wąski, poskręcany korytarz. Twórcy „Nie rozłączaj się” nie szczędzą manifestacji obecności z zaświatów – duchów podkradających się i z nagła wyrastających za plecami niewykwalifikowanej kamerzystki, hipotetycznie opętujących najbardziej podatną na takie rzeczy najbliższą przyjaciółkę Summer. Zaczyna się w sypialni zajętej przez czołową bohaterkę – widok z przylegającej doń łazienki – zaraz po typowym wyskoku Vicky, akcie wandalizmu w wypożyczonej nieruchomości. Tajemnicza postać znieruchomiała w kadrze – elektryzujący moment, który punkt kulminacyjny osiąga po wyjściu Summer spod prysznica. Kobieta ustawia się tyłem do intruzki, zasłaniając nam widok na sypialnię, a gdy w końcu spojrzy za siebie... Łatwo się domyślić, co zobaczy. Zdecydowanie stara szkoła straszenia - efektywna prostota – room invasion kontynuowane po zaśnięciu Summer. Smoliście czarna postać (pojawiająca się i znikająca, też efektownie zlewająca z nocną ciemnością) z nienaturalnie mocno świecącymi oczami pchająca się do łóżka (aluzja do „Bytu” Sidneya J. Furie'ego?) chwilowo niepilnowanej dziewczyny Chrisa, co przypomniało mi „Koszmar z ulicy Wiązów” Wesa Cravena, trzeba jednak zaznaczyć, że partner Summer, w przeciwieństwie do chłopaka Nancy Thompson (którego najzwyczajniej w świecie zmorzył sen) dotrzymał obietnicy. Podczas nieobecności Chrisa telefon jego niekoniecznie napastowanej seksualnie dziewczyny ląduje na podłodze – celowo bądź przypadkiem strącony przez ducha – a po powrocie nocnego marka z kubkiem parującego czegoś, nieśpiesznie zawiązuje się następny wątek tej nieskomplikowanej opowieści. Znowu tradycyjny motyw (śmiem podejrzewać, że Alex Herron tym razem działał przede wszystkim z myślą o stęsknionych za konwencjonalnymi, niesilącymi się na oryginalność ghost stories) – lunatykowanie o potencjalnym podłożu nadnaturalnym. Szokujący rzut o ścianę, mocna akcja z umywalką i niepokojąco giętki odcinek szyjny kręgosłupa. W każdym razie przygotowałam się na cielesne eksperymenty pod patronatem Pazuzu z „Egzorcysty” Williama Friedkina – raptowny, ale w gruncie rzeczy nieprzesadny ruch głową jednostki uznanej za somnambuliczkę i (kamyczek do ogródka opieki zdrowotnej w Stanach Zjednoczonych?) podejrzewanej o zwykłe upojenie alkoholowe. Mój ulubiony moment - wielki „pająk” biegnący po suficie - też mógł być świadomym ukłonem dla najsłynniejszego horroru o demonicznym opętaniu, arcydzieła światowej kinematografii uwolnionego w 1973 roku, ale równie dobrze Alex Herron mógł z szacunkiem wspominać choćby wyżej wymienione japońskie dzieła z 1998 i 2002 roku. Reżyser „Nie rozłączaj się” nie odmówił sobie jednej z najpopularniejszych i najprymitywniejszych, najmniej kreatywnych (po linii najmniejszego oporu) technik wykorzystywanych/nadużywanych między innymi we współczesnych filmach grozy – jolt scare – osobiście nie miałam jednak wrażenia przesytu (uważam, idealne zbilansowanie tak zwanego podskórnego lęku, a przynajmniej starań o przywołanie wywołanie niebłyskawicznie przemijalnych strachów z „zabawą w buu!”), a raz czy dwa nawet podskoczyłam. Tylko zakończenie mocno rozczarowujące. Łzawe domknięcie historii nawiedzonego domu i epilog, który wyglądał mi na rozpaczliwą próbę ratowania sytuacji – wracający do łask filmowców zabieg do cna ograny już w latach 90. XX wieku.

Optymiści prognozują, że „Nie rozłączaj się” Alexa Herrona będzie wymieniany jednym tchem z takimi głośnymi obrazami, jak „Blair Witch Project” Eduardo Sáncheza i Daniela Myricka, „Paranormal Activity” Orena Peliego oraz „Searching” Aneesha Chaganty'ego. Nie jestem optymistką, więc nie podpiszę się pod tą przepowiednią, wydaje mi się jednak, że rzeczony horror found footage (z podtekstem historycznym) o nawiedzonym domu w Oklahomie jest w stanie zgromadzić całkiem przyzwoitą liczbę zagorzałych fanów i ostrożnych sympatyków. Porządne „kręcenie z ręki” w creepy klimacie.

piątek, 28 marca 2025

Zapowiedź: „Frendo”

 
Nadchodzi Frendo!

Plakat filmu. „Clown in a Cornfield” 2025, Temple Hill Entertainment, Rhea Films

Najnowszy horror od studia Temple Hill, producentów box office'owych hitów „Uśmiechnij się” i „Uśmiechnij się 2”, oparty na pierwszej części bestsellerowej trylogii Adama Cesare'a, na punkcie której oszaleli czytelnicy na całym świecie. Wymieniany przez portal IMDb jako jeden z najciekawszych i najbardziej wyczekiwanych horrorów 2025 roku.

Frendo” to obok nowych sezonów kultowych seriali „Stranger Things” i „The Last of Us” oraz kinowych premier „M3GAN 2.0” i „28 lat później” jeden z najbardziej wyczekiwanych horrorów tego roku!

Film już zachwycił krytyków! Po pierwszych pokazach w Stanach Zjednoczonych ma aż 92% pozytywnych opinii na Rotten Tomatoes. Jak żartobliwie zauważył jeden z dziennikarzy, to lepszy wynik niż wszystkie trzy filmy z serii „Terrifier” o żądnym mordu klaunie!

Zobacz zwiastun: 

Materiał promocyjny © M2 Films

Frendo. Poznaj nową legendę
W miasteczku Kettle Springs ludzie od pokoleń opowiadają sobie o klaunie Frendo, który kiedyś był symbolem lokalnej fabryki. Wydaje się, że dziś jest już tylko miejską legendą. Ale czy na pewno? Kiedy noc przed coroczną imprezą na jego cześć w tajemniczych okolicznościach zaczynają znikać ludzie, mieszkańcy podejrzewają, że Frendo powrócił… i nie jest już taki, jakim go zapamiętali.

W filmie czuć energię „To” i „Krzyku”, tworzącą ekscytującą mieszankę, pełną krwawych zwrotów akcji

RogerEbert.com

Tak przerażający, że po seansie będziesz się bał wyjść w nocy z łóżka...

Screen Rant

Ten film nie pomoże Wam pokonać strachu przed klaunami

Mama's Geeky

Krwawy i pełen napięcia

IMDb

Źródło: wszystkie materiały od M2 Films

czwartek, 27 marca 2025

„The Appointment” (1981/1982)

 
Wracająca do domu z próby orkiestry dwunastoletnia Sandy Fremont wybiera popularny wśród uczniów skrót w Cromley Woods i staje się tragiczną bohaterką jednej z najgłośniejszych i najbardziej tajemniczych spraw w historii Anglii. Trzy lata po niewyjaśnionym zaginięciu Sandy nowa gwiazda szkolnej orkiestry, czternastoletnia Joanne Fowler, przeżywa głęboki zawód miłosny, gdy ojciec informuje ją, że nie może spełnić swojej obietnicy o przyjściu na najważniejszy koncert w jej muzycznej działalności z powodu konieczności stawienia się na przesłuchaniu w związku z wypadkiem, który wydarzył się w pracy. Czara goryczy przelewa się, kiedy sprawdzony szantaż emocjonalny wyrachowanej nastolatki po raz pierwszy okazuje się nieskuteczny. Ian Fowler wreszcie postępuje zgodnie z wytycznymi żony Dianny, nie pozwalając by rozpieszczona córka znowu narzuciła mu swoją wolę. Pozornie wyzwala się spod wpływu Joanne, odbiera jej władzę, przywraca właściwą hierarchię w rodzinie, nie znając przy tym całego zakresu możliwości zdetronizowanej królowej. Niezwykłej siły tkwiącej w jego jedynym dziecku.

Plakat filmu. „The Appointment” 1981/1982, First Principle Film Productions Ltd.

