Poranek
na malowniczym przedmieściu. Rozwścieczona kompromitującym
zachowaniem męża na firmowej imprezie zakończonej parę godzin
wcześniej, pracownica korporacji Jen, zgodnie ze zwyczajem zaczyna
dzień od joggingu, wybierając ulubioną niewyasfaltowaną trasę
biegnącą wokół zaniedbanego stawu. I jak zwykle dołącza do niej
Dan, skacowany małżonek próbujący ostudzić emocje zagniewanej
kobiety poważnie myślącej o rozwodzie. Sprawy osobiste schodzą na
dalszy plan, gdy Jen nawiedza szalona myśl o zniknięciu ścieżki,
którą dostali się do regularnie odwiedzanego cichego zakątka
nieopodal domu. Na porośnięte drzewami wzgórze przytulone do
smutnemu akwenu. A pewność Dana, że istnieje jakieś logiczne
wytłumaczenie niewiarygodnego odkrycia małżonki słabnie pod
naporem dalszych wydarzeń. Podczas desperackich poszukiwań wyjścia
z nieziemskiej strefy. Niemożliwej pętli.
|
Plakat filmu. „Brightwood” 2022, Noble Gas Media, Pond Pictures
|
W
2017 roku w trakcie joggingu z wózkiem (z małą córeczką) wokół
stawu w Brightwood Park w miejscowości Westfield w stanie New
Jersey, aspirujący filmowiec Dane Elcar uświadomił sobie, że w
takich miejscach człowiek czuje się zupełnie jak w lesie, a jakiś
czas później dotarło do niego, że to wprost wymarzona lokalizacja
na filmową opowieść o nierealnym uwięzieniu. Koncepcję
wypróbował w krótkometrażowej produkcji „The Pond”, wydanym w
2018 roku eksperymencie o mężczyźnie (aktorskie wcielenie samego
Dane Elcara), który utknął nad odosobnionym stawem. Dwa lata po
uwolnieniu „The Pond” Elcar rozpoczął pracę nad scenariuszem
swojego pełnometrażowego debiutu, któremu nadał tytuł
„Brightwood”, rzecz jasna w nawiązaniu do miejsca, w którym
wykluł się pomysł wyjściowy na dziełko w stylu kultowej „Strefy
mroku” Roda Serlinga. Z zamiarem opowiedzenia o rozpadającym się
małżeństwie nad przeklętym zbiornikiem wodnym Dane Elcar nosił
się od zdjęć do „The Pond” (tj. pomysł na rozwinięcie tego
utworu przyszedł mu do głowy podczas projektowania około
dwudziestominutowych zmagań samotnego spacerowicza). Główne
zdjęcia do „Brightwood” odbyły się w maju 2021 roku (trwały
dwanaście dni) nad Egbert's Lake Park w Rockaway Township w
hrabstwie Morris w stanie New Jersey, a budżet tego frapującego
połączenia thrillera science fiction z horrorem oszacowano na
ledwie czternaście tysięcy dolarów. Zdobywcy nagrody publiczności
dla najlepszego filmu fantastycznonaukowego na festiwalu Another Hole
in the Head 2022.
Światowa
premiera „Brightwood” Dane Elcara, amerykańskiego obrazu
niezależnego, miała miejsce w Wielkiej Brytanii na imprezie
filmowej Cine-Excess (The Cine-Excess International Film Festival and
Convention) w październiku 2022 roku – początek festiwalowego
tournée – a szeroka dystrybucja (VOD) ruszyła w sierpniu 2023. Z
artystycznych wpływów na swoje pierwsze osiągnięcie
długometrażowe reżyser, scenarzysta, współproducent (partnerstwo
z Maxem Woertendyke'em, też odtwórcą roli Dana, czyli połową
obsady aktorskiej „Brightwood”), autor zdjęć i główny
montażysta, w przestrzeni publicznej wyróżnił „Koniec tygodnia”
Jeana-Luca Godarda, „Stalkera” Andrieja Tarkowskiego i „Old
Joy” Kelly Reichardt, niektórym odbiorcom może jednak przypominać
się przede wszystkim „Blair Witch Project” Eduardo Sáncheza i
Daniela Myricka, „Piąty wymiar” Christophera Smitha oraz pewien
duński psychologiczny dreszczowiec science fiction wyreżyserowany
przez współautorkę scenariusza Karoline Lyngbye. Piekło
małżeńskie, alegoryczne kino kameralne Dane Elcara. W pętli
oskarżeń, gniewu, bezsilności, zniechęcenia i obezwładniającego
lęku. Autokanibalizm zaobrączkowanych. Teoretycznie niedobranej
pary z amerykańskiego przedmieścia. Do współpracy zaprzyjaźnieni
producenci „Brightwood”, Dane Elcar i Max Woertendyke zaprosili
dobrą znajomą tego drugiego, Danę Berger. Odtwórcy nadzwyczaj
pechowych biegaczy z „Brightwood” poznali się w 2013 roku w
Nowym Jorku – grali wybuchową parę w sztuce Jaya Stulla pt. „The
Capables” - a kierownik artystycznych znad jeziora Egbert's
zachwycił się chemią panującą między nimi. Idealny duet
aktorski w ocenie reżysera „Brightwood”, której ja niestety nie
podzielam – uważam, mocno przeciętny warsztat obojga wykonawców.
