„A
Night of Horror: Nightmare Radio” to
argentyńsko-nowozelandzko-brytyjska antologia filmowa, zebrana przez
braci Nicolasa i Luciano Onetti. Osiem krótkich obrazów grozy
wyreżyserowanych przez twórców z różnych stron świata, spięli
stworzoną przez siebie klamrą, opartą na scenariuszu Urugwajczyków
Mauro Croche i Guillermo Lockharta: historią spikera radiowego, Roda
Wilsona, prowadzącego nocną audycję, podczas której wymienia się
ze słuchaczami mrocznymi opowieściami. Pierwszy pokaz „A Night of
Horror: Nightmare Radio” odbył się w maju 2019 roku na Festiwalu
Filmowym w Cannes w sekcji „Upcoming Fantastic Films” Blood
Window.
Wchodzimy
do stacji radiowej, w której podczas tej burzliwej nocy przebywa
tylko Rod Wilson, prowadzący program „A Night of Horror”, w
którym dzieli się ze słuchaczami (i nami, widzami) opowieściami z
dreszczykiem. Słuchacze też mogą opowiadać straszne historyjki –
za pośrednictwem telefonu – ale twórcy segmentu „Nightmare
Radio” obmyślili to tak, by tylko opowieści Roda miały
przełożenie na ekran. Ale nie wszystkie shorty składające się na
tę antologię umownie pochodzą od Roda w czasie rzeczywistym. Są
też filmiki, które w pewnym momencie wyświetlą się na ekranie
telewizora stojącego w stacji radiowej. Bo Rod, tak jak bohaterowie
jego historyjek, tej burzliwej nocy zderzy się z nieznanym.
Zanim
jednak poznamy Roda Wilsona (mierna kreacja Jamesa Wrighta), głównego
bohatera opowieści-spinacza zatytułowanej „Nightmare Radio”,
zobaczymy short Jasona Bognackiego „In the Dark Dark
Woods...”, który został wydany już w 2017 roku. Nicolas
i Luciano Onetti wykorzystali go tutaj w charakterze swoistego
prologu, choć oczywiście zasadniczo jest to odrębna historia.
Kilkuminutowa historia o przepełnionym gniewem duchu kobiety
straszącym w pewnym lesie, który nie jest tak mroczny, jak mówi
tytuł rzeczonego dziełka Jasona Bognackiego. Fabuła też niczym
szczególnym się nie wyróżnia – ot, standardowa rzecz o mściwej
zjawie – ale forma jest na tyle zmyślna (wierszyk, z lekka
baśniowa tonacja, efekty specjalne), żeby oglądało się to z jako
takim zaciekawianiem.
A
teraz prawdziwa bomba. „Post Mortem Mary” z 2017
roku to mniej więcej dziesięciominutowy obraz wyreżyserowany przez
Joshuę Longa, który koncentruje się na dziewczynce imieniem Mary,
starającej się zrobić zdjęcie pośmiertne innej małej Mary. Już
sam wygląd biednej nieboszczki może zaniepokoić. Realistycznie się
prezentująca charakteryzacja bladolicego trupa z wyłupiastymi,
białymi oczami, brudnymi włosami i z lekka obrzmiałą twarzą, to
jednak nie wszystko. Widok ten zapewne nie zrobiłby na mnie aż
takiego wrażenia, gdyby nie genialna praca kamer. Ukierunkowana na
generowanie nieznośnego wręcz napięcia, które osiąga apogeum...
Powiem krótko: Joshua Long napędził mi nielichego strachu. Ta
martwa dziewczynka i to jej... No, daje w kość.
„A
Little Off the Top” Adama O'Briena z 2012 roku to już
zupełnie inna liga. Po wspaniałym „Post Mortem Mary”, przyszło
mi wysłuchiwać nudnawej gadki szalonego stylisty, skierowanej do
siedzącej w bezruchu kobiety, która z jakiegoś powodu mu nie
odpowiada. Podczas tego niemiłosiernie dłużącego się monologu
mężczyzny, pokazuje się nam jedynie niewiele mówiące fragmenty
ciała adresatki jego słów. Ale łatwo założyć, że kobieta jest
już martwa. Jedyne, co moim zdaniem się tutaj udało, to finał –
drastyczny i dość pomysłowy przebłysk zaledwie.
„The
Disappearance of Willie Bingham” to short w reżyserii
Matthew Richardsa, który światło dzienne ujrzał już w 2015 roku.