Zaginiony film Lindseya C. Vickersa, brytyjskiego filmowca, który w roli reżysera i scenarzysty zadebiutował w 1978 roku, krótkometrażowym dramatem pt. „The Lake”. Doświadczenie (na stanowisku asystenta reżysera) zbierał przy choćby takich produkcjach jak „Skosztuj krwi Draculi” Petera Sasdy'ego, „Wampiryczni kochankowie” i „Ukąszenia Draculi” Roya Warda Bakera, „Horror Frankensteina” Jimmy'ego Sangstera, „Krew z grobowca mumii” Setha Holta i niewymienionego w czołówce Michaela Carrerasa oraz „Cyrk wampirów” Roberta Younga. Jedyny pełnometrażowy obraz Lindseya C. Vickersa miał być thrillerem telewizyjnym, ale jeszcze na etapie przedprodukcji pojawił się dodatkowy inwestor, który znacząco podreperował budżet. Zdjęcia główne odbyły się w 1980 roku we wsi Bray w angielskim hrabstwie Berkshire i leżącej nieopodal, w osadzie Water Oakley, placówce filmowej i telewizyjnej najbardziej znanej ze współpracy z Hammer Film Productions, Bray Film Studios. Starania o szeroką dystrybucję kinową dla nadprzyrodzonego horroru/thrillera psychologicznego „The Appointment” w reżyserii i na podstawie scenariusza Lindseya C. Vickersa, trwały ponad rok, nie udało się jednak znaleźć ani jednego chętnego (dystrybutora) do tego zadania. W październiku 1981 roku miał odbyć się specjalny pokaz (dla wybranej publiczności) „The Appointment” w BAFTA w Londynie, zabytkowym obiekcie przeznaczonym do organizacji różnych imprez. W 1982 roku „niechciany film Vickersa” trafił na rynek VHS w Wielkiej Brytanii. W latach 80. kilkukrotnie był emitowany w brytyjskiej telewizji, a potem przepadł bez śladu. Zupełnie jak dwunastoletnia bohaterka wybitnego prologu „The Appointment”. Właściwie Brytyjski Instytut Filmowy (British Film Institute, BFI) - który ponad trzydzieści lat po skromnym uwolnieniu niemal zapomnianego utworu Lindseya C. Vickersa wdrożył działania ukierunkowane na wpuszczenie „The Appointment” na rynek DVD – dysponował mocno zniszczoną kopią filmu znalezioną w sklepie charytatywnym zaledwie parę lat przed oficjalnym rozpoczęciem misji BFI na rzecz swego czasu wzgardzonego utworu solidnie opartego na suspensie. W 2021 roku firma Sony Pictures znalazła w swoich archiwach dużo lepszą kopię zapisaną na taśmie filmowej o średnicy jednego cala i pierwotnie przeznaczonej do użytku telewizyjnego. Właśnie tę (telewizyjną) wersję „The Appointment” przywrócono światu w lipcu 2022 roku – odrestaurowana edycja z materiałami dodatkowymi, w tym komentarzami Lindseya C. Vickersa; wydanie Blu-ray Brytyjskiego Instytutu Filmowego.

Historia „The Appointment” Lindseya C. Vickersa pokazuje jak ważne jest gromadzenie wszelkich zasobów filmowych przez prywatne wytwórnie, rzetelne prowadzenie archiwów przez firmy producenckie i dystrybucyjne. Mało brakowało, żeby jeden z najefektywniejszych brytyjskich horrorów przedostatniej dekady XX wieku został bezpowrotnie stracony. Właściwie wydajność „The Appointment” to kwestia dyskusyjna – specyfika niniejszego dzieła, jego eksperymentalny charakter i przede wszystkim bardzo wolne tempo nie wpisują się w dzisiejsze potrzeby społeczne. Estetyka jednego z dwóch dokonań reżyserskich Lindseya C. Vickersa nie jest uniwersalna, obawiam się wręcz, że coś takiego w naszej epoce przemówić może tylko do mniejszości. Najprędzej miłośników arthouse horror and thriller, sztuki minimalizmu i hitchcockowskiego suspensu. Otwarcie „The Appointment” to perła dramaturgii filmowej – zdecydowanie najbardziej doceniony przez recenzentów fragment tej dziwnej opowieści pana Vickersa – jeden z najmocniej trzymających w napięciu momentów, jakie w życiu na ekranie widziałam. Postawiłabym w jednym rzędzie z niezapomnianym wprowadzeniem - i zakończeniem - do „Kiedy dzwoni nieznajomy” Freda Waltona. Stary reportaż telewizyjny; prawdopodobnie świadoma stylizacja. Rekonstrukcja zdarzenia lub, co bardziej prawdopodobne, „prawdziwa” Sandy Fremont (aktorski debiut Auriol Goldingham) na drodze bez powrotu, w odróżnieniu od nas, niesłysząca komentatora, narratora z nieodległej przyszłości – tak zwany głos z offu, domniemany reporter kryminalny streszczający niewyjaśnioną sprawę zaginięcia trzy lata później, po odtajnieniu raportu policyjnego. Poprzedzonego upiornym nawoływaniem zniknięcia w Cromley Woods, o którym krążą różne niestworzone historie, urban legends bynajmniej odstraszające lokalną młodzież. Następnie poznajemy rodzinę Fowlerów: Iana (niezawodny Edward Woodward), jego żonę Diannę (bezbłędna Jane Merrow) i ich czternastoletnią córkę Joanne (zjawiskowa Samantha Weysom). Ta ostatnia jest największą szkolną gwiazdą, najbardziej utalentowaną członkinią orkiestry, urodzoną skrzypaczką, wokół której nawet nauczyciele chodzą na palcach. A przynajmniej jej matka nie może oprzeć się poczuciu, że Joanne jest faworyzowaną uczennicą, zepsutą ciągłym znajdowaniem się w centrum uwagi. Najpierw tylko w domu, a po zagadkowym zaginięciu Sandy Fremont także w szkole. Córeczka tatusia, którą najwyższy czas odpowiednio wychować. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że w ocenie Dianny relacja pozostałych domowników jest niezdrowa, potencjalnie najbardziej szkodliwa dla Joanne (teraz infantylna egoistka zapatrzona w ojca, a za niedługo wyrachowana manipulatorka z zaburzeniem preferencji seksualnych), ale pożycie małżeńskie Fowlerów na pewno też na tym cierpi. Dianna czuje się wykluczona z życia rodzinnego, wiecznie w cieniu wielkiej miłości, bezsilna i zwykle niewidzialna obserwatorka alarmująco zacieśniającego się związku Iana i Joanne. Kompleks Elektry? Niedojrzałość psychoseksualna?

Materiał promocyjny. „The Appointment” 1981/1982, First Principle Film Productions Ltd.

Aluzyjny film uprzedzający fakty. A przynajmniej teoretycznie przepowiadający przyszłość, która dzięki temu może zostać zmieniona. „Oszukać przeznaczenie” Lindseya C. Vickersa:) Ale najpierw burzliwe popołudnie i wieczór w domu Fowlerów, nietypowa zasadniczość faworyzowanego rodzica i gniewne spojrzenia zaborczej dziewczyny, przewiercanie wzrokiem zaskakująco nieuległego tatusia (wspaniała gra twarzą młodej Samanthy Weysom). Trochę później wymowne wahanie, mimo wszystko poczuwającego się do winy Iana. Zażarta walka z samym sobą, a za „magnetycznymi drzwiami” podniecające (niekoniecznie dla widzów) oczekiwanie. Napalona nastolatka w myślach dopingująca upragnionego kochanka, błagająca, by otworzył te cholerne drzwi. Środkowy „akt” tej rodzinnej „sztuki potencjalnie tragicznej” opiera się na motywie snu – intrygujące połączenie w głównej sypialni, prawie na pewno ściśle powiązane (celowy zabieg bądź skutek uboczny wywoływania „demonów z lasu”) z tajemną mocą skumulowaną w drugiej sypialni. UWAGA SPOILER W tle – czy to na jawie, czy we śnie – home invasion, animal attack: opowieści chytrze (przewrotność) niedokończone. Zawieszenie akcji. Zmiana planów – miejsca ofensywy – narzucona przez diaboliczną nastolatkę, ewentualnie nadnaturalną energię, mroczną moc, która nią zawładnęła. „Były to psy – psy czarne jak węgiel, olbrzymie – takie, jakich dotąd nie widziały oczy żadnego śmiertelnika. Z ich otwartych paszcz buchał ogień, ślepia żarzyły się jak węgle, a po całych ich ciałach pełzały migotliwe płomyki. Nigdy, nawet w majaczeniach chorego umysłu, nie mogło powstać nic równie dzikiego, przerażającego, szatańskiego, jak te czarne potwory”. [Arthur Conan Doyle „Pies Baskerville'ów. Dziwne przygody Sherlocka Holmesa”, tłum. Eugenia Żmijewska, Wydawnictwo Armoryka 2012; cytat niedokładny) KONIEC SPOILERA. Przypuszczalnie prorocze sny, poprzetykane przebudzeniami Iana (o ile to nie są sny w śnie) i bardziej złowieszczymi widokami na skąpanej w nocnych ciemnościach posesji Fowlerów. Rozciągnięte do granic możliwości „uzbrajanie bomby” w toksycznym gnieździe rodzinnym dotąd ukrytym za różaną fasadą. Tykającej bomby, czego głównym symbolem jest cenny zegarek mechaniczny ręcznie nakręcany Iana, a pomniejszymi zegary ścienne w jego domu i zegar samochodowy. Z samego rana mężczyzna rusza w długą podróż do Londynu, zorganizowaną naprędce poprzedniego dnia. Z bólem serca, bo wcześniej przyrzekł swojej hołubionej córce, że będzie obecny na jej Wielkim Występie. Zawsze dotrzymywał danego jej słowa, spełniał wszystkie zachcianki, dawał wszystko, czego sobie zażyczyła - z wyjątkiem żywego jednorożca:) - ale tym razem, mimo usilnych starań, nie udało mu się znaleźć wygodnego wyjścia z sytuacji nagłej. Nie mógł odmówić pomocy koledze, który przecież znalazł się w naprawdę trudnym położeniu, a obowiązkowe stawiennictwo na przyszłych, zapewne większych, koncertach Orkiestry Symfonicznej i być może recitalach Joanne, powinno uspokoić jego sumienie. Wynagrodzi to córce, jeśli tylko dostanie drugą szansę. A na to się nie zanosi. Wszystkie znaki na pochmurnym niebie i posępnej ziemi - klimatyczne zdjęcia Briana Westa (m.in. „Na krańcu świata” Teda Kotcheffa) i przepysznie korespondująca z nimi, melancholijna ścieżka dźwiękowa Trevora Jonesa (m.in. „Nadawca” Rogera Christiana, „Harry Angel” Alana Parkera, „Arachnofobia” Franka Marshalla, „Kryjówka diabła” Bretta Leonarda, „Z piekła rodem” Alberta i Allena Hughesów); miejscami przegląd fotografii różnych; kolaże zapewne „sklejone” przez Seana Bartona, kierownika montażu, który później zabłyśnie choćby w body horrorze „Mucha 2” Chrisa Walasa – wskazują na powtórkę tragicznego scenariusza. Film drogi (hipnotyczny krajobraz naturalny, lekko obskurny krajobraz miejski/wiejski) sadystycznie bawiący się widzem. Demonstracyjna przewlekłość postępowania, „czysta kpina” z obywateli czekających na wszystkim znany finał. Znany co do szczegółu? Tak czy inaczej, w międzyczasie nastąpi kolejne dziwne połączenie – jak z wydanej trochę później „Christine” Stephena Kinga, czy jak kto woli Johna Carpentera, z fantazyjnym bonusem krwistym (oryginalny pomysł). Cudownie dłużąca się podróż UWAGA SPOILER sfinalizowana niespodziewanym, niezapowiedzianym w onirycznej środkowej partii, karkołomnym wyczynem filmowców notabene niedysponujących pokaźnym budżetem. Widowiskowy przewrót (a na dokładkę straszliwie wygięta, zmiażdżona dłoń) i widowiskowe rozwiązanie zagadki mocno zaciśniętego pasa bezpieczeństwa KONIEC SPOILERA. Znowu nerwowe czekanie na (nie?)uniknione zderzenie ze Śmiercią, a na wypadek, gdyby ktoś się tego nie domyślił będzie jeszcze wyjaśnienie scenki z Cromley Woods - spotkania Joanne Fowler z...