Typowy incydent... ze Strefy Mroku. Poranny jogging przedstawicieli
amerykańskiej klasy średniej, karierowiczki Jen i nadużywającego
alkoholu Dana. Perfekcjonistki i lekkoducha. Czara goryczy
najwyraźniej przelała się poprzedniego wieczoru na przyjęciu
firmowym dla pracowników i osób towarzyszących. Nieszeregowa
pracownica korporacji wstydząca się za męża, pijanego podrywacza
sporo starszej od niego kobiety. Dan narzucający się asystentce
członkini kadry kierowniczej, której lata temu uroczyście
przysięgał miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Nic
nowego, Jen czuje jednak, że doszła do kresu wytrzymałości.
Więcej nie zniesie. Dość marnowania życia z niewdzięcznym
nieudacznikiem. Z łatwością znajdzie sobie kogoś lepszego, wątpi
jednak, żeby znalazła się druga naiwna dla Dana. Nie ma w nim już
tego młodzieńczego uroku, który przed laty przypieczętował
ponury los Jen. Dała się nabrać i pewnie nigdy sobie tego nie
wybaczy, tak jak bezsensownego przedłużania własnej męki, dawania
niezliczonych „ostatnich szans” okropnemu małżonkowi, ale nie
ma wątpliwości, że całkowicie straci szacunek do siebie
dochowując przysięgi małżeńskiej. Mierzi ją sama myśl o
dożyciu swoich dni z tym cuchnącym opojem, z tą zbereźną
niedojdą. Tylko czy wina rzeczywiście leży wyłącznie po stronie
Dana? Czy Jen naprawdę nie ma sobie nic do zarzucenia? Czy w głębi
ducha nie dręczy jej myśl, że stała się żoną despotyczną? Czy
przypadkiem nie „wyhodowała istoty bezwolnej”?
|
Plakat filmu. „Brightwood” 2022, Noble Gas Media, Pond Pictures |
Bieda
obrócona w sukces. W każdym razie według mnie „Brightwood”
Dane Elcara to jedno z tych niskobudżetowych wyzwań produkcyjnych,
które paradoksalnie najwięcej zawdzięczają skazaniu na taniochę.
Podejrzewam, że większa swoboda finansowa doprowadziłaby do
powstania standardowej historyjki plastikowej niekoniecznie dla
długoletnich fanów kina grozy. Większa szansa na zarobek, ale
mniejsza na podbicie serc miłośników horrorów i thrillerów
stosownie klimatycznych. Naturalistycznych. Jakby nad tą produkcją
czuwał potężnych duch kina exploitation z lat 70. XX wieku.
Patron twórczej działalności w mieście Rockaway Township, bóstwo
paskudne, z obecności którego ambitni filmowcy mogli nie zdawać
sobie sprawy. Przypadkowe przywołanie atmosfery „groszowych
szokerów” z dawnych lat? Tak myślałam, ale drastyczny rozwój i
tak już mocno niekomfortowej sytuacji nad „prześladującym
stawem” dobitnie przemówił za celowością twórców w zakresie
wywoływania ducha ze złotego wieku horroru. Płynne przejście z
supernatural thriller w soft bloody horror (z nurtu,
którego szczyt popularności przypadł na lata 70. i 80. XX wieku i
jak na razie nic nie wskazuje na plany pobicia tego rekordu przez
nowe pokolenie filmowców). W pierwszym „akcie” dochodzi do
czołowego zderzenia z nieznanym. Silne poczucie odrealnienia,
obudzenia się w miejscu, w którym nie obowiązują znane nam prawa
fizyki. Niezbywalne ziemskie zasady, niezmienniki występujące w
przyrodzie, twarde reguły wszechświata, nad upiornym jeziorem Jen i
Dana między bajki można włożyć. Obcość totalna. Uwielbiam tego
rodzaju konfiguracje, architekturę dosłownie nie z tego świata.
