środa, 30 października 2024

Layne Fargo „Profesorka”

 
Doktor Scarlett Clark wykłada literaturę na Uniwersytecie w Gormanie, małym miasteczku w Pensylwanii, ale jej prawdziwym powołaniem i nieprzepartą potrzebą jest oczyszczanie świata z toksycznych mężczyzn. Scarlett jest seryjną morderczynią, przez wiele lat z powodzeniem pozorującą swoje zbrodnie na nieszczęśliwe wypadki i samobójstwa, ale jej dobra passa może się skończyć za sprawą działalności nadzwyczaj przenikliwej doktor Saminy Pierce, kierowniczki wydziału psychologii na Uniwersytecie w Gormanie, która obejmuje funkcję szefowej pierwszej w historii tej uczelni grupy zadaniowej do spraw zapobiegania samobójstwom. I niezwłocznie przystępuje do dogłębnej analizy wszystkich nagłych zgonów na kampusie z ostatnich paru lat, a szczególnie zaufaną członkinią jej nowo powołanego zespołu jest odpowiadająca za najbardziej interesujące ją przypadki, zaniepokojona działalnością doktor Pierce i jednocześnie podziwiająca jej błyskotliwość krwawa profesorka Scarlett Clark.
Po wyrwaniu się z rodzinnego piekła osiemnastoletnia Carly Schiller, nieśmiała studentka pierwszego roku anglistyki na Uniwersytecie w Gormanie, zaprzyjaźnia się ze swoją przebojową współlokatorką Allison Hadley i jej długoletnim kolegą Wesleyem Stewartem. A po koszmarnej imprezie Carly mocno angażuje się w domniemaną traumę przyjaciółki. Próbując pomóc skrzywdzonej dziewczynie, uświadamia sobie, że system chroni przestępców seksualnych, a nie ich ofiary.

Okładka książki. „Profesorka”, Czwarta Strona 2024

Profesorka” (oryg. „They Never Learn”) to druga samodzielna powieść mieszkającej w Chicago zdeklarowanej feministki Layne Fargo, współautorki bestsellerowego thrillera „Young Rich Widows” (2022) i jego kontynuacji „Desperate Deadly Widows” (2024) - w planach dłuższy cykl - która na rynku wydawniczym zadebiutowała w 2019 roku, powieścią pt. „Temper”, mrocznym utworem o kobiecej ambicji porównywanym do „Czarnego łabędzia” Darrena Aronofsky'ego, „Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie” Jessiki Knoll i „Gry w kłamstwa” Sary Shepard. Światowa premiera kolejnej książki bibliotekoznawczyni swego czasu pracującej w teatrze, Layne Fargo, epickiej historii miłosnej zainspirowanej „Wichrowymi Wzgórzami” Emily Brontë, ma odbyć się w styczniu 2025 roku. Pomysł na „Profesorkę” zakiełkował podczas twitterowej pogawędki zainicjowanej przez jej przyjaciółkę Emily Thiede, autorkę cyklu „The Last Finestra”, w skład którego do tej pory weszły „Złowieszczy dar” (oryg. „This Vicious Grace”) i „This Cursed Light”. Thiede podzieliła się swoim skromnym marzeniem o wspólnym projekcie literackim z dwiema głównymi bohaterkami: dorosłą i nastoletnim, a Fargo od razu zapaliła się do tego pomysłu, dodając, że to mogłaby być opowieść o seryjnym mordercy. „OMG musisz napisać tę książkę!” - tak brzmiała natychmiastowa odpowiedź interlokutorki Layne Fargo.

Pierwotnie wydany w 2020 roku thriller feministyczny, na który wpływ miał bezkompromisowy manifest aktywistki feministycznej, książka „The Seven Necessary Sins for Women and Girls” Mony Eltahawy oraz przesłuchanie przez senacką komisję sądownictwa kandydata do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, Bretta Kavanaugha i kobiety oskarżającej go o napaść seksualną, które rozpoczęło się we wrześniu 2018 roku... i doprowadziło Layne Fargo do białej gorączki. W pracy nad swoim serial killer thriller w Polsce wypuszczonym pod tytułem „Profesorka” w 2024 roku – edycja Czwartej Strony w tłumaczeniu Agnieszki Brodzik i miękkiej okładce graficznie zaprojektowanej przez Magdę Bloch – Fargo wykorzystała tę palącą wściekłość; przelała ją na fikcyjną nauczycielkę akademicką, doktor Scarlett Clark, która praktycznie po równo dzieli się przestrzenią (narracja pierwszoosobowa) ze studentką pierwszego roku Carly Schiller. Akcja „Profesorki” rozgrywa się w amerykańskim miasteczku z wysokim wskaźnikiem samobójstw i wypadków ze skutkiem śmiertelnym. Podniesienie tych niechlubnych statystyk Gorman w stanie Pensylwania „zawdzięcza” płomiennorudej kobiecie, która przeprowadziła się tutaj z Chicago, wykładowczyni literatury na tutejszym uniwersytecie, ponadto prowadzącej ściśle tajną działalność społeczną. Doktor Clark postrzega siebie jako karzącą rękę sprawiedliwości, seryjną morderczynię z niekłamaną przyjemnością działającą w imię wyższego dobra. Według typologii R.M. Holmesa i J.E. DeBurgera zaprezentowanej w 1985 roku i nadal wykorzystywanej w profilowaniu psychologicznym seryjnych i masowych zabójców, nieuchwytna mścicielka Layne Fargo, przynależy do grupy misjonarzy (mission type), a w klasyfikacji opracowanej przez legendę Federalnego Biura Śledczego (FBI), Roberta K. Resslera oraz jego współpracowników Johna E. Douglasa i Ann W. Burgess, pierwotnie opublikowanej w 1986 roku w ich książce „Sexual Homicide: Patterns and Motives”, Scarlett Clark idealnie pasuje do rodzaju zabójcy zorganizowanego, a przynajmniej do wdrożenia specjalnego programu na Uniwersytecie w Gormanie. Mocno spóźniona reakcja uczelni na rzekomą epidemię samobójstw, która może być największym wyzwaniem w krwawej karierze „nowej Jennifer Hills”. Przebiegła zabójczyni zagrożenia upatruje w kierującej tym uniwersyteckim przedsięwzięciem, doktor Saminie Pierce, wytwornej kobiecie najwyraźniej dorównującej inteligencją i determinacją seryjnej morderczyni skrupulatnie planującej swoje zbrodnie, niemającej ustalonego modelu postępowania (modus operandi), niezachowującej pamiątek ze swoich katartycznych przeżyć z przedstawicielami płci przeciwnej i oszczędnie je dawkującej. Seryjnej morderczyni z poczuciem misji. Groźnej istoty z sarkastycznym poczuciem humoru, nieprzejednanej siewczyni śmierci wyraźnie zabiegającej o poparcie czytelnika. Postaci pełnej sprzeczności. Wymagającej, ale niedającej dobrego przykładu, niestosującej się do zasad, za łamanie których mężczyzn karze z najwyższą surowością.

Okładka książki. „They Never Learn”, Gallery/Scout Press, 2021

Czarno-biały świat Scarlett Clark i bardziej skomplikowana rzeczywistość Carly Schiller. Studentka anglistyki na Uniwersytecie w Gormanie nie wydaje się tak szczelnie otoczona seksualnymi drapieżnikami, jak członkini tutejszej kadry nauczycielskiej, starająca się o pracę w Londynie (konkurs stypendialny dla wybitnych umysłów humanistycznych) i zacieśniająca znajomość z byłą żoną swego zaprzysięgłego wroga, energiczniej pnącego się po szczeblach kariery akademickiej sprytnego plagiatora ze skandalicznie szerokimi plecami. Carly dorastała w dysfunkcyjnym domu, niepodzielnym królestwie szczerze znienawidzonego ojca-despoty, stosującego przemoc psychiczną także wobec niezmiennie usprawiedliwiającej go żony. Młodsza narratorka „Profesorki” Layne Fargo studia traktuje więc jak ucieczkę z więzienia, wytęsknione wyjście spod surowego dozoru bezkarnego oprawcy, wprawdzie nie oczekując niczego ponadto, ale najstarszy akademik na kampusie, zaniedbany Whitten Hall, ma atrakcyjną niespodziankę dla „niewidzialnej dziewczyny” z niedobrego domu. Pierwsza przyjaźń Carly. Studiująca teatrologię studentka drugiego roku na Uniwersytecie w Gormanie, Allison Hadley, jest zupełnym przeciwieństwem swojej młodszej współlokatorki. Prymuska i imprezowiczka, która spróbuje wyciągnąć z twardej skorupy młodą kobietę stłamszoną przez własnego ojca. Motyw przemiany z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia? Wściekłego łabędzia. Niepotrafiącego przejść obojętnie obok rażącej niesprawiedliwości tego świata. Wstrętnej polityki niezapobiegania nadużyciom i przemocy na tle seksualnym, odwiecznej tradycji zamiatania poważnych problemów pod dywan. Bagatelizowanie czynów podobno zabronionych, poniżanie poszkodowanych, wtórna wiktymizacja ofiar... instytucjonalna „produkcja” przestępców seksualnych (ośmielani bezkarnością). Carly jest zdecydowana na walkę z tym patologicznym systemem, ale tego samego nie można powiedzieć o głównej bohaterce obrzydliwego zdarzenia na imprezie halloweenowej. Przeniesienie negatywnych emocji ze sprawcy na sojuszniczkę, mniej czy bardziej świadome obciążanie prawdziwej przyjaciółki winą za nagłe komplikacje w swoim życiu. Potencjalny syndrom sztokholmski i obsesja na punkcie współlokatorki. „Single White Female” Barbeta Schroedera i „The Roommate” Christiana E. Christiansena w rytmie rape and revenge. Podczas gdy Carly Schiller ogranicza się do makabrycznych fantazji, tytułowa (anty)bohaterka w dalszym ciągu udowadnia, że jest człowiekiem czynu, lepszą (odważniejszą) wersją swojego zaborczego kochanka, żywego dowodu na stosowanie podwójnych standardów przez kobietę polującą między innymi na wykładowców uwodzących studentki. Doktor Scarlett Clark przestała postrzegać swojego asystenta i partnera seksualnego jako hipotetyczną bratnią duszę, gdy upewniła się, że mężczyzna nigdy nie wstąpi na tę samą ścieżkę, którą od dawna radośnie kroczy ona. Z jej najnowszą fascynacją jest inaczej – Scarlett zacieśnia więź ze znajomą z pracy z pełną świadomością, że nie jest materiałem na zabójczynię. Co więcej, wchodzi w ten niecodzienny układ z absolutnym przekonaniem, że jest szaleńczo ryzykowny. Przy Minie Pierce zabójcza profesorka musi bardziej się pilnować niż przy „zwykłych śmiertelnikach”, czyli nieobdarzonych tak błyskotliwym umysłem jak nietracąca czasu szefowa grupy zadaniowej, która tak naprawdę jest odpowiedzią na drastyczną działalność bogini zemsty niemądrze osiadłej w małym miasteczku. Nieposzukiwanej seryjnej morderczyni, powoli tracącej pewność siebie. Można narzekać na nieobiektywny obraz świata, stronnicze podejście, może nawet uprzedzenia związane z płcią i orientacją seksualną (wszyscy heteroseksualni mężczyźni to potencjalni gwałciciele), ale nie da się ukryć, że Layne Fargo w „Profesorce” porusza faktyczne problemy i kwestie społeczne. Pochyla się nad bynajmniej wymyślonymi tragediami kobiet, wskazuje ułomności podobno silnego systemu (jak zawsze zawodzi czynnik ludzki)... i serwuje genialny zwrot akcji. UWAGA SPOILER Cudowny fikołek strukturalny, miażdżąca w swojej prostocie zabawa formą ujawniona w stylu Alfreda Hitchcocka i Iry Levina. Największa rewelacja na długo przed finałem KONIEC SPOILERA.