Suspensywny film szczęśliwie odzyskany przez Brytyjski Instytut Filmowy z istotnym udziałem Sony Pictures. Diament wrzucony w błoto w dwudziestym i szczęśliwie wydobyty w dwudziestym pierwszym wieku. Piorunująca mikstura gatunkowa i podgatunkowa, kunsztowna sztuka filmowa, dramaturgia najwyższej próby... i kuriozum na skalę światową:) O zachowanie takiego dziedzictwa kulturowego, takich dzieł sztuki warto walczyć. Może i „The Appointment” Lindseya C. Vickersa to rażąco niemodny film grozy, może nie pasuje do naszych szaleńczo rozpędzonych czasów, może dzisiaj płynie pod prąd lub w poprzek prądu potocznych oczekiwań, może okrutnie trąci myszką (ja zupełnie tego nie czuję, nie wykluczam jednak, że mam przytępione zmysły), ale mówią, że wszystko w świecie zmienne jest, więc może kiedyś zrobi się naprawdę głośno o tym, w moim przekonaniu, fenomenalnym filmie grozy.

wtorek, 25 marca 2025

„You Are Not Me” (2023)

 
Po trzyletniej nieobecności Aitana bez zapowiedzi przyjeżdża do rodzinnego domu na Święta Bożego Narodzenia ze swoją partnerką Gabi i adoptowanym półrocznym synem João. Rodzice, Justo i Dori, witają ją nadzwyczaj chłodno, a towarzyszy im nieznana Aitanie para w zbliżonym wieku siląca się na uprzejmość względem niespodziewanych gości. Tylko poruszający się na wózku inwalidzkim Saúl wykazuje szczery entuzjazm na widok siostry, tylko w nim Aitana nie zauważa żadnej niepokojącej zmiany. Tymczasem mama i tata zachowują się jakby nie uznawali jej za członka rodziny, jakby wymienili ją na lepszy model. W swoim dawnym pokoju Aitana zastaje bowiem obcą kobietę, ostentacyjnie rozpieszczaną przez Justo i Dori, którzy przedstawiają ją jako pomoc domową, imigrantkę imieniem Nadia, ale traktują jak rodzoną córkę.

Plakat filmu. „Tú no eres yo” 2023, Marisa Crespo, Moisés Romera

Pierwsza wersja scenariusza „Tú no eres yo” (ang. „You Are Not Me”),pełnometrażowego dreszczowca Marisy Crespo i Moisésa Romery zainspirowanego anegdotą przytoczoną przez jednego przyjaciela oraz osobistym doświadczeniem drugiego (po rocznej nieobecności w domu spowodowanej uczestnictwem w programie Erasmus zauważył, że jego bliscy bardzo się zmienili) i uzupełnionego notami autobiograficznymi, powstała w 2015 roku. Następnie Crespo i Romera skupili się na twórczości krótkometrażowej, w tym festiwalowym przeboju, niespełna dziesięciominutowej opowieści grozy pt. „9 pasos” (2017). Potem wrócili do „You Are Not Me” - przygotowali ostateczną wersję scenariusza i zaczęli starać się o finansowanie. W efekcie zawiązali współpracę z różnymi firmami producenckimi: belgijską, irlandzką i latynoamerykańską. Zdjęcia główne ruszyły w 2022 roku w prowincji Walencja - „You Are Not Me” kręcono też w w sąsiedniej prowincji Castellón – która dołożyła się do budżetu produkcji, a jednym z warunków dotacji było dominujące wykorzystanie języka walenckiego (katalońskiego) w tym filmowym przedsięwzięciu. Chcąc nadać „You Are Not Me” międzynarodowy charakter Marisa Crespo i Moisés Romera urozmaicili dopuszczalną mniejszość – trochę języka angielskiego, hiszpańskiego, portugalskiego, francuskiego i perskiego. Światowa premiera „You Are Not Me” odbyła się we wrześniu 2023 roku na Fantastic Fest w Austin w stanie Teksas, w sierpniu następnego roku ogłoszono, że prawo do dystrybucji na terenie Stanów Zjednoczonych nabyła firma Doppelgänger Releasing, która w grudniu 2024 wpuściła ten nietypowy świąteczny slow burn thriller do do wybranych kin i na platformy streamingowe. Ograniczona dystrybucja kinowa w Hiszpanii, za którą odpowiadała firma Carácter, wystartowała w zbliżonym czasie - siedem dni po pozafestiwalowym uwolnieniu w Stanach Zjednoczonych, przy czym dzień wcześniej zorganizowano pojedynczy pokaz w Barcelonie: krajowa premiera „You Are Not Me” w reżyserii i na podstawie scenariusza Marisy Crespo i Moisésa Romery. Jeszcze w grudniu 2024 w wybranych hiszpańskich kinach odbyły się specjalne pokazy dla publiczności nudystycznej.

Kameralny dreszczowiec rodzinny porównywany do „Dziecka Rosemary” Romana Polańskiego, „Kultu” Robina Hardy'ego oraz twórczości Ariego Astera („Dziedzictwo. Hereditary”, „Midsommar. W biały dzień”) i Jordana Peele'a („Uciekaj!”, „To my”), wydaje się jednak, że większy wpływ na autorów „You Are Not Me” miała „Granica” Aliego Abbasiego i powieść „Låt den rätte komma in” (pol. „Wpuść mnie”) Johna Ajvide Lindqvista. Może też takie wychwalane przez czołowych twórców „You Are Not Me” obrazy, jak „Funny Games” Michaela Hanekego i „Niewiniątka” Eskila Vogta. W roli głównej obsadzono Roser Tapias (m.in. „Animals” Marçala Forésa), co najmniej równie wymagająca zadanie stawiając przed Jorgem Motosem, który zwrócił na siebie uwagę Marisy Crespo i Moisésa Romero uhonorowanym Berlanga Award i Málaga Film Festival Best Actor Award, pierwszoplanowym występem w thrillerze Álexa Montoyi pt. „Lucas”. W ramach przygotowań do roli ciepiącego na stwardnienie zanikowe boczne (ALS) brata Aitany - w scenariuszu nazwa choroby Saúla nie pada ani razu, ale autorzy „wygadali się” w wywiadach – Motos odwiedził stowarzyszenie ADELA i obejrzał parę filmów dokumentalnych o straszliwie ciepiących ludziach, a na planie zdjęciowym swoje kwestie wypowiadał z niewygodną (utrudniającą mówienie) protezą w ustach. Aitanę, naszą niegodną zaufania (w zamyśle autorów ktoś w rodzaju narratorki niewiarygodnej – niecałkowicie, może nawet tylko odrobinę), dobrze odegraną przewodniczkę po ciasnym świecie przedstawionym w „You Are Not Me”, po raz pierwszy spotykamy na lotnisku w jakimś hiszpańskim mieście, z którego samochodem uda się prosto do domu rodziców. Właśnie wróciła z Brazylii, gdzie znalazła „swoją drugą połówkę” Gabi (aktorski debiut Yapoeny Silvy), którą zamierza przedstawić dawno niewidzianym rodzicom - Gabi i uroczego João, sześciomiesięcznego adoptowanego synka, który wcześniej mieszkał w którymś z brazylijskich sierocińców. Od początku prześladuje ich pech: najpierw ginie im bagaż, a potem mają drobny wypadek na drodze; z udziałem nieuważnego członka gatunku, który odegra większą rolę w tej mocno frapującej historii. UWAGA SPOILER Animalizm? Kult trzody chlewnej i kult Baala, semickiego bóstwa bardziej kojarzonego z bydłem, bowiem zwierzęciem symbolizującym potęgę tej mitycznej istoty jest byk KONIEC SPOILERA. Nocna podróż samochodowa kończy się w jakiejś zacisznej okolicy, gdzie niezapowiedzianych gości niewylewnie wita obca kobieta. Aitana bierze ją za gosposię, ale okazuje się, że to przedstawiająca się jako Pepita koleżanka jej rodziców (Pilar Martínez), właścicieli nieogromnej posiadłości - średniej wielkości piętrowy budynek mieszkalny z wieżyczką i całkiem solidny kawałek gruntu - Justo i Dori (Alfred Picó i Pilar Almería). Pepita i jej wygadany partner Oriol (Álvaro Báguena) pomagają w przygotowaniach do nietradycyjnego przyjęcia świątecznego w tym dziwnie odmienionym macierzystym gnieździe córki najwyraźniej zastąpionej przez niejaką Nadię (widowiskowa kreacja debiutującej w długim metrażu Anny Kurikki). Złodziejkę rodzinnego życia Aitany, okrutnie manipulującą osobami starszymi, z premedytacją wykorzystującą ludzi głęboko zranionych przez własne dziecko albo po prostu przyjmującą ich wspaniałe dary i odwdzięczającą się choćby troskliwą opieką nad dzielnie walczącym z chorobą, nietracącym pogody ducha młodzieńcem, niewątpliwie autentycznie stęsknionym za prawdziwą siostrą. Jak się wydaje jedynym krewnym, z którym Aitana nie zerwała kontaktu po małym skandalu, na wypominanie którego „córka marnotrawna” jest przygotowana - w przeciwieństwie do żalu rodziców za nieokazanie należytego wsparcia w chorobie Saúla - ale żeby traktować ją jak persona non grata? To już przesada. A może nie? Może to sprawiedliwa kara dla egoistki? Kara wychowawcza.