Nieprzyjemne zanurzenia w Strefie Mroku. Brutalne oderwanie od ziemi,
lewitacja w rzeczywistości płynnej. Niewiarygodna destabilizacja
wszechrzeczy. Poza czasem i przestrzenią niekoniecznie Howarda
Phillipsa Lovecrafta. Niekończące się przedpołudnie i wszystkie
drogi prowadzące do (nie)naturalnego zbiornika wodnego. Stałe
punkty w małżeńskiej wędrówce wszystkich Jen i wszystkich Danów
Tego świata: stara tabliczka informująca o obowiązującym zakazie
pływania w nieszczęsnym stawie, metalowa beczka z jakąś
nieciekawą zawartością i „sekretna dróżka”. Ludzie
obracający się wokół własnej osi, uwikłani w sytuację pozornie
bez wyjścia. Zapętleni. Przygnieceni monotonią, znudzeni sobą,
ale bojący się zmian. Lepsza znana niedola od ewentualnych nowych
przykrości. Od miłości do przyzwyczajenia. Przeklęte wzgórze
remedium na wypalony związek? Tak czy inaczej, protagoniści
„Brightwood” Dane Elcara siedzą w tym razem; jak we wszystkich
życiowych bagnach od początku ich dynamicznej relacji. Wzloty i
upadki rzekomych niedopasowanych. Uwięzionych w krainie nieznośnych
dźwięków - debiutujący w branży filmowej Jason Cook skomponował
84-minutową symfonię, piorunującą partyturę specjalnie dla
„Brightwood”, z której dogłębnie wzruszony tymi melodiami
reżyser mógł wykorzystać jakieś trzydzieści minut. Perfekcyjny
akompaniament dla piekielnej prozy życia. „Cudowne rozmnażanie
słuchawek Jen”, znikający przechodzień, alarmujące okrzyki w
oddali i wreszcie zakapturzona postać nieodpowiadająca na zaczepki
niekoniecznie nieznajomych. Skamieniały ścigany, niespecjalnie
zagadkowy milczący człowiek twardo odwrócony plecami do proszącego
o pomoc małżeństwa. W niekonwencjonalny sposób;) Scenarzysta i
reżyser „Brightwood” nie stronił od absurdu, ale gdybym miała
wskazać najbardziej niedorzeczną akcję nad przeklętym stawem, to
pewnie postawiłabym właśnie na „dorwanie bezdomnego”.
Tragikomiczne ściąganie na siebie uwagi, jednostronna rozmowa
struchlałych natrętów z niegrzecznym spacerowiczem. Domyślam się,
że nonsensowne dialogi miały wpisywać się w ten abstrakcyjny
nastrój, wzmagać poczucie osamotnienia na solidnym(?) pokładzie
Racjonalizmu – zasiewanie zwątpienia w trzeźwość osądu
zbłąkanych bohaterów terroru w biały dzień – nie mogłam
jednak oprzeć się wrażeniu, że autor czasami iście nadludzkim
wysiłkiem „wypacał z siebie” bzdurne kwestie Dana i Jen.
Toporne wymiany zdań między kręcącymi się w kółko,
niesamowicie strudzonymi wędrowcami. Życie po życiu? Piekło
powtarzalności, które zwiedziłam z prawdziwym zainteresowaniem.
Porywająca niepewność w surowej nierzeczywistości anormalnie
ograniczonej.
„Brightwood”,
czyli czupurna opowieść filmowa spokrewniona z uwolnionym w 2018
roku shortem pt. „The Pond”. Apetyczna mieszanka gatunkowa
nakręcona za przysłowiowe grosze. Zaciskająca się pętla Dane
Elcara. Symboliczne dzieło pełnometrażowego debiutanta z
niepoślednim gustem artystycznym. Kapitalne wyczucie klimatu –
zniewalający aromat 70's exploitation cinema. Dla koneserów
sztuki nieokrzesanej. Dobry produkt o profilu niszowym.