Zemsta jest słodka i jest kobietą. Takie przesłanie niesie „Profesorka” Layne Fargo, przewrotny thriller psychologiczny o seryjnej morderczyni „wyręczającej” wymiar sprawiedliwości. W innych czasach ta pozycja budziłaby niemałe kontrowersje, choćby z powodu, jeśli już nie gloryfikowania, to na pewno usprawiedliwiania kobiety czerpiącej przyjemność z zabijania, upajającej się zbrodnią, napędzanej niekoniecznie iluzorycznym poczuciem świętej misji. Sędzia i kat w jednej osobie – nie obowiązuje domniemanie niewinności, oskarżony nie ma prawa do obrony i apelacji, wystarczy obciążające zeznanie jednej kobiety, by zostać skazanym na karę śmierci. Mam słabość do wywrotowych, rebelianckich utworów, niespecjalnie więc przeszkadzał mi specyficzny kodeks etyczny nie-bohaterki przedstawianej w samych superlatywach. Na swój sposób fascynującej postaci przewodniej tego niebanalnie skonstruowanego, emocjonującego dreszczowca.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

poniedziałek, 28 października 2024

Zapowiedź: „Diabelski młyn”

 
Jedna halloweenowa noc.
Jeden zamaskowany morderca.
Sześć potencjalnych ofiar.

Plakat filmu. „Karusell” 2023, Bright Pictures, Nordisk Film Production, Scandinavian Content Group

„Diabelski młyn” to dynamiczny slasher idealny na Halloween - jego akcja rozgrywa się właśnie w Halloween w wesołym miasteczku, a bohaterami jest grupa nastolatków; i morderca, który stawia sobie za cel wymordowanie bohaterów co do jednego.

Film wejdzie na ekrany kin 1 listopada 2024 roku, a przedpremiery będą miały miejsce w Halloween.

Zobacz zwiastun: 

Opis filmu:

Grupa licealistów wygrywa konkurs, w którym nagrodą jest spędzenie nocy w zamkniętym dla publiczności wesołym miasteczku. Szybko pojawia się jednak problem – po terenie ma ich oprowadzać była koleżanka ze szkoły, z którą są od dawna skłóceni. Za nim podąża kolejny, poważniejszy kłopot – po miasteczku grasuje przebrany w strój lalki morderca, który postawił sobie za cel wymordowanie wszystkich zgromadzonych. Czy bohaterom uda się uniknąć karuzeli śmierci?

Źródło: wszystkie materiały od Velvet Spoon

„Nie ruszaj się” (2024)

 
Wczesnym rankiem pogrążona w żałobie kobieta imieniem Iris wyrusza do parku stanowego, w którym podczas rodzinnej wycieczki w wypadku zginął jej jedyny syn. W miejscu pamięci, na punkcie widokowym, gdzie po raz ostatni widziała swoje dziecko, zamierza targnąć się na własne życie, ale rozprasza ją nieznajomy mężczyzna, który przedstawia się jako Richard i opowiada zrozpaczonej kobiecie o tragedii, która spotkała go w przeszłości. Iris domyśla się, że obcy próbuje odwieść ją od samobójstwa, niemniej też się przed nim otwiera, a kiedy mężczyzna się oddala, postanawia odłożyć na później realizację swego desperackiego planu. Dogania Richarda i razem ruszają w drogę powrotną do zaparkowanych bardzo blisko siebie samochodów. Starania Iris, by dostać się na miejsce kierowcy w swoim pojeździe nie przynoszą rezultatu, a kiedy próbuje się wycofać, by wejść innymi drzwiami, drogę zagradza jej niebezpieczny osobnik pragnący spędzić z nią weekend w swoim domku letniskowym. Seryjny morderca ze środkiem tymczasowo paraliżującym mięśnie.

Plakat filmu © Netflix. „Don't Move” 2024, Raimi Productions, Hammerstone Studios, Capstone Studios

Pomysł na scenariusz serial killer thriller „Nie ruszaj się” (oryg. „Don't Move”) zrodził się jeszcze przed pandemią COVID-19. Dwaj zaprzyjaźnieni filmowcy, Brian Netto i Adam Schindler, którzy efekt swojej pierwszej filmowej współpracy przedstawili w 2013 roku - horror „Delivery” wyreżyserowany przez tego drugiego na postawie ich wspólnego scenariusza – niezobowiązująco dyskutowali o hipotetycznej historii z całkowicie sparaliżowaną postacią prowadzącą. Zastanawiali się, czy taka oferta mogłaby być atrakcyjna dla widza, czy byliby w stanie rozkręcić akcję z nieruchomą, przynajmniej przez większość seansu, postacią centralną. Po omówieniu tematu między sobą, koncepcję przedstawili dobrym kolegom, T.J. Cimfelowi i Davidowi White'owi, z którymi Adam Schindler pracował przy „Shut In” aka „Intruders” z 2015 roku, i którzy napisali „Don't Move” w trakcie tak zwanego twardego lockdownu tłumaczonego śmiercionośnym atakiem koronawirusa. Opinia publiczna o tym przedsięwzięciu została poinformowana w grudniu 2022 roku, a w maju 2023 ujawniono nazwiska producentów filmu, z założycielem Evil Dead Universe na czele – Sam Raimi działający z ramienia swojej firmy Raimi Productions, który miał już okazję pracować z Brianem Netto i Adamem Schindlerem: przy antologii filmowej „50 States of Fright” (2020). „Don't Move” kręcono w Bułgarii od czerwca do końca lipca 2023 roku. Produkcję kończono (ostatnie pięć dni zdjęć głównych) na mocy umowy tymczasowej z Gildią Aktorów Ekranowych-Amerykańską Federacją Artystów Telewizyjnych i Radiowych (SAG-AFTRA), związkiem, który 14 lipca 2023 roku rozpoczął najdłuższy w swojej działalności strajk. W kwietniu 2024 roku prawo do dystrybucji „Don't Move” na całym świecie nabyła firma Netflix, która udostępniła tę pozycję (oczywiście w swojej usłudze streamingowej) w drugiej połowie października tego samego roku.

Reżyserzy „Nie ruszaj się”, Brian Netto i Adam Schindler, nie ukrywają, że przygotowując tę opowieść dużo rozmawiali o takich filmach, jak „Doczekać zmroku” Terence'a Younga, „Blink” Michaela Apteda i „Nie oddychaj” Fede Alvareza. Myśli Briana Netto zaprzątało też „Ciche miejsce” Johna Krasinskiego, ale pomysłodawcy i czołowi twórcy survival thrillera o seryjnym mordercy... ścigającym niemogącą się ruszyć kobietę, utrzymują, że inspirowali się nie tyle konkretnymi dziełami, ile stylem paru szanowanych przez nich reżyserów: Alfreda Hitchcocka, Briana De Palmy i M. Nighta Shyamalana. Czyli bardziej wpływy reżyserskie niż filmowe. Sama nigdy bym się nie domyśliła, że ten mdły dreszczowiec powstawał pod natchnieniem potężnego talentu twórcy między innymi wybitnej „Psychozy” (1960) i mistrzowskich „Ptaków” (1963) i poniekąd jego następcy, który spłodził choćby niedoścignioną ekranizację/adaptację debiutanckiej powieści Stephena Kinga, „Carrie” (1976), fenomenalne „Siostry” (1972) i genialne „W przebraniu mordercy” (1980). Pomysł całkiem obiecujący – farmakologicznie unieruchomiona bohaterka walcząca o życie w leśnych ostępach nawiedzonych przez seryjnego mordercę – ale ten lekki powiew świeżości nie mógł mi zrekompensować znikomego zainteresowanie autorów „Nie ruszaj się” osobowością protagonistki. O Iris (w tej roli Kelsey Asbille, którą muszę pochwalić za sugestywną grę oczami, a poza tym nic szczególnego; w każdym razie mnie jej kreacja nie porwała) wiedziałam tylko tyle, że jest mężatką, pomimo usilnych starań niepotrafiącą opłakać ukochanego Mateo, kilkuletniego syna, który spadł z punktu widokowego w Massey Big Sur State Park w trakcie rodzinnej wycieczki, i że podjęła decyzję o odebraniu sobie życia. W tym samym miejscu, w którym zginęło jej jedyne dziecko kobieta zamierza definitywnie zakończyć swoje męki. Mękę istnienia ze świadomością bezpowrotnej straty bezcennej latorośli, na moment spuszczonej z oczy przez ojca, gdy matka zbierała kwiaty kawałek dalej. Tego wszystkiego dowiadujemy się z rozmowy z nieobojętnym przechodniem. W dzisiejszych czasach mało kto zwróciłby uwagę na człowieka stojącego nad przepaścią, niebezpiecznie blisko wysokiej kamiennej góry pełniącej funkcję wieży widokowej, atrakcji turystycznej w parku stanowym w kalifornijskim regionie Big Sur. Iris nie spodziewała się, że o tak wczesnej porze spotka jakiegoś człowieka w tym soczyście zielonym zakątku (oszałamiające piękno naturalnego krajobrazu uchwycone na - bynajmniej mrocznych - zdjęciach Zacha Kupersteina; m.in. „Oczy matki” Nicolasa Pesce, „Nocne czuwanie” Keitha Thomasa, „Barbarzyńcy” Zacha Creggera, „Randka w ciemno” Anny Kendrick), tym bardziej „przedstawiciela wymierającej rasy” nieskupionych wyłącznie na sobie. Gadatliwego Richarda (niezgorszy występ Finna Wittrocka), który nieproszony podzieli się z obcą kobietą swoim traumatycznych doświadczeniem. Wyznanie za wyznanie, a potem wspólny spacer do zaparkowanych drzwi w drzwi samochodów. W kulminacyjną scenę tego długiego prologu zgrabnie wmontowano rozgorączkowaną czołówkę. Kierownictwo nad montażem objął Josh Ethier, któremu doświadczenia w kinie grozy odmówić nie można (m.in. „Contracted” Erica Englanda, „Nadal tu jesteśmy” Teda Geoghegana, „Leatherface” Alexandre'a Bustillo i Juliena Maury'ego, „Ekstaza” i „Ścięta noc” Joe Begosa, „Małgosia i Jaś” Osgooda Perkinsa), natomiast niedostatecznie charakterną, w mojej ocenie, ścieżkę dźwiękową skomponowali Mark Korven (m.in. „Cube” i „W wysokiej trawie” Vincenzo Nataliego, „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” i „Lighthouse” Roberta Eggersa, „Czarny telefon” Scotta Derricksona, „Omen: Początek” Arkashy Stevenson) i Michelle Osis (m.in. „Knuckleball” Michaela Petersona, „Alive” Roba Granta, „Żądza krwi” Amelii Moses, „Carved: zemsta” Justina Hardinga).

