Kierowniczka dużego hotelu, Lisa Reisert, wraca z pogrzebu babci w Dallas
do Miami. Jej lot ma opóźnienie, więc wypełnia sobie czas oczekiwania na
lotnisku w towarzystwie nowo poznanego Jacksona Rippnera. Kiedy wreszcie lot
zostaje wywołany i Lisa znajduje swoje miejsce na pokładzie samolotu z
zaskoczeniem przyjmuje fakt, że sąsiedni fotel przypadł Rippnerowi. Tuż po
starcie okazuje się, że nie był to zwykły zbieg okoliczności. Mężczyzna wyjawia
Lisie, że jest zamachowcem i dostał zlecenie zabicia polityka, Charlesa
Keefe’a, który za parę godzin zatrzyma się w hotelu, w którym kobieta pracuje.
Rippner próbuje zmusić ją do skontaktowania się z recepcjonistką i
przydzielenia mu pokoju, ulokowanego w miejscu dogodnym na przeprowadzenie
zamachu. Żeby zwiększyć siłę perswazji mężczyzna udowadnia Lisie, że pod domem
jej ojca czeka jego wspólnik, który zabije go na sygnał dany przez Rippnera,
czyli wówczas, kiedy Lisa odmówi współpracy z zamachowcami.
Thriller wyreżyserowany przez nieodżałowanego Wesa Cravena, na podstawie
scenariusza Carla Ellswortha, który w późniejszych latach współtworzył między
innymi fabuły „Niepokoju” i remake’u „Ostatniego domu po lewej”. Innymi słowy
nad kształtem „Red Eye” czuwał jeden z najpopularniejszych amerykańskich
twórców kina grozy i scenarzysta z potencjałem, co powinno być wystarczającą
zachętą dla każdego wielbiciela dreszczowców, który jakimś dziwnym trafem
jeszcze nie zaznajomił się z niniejszą produkcją. Dosyć drogą, bo zrealizowaną
za dwadzieścia pięć milionów dolarów, które zwróciły się ze sporą nawiązką.
Komercyjny sukces „Red Eye” szedł w parze z entuzjastycznymi recenzjami
krytyków. Film uzyskał również szereg nominacji do różnego rodzaju nagród
filmowych (zdobywając jedną statuetkę), w tym do Saturna w trzech kategoriach.
W twórczości Wesa Cravena zawsze urzekała mnie całkowita rezygnacja z
narracyjnego nadęcia, tak jakby artysta za punkt honoru postawił sobie
propagowanie prostoty i walorów czysto rozrywkowych, bez wpadania w
patetyczność, czy wizualnych ucieczek, mających sprostać wymaganiom koneserów
ambitnego kina. Craven nie bał się schematów, nie mierziły go szeroko
eksploatowane konwencje i proste triki realizatorskie, mające wywołać w widza
określone emocje – wręcz przeciwnie, chętnie po nie sięgał i zdawałoby się bez
większego wysiłku wydobywał z nich maksimum atrakcyjności. W horrorach to
działało i jak się okazało znalazło również zastosowanie w mainstreamowym
dreszczowcu – to znaczy, gwoli ścisłości nie w pojęciu absolutnie wszystkich
widzów. Jak sam przyznał, Craven na wstępie usiłował wywołać u widzów
skojarzenia z komedią romantyczną, serwując nam typowy motyw zauroczenia sobą
dwójki dotąd nieznających się pasażerów opóźnionego lotu do Miami, tkwiących na
lotnisku. O damskim pierwiastku owego duetu wiele dowiadujemy się już podczas
tych statecznych, początkowych sekwencji. Lisa Reisert (wykreowana przez Rachel
McAdams, której aktorskiego talentu obnażonego w „Red Eye” nie jestem w stanie
oddać słowami) jawi się, jako zabiegana kobieta sukcesu, kierowniczka dużego
hotelu, potrafiąca zażegnać każdy mały kryzys i zadowolić każdego, nawet
najbardziej wymagającego człowieka. Kobieta pielęgnuje swoje relacje z
nadopiekuńczym ojcem, który niedawno przeszedł na emeryturę i wypełnia sobie
nadmiar wolnego czasu rozmowami telefonicznymi z córką. Z czasem dowiemy się,
że wyłączając życie zawodowe i kontakty z ojcem Lisa jest samotniczką,
strzegącą swojej sfery prywatnej z powodu traumy, jaką przeżyła przed dwoma
laty. Drugą „połówkę” elektryzującego duetu poznajemy, jako wzbudzającego zaufanie
Lisy dżentelmena, który zabawia ją rozmową przy drinku w barze na lotnisku. Mężczyzna
przedstawia się, jako Jackson Rippner, co jak przyznaje ze śmiechem jest dla
niego swoistym piętnem, bo wzbudza skojarzenia z Kubą Rozpruwaczem. Craven
ponoć obsadził w tej roli Cilliana Murphy’ego głównie ze względu na jego
jasnobłękitne, przeszywające spojrzenie, które w połączeniu z rzucanymi co
jakiś czas, niby żartobliwymi uwagami (jak na przykład wyznaniem, że zabił
swoich rodziców), powinno zaalarmować widzów już w momencie wprowadzenia we
właściwą akcję.
