Spora grupa ludzi budzi się w oddalonym od cywilizacji miejscu. Tajemniczy
głos znikąd informuje ich, że biorą udział w wyścigu, w którym stawką jest
życie. Nakazuje im biec po odgrodzonej od świata trasie, pamiętając o kilku
regułach, które zagwarantują przeżycie. Jeśli ktoś zboczy na trawę bądź
zostanie dwukrotnie przez kogoś minięty, zginie. Zwyciężyć może tylko jedna
osoba, a wszystkie chwyty, łącznie z eliminacją konkurencji, są jak najbardziej
dozwolone.
Niskobudżetowy horror science fiction Paula Hougha, na podstawie jego
własnego scenariusza. Fabuła filmu, choć troszkę przywodząca na myśl „Wielki marsz” Stephena Kinga mogłaby stać się punktem wyjściowym do wielkiego hiciora,
gdyby tylko dać jej autorowi szansę i zainwestować w produkt końcowy. Nie na
tyle, aby przekształcić „The Human Race” w efekciarskie hollywoodzkie
widowisko, bo to zepsułoby cały efekt, ale profesjonalna realizacja i
przyzwoita obsada znacznie poprawiłyby ogólne wrażenia z seansu. Ale niestety
niski budżet sprawił, że moje odczucia do „The Human Race” nieustannie
balansowały pomiędzy dwiema sprzecznościami. Z jednej strony zachwycałam się
pomysłową fabułą, a z drugiej irytowałam amatorskim wykonaniem.
Hough przedstawia nam kilkadziesiąt osób, które wbrew sobie muszą wziąć
udział w wielkim wyścigu po życie. Wśród nich znajdują się zarówno ludzie w
średnim wieku, jak i niemogący samodzielnie się poruszać staruszek, mężczyzna z
amputowaną nogą, dziecko i ciężarna kobieta. Przez wzgląd na różne kondycje fizyczne
szanse nie są wyrównane, a zasady wprowadzone przez rozlegający się zewsząd
tajemniczy głos, który jest słyszalny również dla dwójki głuchych uczestników,
dodatkowo wszystko komplikują. Już po krótkim zapoznaniu się z jedną z
bohaterek będzie nam dane przekonać się, jak kończą osobnicy, którzy złamią
którąś z obowiązujących reguł. Zbaczając z asfaltu na trawnik dziewczynie pod
wpływem jakiegoś niezidentyfikowanego ciśnienia z wewnątrz dosłownie eksploduje
głowa. A głos informuje wszem i wobec, ile osób pozostało w rozgrywce. Wyjścia
z tego impasu nasi bohaterowie nie mogą szukać w niesubordynacji, bowiem odmowa
wzięcia udziału w wyścigu będzie skutkować śmiercią, po dwukrotnym wyminięciu
takiego śmiałka przez któregoś z pozostałych uczestników. Z tego wynika, że wyjściem
jest tylko połączenie sił w zbiorowym buncie. Dwóch weteranów wojennych, Justin
i jednonogi Eddie, próbują zmusić ludzi do współpracy, aby uratować
schorowanego staruszka przed drugim wyminięciem, ale szybko odkrywają, że jak
to zazwyczaj w sytuacjach ekstremalnych bywa, coś takiego jak solidarność nie
istnieje. Poczynaniami uczestników wyścigu kierują dwa silne instynkty: chęć przeżycia
i potrzeba bycia numerem jeden. Alegoria do współczesnego materialistycznego
świata, w którym ludzie są w stanie zrobić absolutnie wszystko, aby nawet po
trupach dojść do bogactwa i sławy jest aż nazbyt widoczna. To główne przesłanie
„The Human Race”, a pozostałe, przede wszystkim krwawe ozdobniki mają jedynie
podkreślić tę brutalną prawdę.