Plakat filmu © Netflix. „Don't Move” 2024, Raimi Productions, Hammerstone Studios, Capstone Studios

Znika sympatyczny Richard - pojawia się sadystyczny Andrew. Odchodzi życzliwa dusza, umiera sprzymierzeniec kobiety, która straciła wolę życia, a przychodzi człowiek opętany żądzą mordu, który najpierw zamierza „zabawić się” z główną bohaterką „Nie ruszaj się” Briana Netto i Adama Schindlera. Iris znalazła się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie – gdyby tego ranka nie ogarnęła ją przemożna potrzeba odwiedzenia miejsca śmierci i pamięci Mateo, najprawdopodobniej nigdy nie zostałaby wytypowana na weekendową towarzyszkę zastanawiająco nieuchwytnego zabójcy. Krwawy Andrew genialnym strategiem z całą pewnością nie jest; zdecydowanie typ mający więcej szczęścia niż rozumu. Dawniej może i zachowywał większą ostrożność, ale poznajemy go jako sprawcę niezorganizowanego... bo nadmiernie pewnego siebie? Tak czy inaczej, morderca ze strzykawką nie wpada na to, by przeszukać obezwładnioną ofiarę i nie widzi potrzeby biegania za nią po lesie. Iris ma najwyżej dwadzieścia minut do utraty władzy nad swoim ciałem, a to za mało, żeby znaleźć bezpieczną kryjówkę na „zielonym pustkowiu”, prawda? Jak w klasycznym slasherze: ona pędzi co tchu, a on leniwym krokiem podąża za nią. Nie panikuje, gdy traci ją z oczu, bo wie, że w końcu padnie – środek, który jej wstrzyknął nie pozbawi jej przytomności, ale przez jakąś godzinę Iris nie będzie mogła ruszyć nawet palcem; straci czucie w całym ciele. Będzie widzieć i słyszeć, ale nie będzie mówić. Można liczyć na tak zwane ujęcia kamery subiektywnej – zdjęcia z perspektywy niezupełnie nieruchomej bohaterki. Wbrew przewidywaniom nielotnego zbrodniarza, Iris ciągle się przemieszcza. Nie rusza się, ale „chodzi”:) Podejrzewam, że filmowcy świetnie się bawili wymyślając sposoby na „przerzucanie” protagonistki z miejsca na miejsce – podejrzewam, że to był całkiem przyjemny trening kreatywności, ale wysoki stopień prawdopodobieństwa w tej hipotetycznej zabawie najwyraźniej nie był bezwzględnie wskazany. UWAGA SPOILER Nieziemsko zaawansowane umiejętności pływackie (w rwącej rzece i głębokim jeziorze), a przynajmniej mnie zakrawało to na jakąś nadnaturalną moc. Niektórzy mogą też z powątpiewaniem przyjąć akcję ratowniczą lokalnego mieszkańca (żeby nie było, ja się biedaka nie czepiam, mógł nie wiedzieć) - jeśli znajdujesz osobę w takim stanie jak Iris lepiej upewnij się, że nie doznała urazu kręgosłupa przed wtaszczeniem jej na taczkę ogrodową KONIEC SPOILERA. Wydawać by się mogło, że przy tak znikomej zawartości wizualnej makabry, filmowcy postawią na jakość, tym bardziej, gdy radą służy główny organizator jednej z najwystawniejszych uczt gore w historii kinematografii, arcydzieła „Martwe zło” (1981), obawiam się jednak, że nawet najwięksi miłośnicy obrazów generowanych komputerowo (o preferowanych przeze mnie efektach praktycznych mogłam zapomnieć) nie zachwycą się kunsztem wykonania płonących zwłok, zgruchotanej czaszki i fantazyjnie – że tak niesmacznie to ujmę – przebitej twarzy. Mnie jednak najbardziej uwierała całkowita obojętność, z jaką przyjmowałam nadludzkie zmagania Iris z szaleńczo zdeterminowanym oprawcą i własnym ciałem. Nieznajomej, której seryjny morderca przywraca wolę życia. To cały rozwój pierwszoplanowej postaci pozytywnej, kochającej matki tragicznie zmarłego chłopczyka, która odmówiła mi innych informacji na swój temat. Marzyłam o nawiązaniu choćby nikłej więzi z Iris, o zmniejszeniu tego okropnego dystansu najwyraźniej wpisanego w scenariusz; obok ogromnej przewidywalność, która naturalnie nie dodaje napięcia tej, bądź co bądź, niewyszukanej historii w plastikowej oprawie wizualnej. Dynamiczna akcja ponad postaciami, aczkolwiek odniosłam wrażenie, że antagoniście poświecono trochę więcej uwagi niż protagonistce.

Nie ruszaj się” w reżyserii Briana Netto i Adama Schindlera to typowy współczesny reprezentant serial killer movies. Thriller bezpieczny, grzeczny, postępowy. Ależ daleką drogę przeszedł ten nurt filmowy: od „M- Morderca” Fritza Langa przez „Psychozę” Alfreda Hitchcocka, „Henry – Portret seryjnego mordercy” Johna McNaughtona, „Milczenie owiec” Jonathana Demme'a, „Siedem” Davida Finchera” i „American Psycho” Mary Harron po - wybaczcie ironiczny ton - nareszcie takie przyjazne widzowi, ucywilizowane dreszczowce, jak „Nie ruszaj się”.

sobota, 26 października 2024

Robert McCammon „Pan Slaughter”

 
Rok 1702. Specjaliści od rozwiązywania problemów z nowojorskiej Agencji Herrald, Matthew Corbett i Hudson Greathouse, dostają zlecenie dotyczące przewiezienia niezwykle niebezpiecznego przestępcy, podejrzanego o popełnianie kilkunastu morderstw golibrody z Londynu, Tyranthusa Slaughtera, z Publicznego Szpitala dla Umysłowo Chorych Kolonii New Jersey do doków w Nowym Jorku, gdzie domniemany zabójca ma wsiąść na pokład statku zmierzającego do Londynu, miasta, w którym, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zostanie osądzony. Ale pan Slaughter ma własny plan. Niesłychanie przebiegły przestępca przedstawi swoim przewoźnikom wyjątkowo atrakcyjną ofertę, a jeśli Corobett i Greathouse sprytnie to rozegrają, będą podwójnymi zwycięzcami, natomiast Tyranthus Slaughter nie zyska nic. Jeśli zdołają przechytrzyć bynajmniej pospolitego bandytę...

Okładka książki. „Pan Slaughter”, Vesper 2024

Trzecia odsłona przebojowej serii literata z Alabamy Roberta Ricka McCammona, która oficjalne otwarcie miała w 2002 roku – premierowa edycja „Speak the Nightbird” (pol. „Zew nocnego ptaka”), historyczna powieść kryminalna w klimacie horroru nadprzyrodzonego, wypuszczona po dziesięcioletniej przerwie jednego z najlepiej sprzedających się autorów literatury grozy od końca lat 70. do początku lat 90. XX wieku. McCammon nie planował powrotu do Sherlocka Holmesa Ameryki kolonialnej, ale podczas gdy czytelnicy zachwycali się perypetiami łebskiego sekretarza sądowego w osadzie Fount Royal, jego stwórca nabierał pewności, że Matthew Corbett przeżył jeszcze niejedną przygodę wartą opowiedzenia. W 2007 roku fascynujący bohater Roberta McCammona powrócił w „The Queen of Bedlam” (pol. „Królowa Bedlam”), jako jeden z pierwszych członków Agencji Herrald w kolonii Nowy Jork, specjalista od rozwiązywania problemów, który woli się tytułować detektywem. A trzy lata później pojawił się „Mister Slaughter” (pol. „Pan Slaughter”), powieść mroczniejsza od swojej poprzedniczki, niestroniącej od humoru „Królowej Bedlam”. Najdrastyczniejszy z dotychczas wydanych w Polsce - przez oficynę Vesper - utworów z cyklu o Matthew Corbetcie.