Druga i zdecydowanie najlepsza partia filmu rozgrywa się na pokładzie
samolotu podczas nocnego lotu do Miami. Mocno zawężona przestrzeń i oparcie
całej intrygi głównie na konwersacjach Lisy i Jacksona to ryzykowny zabieg,
przynajmniej w kontekście kina głównego nurtu, ale Cravenowi udało się wydobyć
z tej sytuacji więcej napięcia, niż niezliczonej liczbie innych twórców
dynamicznych thrillerów. Intryga sama w sobie nie jest nadzwyczaj odkrywcza –
jak przystało na tego reżysera, mamy raczej pospolity motyw szantażu, ultimatum,
w którym coś takiego, jak dobry wybór nie istnieje. Tak oto, mamy kobietę,
która przez wzgląd na zawód, jaki wykonuje nauczyła się wszystkim dogadzać, sprawiać,
aby każda strona zawsze była w pełni zadowolona, która teraz staje przed
wyborem wymuszającym na niej stworzenie zagrożenia dla przynajmniej jednej
osoby. Albo dopomoże w zgładzeniu polityka i jego rodziny, albo „podpisze wyrok
śmierci” na swojego ojca. Zastraszona wręcz stłamszona kobieta wciśnięta w
fotel obok zdeterminowanego, groźnego mężczyzny, dla którego liczy się jedynie
wykonanie zlecenia. Jackson wykorzystuje wszystkie dostępne środki, aby nagiąć
Lisę do swojej woli – groźbę zabicia jej ojca, manipulację i przemoc fizyczną,
a to wszystko u boku innych, niczego niedostrzegających pasażerów samolotu.
Twórcy „Red Eye” zrobili wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby bez szkody dla
akcji przerzucić cały ciężar scenariusza na magnetyczny męsko-damski duet,
równocześnie wykorzystując każdą sprzyjającą okazję do udramatyzowania wątku
przewodniego. Lisa porywa się na różnego rodzaju fortele, mające „wyprowadzić w
pole” jej oprawcę między innymi zamieszczając alarmującą wiadomość w książce,
którą podarowała jednej z pasażerek, symulując rozmowę telefoniczną z
recepcjonistką hotelu, w którym pracuje, czy pisząc mydłem po lustrze w
toalecie. Ale każda próba kończy się fiaskiem, bo trafiła na przeciwnika
pomnego na wszelkie przeciwności, czujnego obserwatora jej poczynań, który w
dodatku dotkliwie kara ją za każdy przejaw niesubordynacji (pastwienie się nad
McAdams w ciasnej toalecie wzbogaca wydarzenia zdecydowanie największą porcją
tragizmu). Nietypowe miejsce akcji w połączeniu z pospolitą tematyką szantażu i
przede wszystkim diablo elektryzującymi czołowymi postaciami również dzięki
zdolnościom Wesa Cravena tworzą naprawdę trzymające w napięciu widowisko, w
którym dominuje klaustrofobiczna aura zaszczucia. Atrakcyjności fabule dodaje nieustannie
akcentowana przez scenarzystę przekora Lisy, uświadamianie widzom, że Rippner
nie ma do czynienia z uległą kobietką, niemającą odwagi stawić czoła problemom.
Ten fakt utrzymuje widzów w pełnym suspensu przeświadczeniu o widowiskowym
zamknięciu akcji, które pomijając zaniedbanie wiarygodności nieudolnością pracowników
lotniska niepotrafiących schwytać podejrzanej (a myślałam, że po 11 września
Amerykanie większy nacisk kładą na bezpieczeństwo w tych miejscach…) przynosi
niemalże wszystko, co najlepsze w mainstreamowym thrillerze. Ciąg trzymających w
napięciu wydarzeń i porywające, dynamiczne domykanie akcji, w którym nie zabraknie
kilku skutecznych jump scen, choć nie
da się ukryć, że wcześniejsze incydenty na pokładzie samolotu, choć nie tak
ruchliwe wzbudzały zdecydowanie więcej emocji.
"Red Eye" jest dla mnie thrillerem na jeden raz. Nie ma w nim niczego nowego, ani na tyle przyciągającego, aby powracać do niego. Akcja, historia, aktorstwo i humor są ok i tyle.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie film dobry, ale bez rewelacji. Warto obejrzeć przede wszystkim z racji samego Wesa Cravena.
OdpowiedzUsuńUlubiony film Wesa mojej mamy, mi się też spodobał, czuć tu ten pięknie kiczowaty styl Cravena, którym raczył swych fanów aż do śmierci
OdpowiedzUsuń