Stronki na blogu

wtorek, 1 lutego 2011

"I Spit on Your Grave" (2010)

Jennifer przyjeżdża do chatki w zacisznej okolicy z zamiarem napisania książki. Jednak jej spokój nie potrwa długo, gdyż grupka miejscowych mężczyzn postanawia "zabawić się z nią" nie stroniąc od przemocy. Pewnej nocy włamują się do jej chatki i brutalnie gwałcą. Okaleczona kobieta próbuje uciekać, ale oprawcy są bezlitośni. Postanawiają ją zabić, ale dziewczynie udaje się ujść z życiem.

Remake kultowego thrillera z 1978 roku o tym samym tytule. I jeśli miałabym ocenić te dwa obrazy przez pryzmat własnego gustu to oryginał nie miałby szans. Tutaj najważniejszej roli nie odgrywa zbiorowy gwałt tylko krwawe mordy w drugiej połowie filmu. Reżyser, Steven Monroe, wykazał się taką pomysłowością, że można śmiało składać mu pokłony. Oryginalność owych morderstw jest sztuką samą w sobie, a wielbiciele torture-porn nie powinni czuć się zawiedzeni po takiej dawce przemocy, której przy okazji kibicujemy. Na pewno nikt nie powie, że to już było, że to powtórka z niezliczonych innych tego typu filmów, bo gwarantuję, że takich sposobów uśmiercania ofiar jeszcze nikt nie widział w żadnym filmie.

Ale po kolei. Na początku akcja trochę kuleje. Nie dzieje się nic godnego uwagi, ale za to reżyser zadbał o napięcie. Tutaj, w przeciwieństwie do oryginału, mamy subtelną ścieżkę dźwiękową, która choć nie rzuca się zanadto w uszy to i tak staje się bezpośrednią przyczyną stopniowania atmosfery - najmocniejszego punktu pierwszych scen filmu. Następnie zbiorowy gwałt, który tutaj nie poruszył mnie już tak, jak to miało miejsce w przypadku pierwowzoru. Fakt, był o wiele łagodniejszy w swojej wymowie, nie osiadał tak mocno na psychice. Może ten aspekt działa na niekorzyść filmu w oczach wielbicieli kina grozy, ale jeśli chodzi o mnie to takie rozwiązanie bardzo mnie zadowoliło. Faceci mogą się odrobinę rozczarować zbyt małą porcją golizny, ale wierzcie mi lub nie reżyser zadbał o to, żeby najważniejsze sceny tego obrazu załagodzić do tego stopnia, żeby można było bez specjalnego bólu przez nie przebrnąć. Ja, bojąc się niesmacznej powtórki z oryginału, byłam jak najbardziej usatysfakcjonowana.
Nie będę rozwodzić się tutaj nad motywami postępowania bohaterów, gdyż zrobiłam to przy
okazji recenzowania oryginału, (tutaj) ale nie mogę pozostawić bez komentarza jednego ważnego aspektu. Otóż, w wersji z 1978 roku Jennifer dokonując zemsty na swoich oprawcach dobrowolnie zgadzała się na stosunek seksualny z niektórymi z nich. Wspomniałam już, że to sprzeczne z psychologią człowieka i myślę, że podczas kręcenia remaku reżyser także zdawał sobie z tego sprawę. Tutaj nie mamy bzdurnego oddawania swojego ciała gwałcicielom dla dobra zemsty. Bałam się trochę, że twórcy nowej wersji powtórzą błędy oryginału, ale na szczęście fabularnie poszli własnym tokiem rozumowania. Choć jest to dość wierna pierwowzorowi wersja to mimo wszystko została ona wzbogacona o nowe, interesujące wątki, a co najważniejsze została pozbawiona nielogicznych rozwiązań fabularnych.
Aktorstwo stoi na przyzwoitym poziomie, ale nie byłabym sobą, gdybym nie zaznaczyła, że odtwórczyni roli Jennifer, Sarah Butler, mało znana aktorka pokazała prawdziwą klasę. Już sam fakt, że od początku do końca byłam całkowicie (chociaż może jedna-dwie wątpliwości się znalazły) po jej stronie dobrze świadczy o poziomie jej gry aktorskiej, a jeśli dodać do tego, że ani razu w trakcie całego seansu nie wyzbyła się przekonującego kreowania najpierw ofiary, a potem wyrachowanej morderczyni to mamy materiał na całkiem dobrze zapowiadającą się aktorkę. Mam nadzieję, że pozostanie przy filmach grozy, bo chyba czuje się w tym gatunku, jak ryba w wodzie.


"I Spit on Your Grave" nastrojem i realizacją przypominać może odrobinę remake "Ostatniego domu po lewej", ale są to tylko złudne pozory. Sama bałam się już na początku seansu, że będziemy mieć powtórkę z tamtego bądź co bądź słabego obrazu. Na szczęście pomyliłam się, dlatego jeśli komuś tak jak mnie w pierwszych minutach seansu nasunie się podobne skojarzenie to niech lepiej nie wyłącza filmu, bo później czeka go niemała niespodzianka:)

Nie byłabym sobą, gdybym pomimo tak pochlebnej recenzji nie przestrzegła niektórych widzów przed tą produkcją. Otóż, jest to obraz przeznaczony wyłącznie dla osób sympatyzujących z amerykańskim kinem torture-porn. To obraz niszowy, na pewno nie nadający się dla wielbicieli filmów nastrojowych, ale myślę, że fani krwawej jatki będą jak najbardziej zadowoleni. Nawet osoby, którym oryginał przypadł do gustu nie powinni rozczarować się remakiem.