Starannie przetłumaczona przez Janusza Ochaba, kreatywnie zilustrowana przez Krzysztofa Wrońskiego, który zaprojektował też okładkę - grafika w przewidzianym dla całej serii o Matthew Corbetcie spod wydawniczego szyldu Vesper layoucie Macieja Kamudy – opowieść o chciwości, próżności i małostkowości. Z antybohaterem inspirowanym brytyjskim aktorem teatralnym i filmowym, który zyskał nieśmiertelną sławę dzięki przejaskrawionym kreacjom przerażających postaci w makabrycznych adaptacjach wiktoriańskich melodramatów, Normanem Carterem Slaughterem, bardziej znanym jako Tod Slaughter i jednym z jego najsłynniejszych wcieleń, Sweeneyem Toddem, demonicznym golibrodą z Fleet Street. Robert McCammon tytułowego antagonistę trzeciej części przygód Matthew Corbetta nazwał Michaelem Myersem i Jasonem Voorheesem swojej epoki, ale mnie bardziej przywodził na myśl elokwentnego kanibala Thomasa Harrisa. Hannibal Lecter przełomu XVII i XVIII wieku. Ale zanim przejdziemy do największego z dotychczasowych wyzwań pracowników urzekająco enigmatycznej Katherine Herrald (mam nadzieję, że kiedyś wysunie się na bliższy plan), poznamy nietypową inicjatywę jednego z nich. Współpracownik, przyjaciel i trener głównego bohatera książki, Hudson Greathouse, wmanewrowuje go w wielce kłopotliwą, niedorzeczną sytuację podobno motywowaną troską o bezpieczeństwo swego niezbyt pojętnego ucznia. Matthew Corbett może i jest niedoścignionym mistrzem dedukcji, ale w bezpośrednim starciu z uzbrojonym wrogiem Greathouse nie daje mu dużych szans na przeżycie. Dlatego zainteresował się niewolnikiem Zedem, wywodzącym się z plemienia wojowników Ga z zachodniego wybrzeża Afryki rosłym asystentem doktora zafascynowanego śmiercią, badacza ludzkich zwłok, który wkrótce pochwali się swoją niebywale frapującą i przerażającą spuścizną - nierozwiązywalna zagadka, dowód na istnienie biblijnego Lewiatana... albo jeden z pierwszych zachowanych szczątków wymarłych krewniaków krokodyli. Afrykanin z obciętym językiem upatrzony na osobistego ochroniarza lokalnej gwiazdy z ogromną słabością do szykownych ubrań, rozdającego autografy modnisia Matthew Corbetta. Niezłomnemu bohaterowi „Zewu nocnego ptaka” i „Królowej Bedlam” woda sodowa uderzyła do głowy, zachłysnął się nie do końca zasłużoną sławą - reportaże nader delikatnie oparte na autentycznym materiale publikowane w gazecie Marmaduke'a Grigsby'ego, dziadka skrywanej sympatii Matthew, uzdolnionej plastycznie nauczycielki, niewątpliwie odwzajemniającej jego uczucia Berry, którą nieznośny Hudson wciągnie w swój niepoważny projekt. W każdym razie zawodowy partner mistrza szermierki zafiksowanego na punkcie nieobliczalnego niewolnika (pogardliwy stosunek strojącego się na kredyt Matthew Corbetta - wstręt być może grubo podszyty powszechnym w tamtym czasach rasizmem - do dużo gorzej sytuowanego człowieka) nie pochwala tej charytatywnej działalności nieskonsultowanej z właścicielką Agencji Herrald. W pierwszej partii „Pana Slaughtera” Robert McCammon wraca też do największego sekretu Corbetta, straszliwej wiadomości od Profesora Fella, Napoleona Zbrodni sprzed ery profesora Jamesa Moriarty'ego, a dopinając sprawę z „Królowej Bedlam” (zaspokojenie ciekawości nadal sympatycznego, ale niewątpliwie stojącego nad przepaścią, nie w ciemię bitego byłego urzędnika sądowego) obarczy swego młodego detektywa kolejną tajemnicą, która odegra ważną rolę w sprawie Tyranthusa Slaughtera. W przyszłości będą go nazywać seryjnym mordercą, osobowością psychopatyczną i sadystyczną, ale w czasach Matthew Corbetta to po prostu paskudny łotr żadną zbrodnią się niebrzydzący. Rabuś zabijający dla przyjemności i potrafiący łamać nawet najtwardsze kręgosłupy moralne. Prawdziwy znawca natury ludzkiej.

Okładka książki. „Mister Slaughter”, Subterranean Press 2010

W tym świecie, to Diabeł udziela ci lekcji, których nigdy nie zapominasz”. W „Panu Slaughterze” Roberta McCammona ta bolesna edukacja czeka dwóch prawych obywateli, zasłużonych mieszkańców Nowego Jorku, których uznano za pewniejszą opcję od, generalnie rzecz biorąc, łatwo ulegającym wpływom, przekupnych konstabli. Matthew Corbett i Hudson Greathouse mieli tylko przewieźć demonicznego golibrodę z punktu A do punktu B... i pewnie wywiązaliby się z tego zadania, gdyby jednemu specjaliście od rozwiązywania problemów tak bardzo nie zależało na wykupieniu pewnego niewolnika albo gdyby drugi detektyw opowiedział koledze o swoim ostatnim znalezisku. W tej rozgrywce jedynym sojusznikiem do szczętu zepsutego osobnika był jeden z biblijnych grzechów głównych – wielokrotny morderca wykorzystał jedną z największych słabości gatunku ludzkiego, piętę achillesową nawet takich superbohaterów jak Corbett i Greathouse. Chcąc nie chcąc udowodnił, że nie są postaciami tak nieskazitelnymi, nieugiętymi, honorowymi, jak wydawało się ich ziomkom. Gdyby Tyranthus Slaughter urodził się parę wieków później spokojnie mógłby zrobić wielką karierę w Wydziale Analizy Behawioralnej FBI, bo bezbłędnie sprofilował na pierwszy rzut oka pozbawionego wad, ponadprzeciętnie inteligentnego wychowanka sierocińca i jego gruboskórnego przyjaciela. A może strzelił w ciemno? Tak czy inaczej, w eleganciku z Nowego Jorku niebawem zajdzie fundamentalna przemiana. Czy wyjdzie z tego silniejszy, czy słabszy, przypuszczalnie już nigdy nie będzie tym samym Matthew Corbettem, którym był przed rozwinięciem odrażającej znajomości z panem Slaughterem. Przejściem szlakiem zbrodni niemieszczących się w głowie lekko upierzonego żółtodzioba (według Hudsona Greathouse'a), napędzanego monstrualnymi wyrzutami sumienia. Imponująco wnikliwy, dogłębnie poruszający portret psychologiczny człowieka tonącego w żalu, nie bez powodu obwiniającego się za makabryczny rozwój wydarzeń. Rutynowane zlecenie nieoczekiwanie dla Matthew przekształca się w zażartą walkę o jego nieśmiertelną duszę. Łamanie kołem sfery wewnętrznej głównego bohatera serii, która jak czytamy w posłowiu do „Pana Slaughtera” miała łączyć „historie kryminalne typowe dla Sherlocka Holmesa, akcję rodem z powieści i filmów o Jamesie Bondzie, dziwacznych złoczyńców z Dicka Tracy'ego i atmosferę z kostiumowych filmów grozy wytwórni Hammer z lat pięćdziesiątych, zainteresowanie [autora] amerykańską historią i powieściami detektywistycznymi”. Ogromne wyzwanie psychiczne Matthew Corbetta, niewprawnego tropiciela niepowstrzymanie podążającego za największym zwyrodnialcem, jakiego dotąd widział. Zdolnego detektywa zdruzgotanego widokiem chłopca mężnie trzymającego swego cierpiącego przyjaciela w pobliżu obleganego przez ospale poruszające się, bo przeżarte, muchy, martwego ciała jednej z nielicznych osób, które okazały chrześcijańskie miłosierdzie temu zahartowanemu w bojach dziecku. „Ma przetrącony grzbiet […] Ale trzymam go. Cały czas go trzymam […] Jest moim przyjacielem”. Prostota tego wyznania obaliła moje mury obronne - autentycznie wyciskająca łzy z oczu... rozgrzewka sadysty. W moim poczuciu Robert McCammon w „Panu Slaughterze” zdecydowanie bardziej zbliżył się do stylistyki współczesnych arthouse horrorów/thrillerów (przypomniały się takie późniejsze dzieła, jak „Midsommar. W biały dzień” Ariego Astera, „Koko-di Koko-da Johannesa Nyholma i „Goście” Christiana Tafdrupa) aniżeli ubiegłowiecznych slasherów, co sprawca tej przeraźliwie zimnej eksplozji przemocy sugerował w niektórych wywiadach. Kliniczna makabra i obcość emanująca z przedstawiciela naszego gatunku. Matthew Corbett dla wygody psychicznej może sobie nazywać Tyranthusa Slaughtera potworem, ale w głębi ducha zdaje sobie sprawę, że ścigane przez niego stworzenie jest jego bliźnim. Nie odżegnuje się od winy, nie szuka usprawiedliwień (prędzej wyolbrzymia swój udział w upiornej działalności pana Rzeźni), nie broni przed niewygodną prawdą na swój temat (przyznaje do błędu, którego skutków niepodobna odwrócić i skaz charakteru, których jeszcze może się pozbyć), ale desperacko opędza się od prawdy o ściganym przezeń drapieżniku. Łatwiej zdehumanizować Slaughtera, niż przyjąć do wiadomości, że tak nieczuła istota to istota ludzka. Dlaczego Bóg na to pozwala? Dlaczego nie interweniuje, gdy zło wcielone przelewa krew niewinnych? Kryzys nie tylko tożsamości, ale i wiary Matthew Corbetta w bezkompromisowym starciu z niepospolitym przestępcą.

Powieść niebiorąca jeńców. Bezlitosne studium zła tkwiącego w człowieku. O niewyczerpanych pokłady okrucieństwa i nieprzewidzianych skutkach pospolitych żądz. Mocny thriller psychologiczny osadzony w realiach historycznych. Miażdżąca historia przemocy. Coś dla fanów „Milczenia owiec” Thomasa Harrisa i „American Psycho” Breta Eastona Ellisa. Szkopuł (e tam, sama przyjemność) w tym, że znajomość poprzednich tomów jest wymagana, a przynajmniej ja radziłabym nie zabierać się za „Pan Slaughtera” Roberta McCammona bez uprzedniego rozeznania w wydarzeniach z nieodległej przeszłości bystrego detektywa z Ameryki kolonialnej.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

czwartek, 24 października 2024

„Nie oddalaj się” (2024)

 
June mieszka w drewnianej chacie w głębi lasu ze swoimi synami, Nolanem i Samuelem, których wychowuje w przekonaniu, że świat został opanowany przez Zło, a oni najprawdopodobniej są ostatnimi ludźmi na Ziemi. Najbezpieczniejsi są w domu, muszą jednak zdobywać pożywienie, a mama jest pewna, że Zło nie dosięgnie ich na zewnątrz, dopóki są przywiązani liną do magicznie zabezpieczonej chaty. Chłopcy śmiertelnego wroga ich rodziny znają wyłącznie z opowieści rodzicielki, której Zło ukazuje się pod różnymi postaciami. Wierzyli, że mama robi wszystko, co w jej mocy, by ochronić ich przed nadnaturalną siłą panoszącą się po świecie, ale po wypadku na polowaniu Nolana ogarnia zwątpienie. Dopuszcza do siebie możliwość, że wraz z bratem został wciągnięty w szaleństwo matki. Samuel nadal jest bezwzględnie posłusznym synem, ale June traci autorytet w oczach drugiego syna. Gotowego zaryzykować wszystko, by udowodnić mamie, że Zło istnieje tylko w jej głowie.