Obraz, w którym odzywają się echa body horroru (aczkolwiek
niezbyt donośnie), i który uważam broni się założeniem
fabularnym. Dosyć świeżym i nader okrutnym pomysłem na karanie
sprawców najcięższych przestępstw. Tytułowa postać to osoba
skazana za gwałt i zabójstwo nastolatki. Skazana na... amputacje.
Otóż, system, z którym się tutaj zapoznajemy pozwala rodzinie
ofiar skazanych zbrodniarzy decydować, ile ciała im odjąć. Męki
Binghama mogą ograniczyć się do amputacji jednej kończyny (w
warunkach szpitalnych, pod narkozą), ale równie dobrze może
stracić dużo więcej. Wszystko zależy od bliskich nastolatki,
którą, wedle sądu, mężczyzna pozbawił życia, przedtem ją
gwałcąc. Richards nie tylko wymusił na mnie trwanie w poczuciu
nieuchronności kolejnego uszczuplenia ciała (i przyznaję,
ciekawości: co odkroją Williemu następnym razem?), ale i kazał
zastanowić się nad tym, czy taki wymiar kary byłby lepszym,
powiedzmy, zadośćuczynieniem dla rodziny ofiary, czy raczej czymś
dodatkowo ich krzywdzącym.
Sergio
Morcillo i jego „Drops” aka „Gotas”.
Kilkunastominutowy hiszpańskojęzyczny (pozostałe shorty zawarte w
omawianej antologii są anglojęzyczne) horror psychologiczny, w
pewnym sensie zmiksowany z monster movie z 2017 roku,
skupiający się na tancerce, która miewa napady potwornego bólu
podbrzusza. Bóle menstruacyjne? Być może. Tak czy inaczej
towarzyszymy tej znękanej bohaterce w nierównym pojedynku z...
czymś, co nawiedziło jej dom. Potworną istotą, która bez
wątpienia chce ją skrzywdzić. Ale skąd to to się wzięło i
czym, u licha, jest? – tego dowiemy się dopiero w zaskakującym
finale. W miarę trzymająca w napięciu opowieść poruszająca
zawsze aktualne i niezwykle ważne tematy, ubrane w ciuszki rasowego
horroru.
Najprężniej
rozwijający się jako twórca efektów specjalnych A.J. Briones,
reżyser kolejnego segmentu, zatytułowanego „The Smiling
Man”, troszkę mnie skonfundował. Bo to dość dziwna
opowieść. Nieomal surrealistyczna, trochę groteskowa i
schizofreniczna rzecz o małej dziewczynce, która podąża za
balonami podrzucanymi przez kogoś lub przez coś w jej niepokojąco
cichym, pustym domu. Dziewczynka ma zaledwie kilka lat, ale nigdzie
nie widać jej rodziców. W ogóle nikogo, kto by się nią zajmował
tego osobliwego wieczora. W tym działającym na wyobraźnię filmiku
nie pada ani jedno słowo, ale i słowa są zbędne. W zupełności
wystarczą sugestywne zdjęcia. I ten à la mim... Doprawdy
interesujący koszmarek.
Filmik
„Into the Mud” w reżyserii Pablo S. Pastora z 2016
roku, w mojej ocenie jest tylko odrobinę lepszy od uważam
najsłabszego segmentu „A Night of Horror: Nightmare Radio”,
czyli omówionej już propozycji Adama O'Briena. Utrzymana w
survivalowym klimacie opowieść o pościgu wszczętym w lesie
w biały dzień. Ściganą jest naga, ranna kobieta, a ścigającym
myśliwy, który dostrzega w niej okazję do zarobku. Rozmowa
telefoniczna, którą na początku prowadzi ten dość odpychający
gość, zawiera wprawdzie pewną wskazówkę co do finału, ale choć
sam kierunek się przez to krystalizuje, to w szczegółach trudno to
rozgryźć. A te detale... Nic oryginalnego, ale na plus odnotowuję
efekt gore. Niezbyt mocny, ani nawet kreatywny, ale
przynajmniej solidnie wykonany.
I
wreszcie „Vicious”! Druga rzecz, która
autentycznie mnie tutaj straszyła. Krótka produkcja z 2015 roku w
reżyserii Olivera Parka, zapowiadająca wrażenia rodem z home
invasion. To znaczy początkowe przeżycia młodej bohaterki
„Vicious” sugerują włamanie do jej domu pod jej nieobecność.
