Stronki na blogu

piątek, 25 lutego 2011

"The Haunting of Molly Hartley" (2008)

Siedemnastoletnia Molly po załamaniu psychicznym jej matki przeprowadza się wraz z ojcem do nowego miasta. Udaje jej się dopasować do życia szkolnego, ale ta sielanka nie trwa długo. Molly wkrótce zaczyna słyszeć głosy i miewać dziwne wizje. Dziewczyna podejrzewa chorobę psychiczną, którą ponoć odziedziczyła po matce.

Typowy horror młodzieżowy, o którym naprawdę ciężko jest cokolwiek napisać. Nie chodzi o to, że fabuła jest zła, bo akurat ten aspekt filmu wydał mi się aż nazbyt oryginalny - co nie znaczy, że zaskakujący. Jeśli się tak nad tym zastanowić to przez większą część filmu reżyser stara się nas wprowadzić w błąd, aby zakończenie było tym bardziej zaskakujące. Ale te rozpaczliwe próby niestety nie wyszły całej produkcji na dobre. Mamy tutaj grupkę bogatej młodzieży, spośród której wyróżnia się główna bohaterka ze swoimi rzekomymi szaleństwami. Mamy tajemnicę, której rozwiązanie okazuje się tak banalnie prostackie i wymuszone, że aż trudno w to uwierzyć. No i rzecz jasna mamy szkolną miłość, imprezy i nudne lekcje. Brzmi jak typowa recenzja slashera? Pewnie tak, tyle, że to nie jest slasher tylko horror nastrojowy, który miał straszyć, a jedyne co udało mu się osiągnąć to przyciągnięcie mojej uwagi na tyle, że seans okazał się dla mnie stosunkowo bezbolesny. Bowiem narracja filmu, jakkolwiek mało zaskakująca okazała się przynajmniej w miarę ciekawa, a to już coś.

Aktorstwo także wypada blado. Muszę przyznać, że główna bohaterka kreowana przez mało znaną Haley Bennet działała mi na nerwy. O wiele lepiej w tej roli spisałaby się dziewczyna, która zginęła na początku filmu - jej wyraz twarzy przynajmniej obrazował jakieś uczucia, czego nie można powiedzieć o naszej roli pierwszoplanowej.

Reżyser serwuje nam rzecz jasna, jak na podrzędny horror nastrojowy przystało, parę smaczków, które w zamiarze miały nas przestraszyć. Ale jakby na to nie patrzeć od takiego kina oczekuję nie tylko paru scen, na których podskoczę z zaskoczenia (podkreślam: zaskoczenia nie strachu), ale przede wszystkim klimatu, który mimo, że w niektórych momentach był wyczuwalny to niestety na tym się skończyło, bo żadnej atmosfery grozy nie oferował. Ścieżka dźwiękowa jak na tego typu film także jest zupełnie nietrafiona - sorry, ale młodzieżowe kawałki jakoś do mnie nie przemawiają.

Czy czas przeznaczony na seans tego filmu uważam za stracony? Otóż nie. Dawno przestałam już szukać arcydzieł wśród współczesnych horrorów, więc i w tym przypadku się nie rozczarowałam. Dostałam przynajmniej w miarę ciekawie poprowadzoną fabułę, a patrząc na poziom dzisiejszego kina grozy mogłam nawet tego nie otrzymać. Więc w ogólnym rozrachunku nie jest tak tragicznie, a film polecam ludziom, którzy szukają jakiegoś "odmóżdżacza" na nudny wieczór, który nie wymaga myślenia, nie zaskakuje (przynajmniej weterana kina grozy) i szybko się o nim zapomina.