Ośmioro
studentów, fanów prozy kryminalnej, tworzy Dyskusyjny Klub Książki.
Wśród nich jest Ángela Kuntz, autorka jednej opublikowanej
powieści, obecnie pracująca nad kolejnym utworem. O zrecenzowanie
przynajmniej pierwszych rozdziałów zamierza poprosić jednego ze
swoich wykładowców, Luisa Cruzado Reya, który pewnego dnia
zaprasza ją do swojego gabinetu. Dziewczyna była przekonana, że
nie wysłała mu swojej prośby, ale ze słów profesora wnioskuje,
że wiadomość dotarła, a on jest gotowy spełnić jej oczekiwania.
Spotkanie nie przebiega jednak po myśli ambitnej studentki, a wręcz
drastycznie odbiega od jej wyobrażeń. Wieść o oburzającym
zachowaniu wykładowcy obiega Klub Książki i wkrótce rodzi się
plan zemsty. Atak zamaskowanych studentów na lubieżnego profesora.
Młodzi ludzie chcieli tylko napędzić mu potężnego stracha,
zabawić się kosztem człowieka, który skrzywdził jedną z nich.
Nie chcieli doprowadzić do tragedii, uznają jednak, że najlepsze,
co w tej sytuacji mogą zrobić, to ukryć swój udział w sprawie.
Co okaże się dużo trudniejsze, niż sądzili. I zejdzie na dalszy
plan w obliczu zabójczej działalności tajemniczego osobnika w
stroju klauna.
|
Plakat filmu. „El club
de los lectores criminales” 2023, Brutal Media
|
Hiszpański
slasher spod szyldu Netfliksa. Scenariusz napisał Carlos
García Miranda w oparciu o swoją własną powieść pierwotnie
wydaną w 2018 roku pod tym samym oryginalnym tytułem - „El club
de los lectores criminales” (w Polsce film dystrybuowany pod nazwą
„Klub miłośników kryminałów”, tytuł międzynarodowy:
„Killer Book Club”) - która miała być swego rodzaju pomnikiem
dla twórczości Stephena Kinga, ulepionym z meta-tworzywa Wesa
Cravena („Krzyk”). Rozwiązywanie zagadki kryminalnej w
metaliteracki sposób, książka działająca jak „Escape Room”
Stephena Kinga – tak swoje dzieło podsumował Carlos García
Miranda, dla którego dodatkowymi źródłami inspiracji były filmy
spod znaku „Piątku trzynastego”, slasherowej serii
rozpoczętej w 1980 roku obrazem w reżyserii Seana S. Cunninghama
oraz „Teza” Alejandro Amenábary. Z kolei „Klub miłośników
kryminałów” w reżyserii Carlosa Alonso Ojea, odwołuje się
głównie do kina slash z lat 90. XX wieku – próba
wskrzeszenia tamtego ducha. Film został uwolniony w sierpniu 2023
roku w strefie Netfliksa.
Hiszpańska
odpowiedź na „Krzyk” Wesa Cravena, która w przeciwieństwie do
powieściowego oryginału nie jest hołdem dla pisarskich dokonań
Stephena Kinga. Slasher, który bardzo chce być meta, ale
kalkomania nie wydaje mi się najlepszym sposobem na spełnienie tego
marzenia. To prawda, że poszukał sobie innego tematu wykład - o
autofikcji - jednak według mnie to zdecydowanie nie jest poziom
zajęć z serii „Krzyk”. Ale zaczynamy od „Koszmaru minionego
lata” Jima Gillespiego, paktu milczenia zawartego przez członków
studenckiego Klubu Książki. Ich prywatnej inicjatywy – jeden ze
sposobów na spędzanie wolnego czasu; nieoficjalne koło
zainteresowań na hiszpańskiej uczelni – zrzeszającej miłośników
literatury kryminalnej. W centralnym punkcie „Klubu miłośników
kryminałów” postawiono Ángelę Kuntz (w tej roli Veki Velilla,
nieprzekonująca jak cała reszta), podróbkę Sidney Prescott z
czasów licealnych, którą morderczy klaun też uczyni Główną
Bohaterką swojej niby powieści. Model final girl sprzed
ewolucji, sprzed ery tak zwanych postmodernistycznych finałowych
dziewczyn, którą, zdaje się, zapoczątkowała Erin z „Teksańskiej
masakry piłą mechaniczną” Marcusa Nispela, remake'u kultowej
slashera Tobe'ego Hoopera. Szara myszka niemająca praktycznie
żadnej siły przebicia w grupie. Przegłosowana zupełnie jak Julie
James z „Koszmaru minionego lata” Jima Gillespiego. Wypadek i
bardziej uroczysta przysięga. Ceremonia, która przypomniała mi
„Bez litości” Stevena R. Monroe'a:), remake „Pluję na twój
grób”, filmu spod znaku rape and revenge Meira Zarchiego.