Plakat filmu. „Never Let Go” 2024, 21 Laps Entertainment, Canadian Film or Video Production Tax Credit (CPTC), France Films Tv

Alexandre Aja (właściwie Alexandre Jouan-Arcady), francuski reżyser, scenarzysta i producent, któremu międzynarodową sławę przyniósł kontrowersyjny (domniemany częściowy plagiat powieści „Intensywność” Deana Koontza) slasher z 2003 roku pt. „Haute Tension” aka „Switchblade Romance” (pol. „Blady strach”), a swoją pozycję ugruntował udanym remakiem kultowego survival horroru „Wzgórza mają oczy” w reżyserii Wesa Cravena (zrimejkował też południowokoreański horror nadprzyrodzony, „Lustro” Sunga-Ho Kima i słynny animal attack Joe Dantego, „Piranię” z 1978 roku, przeniósł na ekran „Rogi” Joe Hilla i „Dziewiąte życie Louisa Draksa” Liz Jensen, wrócił do nurtu animal attack „Pełzającą śmiercią” uwolnioną w 2019 roku, a następnie pochwalił się thrillerem science fiction pt. „Tlen”), w maju 2022 roku został oficjalnie przedstawiony jako reżyser horroru napisanego przez KC Coughlina i Ryana Grassby'ego, scenarzystów między innymi „Królewskiego przypływu” Christiana Sparkesa i realizowanego pod szyldem 21 Laps Entertainment. Aja zastąpił zdobywcę trzech nagród Grammy Marka Romaneka, którego udział (później wycofany) w rzeczonym projekcie wstępnie zatytułowanym „Mother Land” ujawniono już w kwietniu 2021 roku. Film kręcono od 17 kwietnia do 2 czerwca 2023 roku w Vancouver w kanadyjskiej prowincji Kolumbia Brytyjska, w tym samym lesie, w którym powstało część zdjęć do „Rogów” Alexandre'a Aja. Budżet produkcji oszacowano na dwadzieścia milionów dolarów. Tytuł zmieniono na „Never Let Go” (pol. „Nie oddalaj się”), a przedtem (już w 2022 roku) główny dystrybutor filmu, Lionsgate Films, prawa do jego rozpowszechniania na arenie międzynarodowej sprzedał wielu firmom na Festiwalu Filmowym w Cannes. Światowa premiera „Never Let Go” odbyła się 16 września 2024 w kinie Regal Times Square w Nowym Jorku, a trzy dni później obraz zaprezentowano na Fantastic Fest w Austin w stanie Teksas; dystrybucja kinowa między innymi w rodzimych krajach produkcji (Stany Zjednoczone, Kanada i Francja) ruszyła następnego dnia. Polskim dystrybutorem filmu jest Monolith Films.

Do fikcyjnej historii rodziny uwięzionej w lesie, do scenariusza KC Coughlina i Ryana Grassby'ego, twórcę „Bladego strachu” przyciągnęły nieoczywiste związki (niepokój zostaje na dłużej) z takimi uwielbianymi przez niego dziełami, jak „Kobieta-diabeł” Kaneto Shindô, „Lśnienie” Stanleya Kubricka i „Inni” Alejandro Amenábary. Już podczas pierwszego czytania dostrzegł w tym idealny materiał na mroczną baśń – może nawet zwietrzył okazję do udania się w sentymentalną podróż: szlakiem „Rogów” (2013) – i choć nie umknęły mu spore podobieństwa do „Cichego miejsca” Johna Krasinskiego i „Nie otwieraj oczu” Susanne Bier, ekranizacji debiutanckiej powieści Josha Malermana, wierzył, że to będzie coś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju. W tej wierze umocniło go pierwsze spotkanie z doświadczoną aktorką, która miała wcielić się w postać June. Zdobywczyni Oscara za pierwszoplanową rolę żeńską w dramacie „Czekając na wyrok” Marca Forstera, którą fani kina grozy mogą bardziej kojarzyć z „Gothiką” Mathieu Kassovitza, „Ktoś całkiem obcy” Jamesa Foleya i „Połączenie” Brada Andersona, Halle Berry, przedstawiła warunek współpracy, który uradował reżysera. Życzenie o zachowaniu złożoności jej postaci, nieuczynieniu jej sympatyczniejszą, a wręcz pozwoleniu aktorce na pójście krok dalej w uwypuklaniu kontrastów matki święcie przekonanej, że żyje w postapokaliptycznym świecie. Alexandre Aja identycznie zapatrywał się na tę wątpliwą bohaterkę (antybohaterka?), a jak wiadomo wspólna wizja to już połowa sukcesu:) Tak czy inaczej, reżyser „Nie oddalaj się” z podziwem przyglądał się pracy Halle Berry w kanadyjskim lesie, w którym specjalnie na potrzeby produkcji postawiono prawdziwą (nie atrapę) drewnianą chatkę. Mały, lichy domek u mnie wzmagający skojarzenia z „Martwym złem” Sama Raimiego, zrodzone na widok upiornej istoty w pierwszym rozdziale „Nie oddalaj się” (wyraźny podział; z planszami tytułowymi) przypuszczającej atak na synów apodyktycznej matki. Mam jednak powód przypuszczać (trochę ryzykowna lektura na dobranoc), że autorom chodziła raczej po głowie moja ulubiona baśń braci Grimm o rodzeństwie porzuconym w lesie, w którym grasuje kanibalistyczna czarownica. Wcześniej chata była własnością dziadków June, która przed apokalipsą, naturalnie, bardzo niechętnie spędzała czas w tych klaustrofobicznych i dość obskurnych, jak na współczesne standardy hollywoodzkie, wnętrzach, ale swoich synów wychowuje w przeświadczeniu, że to jedyne bezpieczne schronienie w Nowym Świecie. Tajemniczy wróg nazywany po prostu „The Evil” - zwykle ukazujący się jej pod różnymi, boleśnie znajomymi postaciami (nieżyjący bliscy), z których najatrakcyjniej (przynajmniej dla przeciętnego fana horrorów) prezentuje się staruszka „plująca” krwią – z jakiegoś magicznego powodu nie może wejść na skromną posesję podobno ostatnich przedstawicieli gatunku ludzkiego. A niezawodnym zabezpieczeniem przed Złem poza domem są grube liny symbolizujące więzi rodzinne.

Plakat filmu. „Never Let Go” 2024, 21 Laps Entertainment, Canadian Film or Video Production Tax Credit (CPTC), France Films Tv

Nie oddalaj się” Alexandre'a Aja otwiera oniryczna scenka z pomysłowym wykorzystaniem (montaż) techniki jolt scare, niemniej nie uznałam tego za dobrą wróżbę, bo nie jestem miłośniczką „zabawy w buu!”. Poza tym trochę przejadły mi się postapokaliptyczne historie à la „Ciche miejsce” Johna Krasinskiego (tj. w wielu przypadkach powstałe na fali popularności tego slow burn horror sf), przed czym ostrzegały mnie już szczątkowe opisy fabuły „Nie oddalaj się” krążące w Sieci. Podchodziłam więc do tej pozycji jak do przysłowiowego jeża... i to się opłaciło. Pozytywnie zaskoczyła mnie ta propozycja Alexandre'a Aja – nie wbiła w fotel ani nic w tym rodzaju, ale mocno zaangażowałam się w losy małej rodziny z wielkiego lasu. Perfekcyjnie odegranych bliźniaków Nolana i Samuela (odpowiednio Percy Daggs IV i Anthony B. Jenkins, który w tym samym roku pokazał się w jeszcze jednej „opowieści z dreszczykiem”: „Wybawieniu” Lee Danielsa) i budzącej ambiwalentne uczucia June (zjawiskowa kreacja Halle Berry). Ekstremalny wymiar macierzyńskiej miłości. Naturalna potrzeba chronienia własnego potomstwa wypaczona przez chorobę? Rozbuchany instynkt samozachowawczy, chorobliwa troskliwość. Matka despotyczna jak Margaret White (zamykanie chłopców w ciemnicy przypomniało mi ciasne pomieszczenie, w którym fanatyczka religijna z „Carrie” Stephena Kinga na długie godziny zamykała „swoją skalaną grzechem” córkę), niemniej w przeciwieństwie do tamtej, niewątpliwie kochająca. June wszystko, co robi, robi z myślą o synach. Trzyma w niewoli dla ich własnego dobra. Zmusza do recytowania magicznej formułki, żeby upewnić się, że nie opanowało ich Zło. Zamyka pod podłogą - swoją drogą, tylko czekałam na wrzucenie tam jakiegoś demona z „Martwego zła” Sama Raimiego:) - żeby na bieżąco wyganiali Ciemność ze swoich nieśmiertelnych dusz. Bo Zło przyciągnęli właśnie ludzie nietroszczący się o własne dusze, mający w sercach nieskończenie więcej nienawiści niż miłości. W tym kontekście na znaczeniu nabiera gęsty mrok nawet za dnia zalegający w niewygodnym domu małoletniego narratora, wątpiącego Nolana i przyjaźniejsza aura panująca w lesie. Wymowny kontrast światła i cienia, podprogowe sugestie, wskazówki ukryte przez Maxime'a Alexandre'a, kierownika zdjęć z dość długą historią współpracy z Alexandre'em Aja, a poza tym kojarzonego choćby z „Katakumbami” Tomma Cokera i Davida Elliota, „Poziomem -2” i „Maniakiem” Francka Khalfouna, „Zakonnicą” Corina Hardy'ego i „Come Play” Jacoba Chase'a. Wypada też wspomnieć, że muzykę do „Nie oddalaj się” skomponował Robin 'Rob' Coudert, kolejny sprawdzony „człowiek pana Aja”, też nie nowicjusz w królestwie horroru/thrillera (znowu „Maniac” i „Amityville: Przebudzenie” Francka Khalfouna, „Zemsta” Coralie Fargeat, „Małgosia i Jaś” Osgooda Perkinsa, a to tylko wybrane przykłady), ale zaryzykuję twierdzenie, że solidniejszy (efektywniejszy) wkład w to przedsięwzięcie filmowe włożył odpowiadający za montaż Elliot Greenberg (m.in. „The Poughkeepsie Tapes”, „Kwarantanna”, „Diabeł”, „Jako w piekle, tak i na Ziemi” Johna Erica Dowdle'a, „Udręczeni 2” Toma Elkinsa, „Uśmiechnij się” i „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna). Najbardziej dramatycznym momentem (popłakałam się jak niemowlę) dla mnie okazała się sena z czworonożnym przyjacielem Nolana, który na jakiś czas miał zaradzić największemu (nie licząc wszechobecnego Zła) problemowi niepełnej rodziny, rozbitej w tragicznych okolicznościach potęgujących nieufność wobec June. À propos, jedno z ostatnich ujęć UWAGA SPOILER (Koda biegnący za śmigłowcem z jego ukochanym człowiekiem) KONIEC SPOILERA pewnie jeszcze długo będzie mnie prześladowało. Akcja nie jest tak przewidywalna, jak mogłoby się wydawać – nie obfituje w niespodzianki, ale jeden gwałtowny zwrot przewidziano (styl hitchcockowski) – ani tak efekciarska. Sporo się dzieje (z tak zwanych upiornych scenek szczególnie wpadł mi w oko kreatywny występ z drzewem, sfinalizowany niezgorszym akcentem cielesnym: zapachniało body horrorem), ale według mnie filmowców poniosło dopiero w decydującej rozgrywce. Niekoniecznie ostatecznej konfrontacji, bo w planach są sequele i prequel „Nie oddalaj się” Alexandre'a Aja.

