Virginia Ducci ma wizję, w której jakiś mężczyzna zamurowuje kobietę w
ścianie. Kiedy przyjeżdża do domu swojego poślubionego przed sześcioma
miesiącami męża, Francesco, odkrywa taki sam pokój, jak ten w jej wizji.
Tknięta przeczuciem rozbija fragment ściany, za którą znajduje szkielet
kobiety. Na podstawie zebranych poszlak policja aresztuje Francesco, ale
Virginia jest przekonana, że za ten zbrodniczy czyn sprzed paru lat jest
odpowiedzialny ktoś inny. Rozpoczyna własne śledztwo z pomocą siostry męża
Glorii i zaprzyjaźnionego parapsychologa Luci Fattori.
W karierze włoskiego mistrza krwawego kina grozy, Lucio Fulciego, przełomowym
filmem, który ukierunkował jego dalszą twórczość był „Zombie pożeracze mięsa” z
1979 roku. Wcześniej zdarzało mu się kręcić, dziś również kultowe, obrazy z
nurtu giallo - „Nie torturuj
kaczuszki” i właśnie „Siedem czarnych nut”, ale to jeszcze nie był ten skrajnie
makabryczny Fulci, jakiego znamy, z jego najsłynniejszych dzieł. Niemalże każda
opinia współczesnych odbiorców zawiera wzmiankę o delikatnej formie przekazu „Siedmiu
czarnych nut”, w czym nie ma przesady, bo koncepcja na tę produkcję była
całkowicie odmienna od tych, do których Fulci przyzwyczaił nas w kolejnych
latach swojej twórczości. Scenariusz spisany przez Roberto Gianvitiego, samego
Fulciego i oczywiście Dardano Sacchettiego w głównej mierze miał skupiać się na
wątkach kryminalnych wzbogaconych elementami paranormalnymi, a nie aspektach gore.
Krytycy dopatrywali się w „Siedmiu czarnych nutach” podobieństw do opowiadania
Edgara Allana Poego pt. „Czarny kot”. Problematyka filmu w dużej mierze
koncentruje się na wątku zamurowania żywcem – Poe we wspomnianym utworze
również poruszył ową tematykę, ale z zupełnie innej perspektywy niż Fulci.
Jeden z najbardziej rozpoznawalnych włoskich reżyserów kina grozy z pomocą
dwóch innych scenarzystów wtłoczył ten wątek w ramy historii o jasnowidzeniu.
Po krótkim prologu świadkujemy makabrycznej wizji głównej bohaterki, Virginii
Ducci (znakomita kreacja Jennifer O’Neill), w której unaocznia się jej tajemniczy
mężczyzna zamurowujący kobietę. Podczas owej sekwencji uwagę szczególnie
przyciąga zakrwawiona głowa dynamicznie zmontowana z nieepatującymi krwawą
przemocą ujęciami zamurowywania ogłuszonej kobiety. Z uwagi na to, że wizje
Virginii oddano w mocno dezorientującym, fragmentarycznym stylu niektóre detale
mogą umknąć mniej uważnym widzom, a jak się z czasem okaże decydujący wpływ na
fabułę filmu będą miały właśnie rzeczy znajdujące się na drugim planie widzenia
głównej bohaterki. W miarę rozwoju śledztwa Virginii Fulci będzie nam
przypominał niektóre ważne dla pozyskanych przez nią dowodów fragmenty wizji,
ale na tym właściwie zakończy (pomijając klimat) epatowanie elementami typowymi
dla filmowego horroru. Owszem, odkrycie w ścianie domu Francesco szkieletu
kobiety zamurowanej w tym miejscu w 1973 roku ma pewne znamiona tego gatunku,
ale jedynie przez swoją istotę, nie formę przekazu. Dosłownie każde ujęcie,
mające miejsce po początkowym widzeniu Virginii o nadprzyrodzonym podłożu, daje
do zrozumienia, że ekipą pracującą nad „Siedmioma czarnymi nutami” kierowało
przede wszystkim pragnienie opowiedzenia stricte kryminalnej historii, którą
można osadzić w stylistyce giallo
głównie dzięki przyciężkiej atmosferze ciągłego zagrożenia ze znamionami
paranormalnymi – eskalacji krwawej przemocy już nie można się spodziewać. Z
jednej strony taki relatywnie delikatny przekaz rozczarowuje - makabryczne efekty
specjalne zapewne dostarczyłyby o wiele silniejszych wrażeń. Ale jeśli spojrzeć
na to z innej perspektywy Fulci nie miał właściwie możliwości na przekonujące
wtłoczenie w fabułę większej ilości scen mordów. Uniemożliwiła mu to
konstrukcja scenariusza, więc pewnie dlatego swoją pasję do kina grozy unaocznił
głównie budowaniem klimatu. Przybrudzone zdjęcia, mistrzowsko skomponowany główny
motyw muzyczny i umiejętnie dawkowane napięcie połączone z przeogromnym
wyczuciem suspensu częściowo zrekompensowały mi brak większej dosłowności w
epatowaniu gore, natchnęły całą
intrygę „Siedmiu czarnych nut” odpowiednią dawką grozy.
Początkowo fabuła jawi się bardzo nieskomplikowanie. Ot, jasnowidząca kobieta
dzięki swoim nietypowym zdolnościom odkrywa w domu swojego męża szkielet kobiety
przed kilkoma laty zamurowanej w ścianie. Konsultacje z zaprzyjaźnionym
parapsychologiem pomagają jej ukierunkować uwagę na drobne detale z wizji,
które z czasem będą miały decydujące znacznie dla rozwiązania całej sprawy. Bo
ta szybko się komplikuje. Zatrzymanie męża Virginii, choć jak to zwykle we
włoskim systemie prawnym bywa zasadza się na poszlakach i tak wydaje się
logiczne - wszak szczątki kobiety znaleziono w jego domu. Ale główna bohaterka
ma wątpliwości, rozbudzone nie uczuciem do Francesco tylko własną wizją. Ta
oczywiście nie może być traktowa, jako dowód w sprawie, więc kobieta rozpoczyna
poszukiwania bardziej namacanych podstaw do zwolnienia z aresztu jej małżonka.
I w tym miejscu wszystko zaczyna się jeszcze bardziej komplikować – Virginia typuje
swojego podejrzanego, a telefonicznie kontaktuje się z nią starsza kobieta,
która utrzymuje, że zna ważne fakty dotyczące tej sprawy. Jednoczenie parapsycholog
Luca metodą dedukcji dochodzi do niepokojących wniosków, które w drugiej
połowie filmu całkowicie zmieniają istotę całej fabuły. Fulci porwał się na
zręczny zabieg zaserwowania zaskakującego (przynajmniej mnie) zwrotu akcji na
bardziej dynamicznym etapie śledztwa Virginii, ale jeszcze przed finałem. W porównaniu
do niego końcówka filmu jest już mocno przewidywalna, aczkolwiek należy w tym
miejscu nadmienić, że typując właściwego sprawcę twórcy wykorzystali rzadki w
latach 70-tych zabieg UWAGA SPOILER
wskazywania jednego z najbardziej podejrzanych osobników KONIEC SPOILERA, więc możliwe, iż dla ówczesnej opinii publicznej
finalny akcent nie był tak oczywisty, jak dla mnie.