Powiecie: no nie, w „Klubie miłośników kryminałów” to już
gruba przesada? A gdyby tak twórcy zdecydowali się przypieczętować
przysięgę akcją rodem z „To” Stephena Kinga? Uff, było
blisko. Wniosek z tego taki, że tutejsi studenci wykazali się
większą dojrzałością od dzieciaków z Derry? Hmm... Oprócz
Ángeli w tytułowym klubie mamy jej chłopaka Fernando 'Nando'
Aguado (w książce zabójcy przedstawiającego się jako Madclown
nazywanego Lalusiem), Sebastiána „Sebasa” Hoyosa (Kumpel), Sarę
Pons (Laseczka), Virginię Rubio (Dzidzia), Raia Garcíę (Czubek),
Evę Yáñez (Bibliotekarka) i Koldo Abuc (Influencer). Zbieranina
nieznajomych, z czołową postacią włącznie, bo ta garstka
informacji na jej temat, to nawet jak na slasher wybitnie
skąpa. Ostatnio przyjaciół Ángeli bawią internetowej filmiki z
niewybrednymi żartymi ludzi w strojach klaunów, a tymczasem ona
coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że cierpi na
koulrofobię. Naoglądała się przebierańców, a teraz ma
przywidzenia? Wygląda na halucynacje, ale pewności nie mam, bo
twórcom omawianej produkcji później jakby zapomniało się o tym
wątku. W tytułowym klubie nie brakuje aspirujących
powieściopisarzy, jak na razie jednak tylko Ángela doczekała się
publikacji swojego utworu. Ale nie chce o tym rozmawiać, woli się
skupiać na bieżącej pracy twórczej. Zasięgnąć opinii na temat
dopiero szykowanej – ledwo zaczętej – powieści. Najlepiej
nauczyciela kreatywnego pisania, przypuszczalnie ulubionego
wykładowcy Ángeli, który okropnie zawiedzie jej zaufanie. Próba
gwałtu i niesłodka zemsta. Atak klaunów. Zabawne identyczne maski,
które prawdę mówiąc bardziej przypominały mi Bobasa ze „Śmierć nadejdzie dziś” Christophera Landona niż cyrkowych dowcipnisiów.
Nie wspominając już o ich odpowiednikach w świecie horroru,
upiornych klaunach, których w „Klubie miłośników kryminałów”
Carlosa Alonso Ojea niestety nie wypatrzyłam.
|
Materiał promocyjny Netflix. „El club
de los lectores criminales” 2023, Brutal Media |
Wiem,
co zrobiliście pewnego wieczora. Wirtualna nisza Klubu Miłośników
Kryminałów zostaje zdominowana przez niejakiego Madclowna. Nie tak
znowu zagadkową postać, jak chyba wydawało się twórcom tego
nijakiego slashera. Nieporadnego zlepka sprawdzonych motywów
i przynajmniej dwóch topornych „rekonstrukcji”
charakterystycznych scenek. Wspomniana już przysięga (zastanawiam
się tylko czy to jeszcze „Koszmar minionego lata” Jima
Gillespiego, czy już „Koszmar kolejnego lata” Sylvaina White'a)
– powiedziałabym nawet, parodia pamiętnej przysięgi – i
jeszcze bardziej sugestywna komplikacja relacji czołowej pary.
Wypadła maska z kieszeni chłopaka i tak oto trafił na sam szczyt
listy podejrzanych (jak w pierwszym „Krzyku”, tyle że w gorszym
stylu) zapalonych czytelników kryminałów. Szukających na kampusie
zapalonych czytelników horrorów. Takiej dedukcji mógłby
pozazdrościć sam Sherlock Holmes! Skoro zabijasz ludzi i przelewasz
te doświadczenia na papier, to musisz być fanem literatury grozy.
Na pewno nie tych śmieci zwanych romansami. Zdaniem Bibliotekarki,
nie moim, ale ze wstydem przyznaję, że to mój ulubiony fragment
„Klubu miłośników kryminałów”. Złośliwy, wręcz okrutny
żart, najlepszym co przydarzyło się temu przedsięwzięciu?!