Baśniowy horror o dwóch chłopcach i kobiecie widzącej Zło. Rodzinie głodującej w środku lasu z powodu faktycznego bądź wyimaginowanego zagrożenia, czegoś w rodzaju biblijnego Antychrysta. „Nie oddalaj się” w reżyserii Alexandre Aja wysublimowanym gustom raczej nie sprosta, ale zwykłym „zjadaczom” kina gatunkowego ośmielę się polecić to nieświęcące triumfów dziełko. Temat może oklepany, ale film potrafi wzbudzić emocje, zaciekawić rozwojem wydarzeń. Wiem po sobie.

środa, 23 października 2024

„Kod zła” - najstraszniejszy film dekady od 25.10 na VOD

 
Rewelacyjnie oceniany i okrzyknięty "najstraszniejszym filmem dekady" nowy horror Osgooda Perkinsa - twórcy uznanych obrazów „Zło we mnie” i „Małgosia i Jaś”

KOD ZŁA” z Maiką Monroe i Nicolasem Cage'em od piątku na platformach VOD

Kod zła © dystr. Kino Świat 2024

Spowity mrokiem i wypełniony okultystycznymi zagadkami horror producentów „LALECZKI”, „SINISTERA” oraz kultowej serii „NAZNACZONY”, którego same już tylko zapowiedzi wywołują ciarki na plecach u fanów gatunku.

Kod zła” to spotkanie z najbardziej intrygującą rolą w karierze nagrodzonego Oscarem Nicolasa Cage’a („Dream scenario”, „Mandy”), u boku którego wystąpiła gwiazda świetnie przyjętego „Coś za mną chodzi” – Maika Monroe. Za scenariusz i reżyserię odpowiedzialny jest Osgood Perkins, twórca horrorów „Małgosia i Jaś” oraz „Zło we mnie”, a prywatnie syn grającego główną rolę w legendarnej „Psychozie” Alfreda Hitchcocka – Anthony’ego Perkinsa.

Agentka FBI Lee Harker zostaje przydzielona do nierozwiązanej sprawy seryjnego mordercy sprzed lat. W wyniku nieoczekiwanego obrotu zdarzeń ujawnione zostają dowody okultyzmu obecne podczas dokonywania zbrodni. Harker odkrywa osobiste powiązanie z zabójcą i zrobi wszystko, aby go powstrzymać, zanim ten uderzy ponownie.

Zobacz zwiastun: 

Kod zła © dystr. Kino Świat 2024

Arcydzieło
Scrren Anarchy

Najstraszniejszy film dekady

Flickering Myth

Wchodzi pod skórę i nie chce wyjść

Bloody Disgusting

Najlepszy horror tego roku

Inverse

Niezapomniany

Daily Dead

Zasłużone zachwyty

Dread Central

Od 25 października film będzie można obejrzeć na platformach:

Premiery CANAL+, Player, Polsat Box Go, Rakuten, TVP VOD, PLAY, Orange, Vectra, Multimedia Polska, Megogo, Nowe Horyzonty VOD, MOJEeKINO.pl, Toya, Inea, VOD Warszawa, Alfanet.

Premiera VOD: 25 października 2024

Gatunek: horror, thriller
Produkcja: USA 2024
Scenariusz i reżyseria: Osgood Perkins („Zło we mnie”, „Małgosia i Jaś”)
Obsada: Nicolas Cage („Dream scenario”, „Nieznośny ciężar wielkiego talentu”, „Mandy”), Maika Monroe („Dzień Niepodległości: Odrodzenie”, „Gość”, Coś za mną chodzi”), Alicia Witt („O wszystko zadbam”, „Egzorcysta” - serial)

Źródło: wszystkie materiały od Kino Świat

wtorek, 22 października 2024

Kate Alice Marshall „Nikt nie może wiedzieć”

 
Niezależna twórczyni stron internetowych, trzydziestoletnia Emma Palmer w jednym dniu dowiaduje się, że jest w ciąży i że jej mąż Nathan Gates stracił pracę. Niedługo kończy im się umowa najmu mieszkania, a wszystkie oszczędności zainwestowali w marzenie o własnym lokum, którego z powodu nagłej utraty zdolności kredytowej na razie nie mogą spełnić. Pozostaje przeprowadzka do okazałej rezydencji w miasteczku Arden Hills, która od czternastu lat stoi pusta. Od niewyjaśnionego zabójstwa filaru lokalnej społeczności, przedsiębiorcy Randolpha Palmera i jego małżonki Irene, rodziców aktualnych właścicielek opuszczonej posiadłości w Arden Hills. Trzech sióstr, które skłamały i odtąd nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Podejrzenia skupiły się na środkowej córce Palmerów, wiecznie buntującej się Emmie i jej domniemanym ówczesnym chłopaku, z którym miała planować ucieczkę. Nathan nigdy nie poznał tej historii, jego żona o to zadbała, ale wspólna przeprowadzka na miejsce zbrodni, do miasteczka nadal kipiącego od plotek na jej temat, rodzi konieczność dopuszczenia życiowego wybranka przynajmniej do tajemnic nieobjętych siostrzaną klauzulą poufności.

Okładka książki. „Nikt nie może wiedzieć”, Czwarta Strona 2024

Nikt nie może wiedzieć” (oryg. „No One Can Know”) to drugi opublikowany thriller dla dorosłych – po wydanym w 2023 roku „What Lies in the Woods” (pol. „W gąszczu kłamstw”) - i trzynasta powieść w ogóle mieszkającej pod Seattle z rodziną i dwoma golden retrieverami Kate Alice Marshall. Bestseller „USA Today”, uczestniczki założonych w 1996 roku przez zdobywczynię World Fantasy Award Jeannie Cavelos prestiżowych warsztatów pisarskich Odyssey, corocznie odbywających się na terenie kampusu Saint Anselm College w Goffstown w stanie New Hampshire. Marshall wzięła też udział w kursie poezji i choć nigdy nie napisała żadnego wiersza, nie ma wątpliwości, że to wyjście ze strefy komfortu, przestudiowanie innej formy ekspresji, poszerzyło jej epickie horyzonty, wzbogaciło narrację. Poczytna opowieść o trzech siostrach z Arden Hills światową i polską premierę miała w roku 2024.

Gorąca oferta wydawnictwa Czwarta Strona dla miłośników powieściowych thrillerów psychologicznych i mrocznych sag rodzinnych. Perfekcyjnie przetłumaczona przez Elżbietę Pawlik frapująca historia przemocy w sennej amerykańskiej miejscowości w miękkiej okładce graficznie zaprojektowanej przez Juliję Matukę (Freepik). Kate Alice Marshall w „Nikt nie może wiedzieć” postawiła na sprawdzone rozwiązania, powiedziałabym nawet, że spłodziła swoistą bliźniaczkę „W gąszczu kłamstw” - zbrodnia sprzed lat i związane z nią sekrety trzech bliskich sobie osób. W poprzednim dreszczowcu pani Marshall mieliśmy potencjalny spisek/zmowę milczenia przyjaciółek z małego miasteczka, a w „Nikt nie nie może wiedzieć” takie podejrzenie dotyczy sióstr z niewielkiej mieściny też rozpamiętującej stare dzieje. Umowna teraźniejszość (narracja trzecioosobowa w czasie przeszłym) przeplata się z przeszłością (narracja trzecioosobowa w czasie teraźniejszym) – dominują rozdziały skoncentrowane na Emmie Palmer, a pozostałe reprezentują jej siostry: starsza Juliette 'JJ' i młodsza Daphne. Dziewczyny ze stereotypowego dobrego domu, które najwyraźniej mają coś wspólnego ze śmiercią własnych rodziców. Główną bohaterkę książki poznajmy jako właścicielkę ostatnio nieprosperującej jednoosobowej internetowej działalności gospodarczej, której jedynym przyjacielem jest pozornie bezproblemowy małżonek, prawdziwa dusza towarzystwa Nathan Gates. Łaknący atencji i nader twardo obstający przy pełnej transparentności w związku (doprawdy pokrętna strategia na rzecz budowy zaufania), ale dla Emmy liczy się tylko jego nadzwyczajna nieprzenikliwość. Nathan daje żonie poczucie bezpieczeństwa... bo nie próbuje jej poznać. Zdjąć niedopasowany kostium, noszony przez Emmę już od kilkunastu lat. Asertywna, nieprzejmująca się opinią innych, odważnie chodząca własnymi ścieżkami, uzdolniona artystycznie, bojowo nastawiona dziewczyna „przebrała się” za potulną, cichą, przesadnie koncyliacyjną, niewychylającą się kobietę ze skromnymi potrzebami. Przedkładającą rozwój zawodowy partnera nad własny i chorobliwie troszczącej się o utrzymanie zerowego wyniku w rubryce „kłótnie małżeńskie”. Emma wmawia sobie, że już sam ten fakt świadczy o ich idealnym dopasowaniu, ale w głębi ducha wie, że życie z Nathanem nie jest usłane różami. Ta druga Emma to wie – prawdziwa Emma Palmer, która dla własnego bezpieczeństwa musiała ustąpić miejsca swojemu dokładnemu przeciwieństwu. Kate Alice Marshall w „Nikt nie może wiedzieć” zwraca uwagę na zróżnicowane skutki traumatycznego doświadczenia dzielonego przez jednostki, które dorastały pod tym samym dachem, stosując różne formy obrony przed surowym modelem wychowania. Dyscypliną legalną w Stanach Zjednoczonych (prawnie zakazaną w Polsce), ofiary nie mogły więc liczyć na jakąkolwiek pomoc z zewnątrz. Autorka „Nikt nie może wiedzieć” bezlitośnie punktuje poważne, wręcz śmiertelnie niebezpieczne, wady amerykańskiego systemu prawnego, a konkretnie procedur ochrony nieletnich. Dziecko postrzegane jako własność rodzica – bezbronne żywe istoty traktowane przedmiotowo, zdane na własne siły w domowym piekle. Zapewne celowo urządzonym w posiadłości zamożnych ludzi, powszechnie szanowanych członków małomiasteczkowej społeczności – hipotetyczna walka z mitem (kojarzenie dysfunkcyjnej rodziny z ubóstwem materialnym) zdumiewająco mocno zakorzenionym w świadomości społecznej. I za to odkłamywanie rzeczywistości, obalanie szkodliwych stereotypów najbardziej szanuję Kate Alice Marshall.