Zdaję sobie sprawę, że demonizowanie rasy ludzkiej nie jest w kinie grozy
niczym nowym. Ileż to już mieliśmy obrazów, które wywoływały w nas obrzydzenie
na widok haniebnych zachowań człowieka w sytuacjach ekstremalnych, w których do
głosu dochodzą jego najniższe instynkty? Ale taka problematyka, pomimo swojej
schematyczności niezmiennie przyciąga moją uwagę. I tak też było i tutaj. Hough
na szczęście nie decydował się na żadne półśrodki – pokazał nam człowieka w
całej jego obdartej z wszelkich norm moralnych, obmierzłej okazałości. Skazanie
na śmierć staruszka, dziecka i ciężarnej kobiety to żaden problem dla chcącego
wygrać uczestnika wyścigu. Moment, w którym jeden z takich zdegenerowanych
osobników mija brzemienną kobietę, co skutkuje eksplozją głowy jej
nienarodzonego dziecka, który pod wpływem siły odrzutu przebija jej ciało i w
strzępach ląduje na posadzce jest naprawdę wstrząsający. Ale nie przez wzgląd
na realizację efektu gore, bo pomimo
pomysłowego sposobu eliminacji poszczególnych bohaterów jest ona równie
amatorsko wizualizowana jak cały ten obraz. Największe wrażenie robi postawa
rasy ludzkiej, która nie cofnie się nawet przed mordowaniem słabszych, aby
osiągnąć swój cel. Jak można się tego spodziewać z czasem niektórzy postawią na
bardziej zdecydowane ataki na konkurentów - próbę gwałtu i umyślne wypychanie
biegnących na trawę. Jednym słowem: cała paleta wszystkich haniebnych postaw
zezwierzęconej rasy ludzkiej. Pod koniec zostanie nam tylko jeden racjonalny,
pozytywny bohater, który niestety również będzie musiał przyjąć reguły gry
pozostałych, aby przeżyć. I tak aż do moim zdaniem idiotycznego zakończenia,
które zamiast szokować pozostawia widza z uczuciem wielkiej konsternacji.
Jak już wspominałam realizacja woła o pomstę do nieba. Dosłownie wszystko,
począwszy od pracy kamery, przez kolor i konsystencję sztucznej krwi po obsadę
i dialogi jest tak toporne, że chwilami, aż płakać się chce, że Hough nie
pozyskał większego budżetu na tak interesujący film. Z aktorów najbardziej
irytuje Trista Robinson, kreująca głuchą dziewczynę. Nie wiem, jaki miała cel w
tym przesadzonym miganiu i pełnej egzaltacji mimice, ale jedyne co osiągnęła to
moje niepohamowane wybuchy śmiechu, ilekroć pojawiła się na ekranie. Czy
reżyser nie poinformował jej, że jak nie potrafi się grać lepiej postawić na
minimalną gestykulację i uzewnętrznianie uczuć twarzą zamiast tej daleko idącej
przesady? Przy niej pozostała część obsady wypada wręcz gwiazdorsko – ale tylko
przy niej, bo jeśli wziąć pod uwagę ogólny warsztat dzisiejszego aktorstwa to
nie pozostaje nic innego, jak zaduma nad zasadnością zatrudniania tego typu
jednostek.
„The Human Race” mogę polecić jedynie osobom zaznajomionym z
niskobudżetowymi horrorami, którym niestraszna amatorska realizacja. Bezkompromisowa
fabuła z oklepanym, ale jakże prawdziwym przesłaniem naprawdę zasługuje na
uwagę wielbicieli kina grozy, ale tylko po przygotowaniu się na toporne
wykonanie.
Bardzo chętnie obejrzałabym ekranizację "Wielkiego marszu", niesamowicie podobała mi się książka.
OdpowiedzUsuńTo nie jest ekranizacja "Wielkiego marszu". Wywołuje takie skojarzenia przez ten bieg tudzież marsz o życie, ale główna oś fabularna jest całkiem inna niż w książce.
UsuńWiem, że nie jest. Abstrahując od recenzji tego filmu napisałam, że obejrzałabym ekranizację marszu bo faktycznie sam pomysł budzi skojarzenie :)
OdpowiedzUsuńAa w tym sensie (wybacz przyćmienie umysłu). No, ja też bardzo bym chciała, żeby ktoś to w końcu na ekran przeniósł. Ale jak widać twórcy wolą trzy razy kręcić "Carrie", bo łatwiej powielać to samo, aniżeli wziąć się za ekranizacje jeszcze nie przenoszonych na ekran powieści, opowiadań i minipowieści Kinga:/
Usuń