Grupa młodych przestępców bierze udział w specjalnym programie, który
skróci im wyroki o miesiąc. Ich zadaniem jest trzydniowy pobyt w dużym, zaniedbanym
hotelu Blackwell, spędzony na ciężkiej pracy porządkowej pod okiem dwójki
strażników. Jednak to, co miało być odskocznią od widoku szarych więziennych
murów już pierwszej nocy zamienia się w koszmar. Młodzi ludzie odkrywają, że
wraz z nimi w hotelu mieszka ktoś jeszcze – rosły psychopata, Jacob Goodnight,
który jest zapalonym kolekcjonerem ludzkich oczu.
Znany slasher Gregory’ego Darka z
wrestlerem Kane’m w roli mordercy. Chociaż parę lat temu mógł poszczycić się
sporym zainteresowaniem widzów to ich opinie były raczej chłodne. Przypadkowi
odbiorcy, nieznający prawideł, którymi rządzą się slashery zarzucali mu naiwność fabularną, ale słowa krytyki były
słyszane również z ust wielbicieli tego nurtu horroru, których zawiodła zbyt duża
konwencjonalność. To prawda, „Hotel śmierci” tak ciasno tkwi w schemacie filmów
slash, że może trafić w gusta jedynie
osób, którzy wprost za nim przepadają. A że ja wpisuję się właśnie do tej grupy
widzów to nikogo nie powinno dziwić, że ogólnie rzecz biorąc byłam raczej zadowolona
z seansu.
Zawiązanie akcji, jak na slasher jest
bardzo pomysłowe. Twórcy zrezygnowali z grupki przyjaciół, tak często
występującej w tym nurcie na rzecz skazanych młodych ludzi, którzy w ramach
specjalnego programu, zatrzymują się w wielkim hotelu, który lata świetności
już dawno ma za sobą. Właścicielka tego przybytku, na pierwszy rzut oka miła
staruszka, pragnie tanim kosztem doprowadzić go do jako, takiego stanu
używalności, aby w przyszłości przekształcić go w przytułek dla bezdomnych. Jak
się można tego spodziewać nasi młodzi protagoniści nie są zadowoleni z takiego
układu. Rozwinięcie akcji przyciąga uwagę głównie za sprawą znakomitej scenerii
zagraconego, mrocznego hotelu i relacji pomiędzy bardzo interesującymi
charakterologicznie bohaterami. Mamy byłego policjanta w roli strażnika, który
przed laty stracił rękę w trakcie starcia z psychopatą kolekcjonującym oczy.
Jest rozsądna Christine, przyzwoita aktorsko Christina Vidal, która już od
pierwszych minut seansu całą swoją postawą sugeruje nam, że przypadła jej w
udziale rola final girl. Dziewczyna
przyjaźni się z Kirą, która z kolei przez większą część pobytu zastanawia się,
jak uciec z hotelu, ponieważ na skutek błędu organizatorów programu została do
niego wcielona wraz ze swoim byłym chłopakiem, typowym macho, Michaelem,
którego wydała policji. Znalazło się też miejsce dla zagorzałej, walczącej o
prawa zwierząt wegetarianki, dwóch cwaniaczków, którzy poświęcają się
poszukiwaniom pieniędzy ponoć ukrytych przed laty, gdzieś na terenie hotelu i
wreszcie mój ulubiony w slasherach
typ wrednej blondynki, znakomicie wykreowanej przez Rachael Taylor.