Okładka książki. „No One Can Know”, Flatiron Books 2024

Nie wierzyła w szczęście ani w przeznaczenie. Ale w głębi serca rozumiała, że są ludzie, którzy mogą być przekleństwem dla drugich. Ich zgnilizna zakażała innych i rozprzestrzeniała się coraz bardziej, dostawała się do krwi, do kości, do płuc.”

Nawiedzony dom w Arden Hills. Grube mury, w których zalęgło się przerażające w swojej prozaiczności zło. Wystawna rezydencja skażona wspomnieniami, naznaczona bezsensownym ludzkim okrucieństwem, splamiona niezmywalną krwią. Dziewczyna ryzykownie broniąca się przez atak, dziewczyna obsesyjnie zaspokajająca oczekiwania rodziców i dziewczyna ratująca się niewidzialnością, inaczej patrząc na świat, a przez to najbardziej narażona na gniew tak zwanej matki perfekcjonistki (alarmująco wysoki poziom dysfunkcjonalnego perfekcjonizmu). Juliette była złotym dzieckiem, Emma czarną owcą, a Daphne cichą wodą. Teraz Juliette jest niegryzącą się w język, wytatuowaną lesbijką z kartoteką policyjną, Emma tradycyjną panią domu spodziewającą się pierwszego dziecka i czerpiącą niewielkie korzyści materialne z projektowania stron internetowych, a Daphne pielęgniarką specjalizującą się w domowej opiece paliatywnej i dog walkerem z prywatnym domkiem letniskowym w Arden Hills. Wygląda na to, że najbardziej do ideału kobiety według ich straszliwie wymagającej rodzicielki zbliżyła się szczególnie problematyczna córka. Największe rozczarowanie Irene i jej zimnego małżonka, prezesa Palmer Transportation, wyśmienicie prosperującej firmy, którą niepotrafiący okazywać miłości albo niezdolny do jej odczuwania Randolph odziedziczył po ojcu. Podobieństwo Emmy do matki jest tym bardziej niepokojące, gdy weźmie się pod uwagę jej brzemienny stan. Mocne postanowienie o obraniu zupełnie innego (zdrowszego) stylu wychowania dziecka od modelu preferowanego przez jej własnych rodziców, może nie wystarczyć – wszystko zależy od tego, czy Emma zdążyła stopić się z rolą, jaką dla siebie napisała. Tak długo udaje kogoś innego, że może już nigdy nie odnaleźć siebie. I powtórzyć katastrofalne błędy ludzi, którzy sprowadzili ją na ten zakłamany świat. Wartości demokratyczne na ustach, a w czynach? Winna dopóki nie udowodni swojej niewinności – taki, jakże powszechny, wyrok zapadł w sprawie Emmy Palmer, oskarżonej przez nieomylne, praworządne, prawomyślne i oczywiście postępowe społeczeństwo o zamordowanie własnych rodziców. Miała motyw, środki i sposobność, a jej alibi szybko zostało podważone. Historyjka trzech osieroconych sióstr rozsypała się na pierwszym przesłuchaniach prowadzonych przez komendanta Craiga Ellisa i funkcjonariusza Ricka Hadleya, długoletniego przyjaciela jednej z ofiar, który obiecał sobie, że nie spocznie, dopóki nie przyskrzyni swojej przyszywanej bratanicy. Stróż prawa zadba o to, by kobieta w ciąży (po jednym poronieniu) żyła pod ciągłą presją. Nadużycia władzy czy regulaminowe postępowanie? Na pewno czynności akceptowane społecznie, bo gdy na sztandarach niesiesz Sprawiedliwość i Bezpieczeństwo wszystkie bezeceństwa będą ci darowane. Włącznie z podpaleniem domu czarownicy? Bo to nic innego jak polowanie na czarownicę, które niestety nie jest czystym wymysłem autorki - powszechna i najczęściej bezkarna praktyka w XXI wieku. Emma nie dyskutuje z oskarżycielami, nie wygłasza płomiennych mów obrończych, nie tłumaczy się nawet przed coraz bardziej zaniepokojonym mężem. Nathan twierdzi, że nie interesują go plotki ani subiektywne opinie obcych ludzi i może nawet w to wierzy, ale Emma zdążyła się już przekonać, że jej mąż bardzo przejmuje się zdaniem innych. Emma boi się, że jedyny człowiek, w którym ma jako takie oparcie pójdzie śladami jej sióstr, że niebawem znowu zostanie kompletnie sama na tym absolutnie nieprzychylnym jej świecie. Juliette i Daphne wbiły jej nóż w plecy, okrutnie zawiodły jej zaufanie, ale Nathana jeszcze byłaby w stanie zrozumieć. Uważa, że zasłużyła sobie na odrzucenie męża, ale niekoniecznie w takim samym stopniu, jak w przypadku Gabriela Mahoneya, opiekującego się rezydencją Palmerów przed szumnym powrotem zabójczyni, satanistki, narkomanki i wyrachowanej manipulantki, która nie tylko zmusiła swoje siostry do złożenia fałszywych zeznań w sprawie śmierci ich biologicznych rodziców, ale i dopilnowała (zapewne z pomocą Lucyfera), by przez czternaście lat prawda o tamtej pamiętnej nocy w Arden Hills nie wypłynęła na światło dzienne. Zastraszyła Juliette i Daphne czy działały razem? Zawiązały morderczy pakt przeciwko małżeństwu z nieposzlakowaną opinią, ludziom dokładającym starań, by dobrze wychować te niewdzięczne dziewuchy?

Małomiasteczkowy klimat owiany chłodną aurą tajemnicy, złożona intryga kryminalna i autentycznie upiorna, depresyjna kronika rodzinna (nieprzesadzona, nieepatująca drastycznością, w bardziej finezyjnym stylu przemawiająca do sfery emocjonalnej czytelnika), dogłębne portery psychologiczne, nieprzekłamany obraz współczesnej rzeczywistości oraz imponująco zręczna żonglerka kłamstwami, półprawdami i niedopowiedzeniami. Cała Kate Alice Marshall. „Nikt nie może wiedzieć” raczej nie zawiedzie sympatyków jej poprzedniego adult thrillera („W gąszczu kłamstw”), w którym moim zdaniem wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę. I bez widocznego trudu dosięgła jej w kolejnym gąszczu niewygodnych sekretów. Świetna pisarka.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

niedziela, 20 października 2024

„Randka w ciemno” (2023)

 
Hollywood, rok 1978. Od dłuższego czasu bezskutecznie starająca się o rolę w filmie Cheryl Bradshaw dowiaduje się, że ma gościnnie wystąpić w teleturnieju stacji ABC „The Dating Game”. Jej agentka twierdzi, że to dobry sposób na autopromocję i Cheryl jest skłonna się z nią zgodzić, nie jest jednak entuzjastycznie nastawiona do tego przedsięwzięcia. Zaczęła już myśleć o porzuceniu marzenia o aktorstwie, ale po rozmowie z jedynym przyjacielem, jakiego znalazła w Los Angeles i gruntownym przemyśleniu sprawy, Bradshaw w umówionym terminie zjawia się w studiu telewizyjnym, gdzie czeka trzech kawalerów chętnych na randkę w ciemno. A jednym z nich jest Rodney Alcala, doświadczony podrywacz, seryjny morderca i gwałciciel, którego gospodarz programu, Ed Burke, przedstawia jako wybitnego fotografa i pasjonata motoryzacji.

Plakat filmu. „Woman of the Hour” 2023, AGC Studios, Vertigo Entertainment, BondIt Media Capital

W grudniu 2017 roku na The Black List (najbardziej lubiane scenariusze filmowe, które jeszcze nie zostały zrealizowane) trafił tekst Iana McDonalda, twórcy komediodramatu młodzieżowego „Some Freaks” (2016) – oparty na faktach scenariusz pod tytułem „Rodney & Sheryl”. W maju 2021 roku ujawniono, że firma Netflix kupiła dziełko McDonalda w pakiecie z reżyserką, Chloe Okuno i członkinią obsady aktorskiej, Anną Kendrick (m.in. „Zwyczajna przysługa” Paula Feiga, „Najdroższa Alice” Mary Nighy). W następnym miesiącu opinia publiczna dowiedziała się, że Netflix nie jest już zaangażowany w projekt, a film jest szykowany na Festiwal Filmowy w Cannes i będzie to debiut reżyserski Anny Kendrick, współproducentki filmu (ostatecznie producentka wykonawcza) i odtwórczyni głównej roli żeńskiej. Zdjęcia główne ruszyły w październiku 2022 roku w Vancouver w kanadyjskiej prowincji Kolumbia Brytyjska, a zakończyły się w grudniu tego samego roku. Światowa premiera obrazu, który w toku prac został przemianowany z „Rodney & Sheryl” na „Woman of the Hour” (pol. „Randka w ciemno”), odbyła się we wrześniu 2023 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto; Anna Kendrick i reszta ekipy zrezygnowali z uczestnictwa w wydarzeniu z powodu strajku SAG-AFTRA. W tym samym miesiącu do wiadomości publicznej podano informację o ponownym zakupie przez Netflix prawa do dystrybucji skróconej historii człowieka znanego jako Dating Game Killer (pod tym tytułem w 2017 roku ukazał się mniej znany film, w reżyserii Petera Medaka, o życiu i zbrodniach Alcali) - serial killer thriller/true crime story reżyserki, którą warto obserwować, według magazynu „Variety” - na arenie krajowej (Stany Zjednoczone) i częściowo międzynarodowej za „jedyne” jedenaście milionów dolarów. Dystrybucja kinowa i internetowa ruszyła w październiku 2024 roku.