Plakat filmu. „Tú no eres yo” 2023, Marisa Crespo, Moisés Romera

You Are Not Me” Marisy Crespo i Moisésa Romery to zgrabne połączenie - chwilami bardzo subtelne, UWAGA SPOILER jak na przykład aluzja do kanibalizmu KONIEC SPOILERA - tradycyjnych motywów filmowych: podejrzani rodzice, groźna współlokatorka, sekretne stowarzyszenie i kwestionująca to wszystko chorobna psychiczna postaci przewodniej. Paranoja Aitany, pułapka zastawiona na jej rodziców albo koszmarna działalność, w której dobrowolnie biorą udział. Dean i Missy Armitage razem z Minnie i Romanem Castevetami niechętnie akceptują intruzów na swoim świątecznym przyjęciu:) Łaskawie pozwalają „przybłędom” usiąść przy jednym stole ze znamienitymi gośćmi – mięsnymi smakoszami nieokazującymi pogardy jedynej wegetariance na tej wystawnej wieczerzy, pochodzącej z innego kontynentu Gabi, wstydzącej się za zachowanie swojej partnerki. Kto jak kto, ale osoba, która spędziła parę lat na obczyźnie, bezinteresownie niosąc pomoc potrzebującym i zdecydowała się na adopcję dziecka mającego inny kolor skóry niż ona (i Gabi), powinna wykazać większe zrozumienie dla ludzi, którzy przyjęli pod swój dach imigrantkę bez grosza przy duszy. Saúl żartuje, że Aitana nagle stała się ksenofobką, a Gabi poważnie bierze pod uwagę tę możliwość. I pewnie zastanawia się, czy ich związek przetrwa, jeśli Aitana w dalszym ciągu będzie okazywać taką nienawiść Nadii i innym osobom nieurodzonym w Hiszpanii. Jeśli dalej będzie stosować podwójne standardy. Aitana jest pewna, że nie ma problemu z imigrantami tylko oszustami. Podejrzewa, że Nadia żeruje na ludzkiej dobroci i łatwowierności, okrada ciężko doświadczoną rodzinę z resztek, które jej zostały po zderzeniu z medycyną konwencjonalną. Wczoraj bogacze, jutro biedaki. Cudowna opieka zdrowotna w Unii Europejskiej w drugiej dekadzie XXI wieku... W każdym razie Justo i Dori wydali wszystkie oszczędności i jeszcze się zadłużyli (znam to z autopsji) po usłyszeniu przerażającej diagnozy lekarskiej. Jeszcze tylko jedno królewskie przyjęcie świąteczne – prawdopodobnie najkosztowniejsze w ich pożyciu małżeńskim – i będą mogli nazwać się bankrutami? Tak czy inaczej, Aitany nie zastanawia rozrzutność ponoć zrujnowanych finansowo rodziców, tylko odstąpienie od zwyczajowego scenariusza obchodów Świąt Bożego Narodzenia. Zawsze spędzali ten czas w gronie rodzinnym, z ukochanym wujostwem Aitany, tym razem nie uwzględnionym na liście gości. Jej miejsce miała zająć Nadia, a cioteczki i wujaszka, Pepita i Oriol, w odróżnieniu od gospodarzy silący się na uprzejmość względem robiącej zamieszanie kobiety, która błędnie założyła, że ma pełne prawo tu być. Niezadowolonej z zakwaterowania – graciarnia urządzona w wieżyczce, zakurzona izba ze zdezelowanym łóżkiem, na którym ona i jej partnerka mają spać z niemowlęciem – zaszokowanej skrajnie lekceważącą postawą rodziców i oburzonej względami okazywanymi „jakiejś znajdzie”. Upiorowi z balkonu – niestety przewidywalna scenka, ale mocno uczulająca; potencjalnie uprzedzająca o nieuchronnie zbliżającym się, tragicznym wydarzeniu. Niezły suspens. W warstwie technicznej da się zauważyć małe, nieczęste niedociągnięcia (niedoświetlone niektóre zdjęcia Víctora Entrecanalesa, miejscami nieintencjonalnie nierówny, żeby nie powiedzieć niezdarny montaż Moisésa Romery), ale ścieżka dźwiękowa Joana Vilà może pozytywnie zaskoczyć. Według mnie najsilniejszym elementem „You Are Not Me” jest scenariusz – dobrze poukładana, przemyślana, trzymająca w napięciu opowieść, która wprawdzie mogła być bardziej nieobliczalna, muszę jednak przyznać, że nie spodziewałam się takiego potężnego dylematu moralnego UWAGA SPOILER i ceremonialnego nudyzmu à la Ari Aster. Co ciekawe, cały trzeci „akt” „You Are Not Me”został przepisany po premierze „Uciekaj!” Jordana Peele'a ze względu na łudzące podobieństwa w wizjach autorskich; tak niewiarygodny zbieg okoliczności, że bezpieczniej było go nie pokazywać:) KONIEC SPOILERA

Podgatunkowy zakrętas (home invasion, folk horror, paranoid i domestic thriller) z niewysilonym podtekstem rodzinno-obyczajowym Marisy Crespo i Moisésa Romery, intensywna opowieść o traumatycznym powrocie do domu. Kreatywne podejście do gatunkowych tradycji, efektywne przetworzenie wątków wielokrotnie wykorzystywanych w kinie grozy. Emocjonujący dreszczowiec dla zwolenników minimalizmu - im najgoręcej polecam „You Are Not Me”, ale coś mi mówi, że to dzieło przekona też niejednego zdeklarowanego fana nieskromnych spektakli filmowych (np. dynamicznych utworów z mnóstwem efektów specjalnych). Jeśli o mnie chodzi, nadspodziewanie smaczna pozycja.

niedziela, 23 marca 2025

Adrian Tchaikovsky „Dzieci czasu”

 
Główna naukowiec i administrator Projektu Wywyższenia Brin 2 doktor Avrana Kern wraz ze swoim zespołem szykuje się do zasiedlenia terraformowanej egzoplanety oddalonej o dwadzieścia lat świetlnych od umierającej Ziemi genetycznie zmodyfikowanymi małpami. W wyniku sabotażu nanowirus zdeterminowanej naukowczyni infekuje inne formy życia na planecie nazywanej przez nią Światem Kern, a wszyscy uczestnicy wyprawy, włącznie z małpami, giną. Wszyscy, poza doktor Avraną Kern, uwięzioną w kapsule ratunkowej z komorą hibernacyjną, w której spędzi tysiące lat, zanim na orbicie Świata Kern pojawi się następny pojazd kosmiczny zbudowany na jej rodzimej planecie i przewożący niezwykle cenny ładunek. Statek-arka Gilgamesz, który może być ostatnią nadzieją na przetrwanie ludzkości. Ziemia jest już niezdatna do zamieszkania, a najlepsze miejsce na odrodzenie cywilizacji człowieka jest zazdrośnie strzeżone przez osobowość ostatniej przedstawicielki Starego Imperium Avrany Kern zespoloną ze sztuczną inteligencją Elizą. Cybernetyczne bóstwo dominującego, zmodyfikowanego genetycznie gatunku w Świecie Kern: Portia labiata.

