
Najnowszy ghost story Jamesa Wana nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem ze strony polskich widzów, więc oczywiście znając mój gust, który diametralnie różni się od zdania ogółu musiałam, jak najszybciej zapoznać się z tą pozycją. Po skończonym seansie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że w tym przypadku krytyczna opinia widzów jest wzięta z księżyca. Zanim przejdę do właściwej recenzji zaznaczę tylko, że po pierwsze nie jestem jakąś wielką wielbicielką ghost story, a po drugiej film oglądałam w środku słonecznego dnia. Te tezy są bardzo ważne w świetle tego, co stwierdzę pod koniec recenzji.
Początkowo wydaje się, że "Naznaczony" będzie kolejnym filmem o nawiedzonym domu. Reżyser już od początku seansu daje nam subtelne znaki, że w nowym domu Lambertów coś jest - w końcu ktoś musi stać za nieustannym otwieraniem i zamykaniem drzwi oraz dziwnymi odgłosami. Jednak początkowo widz dostaje tylko owe delikatne oznaki paranormalnej obecności. Gdy Dalton zapada w śpiączkę Wan bardziej bezpośrednio przechodzi do rzeczy. Teraz pokazuje nam przede wszystkim przemykające zjawy, których obecność jest dodatkowo podkreślana niezwykle klimatyczną muzyką. To naprawdę piorunujący efekt, który w połączeniu z umiejętnym stopniowaniem atmosfery siłą rzeczy wywołuje gęsią skórkę u widza. Ale to jeszcze nie wszystko. Następnie przychodzi kolej na ciekawy zabieg filmowania. Otóż, twórcy straszą nas tym, co widać poza pierwszym planem - nie najeżdżają kamerą wprost w zjawę, ale ukazują nam ją przede wszystkim na drugim planie, co zmusza nas do uważnego obserwowania każdego kąta w domu. Tymczasem druga połowa filmu to gwałtowny zwrot o 180 stopni. Dopiero teraz dowiadujemy się, że nie mamy tutaj do czynienia z kolejną oklepaną historyjką o nawiedzonym domu, dopiero teraz twórcy stawiają na przerażającą dosłowność - duchy wychodzą z ukrycia, możemy zobaczyć ich w całej przerażającej okazałości i muszę przyznać, że nawet efekty specjalne zdają tutaj egzamin. Tymczasem zakończenie może do najbardziej zaskakujących nie należy, ale jestem pewna, że wielbiciele kina grozy będą jak najbardziej usatysfakcjonowani.
Moja konkluzja: równie przerażającego horroru w XXI wieku nie nakręcono - przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Przez cały seans siedziałam, jak na szpilkach. Reżyser nie pozwolił mi na chwilę wytchnienia, co chwilę serwowano mi jakąś dawkę strachu, początkowo subtelnie, ale z czasem owe akcenty były coraz bardziej przerażające. A zważywszy na fakt, że nie przepadam za horrorami nastrojowymi, oraz że "Naznaczonego" oglądałam w środku dnia to chyba wystarczająca rekomendacja dla tego obrazu. Nie wiem, co by było, gdybym jednak zdecydowała się obejrzeć ten film po zmroku... W każdym razie trochę tego żałuję, gdyż jestem pewna, że dostałabym podwójną porcję przerażania.
Podsumowując, "Naznaczonego" z czystym sumieniem polecam każdemu wielbicielowi kina grozy. James Wan straszy nas tutaj w klasyczny sposób (za wyjątkiem ostatnich scen, gdzie dominują efekty specjalne) oraz udowadnia, że filmowy horror ma nam jeszcze sporo do zaoferowania. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że polscy widzowie są tym obrazem lekko mówiąc zawiedzeni, ale w tym przypadku jest to co najmniej niezrozumiałe, żeby nie rzec kompletnie niedorzeczne. "Naznaczony" to mocna, klimatyczna produkcja tylko dla osób potrafiących docenić strach w najczystszej postaci.