Kiedy wraca nachodzi ją przeczucie, że ktoś jest w środku. Ktoś
nieproszony i być może groźny. Gdzie tam „być może”? Na
pewno! A potem... Potem Park z niesamowitym wyczuciem napięcia i
godnym najwyższego szacunku poszanowaniem mrocznego klimatu, obficie
doprawionego straszliwą nadnaturalnością, przeprowadził mnie
przez najprawdziwszy koszmar. Wyobraźcie sobie, że budzicie się w
środku nocy i widzicie czarną sylwetkę płynnie wyłaniającą
się, praktycznie wykształcającą się z innych przedmiotów
zgromadzonych w pomieszczeniu i z dręczącą powolnością
wspinającą się na łóżko, na którym leżycie. I sunącą,
sunącą i sunącą po wygodnym leżu i... To jeszcze nic. Będzie
jeszcze upiorniej. I bynajmniej nie przyjdzie Wam jedynie patrzeć na
cienistą postać snującą się po mieszkaniu głównej bohaterki.
Zobaczycie twarz. Twarz, która, ostrzegam, może zakradać się w
Wasze marzenia senna, zamieniając je w tego rodzaju koszmary,
których mało kto lubi doznawać. Ja wprost uwielbiam, więc tym
bardziej jestem wdzięczna Oliverowi Parkowi za wrażenia, których
mi dostarczył także po zaśnięciu.
(źródło: https://www.imdb.com) |
Jako
że formuła antologii filmowych wymaga od takich opowieści, jak
„Nightmare Radio” Nicolasa i Luciano Onetti, którzy odpowiadają
również za między innymi wybór shortów i ogólny kształt
omawianego projektu, rozproszenia, to zazwyczaj trudno mi się w nie
zaangażować. Takie dzielenie filmowej opowieści obniża emocje, a
czasami wręcz zupełnie je blokuje. Ale w tym przypadku było
inaczej. Owszem, część z tego, co było pomiędzy poszczególnymi
segmentami (i po, nie zapominajmy bowiem o bądź co bądź niewiele
wnoszącym swoistym prologu), większych atrakcji mi nie dostarczało.
No, poza genialnym w swojej prostocie samym pomyśle na słuchowisko
radiowe wykorzystane w formie spinacza. Długo na tym jechać się
jednak nie dało (nie, jeśli o mnie chodzi), więc do czasu takich
zastanawiających urozmaiceń, jak samoistnie włączający się
telewizor i najdramatyczniejsze rozmowy telefoniczne - z jedną osobą
- jakie tej feralnej nocy przeprowadzi Rod Wilson, dość niechętnie
wracałam do tego miłośnika horrorów, któremu pozazdrościłam
figurki Beetlejuice'a:) Ale jak już się rozkręciło to prawie na
całego. Prawie, bo na całość, to twórcy „Nightmare Radio”
poszli dopiero w ostatnim rozdziale swojego segmentu i zarazem całej
tej antologii. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Swoją
drogą, co jeszcze warto zaznaczyć, Luciano Onetti wespół z
Jesusem Calderónem skomponował nastrojową, poniekąd wspólną
oprawę muzyczną „A Night of Horror: Nightmare Radio”:
„poniekąd”, bo w istocie podkreśla ona głównie przeżycia
didżeja Roda Wilsona, a pozostałe segmenty co najwyżej poprzedza.
Ponadto Luciano jest jedną z osób, której zawdzięczam naprawdę
profesjonalny montaż tego zdumiewająco udanego horroru. Bo czego
jak czego, ale czystego strachu, to nie oczekiwałam. Myślałam, że
etap bania się na horrorach (poza „Egzorcystą” Williama
Friedkina), niestety, mam już dawno za sobą. A tu taka
niespodzianka! Aż dwa filmiki, które zdjęły mnie najprawdziwszym
lękiem!
Dobra
rzecz. Świetna inicjatywa braci pochodzących z Argentyny Nicolasa i
Luciano Onetti, polegająca nie tylko na zebraniu garści shortów,
które zostały wydane już wcześniej, ale i nakręceniu własnego,
całkiem pomysłowego, dość mrocznego i mocno zaskakującego shorta
spinającego wszystkie te odpowiednio porozkładane, zgrabnie
wmiksowane w całość, z dbałością o zachowanie
satysfakcjonującej spójności, historie z dreszczykiem. „A Night
of Horror: Nightmare Radio” w mojej ocenie nie jest antologią
pozbawioną słabych stron. Nie jest to przedsięwzięcie doskonałe
w każdym calu. Ale i tak jedno z lepszych, jakie w ostatnim czasie
miałam okazję obejrzeć. Chapeau bas!
Potencjał i klimacik w tym studiu radia jest ale wykonanie reszty zdeczka padło. ;]
OdpowiedzUsuń