Okładka książki. „Dzieci czasu”, Vesper 2024

Mający polskie korzenie Adrian Tchaikovsky (właściwie Adrian Czajkowski) urodził się w 1972 roku w Woodhall Spa w angielskim hrabstwie Lincolnshire. Studiował psychologię i zoologię na University of Reading, ale koniec końców zdobył wykształcenie prawnicze. Do 2018 roku pracował w kancelarii prawnej w Leeds w hrabstwie West Yorkshire w dziale rozwiązywania sporów handlowych. Jego opowiadania publikowano już w drugiej połowie lat 90. XX wieku na łamach Xenos Magazine, a jego debiutancka powieść pojawiła się w 2008 roku - „Empire in Black and Gold”, otwarcie serii fantasy Shadows of the Apt. Siedem lat później światową premierę miała historia zrodzona z miłości Tchaikovsky'ego do owadów i pajęczaków, pierwszy tom trylogii science fiction uhonorowanej prestiżową Nagrodą Hugo, później odrzuconą przez autora ze względu na kontrowersje wokół głosowania i organizacji 81. Światowego Konwentu Science Fiction (World Science Fiction Convention) w Chinach – w tamtym czasie ponad stu autorów podpisało się pod listem otwartym do organizatorów wydarzenia z prośbą o przeniesienie konwentu z uwagi na nieprzestrzeganie praw człowieka w tym kraju.

Zdobywczyni Nagrody im. Arthura C. Clarke'a 2016 za najlepszą powieść science fiction, oryginalna wizja przyszłości zapalonego gracza RPG i entomologa-amatora inspirację czerpiącego z dorobku artystycznego Gene'a Wolfe'a, Stevena Eriksona, Chiny Miéville'a, Naomi Novik, Mervyna Peake'a, Scotta Lyncha i Alana Campbella; arachnomorficzna historia brytyjskiego pisarza w swojej twórczości najchętniej zgłębiającego takie tematy, jak słabości ludzkiej natury, sztuczna inteligencja: szanse i zagrożenia, hipotetyczna świadomość obcych form życia i potencjalnie „problemogenne” pojęcie czasu. Pierwsza część pajęczej sagi kosmicznej, prawa do ekranizacji/adaptacji której zostały sprzedane w 2017 roku Peterowi Kangowi, dyrektorowi ds. produkcji Lionsgate Films/Summit Entertainment. W tym samym roku wydawnictwo Rebis wypuściło pierwszą polskojęzyczną edycję „Dzieci czasu” (oryg. „Children of Time”), a w 2024 roku ten doceniony przez krytyków utwór Adriana Tchaikovsky'ego ukazał się w Vesperowej serii Wymiary, w tłumaczeniu Roberta Lipskiego. Standardowo w twardej oprawie z arcydziełem sztuki współczesnej na froncie – autorstwa Michała Loranca. Drugi tom cyklu Children of Time, uhonorowana BSFA Award powieść „Children of Ruin” swoją światową premierę miała w roku 2019, a trzy lata później ukazał się prawdopodobnie ostatnia część tej monumentalnej historii kosmicznej, „Children of Memory”. W datowanej na 2024 rok przedmowie do nowego wydania „Dzieci czasu” zatytułowanej „Nieuzasadniona sympatia do pająków”, autor zdradza, że podwaliny pod tę trylogię położyły badania nowozelandzkiej naukowczyni, doktor Fiony Cross; badania nad zdolnościami poznawczymi gatunku zaliczanego do najmądrzejszych stawonogów świata Portia labiata, pająków z rodziny Salticidae, nazywanych eight-legged cats z powodu lwiej wszechstronności ich strategii łowieckich. „Mierzy pół metra od końca szczękoczułków po kądziołki przędne – istny koszmar arachnofoba” - tak Adrian Tchaikovsky opisuje przodkinię jednego ze skakunów przypadkowo zainfekowanych nanowirusem doktor Avrany Kern ze starej rasy człowieka. Naszej rasy, która wyginęła lata po pozornie udaremnionym Projekcie Wywyższenia Brin 2 na terraformowanej planecie pozasłonecznej, nieoficjalnie nazwanej Światem Kern. „Koszmar arachanofoba” okazuje się jednak całkiem sympatycznym żyjątiem. W tym i w przyszłych postaciach. Dla ułatwienia identyfikacji z pajęczymi bohaterami - właściwie głównie bohaterkami - w następnych pokoleniach autor używa tych samych imion, wyraźnie dając do zrozumienia, uprzedzając, że to nie są ich prawdziwe personalia. Portia, Bianca, Fabian, Viola to nazwy robocze, umowne; konieczne ustępstwo na rzecz czytelnika, czy raczej zasadniczy element ambitnego planu powieściopisarza marzącego o poszerzeniu zdolności poznawczych Homo sapiens, znacznym rozwinięciu empatii międzygatunkowej, wyjściu poza percepcję ludzką, opanowaniu nie tak znowu trudnej sztuki przyjmowania perspektywy niebliźnich. Gdyby tak zwany człowiek rozumny wykształcił w sobie umiejętność multigatunkowego postrzegania świata, to najprawdopodobniej spowolniłoby wymieranie gatunków na planecie Ziemia. Już samo zwiększenie rozumienia (że pozwolę sobie użyć terminu z pajęczej cywilizacji w Świecie Kern) entomologicznego w populacji ludzkiej, mogłoby zmienić przyszłość człowieka. Na lepsze, bo bez owadów (nieustannie zwalczanych przez ponoć najinteligentniejszy gatunek w Układzie Słonecznym) nie ma życia na Ziemi. Czego nie można powiedzieć o rodzaju ludzkim.

Materiał promocyjny © Vesper

Zbliża się koniec czasów, kres dziejów, chwila, w której jeden wielki cykl historyczny przechodzi w drugi, a przy tym miażdży wszystko na swojej drodze. Nadchodzą ludzie.”

W „Dzieciach czasu” Adriana Tchaikovsky'ego dość równomiernie przeplatają się dwie równorzędne linie fabularne – sporadycznie zaglądamy do kapsuły Elizy-Avrany, „sztucznej inteligencji i obłąkanej istoty ludzkiej”, osobowości niekonwencjonalnie/hipernowocześnie rozszczepionej – nadzwyczaj długie dzieje (tysiące lat ziemskich) między innymi załogi podstawowej statku-arki o nazwie Gilgamesz oraz wielopokoleniowa historia Portia labiata na egzoplanecie zainfekowanej rewolucyjnym nanowirusem. Powiązane osie fabularne, z rzadka bezpośrednio przenikające się, ale nieuchronnie zmierzające do tego samego, potencjalnie katastrofalnego, krytycznego punktu. Narracja w całości trzecioosobowa – dzieje ludzkości przedstawione w czasie przeszłym, a dzieje pająków w czasie teraźniejszym. Najbardziej wyeksponowaną postacią na Gilgameszu jest klasycysta doktor Holsten Mason, najbliższe stosunki utrzymujący z główną inżynier Isą Lain, którą poznajemy jako jedną z najbardziej zaufanych ludzi dowódcy Vrie Guyena, wybranego na to niezwykle ważne stanowisko ze względu na wyjątkowo rozwinięte myślenie perspektywiczne. Wydaje się, że w „Dzieciach czasu” Tchaikovsky próbował udowodnić swoją teorię o „postrzeganiu czasu leżącym u podstaw wielu obecnych problemów”, w tym zmian klimatycznych, ale w niniejszym dziele skupił się na czynniku stricte ludzkim. Działanie hamujące lub stymulujące rozwój człowieka, w zależności od efektywności w pokonywaniu bariery czasu. Holsten Mason w momencie rozpoczęcia ostatniej misji dominującego gatunku na zamordowanej Ziemi, wysłania gwiezdnej floty na poszukiwanie choćby jednego miejsca w bezkresnym wszechświecie zdatnego do odrodzenia cywilizacji ludzkiej, był najstarszą osobą na Gilgameszu, ale aktywniejsi towarzysze podróży koniec końców go przegonili. Bo spędzali mniej czasu w komorach hibernacyjnych. Klasycysta nie został wcielony do załogi podstawowej, teoretycznie powinien więc „przespać” całą podróż do „Ziemi Nieobiecanej”, ewentualnie podnieść statystykę ładunku straconego, tak się jednak złożyło, że stał się kluczową postacią w pertraktacjach z samozwańczą właścicielką planety wyimaginowanych małp. Relikt przeszłości zachowany najpierw dzięki komorze hibernacyjnej, a potem już tylko technologii AI. Wieloraka osobowość makiaweliczno-paranoiczna, na swój specyficzny sposób fascynująca strażniczka jeszcze bardziej fascynującej społeczności budującej się na naszych oczach. Mizantropka zafiksowana na swoim wielkim projekcie naukowym, której pierwotna budowa anatomiczna wyraźnie różniła się od budowy „małpoludów z Gilgamesza”. W każdym razie Avranie-Elizie przybysze nie wyglądają na ludzi, ale nie ma wątpliwości, że to istoty rozumne, i że ich macierzystą planetą jest wymarła Ziemia. Zniszczyli jedną planetę i chcą zabrać się za drugą? Niedoczekanie! Posłanniczka ma dwie opcje: spalić migrantów albo przesłać im namiary na inny sterraformowany glob. Tymczasem w „raju utraconym” zanosi się na pierwszą wojnę światową, najinteligentniejszego gatunku na planecie ziemiopodobnej (gdzie życie ewoluuje nienaturalnie), dziwnie nieprzerażających pająków z mrówkami. Śmiem twierdzić, że „Dzieci czasu” Adriana Tchaikovsky'ego powinny zostać włączone do terapii poznawczo-behawioralnej (CBT) dla ludzi dotkniętych arachnofobią. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek tak rozczulała się nad tymi, fakt faktem (a lęk lękiem), pożytecznymi stworzeniami; tak zapamiętale kibicowała populacji pająków. Personifikacja stawonogów, odpersonifikowanie/odhumanizowanie boga tudzież deifikacja człowieka i technologii w wykonaniu arachnomorficznych osobowości, mających znikome pojęcie o tym pierwszym i zerowe o sztucznej inteligencji. Za to są ciekawe wszechświata, nie brakuje im sprytu i odwagi, mają mnóstwo czasu na naukę oraz godną pozazdroszczenia zdolność do przekazywania zgromadzonej wiedzy obecnym i przyszłym pokoleniom. Prędzej czy później najpewniej dowiedzą się wszystkiego, co wiedzieć powinny o Homo sapiens, obcym gatunku inwazyjnym(?) i jego „cudownych wynalazkach”. Zbudują podobną cywilizację (nie identyczną, wystarczy choćby spojrzeć na te lepkie pajęczyny, ale przede wszystkim przyjrzeć się ustrojowi wprowadzonemu przynajmniej na początek: zamiast patriarchatu matriarchat z autentycznymi kanibalkami), ale czy powtórzą największe błędy ludzkości? Czy pajęcza natura - co ważne zmodyfikowana genetycznie przez człowieka i manipulowana psychologicznie przez sztuczną inteligencję i prawdziwą głupotę:) - jest równie autodestrukcyjna jak natura ludzka? Tak czy inaczej, w moim poczuciu pająki ratują honor mieszkańców świata przedstawionego w „Dzieciach czasu” - wytchnienie od „papierowych postaci” dzielnie przemierzających bezkresny Kosmos w słabnącej nadziei na znalezienie drugiego takiego miejsca, jak Świat Kern, najlepiej bez tych wszystkich „potworów” z ośmioma odnóżami.