Szukałam, naprawdę desperacko rozglądałam się za jakimś
smaczniejszym składnikiem tego „czerwonego dania”. To kolor
zabójcy i domniemana próba przywołania magicznego kiczu (camp), a
może nawet ukłon w stronę „Odgłosów” Dario Argento. Albo
zwyczajna tandeta. Tak czy inaczej, realizacja pozostawia sporo do
życzenia. Brzydko wieje taniością. Podejrzewam, że miało wiać,
ale ładnie. Jak kiedyś, jak w niskobudżetowych, a przynajmniej
niezawrotnie drogich, horrorowych rąbankach z poprzedniego wieku, z
naciskiem na lata dziewięćdziesiąte. Z drugiej strony toporna
realizacja doskonale współgra z „mięsem armatnim” Madclowna,
papierowymi sylwetkami, których głównych zadaniem jest dać się
zabić. Jeśli nie jedynym. No dobrze Kumpel spróbuje jeszcze komuś
odbić dziewczynę, Bibliotekarka wpadnie na „genialny” pomysł,
Dzidzia zacznie się pakować, Lalusiowi uda się oszukać
zamaskowanego oprawcę, a Influencer przebije sufit głupoty,
nagłaśniając sprawę, w którą jest zamieszany. Oczywiście tego
publicznie nie mówi – taka spryciula – ale wydaje mi się, że
każdy trzeźwo myślący człowiek w takiej sytuacji prędzej
oddałby się w ręce policji, niż napędzał czytelników osobie,
która wciągnęła go na swoją listę śmierci. Osobie, która ma
bardzo niewygodną wiedzę także na temat Influencera. A jeśli w
powieści, w odcinkach publikowanej w internecie (pojedyncze
rozdziały wrzucane do Sieci świeżo po opisywanym zabójstwie),
którą ten ostatni tak namiętnie reklamuje, naturalnie z myślą o
własnym kanale, Madclown zamieści także autentyczną opowieść o
śmierci jednego z wykładowców? Jeśli wyjawi największy sekret
Influencera i jego znajomych? Nieważne, grunt, że vloger jest na
fali. Klikalność i subskrybenci – tylko to się w życiu liczy.
Nie zaszkodzi też nastawić internautów przeciwko swoim koleżankom
i kolegom, tym samym zwiększając własne szanse w igrzyskach
śmierci Madclowna, który też pobawi się kamerą, być może
biorąc przykład z Ghostface'a, ewentualnie Ghostface'ów, z „Krzyku
4”. Średnio mu to wychodzi, ale przecież liczą się chęci.
Zamiast tylko uderzać w klawiaturę, wychodzi chłopak lub
dziewczyna na miasto, by uwiecznić ostatnie chwile studentów,
którzy robią dokładnie to, czego od nich oczekuje. W konkursie na
najłatwiejsze cele w kinie slash wygrywają... No dobrze,
pewnie zdarzały się jeszcze mniej domyślne jednostki, ale myślę,
że „Klub miłośników kryminałów” miałby spore szanse na
podium. Weźmy choćby Lalusia reagującego na wiadomość od
zabójcy. Przyjdź tutaj i uratuj swoją dziewczynę. Dobra, nie ma
co tracić czasu na dzwonienie, tym bardziej rozglądanie się w
barwnym tłumie za znajomymi twarzami. Simon mówi biegnij, to
biegnie. Bo dlaczego mamy nie wierzyć mordercom na słowo? Czasami
warto też odłączyć się od grupy, pobiec w jakieś ustronne
miejsce, miast trzymać się zatłoczonej części miasta. W końcu
nie od dziś wiadomo (przypomnijmy sobie chociażby przypadek Kitty
Genovese), że w tłumie niebezpiecznie. Biegnij, Laseczko, biegnij
tam, gdzie na pewno nikt nie pośpieszy Ci z pomocą. Swoją drogą,
czy tylko mnie w całym tym rozgardiaszu przyszło jeszcze na myśl
„Kłamstwo” Jeffa Wadlowa? Też nie ten poziom, ale wcale bym się
nie zdziwiła, gdyby się okazało, że twórcy „Klubu miłośników
kryminałów” mieli ten tytuł w swoim inspiracyjnym źródełku,
czy jak kto woli wśród adresatów ich listu miłosnego albo dzieł
bezczelnie kopiowanych. Cienka jest bowiem granica między hołdem a
bezrefleksyjną, marną kalką. Kiepską podróbką markowych
produktów. Wypada dodać, że na etapie ostatecznej konfrontacji
zaserwowano mi jeden niespodziewany (może dlatego, że
niemiłosiernie naciągany?) zwrot akcji. Zabezpieczenie na wypadek
przedwczesnego odkrycia (bingo!) pierwszej niespodzianki? Jest
jeszcze epilog, również nawiązujący do tradycji, ale tak się
niefortunnie dla mnie złożyło, że jednej z tych, której we
współczesnym kinie wolałabym nie oglądać. Już nigdy przenigdy.
Lichy
ten pomnik. Filmowa adaptacja powieści Carlosa Garcíi Mirandy, w
gruncie rzeczy przez niego przeprowadzona – jedyny autor
scenariusza „Klubu miłośników kryminałów” w reżyserii
Carlosa Alonso Ojea, który miał nisko kłaniać się slasherom
z lat 90. XX wieku, wyróżniając przy tym „Krzyk” Wesa Cravena.
Miał. W każdym razie moim zdaniem wyszła bałaganiarska opowieść
pokropiona (właściwie miejscami przesadnie chlapiemy) słabą
imitacją krwi. Mdłe filmidło z wielkimi aspiracjami. Nie jakaś
tępa siekanina, tylko przebiegła, intertekstualna zabawa. Miało
być meta, a wyszła męka. Moja męka, bo nie śmiałabym
insynuować, że wszyscy tak to hiszpańskie dziełko odbiorą.