Rodney James Alcala (urodzony jako Rodrigo Jacques Alcala), porównywany do Teda Bundy'ego amerykański seryjny morderca i przestępca seksualny działający w latach 70. XX wieku, który najbardziej upodobał sobie wielokrotne duszenie ofiar do utraty przytomności, Annie Kendrick, podobnie jak niemałej części amerykańskiego społeczeństwa - był znany głównie z występu w programie telewizyjnym wyprodukowanym przez Chucka Barrisa, emitowanym w latach 60. i 70. XX wieku „The Dating Game”. Programie, od którego wziął się przydomek - (The) Dating Game Killer - tego skazanego za siedem morderstw (przypisuje mu się minimum osiem, a maksimum... sto trzydzieści) nieżyjącego już zabójczego podrywacza. Aktorka zaszufladkowana jako „dziewczyna od komedii a cappella” (jak sama się wyraziła w wywiadzie dla magazynu „Variety”), w każdym razie od lat identyfikowana głównie z „Pitch Perfect” Jasona Moore'a i jego dwoma sequelami, więcej szczegółów z odrażającej biografii podobno przystojnego (kwestia gustu) i charyzmatycznego kolekcjonera fotografii głównie pornograficznych i pedofilskich, poznała dzięki Ianowi McDonaldowi, autorowi scenariusza roboczo nazwanego „Rodney & Sheryl”, którego pierwsza (i każda kolejna?) lektura była dla niej bardzo emocjonalnym przeżyciem. Wprawdzie Kendrick od lat nosiła się z zamiarem pokierowania pracami na planie, można powiedzieć stworzenia czegoś swojego, ale na pokład poniekąd zaprojektowany przez Iana McDonalda wskoczyła jako producentka i aktorka. Wtedy jeszcze nie myślała o zajęciu krzesła reżyserskiego... bo nie mogła przewidzieć, że w przedprodukcji na wszystko będzie patrzeć okiem reżyserki. Po pozytywnym rozpatrzeniu „jej wniosku o rozszerzenie zakresu obowiązków na statku, który wypłynął pod banderami AGC Studios, Vertigo Entertainment i BondIt Media Capital”, skontaktowała się z zaprzyjaźnionym reżyserem Paulem Feigiem, z którym swego czasu pracowała przy filmowej adaptacji bestsellerowej powieści Darcey Bell, w nadziei na otrzymanie paru przydatnych wskazówek. W efekcie nowicjuszka dostała mnóstwo cennych rad od doświadczonego reżysera, tak jak Anna Kendrick, kojarzonego głównie z filmami komediowymi. A inspirację twórczyni „Randki w ciemno” czerpała przede wszystkim z filmowego dorobku Ingmara Bergmana, Sarah Polley i George'a Cukora. Kendrick wprowadziła trochę zmian do scenariusza Iana McDonalda – na przykład skróciła rozmowę o Romanie Polańskim, którego Rodney Alcala miał zaszczyt spotkać na New York University (specjalne wykłady dla studentów filmoznawstwa); wspomnienie dwóch arcydzieł kinematografii grozy Polańskiego, „Wstrętu” (1965) i „Dziecka Rosemary” (1968) zostało, ale wykreślono fragment o postawieniu słynnego filmowca w stan oskarżenia (odurzenie i zgwałcenie osoby nieletniej) – przemycając parę faktów ze swojego życia, nieprzyjemnych doświadczeń (jaskrawy seksizm) w amerykańskiej branży rozrywkowej. Seksualizacja kobiet posunięta do absurdu – niedorzeczne komentarze pseudoeksperckie, tragikomiczny festiwal głupoty, próżności, megalomanii.

Plakat filmu. „Woman of the Hour” 2023, AGC Studios, Vertigo Entertainment, BondIt Media Capital

Nieliniowa struktura narracji i deeskalacja przemocy (malejąca funkcja/skala dosadności), przez Annę Kendrick podpatrzona w „To nie jest kraj dla starych ludzi” Joela i Ethana Coenów, obsypanego nagrodami filmu opartego na powieści Cormaca McCarthy'ego. Reżyserka „Randki w ciemno” wolała skupić się na symbolicznym (krajobrazy naturalne) przedstawieniu oszałamiającego piękna żyć bezpardonowo odbieranych przez wygadanego mężczyznę z aparatem fotograficznym, drastyczne detale pozostawiając wyobraźni odbiorców – Kendrick wychodzi z założenia, że odpowiednio podkarmiona, rozkręcona wyobraźnia zawsze przebije najupiorniejsze owoce pracy filmowców. W pierwszej scenie „Randki w ciemno” datowanej na 1977 rok (pustynna sceneria) możemy przez chwilę popatrzeć przez obiektyw aparatu seryjnego mordercy (w tej roli Daniel Zovatto, którego miłośnicy kina grozy mogą pamiętać chociażby z „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella, „Nie oddychaj” Fede Alvareza i „Egzorcysty papieża” Juliusa Avery'ego; moim zdaniem niedostatecznie intensywnej w swojej diaboliczności)... na koleżankę reżyserki z planów wszystkich trzech odsłon „Pitch Perfect”. Nieprofesjonalna sesja zdjęciowa, zwierzenia kobiety porzuconej po zajściu w ciążę i ulubiona sadystyczna zabawa Rodneya Alcali w większości rozgrywająca się poza wzrokiem widza. Następnie przenosimy się do Hollywood, do głównej bohaterki „Randki w ciemno”, Cheryl Bradshaw (filmowa odpowiedniczka postaci autentycznej), w którą perfekcyjnie wcieliła się Anna Kendrick. Kobieta od lat mieszka w Los Angeles, gdzie przywiodło ją marzenie o zostaniu aktorką, ale powolutku się już z nim rozstaje. Myśli o wyjeździe i poszukaniu innego zajęcia, bo jej ciężka praca w światowej stolicy filmu żadnych efektów nie przyniosła. Nie dość, że ledwo wiąże koniec z końcem, to z towarzyskiej dziewczyny zamieniła się w odludka. W każdym razie nie ma czasu na zawiązywanie nowych znajomości – przyjaźni się z jednym sąsiadem, ale ta relacja raczej nie ma szans na przetrwanie, bo mężczyzna liczy na więcej, niż Cheryl może mu dać (nieodwzajemniona miłość) – ani większej ochoty na wypróbowanie nowego pomysłu swojej agentki. Na udział w tandetnym programie telewizyjnym, z antypatycznym prowadzącym niekoniecznie wzorowanym na Jimie Lange'u, wyłącznym gospodarzu oryginalnego „The Dating Game” w sieci ABC, który nieświadomie ugościł w studiu seryjnego mordercę. Ed Burke (przyzwoity występ Tony'ego Hale'a) tuż przed wyjściem na scenę z parawanem i czterema krzesłami (z jednej strony kobieta, a z drugiej trzech kawalerów), poinstruuje problematyczną, bo oczytaną, aspirującą aktorkę, jak zachować się przed kamerami. Niby uprzejma prośba, ale w rzeczywistości prowadzącemu zależy na postawieniu w jak najlepszym świetle mężczyzn mających wziąć udział w tym, jak się okaże, historycznym odcinku „The Dating Game” (częściej wspominany nawet od przytaczanego w scenariuszu „Randki w ciemno” epizodu z Sally Field). Ed Burke chce, aby Cheryl odegrała głupiutką dziunię wprost niemogącą się doczekać gorącej randki zafundowanej przez ABC, na którą najchętniej wybrałaby się ze wszystkimi adoratorami zza parawanu. Kawaler numer jeden nigdy nie słyszał o Albercie Einsteinie i jego teorii względności, o Immanuelu Kancie już nie wspominając. Kawaler numer dwa myśli tylko o seksie. Kawaler numer trzy dokładnie wie, co powiedzieć, ale został rozpoznany przez osobę z widowni, przyjaciółkę jednej z jego ofiar, Afroamerykankę Laurę, w przyzwoitym stylu odegraną przez Nicolette Robinson, ten wątek wydawał mi się jednak wciśnięty na siłę – wzmocnienie podtekstu społeczno-obyczajowego, część manifestu feministycznego, może też antyrasistowskiego i nic ponadto. Nawet nie miałam możliwości poznać Laury, haniebnie ignorowanej kobiety, która niewiarygodnym zrządzeniem losu ponownie natknęła się na włóczącego się z ukochanym aparatem po Stanach Zjednoczonych Rodneya Alcalę, co pokazano w pozostałych wątkach pobocznych. Krótkie ścieżki z przeszłości i przyszłości niesławnego gościa „The Dating Game”, odchodzące od głównej drogi UWAGA SPOILER donikąd KONIEC SPOILERA, czyli rozgrywającego się w 1978 roku (przyjemny retro klimat; bez stylizacji na dzieło powstałe w latach 70. XX wieku, jak chociażby wypuszczona w tym samym roku - również w mocno ograniczonym, bo tylko festiwalowym zakresie - według mnie nieporównywalnie ciekawsza opowieść o amerykańskiej telewizji z rzeczonej dekady, „Późna noc z diabłem” Camerona i Colina Cairnesów), czyli wątku Cheryl Bradshaw i wielkiego show ABC. Materiał bardziej na serial niż standardowej długości (całkowity czas trwania: 135 minut) film pełnometrażowy, a przynajmniej mnie uderzyła powierzchowność tego nietypowo skonstruowanego scenariusza – nieczęsta praktyka w kinie gatunkowym, ale w podcastach i literaturze true crime takie narracje nie są niczym niezwykłym.

Swego rodzaju zbiór opowiadań – wybrane fragmenty z życia prawdziwego seryjnego mordercy i gwałciciela (biografia Rodneya 'Dating Game Killer' Alcali z niewielkimi przeróbkami), które spodziewanych emocji we mnie nie wzbudziły. Jak dla mnie za dużo skakania, za mało skupienia na postaciach, także tych najbardziej wyeksponowanych. Niestety, ale reżyserski debiut Anny Kendrick do mnie niespecjalnie przemówił. Nie nazwałabym tej „Randki w ciemno” kompletną porażką, ale nie ukrywam, że lekko się rozczarowałam - niemocno, bo standardowo nie obiecywałam sobie zbyt wiele. Absolutnie subiektywnie: nijaki średniak.