Film pt. „Wszyscy kochają Mandy Lane” oglądałam dosyć dawno i bardzo mi się spodobał. Jednak problem tkwił w tym, że właściwie nie wiedziałam, co w tym obrazie jest takiego szczególnego, żeby aż w tak dużym stopniu zachwycać. A że nienawidzę nie wiedzieć, co w danym filmie mnie urzekło to postanowiłam sięgnąć po niego ponownie. I całe szczęście, bo już mogę śmiało go zrecenzować, ponieważ już rozpracowałam jego geniusz.
Na początek specyfika obrazu, która już od pierwszych minut filmu bije z ekranu porażając oryginalnością. Przeważają kolory żółty i pomarańczowy, a ich wyszukana stylizacja daje nam złudzenie, że oglądamy produkcję z lat 70-80-tych. Naprawdę, takie przedstawienie obrazu może zachwycić – tym bardziej w dalszej części filmu, kiedy to nasi bohaterowie znajdują się na ranczu naszpikowanym pięknymi widoczkami w pełnym słońcu gorącego popołudnia. Następnie muzyka, która wprost elektryzuje, a z uwagi na to, że mamy tutaj do czynienia ze starymi szlagierami to dodatkowo potęguje uczucie, że oglądamy slasher z dawnych lat. Akcja na początku trochę kuleje, ale to akurat jest plusem tej produkcji. Ponieważ w pierwszych minutach filmu mamy okazję dobrze poznać bohaterów, ich małostkowość, idiotyczne i mało ważne problemy oraz sposób myślenia. No właśnie, tutaj mamy małą schematyczność, bowiem jak to często w teen-slasherach bywa nasi bohaterowie myślą tylko i wyłącznie o piciu, ćpaniu i seksie – całe ich życie sprowadza się do tych trzech rzeczy. Za wyjątkiem, oczywiście, tytułowej Mandy Lane…
Amber Heard pokazał kreację na miarę Oscara i nie ma tutaj ani odrobiny przesady. Powiedzmy szczerze - ona nie jest jakąś nadzwyczajną pięknością (chociaż mój brat za nią szaleje, ale zupełnie nie wiem czemu), ale mimo to oszukała mnie. Jak? Otóż samymi seksownymi ruchami, które przychodziły jej tak naturalnie, jak ludziom choćby oddychanie, sprawiła, że sama gdybym nie była hetero na pewno byłabym pod wrażeniem jej piękna. Serio, nawet głupie odrzucenie włosów do tyłu w wykonaniu tej aktorki miało niesamowicie erotyczny podtekst. Dodajmy do tego jej wszechobecną minę niewiniątka, która jasno dawała do zrozumienia, że dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, jak działa na mężczyzn i mamy idealną aktorkę na tę skądinąd niełatwą rolę. Tutaj reżyser trafił w dziesiątkę. Lepszej odtwórczyni głównej roli nie mógł sobie wymarzyć, a Amber Heard po kreacji Mandy Lane awansowała na jedną z moich ulubionych aktorek.
Przyjrzyjmy się samej Mandy Lane. Otóż dziewczyna z przeszłością, którą po śmierci rodziców wychowuje ciotka. Uwielbiana przez całą szkołę, co zupełnie ją nie interesuje. Już od początku seansu widz wie, że nie jest taka sama jak reszta jej kolegów – bardziej dojrzalsza, poważna i wiecznie zamyślona. Co ciekawe przyjaźni się z wyrzutkiem szkolnym, a ten fakt jeszcze bardziej przemawia za jej trzeźwym spojrzeniem na świat. Nieczęsto spotyka się taką postać w teen-slasherach – cała jej osoba dodaje temu obrazowi sporo uroku, sprawia, że wprost nie można oderwać wzroku od ekranu.
