Stanley
Putterman instaluje najnowocześniejszą telewizję satelitarną. W
pewnym momencie w antenę uderza wiązka energii pochodząca z
Plutona, co znacznie poprawia odbiór kanałów telewizyjnych w domu
Puttermanów. Tego samego wieczora Stan udaje się, wraz ze swoją
żoną Raquel, na spotkanie swingersów, a ich nastoletnia córka
Suzy idzie na randkę ze swoim chłopakiem, heavymetalowcem O.D. W
domu zostają tylko najmłodszy członek rodziny, syn Stana i Raquel,
Sherman i jego dziadek mający obsesję na punkcie wojskowości.
Wieczór spędzają przed telewizorem, a gdy zasypiają z odbiornika
wychodzi potwór pochodzący z Plutona. Ucieka, gdy Sherman i dziadek
budzą się, ale oni zdążają zauważyć, że ktoś niepożądany
jest w domu. Uzbrajają się i rozpoczynają poszukiwania intruza,
które kończą się tragicznie dla dziadka Shermana. Niedługo potem
do domu wracają jego rodzice. Chłopiec próbuje przekonać ich, że
w domu jest potwór, ale jego wysiłki nie przynoszą pożądanych
rezultatów. Stanley i Raquel nie wierzą w opowieść syna o stworze
z telewizora, chłopiec jest więc sam przeciwko bestii, która zjada
ludzi.
(źródło: https://www.imdb.com/)
Dom
Puttermanów z pewnością nie jest miejscem odpowiednim dla dzieci.
I nie chodzi tutaj tylko o arsenał zgromadzony przez najstarszego
członka owej familii, ale też o wystrój wnętrz. Ściany „zdobią”
obrazy z roznegliżowanymi ludźmi, a w holu stoi rzeźba kobiety z
sutków której nieprzerwanie wydobywa się woda. Pan domu, Stanley
Putterman, nazywa swoją nieruchomość krainą rozkoszy. Dla niego
jest to istna oaza rozpusty, miejsce, w którym kiedy tylko zechce
może przeżywać niezapomniane seksualne przygody. Ze swoją żoną
i innymi osobami, ostatnio bowiem oboje odkryli uroki tak zwanego
swingowania. I co tam, że w domu są dzieci – to wcale nie
powstrzymuje ich przed niczym nieskrępowanym praktykowaniem pod tym
dachem tej jakże dla nich podniecającej aktywności seksualnej. W
końcu ich pociechy zajmuje co innego. Suzy i Sherman są zbyt zajęci
sobą, żeby jakoś specjalnie przejmować się rozpustnym stylem
życia swoich rodziców. Suzy to wielka miłośniczka mocnego
brzmienia, aktualnie bez reszty zakochana w członku garażowego
zespołu heavymetalowego, O.D., a jej młodszy brat dzieli pasję z
dziadkiem. Tak jak on, chłopiec interesuje się wszystkim co
związane z wojskiem. Obaj lubią też filmy o potworach, bo jak
powiada najstarszy członek rodziny Puttermanów, uczą one jak
bronić się przed wrogami. A tychże dziadunio zwykł bacznie
wypatrywać. Paranoik jak nic, ale jego szaleństwo okaże się
przydatne, gdy dom Puttermanów nawiedzi przybysz z Plutona. Wyjdzie
z telewizora i jak szybko się okaże będzie mógł na powrót w
niego wejść i kiedy tylko zechce znowu wyjść z tego samego bądź
każdego innego odbiornika znajdującego się w domu Puttermanów.
Ten stwór to istne cudeńko – zapadające w pamięć dzieło
twórców efektów specjalnych, coś od czego naprawdę oczu nie
mogłam oderwać. Kanciasta, nieforemna masa pokrytego gęstym śluzem
mięsa, z trojgiem oczu, z których jeden umieszczony jest na grubej
macce stanowiącej część ciała tego czegoś. Potwora z ogromną
paszczą pełną ostrych zębów i długim jęzorem, którym lubi
spijać papki będące niegdyś ludźmi. Bo owe monstrum robi z
napotkanych osób istną miazgę – płynną masę, w której jakimś
cudem nie widać krwi. To taka różnobarwna mieszanina – płyny
przezroczyste, szarawe, żółtawe, zielonkawe, ale czerwieni albo w
tym nie ma, albo po prostu nie rzuciła mi się w oczy w tych brejach
bardzo przypominających wymiociny. Tytułowy antybohater nie wygląda
pięknie – ot, jedno wielkie obrzydlistwo ku chwale body
horroru. Wspaniała ohyda... którą pragnęłam przytulić. Tak,
zgadza się, potwór ten dosłownie skradł moje serce. Jestem
przekonana, że niejednego odbiorcę „Potwora z kosmosu” to
paskudztwo przyprawi o odruch wymiotny, a jeśli chodzi o moją
reakcję na to (nie boję się użyć tego słowa) arcydzieło
ludzkich rąk to sądzę, że najlepiej oddaje ją oksymoron
„obrzydliwy słodziak”. Turpizm, ot co. Kult brzydoty, miłość
do rzeczy powszechnie uważanych za nieestetyczne, której pewnie
większość ludzi nie zrozumie. Wytłumaczyć im tego nie potrafię
– musi zadowolić ich stwierdzenie, że zakochałam się w
szkaradzie z Plutona, merdającej ogonkiem jak pies, umiejącej
mówić, acz w swojej formie niezbyt zrozumiale i... zjadającej
ludzi. I żeby nie było, to ostatnie nie potęgowało ciepłych
uczuć, jakie żywiłam do tej postaci. Wręcz przeciwnie:
przemawiało przeciwko tejże, napawało mnie przekonaniem, że ten
przybyły z Plutona mimo wszystko, powinien zginąć. Owszem,
współczułam mu, nie zaprzeczam, że to szkaradzieństwo budziło
we mnie coś na kształt uczuć macierzyńskich (nie do końca to,
ale blisko), ale jednocześnie emanowało dzikością, było
nieokiełznaną siłą niszczącą wszystko na swej drodze.
Chociaż... W pewnym momencie następuje przewrót, wydumany,
nielogiczny (stwór uczy się mówić, a jak wiemy wystarczyłoby mu
przybrać którąś ze skonsumowanych postaci ludzkich, żeby dogadać
się ze swoimi nowymi przyjaciółmi), tak jak w sumie cały ten
film, który każe myśleć, że jest dla niego nadzieja, że może
się zaaklimatyzować, nauczyć żyć wśród ludzi. Tu, na Ziemi,
gdzie miałby szansę zostać najprawdziwszą gwiazdą. Bo wszelkie
kurioza, na naszej planecie, w tym istnym domu wariatów,
niewątpliwie są mile widziane. No nie jest tak?