Wspaniała, soczyście zielona, dynamiczna rzeczywistość zróżnicowanych charakterologicznie nano-pająków i trochę dłużąca się, bezbarwna historia ludzi bezdomnych, skazanych na wieczną tułaczkę międzygwiezdną. Taka sobie odyseja kosmiczna i elektryzująca ekspansja stawonogów na bliźniaczce Ziemi. Zachwycający, niezabetonowany Świat Kern Adriana Tchaikovsky'ego; udana kampania arachnologiczna brytyjskiego powieściopisarza specjalizującego się w fantasy i science fiction. Dostatecznie atrakcyjny początek powieściowego cyklu oswajającego ludzi z pająkami. „Dzieci czasu” szczególnie mocno polecam zatem osobom panicznie bojącym się tych „małych paskud”, bystrych drapieżników tkających misterne sieci.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

czwartek, 20 marca 2025

„Kąski” (2024)

 
Lata 70. XX wieku. W piwnicy wdowy Mindy Vogel mieszka potwór żywiący się jej ciałem i krwią. Kobieta od dłuższego czasu rozpaczliwie stara się wymyślić sposób na zwalczenie tego nienaturalnego problemu, głównie z myślą o swej dziesięcioletniej córce Alice, bezpiecznej w domu babci, ale niecierpliwie wyczekującej powrotu do mamy. Mindy też tęskni, ale jest przekonana, że odizolowanie się od najukochańszej osoby to najlepszy sposób na zapewnienie jej bezpieczeństwa. Utrzymuje jedynie kontakt telefoniczny z jedyną córką, przy tych okazjach zwykle wysłuchując pretensji swojej rodzicielki, oburzonej i rozczarowanej zaniedbywaniem dziecka przez w jej mniemaniu kobietę nazbyt długo pogrążoną w żałobie. Mindy nikomu nie wyjawiła prawdziwego powodu swojego zachowania. Żarłoczna istota jest jej sekretem, jej życiową katastrofą, wyłącznie jej wyzwaniem. Tak wydaje się kochającej matce, kawałek po kawałku oddającej się zachłannemu stworzeniu, powoli pożeranej przez bestię w ramach rzekomego poświęcenia dla dobra dziecka.

Plakat filmu. „Little Bites” 2024, OneFox Productions

Małżeński projekt wielkich miłośników horrorów, założyciela i członka zespołu rockowego Powerman 5000, Michaela Davida Cummingsa, lepiej znanego jako Spider One, który przyłożył rękę choćby do takich filmowych utworów, jak „Blade: Wieczny łowca II” Guillermo del Toro, „Dom Glassów” Daniela Sackheima i „Terrifier 2. Masakra w Święta” Damiena Leone'a oraz najprężniej rozwijającej się w aktorstwie Krsy Fox (m.in. epizod w „Underworld: Evolution” Lena Wisemana, „Allegoria” Spidera One, „Terrifier 3” Damiena Leone'a). „Kąski” (oryg. „Little Bites”) to reżyserskie osiągnięcie Spidera One oparte na jego własnym scenariuszu – młodszego brata Roba Zombie, twórcy między innymi „Domu 1000 trupów” (2003), „Bękartów diabła” (2005), „Halloween” (2007), „Halloween II” (2009), „The Lords of Salem” (2012), „31” (2016), „3 from Hell” (2019) – z pierwszoplanową kreacją aktorską Krsy Fox, która ponadto zajęła się montażem i projektowaniem dźwięku. Oboje zostali głównymi producentami „Kąsek”, a wsparła ich (tj. dołączyła do zespołu producentów wykonawczych) Goddess of Pop Cher, która dzięki znajomości z tą parą zaczęła przekonywać się do strasznych filmów – zdaniem Spidera One i Krsy Fox jeszcze będzie z niej prawdziwa fanka kina grozy, wszak już zdążyła zakochać się w „Uciekaj!” Jordana Peele'a i „Split” M. Nighta Shyamalana. Pierwsze pokazy „Little Bites” miały miejsce na Fantastic Fest i Nashville Film Festival we wrześniu 2024 roku. W następnym miesiącu firma RLJE Films wpuściła obraz do wybranych amerykańskich kin i jednocześnie ruszyła dystrybucja internetowa (Shudder). W Polsce film uwolniono w pierwszym kwartale 2025 roku na platformie CDA Premium.

Kanibalistyczno-wampiryczny horror macierzyński w większości zrealizowany w remontowanym, rozbudowywanym domu w Simi Valley w Kalifornii. Wypożyczonym filmowcom przez prywatnego właściciela, który nie widział potrzeby wstrzymania prac budowlanych do czasu zakończenia zdjęć przez jego sympatycznych gości. Zwariowana produkcja, bo plan ciągle się zmieniał. Na przykład pewnego dnia właściciel poinformował ich, że znacznie podniósł sufit w pomieszaniu, który w świecie przedstawionym w „Kąskach” był pokojem Alice Vogel, bo uznał, że to najprostszy sposób na poradzenie sobie z wielką dziurą w suficie pozostałą po jego niezaplanowanym wpadnięciu do środka budynku przez dach. Akcja filmu rozgrywa się w ulubionym okresie Spider One – magia dzieciństwa w latach 70. XX wieku, z cotygodniową dawką „The Sonny & Cher Comedy Hour”, programu rozrywkowego emitowanego przez stację CBS. Nostalgiczna podróż reżysera i scenarzysty wzmocniona współpracą z połową duetu prowadzącego jego ulubiony telewizyjny show, gdy chłopcem był. W swojej filmowej działalności Spider One dąży do uchwycenia ducha ubiegłowiecznego kina grozy. A właściwie duchów, bo każda dekada XX wieku w kinematografii miała swój unikalnych urok, a twórca „Kąsek” byłby szczęśliwy, gdyby udało mu się przywołać całe estetyczne bogactwo poprzedniego stulecia. Utopijne marzenie, niemniej jakieś sukcesy na tym polu Spider One niewątpliwie osiąga. W jakimś stopniu koi tęsknotę wielbicieli „starego” kina grozy, odpowiada na zapotrzebowanie (niedużej?) grupy widzów. Ludzi chcących wrócić do tego, co było – odwrócić rozwój technologii, wyrzucić komputery i zająć się rękodziełem. I przede wszystkim oczyścić atmosferę z plastiku; płodzić prawdziwie mroczne, duszne, obskurne dzieła, zamiast z uporem maniaków wypuszczać bezpieczne historyjki nazywane horrorami. „Stawiać” takie domostwa, jak w „Kąskach” Spidera One. Przestronna nieruchomość w zacisznej okolicy, która dzięki prostym operatorskim sztuczkom (częste kadrowanie twarzy i ogólnie bardzo blisko postaci) sprawia wrażenie małej i ciasnej. Może i w środku nie panuje idealny porządek, ale gospodarstwa domowego Mindy Vogel (intensywny występ Krsy Fox) na pewno nie nazwałabym zapuszczonym. Zważywszy na okoliczności te stylowe, drewniane wnętrza wydawały mi się nad wyraz uporządkowane - na oko zaskakująco czyste, ale czułam się, jak w jakimś pustostanie z górami śmieci, nad którymi unoszą się roje much i ścianami upaćkanymi ekskrementami. Cuchnące więzienie kobiety, której wmówiono, że „jej siła tkwi w poświęceniu; że im więcej daje, tym staje się silniejsza”. Daje kreaturze przedstawiającej się jako Agyar (fascynująco diabelska kreacja Jona Sklaroffa, rodowitego Amerykanina na życzenie reżysera udanie naśladującego brytyjski akcent) – dzikiemu lokatorowi z upiorną twarzą. Staranna charakteryzacja, która przypomniała mi dwie filmowe adaptacje twórczości Stephena Kinga: skrzyżowanie „Miasteczka Salem” Tobe'ego Hoopera z „Nocnym złem” Marka Pavii. Przez myśl przebiegł mi też nowszy horror wampiryczny, „Demeter: Przebudzenie zła” André Øvredala.