Sceny mordów, jak to w slasherach bywa nie są jakieś nadzwyczaj krwawe, ale za to kolorowe. Tak, podczas mordowania kolejnych przygłupich nastolatków mamy styczność z ciekawą zabawą kolorami, że nie wspomnę już o wspaniałej pracy kamery (szczególnie podczas akcji z czarnoskórym Birdem). Nie powiem, że zabójstwa są całkowicie pozbawione drastyczności, bo tak nie jest, a na dodatek niektóre z nich cechuje spora oryginalność (np. lufa dubeltówki wciskana w gardło dziewczyny). Co się zaś tyczy postaci mordercy to poznajemy jego tożsamość już w połowie filmu – ale łatwo się tego domyślić już w pierwszych minutach. Kto zabija, nie jest żadną tajemnicą, to fakt, ale nie ma wcale tak łatwo… Reżyser cały czas nas oszukuje. Dobitnie daje nam do zrozumienia, kto jest oprawcą już na początku, a jeśli ktoś nie łapie tego od razu to później może w pełnej okazałości dojrzeć twarz mordercy. Ale to wszystko jest tylko zwykłym zabiegiem mającym na celu odwrócić uwagę od zakończenia. UWAGA SPOILER Powiem tak, mnie reżyser nie oszukał – szybko zorientowałam się, kto stoi za tymi wszystkimi morderstwami, ale muszę przyznać, że to wcale nie jest takie łatwe. W momencie, kiedy dowiadujemy się, że oprawcą jest Emmet przestajemy już szukać winnego, a w rezultacie na końcu orientujemy się, że chłopak ma wspólnika w postaci samej Mandy Lane, co pewnie niejednego widza zwaliło z fotela:) KONIEC SPOILERA.
Na forach spotkałam się z negatywnymi opiniami na temat tego obrazu, które są argumentowane tym, że nie znamy motywów, które doprowadziły do rzezi (no tak, zawsze trzeba się czegoś czepić). Z widzami już tak jest – jeśli nie wyjaśni się im wszystkiego dobitnie to nie rozumieją, a jak już wyłoży im się wszystko na tacy to twierdzą, że robi się z nich idiotów. Otóż, motywów łatwo jest się domyślić – wystarczy tylko trochę pomyśleć. Ale mimo to postanowiłam napisać tutaj moją opinię w tej kwestii.
UWAGA SPOILER Motyw Emmeta – chłopak żyje na marginesie społeczeństwa szkolnego, ignorowany przez kolegów ma tylko jedną przyjaciółkę, w której zakochuje się bez pamięci. Dziewczyna namawia go do zabicia paru osób, a później wspólnego samobójstwa. Chłopak zgadza się, bo po pierwsze nienawidzi bandy wrednych nastolatków, a po drugie dla Mandy jest w stanie zrobić wszystko. Motyw Mandy – dziewczyna jest obiektem seksualnym, którą chłopcy traktują tylko jako zadanie – „zaliczyć” i pochwalić się przed kolegami, że im uległa. Nikogo nie obchodzi, co ona czuje – liczy się tylko jej wygląd. Poza tym Mandy tęskni za rodzicami, jest przekonana, że nie pasuje do społeczeństwa przygłupich nastolatków myślących przede wszystkim o seksie. Poza tym nienawidzi ich właśnie za tę bezduszność, za to przedmiotowe traktowanie jej osoby. Na początku naprawdę jest przekonana do popełnienia samobójstwa, ale po poznaniu ranczera zmienia zdanie, gdyż jest pewna, że mężczyzna ją rozumie, że liczy się dla niego jej umysł, a nie ciało. Dlatego postanawia wrobić Emmeta w zabójstwa. KONIEC SPOILERA Wiem, że te motywy nie są jakieś nad wyraz przekonujące, ale jeśli zna się psychikę nastolatków to raczej powinny być zrozumiałe. Poza tym, mogę się mylić – to jest tylko moja subiektywna opinia, każdy może to zrozumieć inaczej. No, a poza tym czepienie się tego, że motywy są mało przekonujące też nie jest na miejscy w przypadku teen-slalsherów, w których rzadko kiedy występuje coś takiego, jak „przekonujący motyw zabójstw”. W tych filmach nie o to chodzi.
Moim zdaniem ten horror trzeba docenić, ponieważ jako jeden z nielicznych slasherów oderwał się od konwencji „Krzyku” – nie powiela pomysłów Cravena, ale tworzy coś nowego, jest swoistym powiewem świeżości w tym podgatunku. A teen-slasher naprawdę potrzebował takiej perełki, aby wreszcie przerwać schematyczność, którą naszpikowane są inne nowoczesne horrory dla młodzieży. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy dostrzeże wysublimowane piękno tego obrazu, nie każdy doceni jego oryginalność i zabawę kolorami. A szkoda, bo tego typu filmów jest zdecydowanie za mało w obecnych czasach. Reżyser zaryzykował i wypuścił na rynek coś nowego, całkowicie odmiennego od tego, co już widzieliśmy w slasherach. Czy mu się to opłaciło? Moim zdaniem, jak najbardziej tak, ponieważ uważam, że stworzył najlepszy teen-slasher XXI wieku, ale oceńcie sami.