Trzymającej w napięciu akcji jak na slasher
jest dosyć sporo. Rosły, niedorozwinięty morderca, wykreowany przez znanego
wrestlera, Kane’a ujawnia się już pierwszej nocy pobytu naszych młodocianych przestępców
w hotelu. Choć korytarze przypominają labirynt, w którym łatwo można zabłądzić
nasz antagonista dokładnie poznał wszystkie jego najmniejsze zakamarki, dzięki
czemu może szybko przemieszczać się po całym tym rozległym terenie. Jego
potężna aparycja robi wrażenie, szczególnie zarobaczywiona dziura w głowie,
która jakimś cudem nie pozbawiła go życia. Dzięki retrospekcjom z jego
dzieciństwa wiemy, że był wychowywany w spartańskich warunkach przez fanatyczną
religijnie matkę, która zaszczepiła w nim fascynację do ludzkich oczu (których
teraz z upodobaniem pozbawia swoje ofiary) oraz symboli kultu. Nic więc
dziwnego, że jego uwaga koncentruje się na Kirze, której plecy zdobi fantazyjny
tatuaż wyobrażający krucyfiks. Krótkie retrospekcje obrazujące trudne
dzieciństwo Jacoba mają oczywiście swoje plusy – dzięki nim możemy troszkę
zrozumieć czyny mordercy, ale twórcy chyba zapomnieli, że w slasherach motywy sprawcy nie są ważne,
to nie thrillery psychologiczne, przez co mocno zepsuli finał. W zamyśle miał
być zaskakujący, ale dzięki tym krótkim wstawkom z przeszłości zabójcy raczej
nikt nie będzie miał wątpliwości, czym bez powodzenia będzie się próbowało nas
zaskoczyć. Kolejnym plusem, obok protagonistów, scenerii i sylwetki sprawcy
jest zgrabny montaż, szczególnie zachwycający w końcówce, kiedy Jacob wpada w
katatonię, a Christine powoli zbliża się do łóżka. Szybkie migawki baldachimu i
kiwającego się mordercy znacznie potęgują i tak silne napięcie. Niestety dużo
zepsuto chwilę później w trakcie wizualizacji efektu spadania – mocno przekombinowanego,
wspomaganego sztucznymi efektami komputerowymi.
Slashery z zasady unikają
nadmiernego rozlewu krwi. Tak też jest i tutaj. Twórcy zrezygnowali z hektolitrów
posoki i ton wnętrzności bryzgających po ścianach, stawiając na bardziej
realistyczny minimalizm. Za to z pomysłowością scen mordów jest troszkę gorzej.
Trup ściele się gęsto, bo i bohaterów jest całkiem sporo, aczkolwiek tylko dwa
morderstwa przykuły moją uwagę na tyle, aby nieodmiennie nasuwać mi się na
myśl, ilekroć słyszę tytuł tego filmu. Spadanie z dachu wegetarianki,
zakończone silnym uderzeniem w ziemię jedną ręką. Kość przebija skórę w jakże
realistycznym ujęciu, po czym (o ironio!) rozszarpują ją wygłodniałe psy. Drugą
oryginalną sceną mordów jest bezkrwawe uduszenie dziewczyny telefonem komórkowym
wepchniętym do gardła. Ponadto mamy multum ujęć wyrywania oczu, dziurawienia ciał
hakiem i miażdżenia głów o ściany, ale nie robią już takiego wrażenia jak te dwie
mocno innowacyjne sceny mordów.
Nie wiem, czy istnieją jeszcze widzowie, którzy „Hotelu śmierci” nie
widzieli. Jeśli tak to z czystym sumieniem mogę go polecić jedynie tym osobom,
którzy wprost przepadają za konwencją slasherów,
bo akurat ten obraz silnie w niej tkwi. Jak dla mnie to całkiem udany
reprezentant swojego nurtu. W końcu ile współczesnych rąbanek może pochwalić
się tak ciekawymi bohaterami, dopracowaną scenerią oraz montażem i oczywiście
interesującą sylwetką mordercy? Kiedyś ten podgatunek wręcz słynął z takich elementów,
ale nie w XXI-wieku. I choćby z tego powodu warto zaryzykować seans, jeśli oczywiście
jest się fanem slasherów. Na ten rok
zaplanowano sequel ze znaną z między innymi czwartej i piątej części „Halloween”
(i dwóch remake’ów) Danielle Harris w roli głównej w reżyserii pań
odpowiedzialnych za „American Mary”, sióstr Soska.
Uiwielbiam horrory, zapraszam do mnie http://kosmetyczneremedium.blogspot.com/ NA MOJE POCZĄTKI ; )
OdpowiedzUsuńTak jak napisałaś Buffy, to film przede wszystkim dla miłośników slasherów. Jedna z najlepszych tego typu pozycji tego wieku i jestem bardzo ciekawy jej kontynuacji. Tym bardziej, że siostry Soska w przeciwieństwie do Darka mają już doświadczenie w gatunku.
OdpowiedzUsuńVery nice blog!, thanks for sharing!
OdpowiedzUsuńWidziałam chyba dwa lata temu i bardzo mi się spodobał :) Trzyma w napięci i fajnie zrealizowany. Do tej pory pamiętam tę muchę, oznaczającą kłopoty. Na pewno jeszcze kiedyś go sobie obejrzę.
OdpowiedzUsuń