Plakat filmu. „Little Bites” 2024, OneFox Productions

Mindy Vogel poznajemy parę tygodni po wkroczeniu w jej życie tajemniczego Agyara – oblicze upiora odsłaniane stopniowo, z sadystycznym:) rozmysłem i powolnością, co przypomniało mi „Koszmar z ulicy Wiązów” Wesa Cravena – pasożyta, który zaanektował maleńką kotłownię w piwnicy domu wybudowanego za życia jej męża. Protagonistka „Kąsków” Spidera One miała szans przepracować traumy po nagłej stracie ukochanego, przywyknąć do samotnego rodzicielstwa, nauczyć się żyć, funkcjonować w miarę sprawnie bez swojej drugiej połowy. Bestia zjawiła się, gdy Mindy była całkowicie bezbronna, ogłuszona śmiercią męża, sparaliżowana świadomością, że już nigdy go nie zobaczy. Potwora przywabił smakowity dlań zapach jej rozpaczy? Tak czy inaczej, rozgościł się w niedokumentnie zniszczonym gniazdku rodzinnym Vogelów i dokończył dzieło okrutnego Boga. Udręczona kobieta nie może opędzić się od myśli, że Wszechmogący pała do niej niepohamowaną nienawiścią, natomiast jej oprawca skłania się ku całkowitej obojętności stwórcy. Bóg opuścił swoje dzieci, a Lucyfer wysłał na Ziemię zastępy takich istot, jak Agyar? Żeby do woli napychali się soczystym mięskiem bojaźliwych i upartych, niepoddających się strachowi. Spider One nie zagłębiał się w te teologiczne rozważania – poprzestał na jednej krótkiej rozmowie „pana i niewolnicy” o niezbadanych wyrokach boskich i wrócił do depresyjnej codzienności bestialsko okradzionej kobiety. Posądzanej o niewywiązywanie się ze swoich rodzicielskich obowiązków, podejrzewanej o najgorsze, uznanej za niedobrą matkę. Olbrzymia łatwość w ferowaniu wyroków, coraz większa presja społeczna, coraz większe wymagania wobec rodziców i coraz surowsze, żeby nie powiedzieć chamskie oceny, za najdrobniejsze błędy wychowawcze, dzisiaj radośnie wystawiane na forum publicznym (media społecznościowe, dziennikarstwo rynsztokowe), ale w czasach Mindy i Alice Vogel ten lincz, generalnie rzecz biorąc, był bardziej dyskretny, wyrafinowany. Oczywiście zdarzało się, że zatroskany obywatel lub zatroskana obywatelka składała uprzejmy donos jakiemuś brukowcowi, Mindy miała jednak szczęście w nieszczęściu. Tyle że ona tak tego nie odbiera - pracownica opieki społecznej to kolejna z serii katastrof w życiu pani Vogel, kobiety żyjącej w ogromnym stresie, słabnącej po każdej wizycie w „siódmej komnacie Sinobrodego”, powoli zabijanej przez protekcjonalnie traktującego ją intruza, którego obecność zmusiła właścicielkę nieruchomości do zorganizowania przeprowadzki własnemu dziecku. Bezprawny lokator zupełnie niechcący wypędził prawowitą mieszkankę, dziesięcioletnią Alice (przekonujący występ Elizabeth Phoenix Caro), która pewnie zastanawia się, dlaczego mamusia ją odtrąciła. „Kąski” to metaforyczna opowieść umiarkowanie makabryczna z ikonami horroru na drugim planie: Barbarą Crampton („Re-Animator”, „Zza światów” i „Potwór na zamku” Stuarta Gordona, „Władca lalek” Davida Schmoellera, „Następny jesteś ty” Adama Wingarda, „Nadal tu jesteśmy” Teda Geoghegana), Bonnie Aarons (m.in. „Wrota do piekieł” Sama Raimiego, „Obecność 2” Jamesa Wana, „Annabelle: Narodziny zła” Davida F. Sandberga, „Zakonnica” Corina Hardy'ego, „Zakonnica II” Michaela Chavesa) i Heather Langenkamp (m.in. „Koszmar z ulicy Wiązów”, „Nowy koszmar” i „Zbrodnia ze snu” Wesa Cravena, „Koszmar z ulicy Wiązów 3: Wojownicy snów” Chucka Russella). Wytrwała urzędniczka, troskliwa babcia dokładająca starań, by „naprostować” córkę i „dobra wróżka” przybywająca z ważnym przesłaniem dotyczącym rodzicielstwa. Jak zauważył Spider One tematu omawianego w Królestwie Horroru (na przykład „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego, „Egzorcysta” Williama Friedkina, a nawet „Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz” Mary Shelley) na długo przed jego zdaniem irracjonalnym lękiem pokoleniowym przed wydawaniem potomstwa na podobno kończący się świat. Klimatu tylko pogratulować (warto wspomnieć, że momentami czułam się prawie jak w genialnym „Wstręcie” Romana Polańskiego), ale według mnie scenariusz bardziej nadawał się na krótki metraż. Niedostateczny rozwój fabularny z jednym niespodziewanym skrętem – kuriozalne/absurdalne zakończenie (właściwie w trakcie napisów końcowych jest jeszcze jedna scenka) w rozumieniu dosłownym. Autor tak skupił się na drugim dnie, że zapomniał o pierwszym? W każdym razie dla mnie tylko podtekst ma sens. Ciekawostka: epizod w „Kąskach” dostała kilkuletnia córeczka Spidera One i Krsy Fox, Elle Riot Fox.

Lekko oldschoolowy horror o izolacji matki. Gasnącej w oczach, przeraźliwie samotnej, opuszczonej istoty ludzkiej, wstrętnie wykorzystywanej przez pasożyta zewnętrznego i wewnętrznego. Skromne przedsięwzięcie Spidera One na styku kina kanibalistycznego, wampirycznego i psychologicznego. „Kąski”, którymi się nie najadłam, ale czas poświęcony dla tak obskurnych filmów (nawet tak małych paskud) nigdy nie jest czasem zupełnie straconym:)

wtorek, 18 marca 2025

„Borderline” (2025)

 
Los Angeles, początek lat 90. XX wieku. Paul Duerson, psychofan gwiazdy pop Sofii Minor, zjawia się na jej posesji, by się oświadczyć, ale zastaje tylko jej zaufanego ochroniarza Bella, który początkowo próbuje w delikatny sposób pozbyć się natręta, a potem wciela się w rolę narzuconą przez obłąkanego mężczyznę. Paul wręcza Bellowi wyimaginowaną obrączkę, a następnie przechodzi do ataku. Pół roku później media donoszą o ucieczce groźnego skazańca znanego ze swojej mrocznej obsesji na punkcie znanej piosenkarki, któremu towarzyszy równie groźna kobieta imieniem Penny. Nikt nie wie, że pomaga im jednooki kolega Paula Duersona, uzbrojony i niebezpieczny JH. W hollywoodzkiej rezydencji Sofii Minor wszyscy zostają postawieni w stan bynajmniej najwyższej gotowości, a tymczasem trzyosobowa grupa przestępcza czyni przygotowania do ślubu jednego z nich ze sławną piosenkarką.

Plakat filmu. „Borderline” 2025, LuckyChap Entertainment, Productivity Media, Red A Entertainment

Zrealizowany za około pięć milionów dolarów debiut reżyserski Jimmy'ego Wardena, współscenarzysty „Opiekunki: Demonicznej królowej” McG i „Kokainowego misia” Elizabeth Banks, który w jednej z pierwszoplanowych ról obsadził swoją małżonkę, Scream Queen Samarę Weaving (m.in. „Opiekunka”, „Opiekunka: Demoniczna królowa” McG, „Zabawa w pochowanego”, „Krzyk VI” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, „Azrael” E.L. Katza). Historię Warden spisał po wybuchu pandemii COVID-19 i już w grudniu 2020 roku skrypt zatytułowany „Borderline”, wspierany przez LuckyChap Entertainment, firmę producencką założoną między innymi przez Margot Robbie, trafił na tak zwaną The Black List („najbardziej lubiane scenariusze filmowe”). Zdjęcia główne wystartowały we wrześniu 2022 roku w Vancouver w Kanadzie, a w fazę postprodukcji projekt podobno wszedł mniej więcej dwa miesiące później – te zakończone w lutym 2023 roku prace przeprowadzono w nowo otwartym Elemental Post Opens Studio w Vancouver. Prawo do dystrybucji na terenie Stanów Zjednoczonych nabyła firma Magnet Releasing, która w marcu 2025 roku wpuściła „Borderline” na platformy streamingowe.

Połączenie czarnej komedii z thrillerem z nurtu home invasion, na które największy wpływ wywarł cover utworu Madonny w wykonaniu amerykańskiego zespołu The Flaming Lips – oczywiście piosenki pod tytułem „Borderline”. Z filmowych inspiracji reżyser i scenarzysta Jimmy Warden ujawnił chociażby „Upiora z raju” Briana De Palmy, „Fana” Tony'ego Scotta oraz „I Think We're Alone Now” Seana Donnelly'ego, dokument o obsesji na punkcie wokalistki popowej robiącej karierę w latach 80. XX wieku. Według Wardena jego „Borderline” plasuje się gdzieś pomiędzy „Bodyguardem” Micka Jacksona, „Królem komedii” Martina Scorsese i „Ace'em Venturą: Psim detektywem” Toma Shadyaca. Tworząc postać Sofii Minor autor scenariusza wzorował się na Madonnie – głównym źródłem informacji był film dokumentalny w reżyserii Aleka Keshishiana pt. „Madonna: Truth or Dare”, przeanalizowany także przez odtwórczynię tej roli (tj. obiekt obsesji Paula Duersona), niezastąpioną Samara Weaving, która w ramach przygotowań przestudiowała również dzieło Asifa Kapadii o Amy Winehouse („Amy” z 2015 roku) i poszerzyła swoją wiedzę na temat Britney Spears. Z „Borderline” niewyraźnie przebija nostalgia za czasami, które Jimmy'emu Wardenowi kojarzą się z Eminemem, Dr. Dre i „Pulp Fiction” Quentina Tarantino, a Samarze Weaving z szalonymi kreskówkami Cartoon Network. Klimat lat 90. XX wieku najdobitniej zaznacza się w patchworkowej scenie otwierającej to lekko zwariowane widowisko. W prologu poznajemy nieobliczalnego absztyfikanta Paula Duersona, w którego wcielił się Ray Nicholson (m.in. „Obiecująca. Młoda. Kobieta.” Emerald Fennell, „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna), nie po raz pierwszy przypominając (żeby nie powiedzieć małpując) kultową kreację swego ojca Jacka Nicholsona w „Lśnieniu” Stanleya Kubricka, adaptacji powieści Stephena Kinga – Jack Torrance z nutką Charlesa Mansona i Patricka Batemana z „American Psycho” Mary Harron (słynne wcielenie aktorskie Christiana Bale'a), ekranizacji kontrowersyjnej powieści Breta Eastona Ellisa. W 1990 roku na ternie posiadłości gwiazdy pop Sofii Minor w Hollywood dochodzi do dziwacznego spotkania zakończonego pozornym zwycięstwem intruza. Prywatny ochroniarz życiowej wybranki chorego psychicznie mężczyzny - albo jak sama nazwa wskazuje z zaburzeniem osobowości typu borderline - miłośnik puzzli Bell (przyzwoity występ Erica Dane'a; m.in. „Helter Skelter” Johna Graya, „Krwawa uczta” Johna Gulagera, „Ocean strachu 2” Hansa Horna, „Amerykańska rzeź” Diego Hallivisa), zostaje zaskoczony oświadczynami znanego mu stalkera, gdy próbuje powstrzymać go przed samobójstwem, a żegnamy go krwawiącego przed „plądrowaną” willą. „Zamkiem” zdobytym przez obłąkanego Paula Duersona. Akcja przeskakuje o sześć miesięcy do przodu i widzimy parę z kamerą analogową, Sofię Minor i także odnoszącego sukcesy w branży muzycznej Rhodesa (karkołomna kreacja Jimmie'ego Failsa). Siedzą i rozmawiają w jakimś dusznym pokoiku, dopóki nie zjawi się niezapowiedziany gość. Pechowa wybranka Paula Duersona dowiaduje się, że jej prześladowca uciekł z miejsca odosobnienia, ale nie wpada w panikę. Można by powiedzieć, że przyjmuje to dziwnie spokojnie, gdyby nie znało się realiów życia hollywoodzkich idoli w teoretycznie mniej wrażliwej epoce (znikoma, jeśli nie zerowa, ochrona prawa do prywatności sławnych ludzi). Żeby przetrwać i nie zwariować w show-biznesowej dżungli, Sofia musiała wykształcić w sobie dodatkowe mechanizmy obronne: założyć blokadę emocjonalną, otoczyć się pancernym murem. Poza tym cała ta sytuacja jest nieziemsko absurdalna – facet skazany za wtargnięcie na teren prywatny i brutalny napad na ochroniarza Sofii, poszukiwany wszędzie, tylko nie w miejscu popełnienia czynów zabronionych. Okropnie zakochany w nieosiągalnej kobiecie, uwięziony we własnej głowie, nieodróżniający fikcji od rzeczywistości zbieg, niemogący doczekać się skrupulatnie zaplanowanej uroczystości ślubnej wedle wszelkiego prawdopodobieństwa obierze kurs na aktualne miejsce pobytu upatrzonej panny młodej. Po dopięciu wszystkiego na ostatni guzik, przygotowaniu „idealnej ceremonii zaślubin”. Wielka chwila Paula Duersona.

Źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?v=fOr5p8s10So

Jimmy Warden w „Borderline” postawił na narrację rozproszoną... i zrobił się mały rozgardiasz. Chaos niekontrolowany wdzierający się w nieład kontrolowany. Zamierzenie niewiarygodną opowieść ślubną z aktorką, dla której takie rzeczy to nie pierwszyzna. Podobnie jak w „Zabawie w pochowanego” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, Samara Weaving jest ostoją normalności w chorym świecie zbrodniarzy matrymonialnych. Bandy odklejonych. Tak naprawdę ludzie Paula Duersona zdają sobie sprawę, że ich lider ma nierówno pod sufitem, wiedzą, że żyje w urojonej rzeczywistości, ale dla nich to nie jest żaden powód, by odmówić pomocy zakochanemu bliźniemu. Wielki, groźny miś z jednym okiem, którego wszyscy wołają JH (bezbłędny Patrick Cox; m.in. „Slumber Party Slaughter” Rebekah Chaney, „Wcielenie” Jamesa Wana), w gruncie rzeczy jest skrajnie ugodowym gościem, nielubiącym podejmować decyzji, nieumiejącym myśleć samodzielnie, „stworzonym” do automatycznego wykonywania rozkazów, natomiast Penny (cudnie rozbrykana Alba Baptista z „Dzieci Amelii” Gabriela Abrantesa) traktuje to jako okazję do dobrej zabawy. W tym miejscu należy uprzedzić, że dziewczyna ma specyficzne potrzeby – nie interesują jej tradycyjne rozrywki, na pewno więc nie napali się na głupie puzzle Sofii i Bella, ale chętnie stworzy duet instrumentalno-wokalny z właścicielką napadniętej posiadłości. Może „My Heart will Go One” Céline Dion? To jedyny moment, w którym główna bohaterka „Borderline” zatraca się w przekrzywionym świecie swojego boga, Jimmy'ego Wardena. Chwila zapomnienia twardo stąpającej po ziemi przewodniczki z „płaskim” wokalem. To subiektywna opinia – nie moja, bo w ich świecie improwizowany muzyczny występ Sofii i Penny dla mnie był największą atrakcją w tym lekko makabrycznym „parku rozrywki” początkującego reżysera. Krytyczka, ewentualnie krytykantka Penny, najpewniej cuchnąca wymiotami (emetofilia ujawniona w trakcie bójki w stróżówce?) diablica z zakrwawioną twarzą i obcym akcentem została wybrana na asystentkę panny młodej (przedtem musi wykonać inne pilne zadanie zlecone przez zdrowo rąbniętego Paula), a JH powierzono „bardzo delikatną, wymajającą specjalnych umiejętności” misję, która w zasadniczym zakresie rozegra się w innej części miasta. Gdzie policjanci tańcują na chodnikach:) Generalnie rzecz biorąc film jest utrzymany w lekkim tonie, ale od czasu do czasu twórcy nabierają większej powagi. Na przykład trzymające w napięciu podkradanie się do nieperfekcyjnej pani domu po nastaniu „egipskich ciemności” i udzielające się UWAGA SPOILER (pomimo rażącej przewidywalności tego wątku) KONIEC SPOILERA emocje rezolutnej dziewczynki, której nie wiadomo po co zasłonięto oczy. Za wariatami nie nadążysz:) Weźmy Paula: tyle się natrudził, by wrócić do swojej królowej (krzyku) - bo ostatnie sześć miesięcy w zakładzie psychiatrycznym zapamiętał jako samotną podróż kawalerską, podczas której wyzbył się wszelkich wątpliwości, co do spędzenia reszty życia z jedną kobietą, niewątpliwie zasługującą na przeprosiny, wszak pewnie umierała z tęsknoty za „swoim mężczyzną” - a jak już wykonał całą brudną, niewdzięczną robotę, gdy Sofia zaczęła godzić się ze swoim przeklętym losem, to... Nawet JH robi wielkie oko (bombowy ślub!), a zwykle nic go nie rusza. Bezsensowny trud – wystarczyło jeszcze trochę poczekać „na wygnaniu”, zaufać swojej „rozbuchanej wyobraźni” i uważnie rozglądać wśród współlokatorów – niepotrzebne zawracanie tyłka uległemu „piratowi” i koniec końców potwornie potraktowanej (niezła akcja w prywatnym studiu nagraniowym) szajbuski głęboko rozczarowanej tą całą Sofią. Wydaje mi się, że nierówne tempo było przemyślanym zabiegiem – hipotetyczne dostosowanie się do pomylonego Paula, dopasowanie scenariusza do rytmu w mózgu tej niebanalnej, egzotycznej... po prostu popierniczonej (to komplement) postaci. Na deser mimiczne popisy Raya Nicholsona. Warto popatrzeć.

Komedia romantyczna współautora opowieści o naćpanym niedźwiedziu w szale zabijania. Groteskowa inwazja domowa Jimmy'ego Wardena, pseudomiłosna demolka w wypasionej chawirze w zgniłym Hollywood. Thriller z jajem. Prosta rozrywka dla prostych ludzi - takich jak ja. Można było bardziej zaszaleć, puścić wodze fantazji, dołożyć do piekielnego pieca i przede wszystkim wybrać zwartą strukturę scenariusza, nie rozgałęziać akcji, ale ogólnie niekiepsko się bawiłam na „Borderline”. Jakaś moc z pewnością w tym filmie jest.